Powrót do Hogwartu okazał się
trudniejszy niż mogłoby się wydawać. Rozleniwieni uczniowie chcieli pozostać
dłużej w rodzinnych domach. Jedynie Rose stała na peronie zwarta i gotowa do
drogi, niecierpliwie tupiąc nogą i wpatrując się w przejście. Jej brat i kuzyni
nie byli tak ochoczo nastawieni na podroż jak ona, w związku z czym starali się
przedłużyć dotarcie na peron. Westchnęła i rozejrzała się po kolegach ze
szkoły. Kilka osób powitało ją z uśmiechem. W tłumie zauważyła Scorpiusa Malfoya,
stojącego blisko pociągu. Wymieniał ostatnie zdania z rodzicami. Weasley
przyjrzała się wyniosłej postawie jego ojca, a kiedy mężczyzna skrzyżował z nią
swoje spojrzenie, pospiesznie odwróciła wzrok.
- Jak mi
się nie chce – jęczał James, pojawiając się obok niej ze swoim wózkiem z
bagażami. Sowa, którą Rose dostała od rodziców „pod choinkę” (w rzeczywistości
musiała udać się po nią na Pokątną) fuknęła na niego, rzucając się w klatce.
Potter spojrzał na zwierzę i zrobił dziwaczną minę. – I co mi teraz zrobisz,
hę? Jesteś uwięziony! Ha! Nic mi nie możesz zrobić! – Drażnił się z ptakiem,
który skrzeczał na cały głos, próbując dosięgnąć dziobem nosa Jamesa.
- Uspokój
się, Hadesie – powiedziała Rose, stając przed klatką i zasłaniając sowie widok
na swojego kuzyna. Ptak nie przepadał za żadnym członkiem jej rodziny, dziobał
i drapał. Względnie tolerowana była Hermiona, która zawsze miała pod ręką jakiś
smakołyk. Hades słuchał tylko Rose, pozwalając się głaskać i nie dziobał, kiedy
wyciągała do niego dłoń. Właściwie zachowywał się w stosunku do niej całkiem
delikatnie, jak na ptaka. Ruda uśmiechnęła się na wspomnienie wyprawy do
sklepu. W zwierzęcym świecie panował chaos, nikt nie mógł sobie poradzić z
ogromnym puchaczem, który dziobał, skrzeczał i atakował każdego, kto tylko się
do niego zbliżył. Sprzedawca musiał zakładać grube, skórzane rękawice, żeby go
nakarmić. Kiedy Rose weszła do sklepu od razu zwróciła na niego swoją uwagę,
robił sporo hałasu. O dziwo, kiedy podeszła, uspokoił się i pozwolił się dotknąć.
Wszyscy pracownicy byli w niemałym szoku, dlatego od razu sprzedano jej ptaka,
chcąc się go jak najszybciej pozbyć. Dała mu na imię Hades, właśnie przez jego
trudny charakter, na cześć greckiego boga.
- Straszny
jest – powiedział James, przyglądając się ponad ramieniem Rose, jak ptak
poprawia dziobem pióra w skrzydłach.
- Po prostu
cię nie lubi – odparła.
- On nie
lubi nikogo – stwierdził Potter z przekąsem, po czym oddalił się od niej. Kiedy
odszedł na peronie pojawił się Albus, a zaraz za nim Lily i Hugon. Hades na
nowo rozpoczął swoją tyradę, zwracając na siebie uwagę pobliskich uczniów.
- Dlaczego
musiałaś wybrać akurat jego? – spytała Lily.
- To on
mnie wybrał – powiedziała Rose z uśmiechem, rzucając sowie kawałek ciasteczka.
Kłapnął dziobem i umilkł na chwilę, wpatrując się w klatkę, która stała na
wózku Albusa. Rodzeństwo Potter otrzymało w młodości własną sowę, jednak szybko
stało się jasne, że to Albus będzie się nią zajmował. James stwierdził, że nie
ma na to czasu, a Lily, że nie zamierza brudzić rąk. Stara Hedwiga wujka
Harryego przeszła już na emeryturę, żyjąc spokojnie w domu państwa Potter. Jej
rolę przejęła równie piękna, śnieżna Uma, o usposobieniu baranka.
- Chyba się
zakochał – stwierdziła Lily, nachylając się blisko klatki Hadesa, który
natychmiast na nią skoczył. Powstrzymały go jedynie druty.
- Jak tak
dalej pójdzie, rozwali klatkę – powiedział Hugo. – Ty weź go lepiej naucz
dobrych manier – dodał. – Jak sobie wyobrażasz używać go do przesyłania listów?
Odbiorcy na pewno będą mieli niezły trening, zwiewając przed tym szaleńcem.
-
Porozmawiam z nim – powiedziała Rose, popychając swój wózek z rozwrzeszczaną
sową w kierunku pociągu.
- Lepiej
nie mów o tym tak głośno, bo wezmą cię za wariatkę – powiedział Albus, idąc
obok niej. Hades umilkł, wpatrując się w Umę.
- To żadna
nowość. – Przed nimi, jak spod ziemi, wyrósł Scorpius Malfoy, ze swoim słynnym,
drwiącym uśmieszkiem. Za nim stał Jose oraz Damian. Hades na nowo zaczął się
wydzierać, rzucając się w kierunku blondyna.
- Zmieniłem
zdanie, lubię tego ptaka – powiedział Hugo, stając obok swojej siostry.
- Weasley,
ucisz to zwierzę. – Malfoy zwrócił swoje chłodne spojrzenie w kierunku sowy.
Rose spojrzała przelotnie na Zabiniego, który również na nią patrzył.
- A co?
Boisz się, że zdoła się wydostać i wydłubie ci oczy? – spytała z kpiącym
uśmieszkiem Lily.
- Nie boję
się tej marnej imitacji sowy pocztowej – stwierdził z uśmiechem. Jose spojrzał
na niego, a potem na Hadesa, niepewnym wzrokiem, po czym schował się nieznacznie
za blondynem.
- Hm. –
Rose wysunęła lekko szczękę do przodu, spoglądając spod przymrużonych powiek na
Scorpiusa. Nieoczekiwanie przypomniała sobie sen sprzed kilku dni, w którym to
stali oboje w jej pokoju, całując się. To wspomnienie wywołało w niej złość.
Pokiwała szybko głową, odpędzając natrętne myśli i już chciała otworzyć klatkę
Hadesa, kiedy obok nich pojawili się jej rodzice.
- Dlaczego
jeszcze tu stoicie? Pociąg rusza za pięć minut – powiedziała Hermiona Weasley,
dopiero po chwili zauważając Ślizgonów. – Wy też powinniście iść – dodała
uprzejmie, nie dając po sobie poznać niechęci do tego, który stał po środku.
Starała się w ogóle nie zwracać uwagi na młodego Malfoya.
- Myślę, że
powinnaś się zająć własnymi dziećmi, Granger. – Rose uniosła delikatnie głowę,
by spojrzeć na mężczyznę, który pojawił się za plecami Scorpiusa. Duża dłoń, ze
złotym sygnetem na serdecznym palcu, pojawiła się na ramieniu chłopaka. Weasley
zauważyła, że pozostała dwójka odsunęła się nieco na boki, jakby władza Malfoya
seniora ich przytłaczała. Właściwie chyba nikt nie spodziewał się jego
pojawienia, bo nawet Scorpiusowi przez ułamek sekundy poszerzyły się źrenice.
Rose ukradkiem spojrzała na swoją matkę, która wyprostowała się, poprawiając
brązowy żakiet. Wyglądała bardzo dobrze, elegancko. Włosy miała ciasno związane
w kok z tyłu głowy, a na oczach i ustach delikatny makijaż. Po odstawieniu ich
na peron miała iść do pracy. Gdyby ktoś patrzył na nich z boku nie mógłby
odgadnąć, że tych dwoje dorosłych dzieli tak ogromna przepaść. On jest
arystokratą, ona mugolakiem. Ruda zerknęła jeszcze na swojego ojca, który
ładował ich kufry do wagonu bagażowego. Wyglądało na to, że nawet nie zauważył
ich nieobecności. Aż chciała westchnąć.
- Nazywam
się Weasley, panie Malfoy, raczy pan to w końcu zapamiętać – powiedziała
Hermiona silnym, pewnym siebie głosem.
- Ach,
racja. Ciągle zapominam, że wyszła PANI za Weasleya. Chyba nikt nie spodziewał
się, że ta fajtłapa znajdzie żonę. Co prawda nie lepszą od niego, a jednak… –
Malfoy senior uśmiechnął się bardzo nieprzyjaźnie.
-
Wystarczy, młodzi nie muszą tego wysłuchiwać – odpowiedziała.
Rose
spojrzała najpierw na Zabiniego, który uciekał wzrokiem, a potem na Malfoya. On
także na nią patrzył, bardzo głęboko wpatrując się w jej oczy, jakby chciał
odczytać każdą jej reakcję. Nawet nie mrugnął, oczy miał delikatnie
przymrużone, ale wciąż widoczny był błysk zimna.
- Jak raz
przyznam PANI rację. – Najwyraźniej Dracona Malfoya bawiła cała ta sytuacja. –
Więc proszę zająć się swoją córką, a mojego syna zostawić mnie. I oby nie do
zobaczenia. – Uśmiechnął się perfidnie i odwrócił. Jose i Damian poszli w jego
ślady, Scorpius sekundę jeszcze wpatrywał się w Rose. W tym spojrzeniu było coś
przerażającego, coś, co spowodowało chwilowe ciarki na jej plecach. A kiedy się
odwracał, uśmiechnął się tak samo paskudnie jak jego ojciec. Dopiero gwizd z
lokomotywy ją otrzeźwił.
- Szybko,
bo się spóźnisz – powiedziała Hermiona, popychając lekko córkę w stronę
pociągu.
*
Bena
spotkała dopiero następnego wieczorem przy kolacji. Złapał ją przed Wielką Salą
i zagaił rozmową, wypytując o najdrobniejsze szczegóły związane ze świętami.
- Nie
nosisz wisiorka. – Zauważył, wpatrując się w odkryty dekolt dziewczyny, gdzie
spoczywało jej stare serduszko, zawieszone na srebrnym łańcuszku. – Nie podoba
ci się? – spytał.
- Och –
wyrwało jej się. Dotknęła dłonią zawieszki i chwilę obracała łańcuszek w
palcach. – Nie, jest śliczny. Po prostu nie chciałabym go zgubić. – Spojrzał na
nią z delikatnym uśmiechem i z lekko uniesioną brwią. Kiwnął głową i przysunął
się bliżej, całując ją w usta. Oddała pocałunek, choć po chwili odsunęła się,
przypominając sobie swój sen. Nie wiedziała dokładnie, co oznaczał… Właściwie w
ogóle nie wiedziała, czy miał jakiś sens, ale za każdym razem, gdy pomyślała o
tych wszystkich dziwnych rzeczach, które się w nim wydarzyły, czuła niepokój.
Spojrzała na Bena i spróbowała się uśmiechnąć. Razem weszli do Wielkiej Sali.
*
Scorpius
stał w cieniu ściany, opierając się o nią ramieniem i, obracając w palcach
różdżkę, przyglądał się Weasley i Franklinowi. Zauważył, jak Gryfonka wyraźnie
odsunęła się od Puchona, choć tamten pewnie nie zwrócił na to uwagi. Zniknęli w
Wielkiej Sali, a oczy Malfoya błysnęły złowrogo w świetle pochodni, kiedy
wyszedł z cienia. Nie był zadowolony. Jego plan zakładał zniszczenie Weasley,
zagranie na jej naiwności, a tymczasem, skoro sama odsuwała się od Franklina,
dowody jego zdrady mogłyby nie wzbudzić w niej wielkiej rozpaczy. Jeśli rozejdą się zanim zdążę wysłać sowę…
Postanowił
z samego rana przygotować list. Jutro
nastanie twój koniec, Weasley.
*
- Irytek! –
wrzeszczał Hugo, goniąc małego poltergiesta, który obrzucił go balonem z wodą.
Gryfon przepychał się między innymi uczniami, śpieszącymi do wieży, a śmiech złośliwego
ducha roznosił się dookoła. James i Albus także śmiali się z przemoczonego
kuzyna, trzymając się za brzuchy i zginając się w pół. Kilka dziewcząt, w tym
Shila, obejrzało się na nich, zainteresowane sytuacją.
- Chyba na
dzisiejszy cel Irytek obrał sobie Hugo. Biedaczek – powiedziała Azjatka,
ściskając w rękach album ze zdjęciami, które wywołała na feriach i teraz z
wielką gorliwością pokazywała je mało zainteresowanej otoczeniem Rose. – To
moja babcia w jej kuchni w Japonii – rzekła, wskazując palcem uśmiechniętą
staruszkę. Postać na zdjęciu pomachała i zaraz zniknęła za blatem kuchennym. –
A to jest… właściwie nie wiem kto to jest, ale jest gorący. – Przysunęła album
bliżej twarzy, przyglądając się postaci na fotografii. – Chyba poznałam go w mieście
– mruczała. Nie usłyszawszy odzewu, podniosła wzrok znad albumu i spojrzała na
przyjaciółkę. – Rose, słuchasz mnie?
- Yhym –
mruknęła Weasley, wpatrując się intensywnie w posadzkę. Ishihara kiwnęła lekko
głową, przyglądając się jej.
- Jasne –
szepnęła. – Widać ci pół tyłka – powiedziała głośniej.
- Tak,
zapewne masz rację – odparła Rose. Shila uśmiechnęła się i przystanęła.
- Hej! –
zawołała. Weasley drgnęła i odwróciła się w jej stronę, dłonią sprawdzając, czy
jej spódnica była na miejscu. – Co jest z tobą? – spytała.
- Shi,
chodziłaś na wróżbiarstwo. Jak to jest ze snami? Są prorocze? – spytała Rose,
podchodząc dwa kroki do przyjaciółki.
- Zależy.
Czasem sny to tylko sny – odpowiedziała. Rose kiwnęła głową. – A co? Śniło ci
się coś dziwnego? – spytała. Weasley spojrzała na nią i gładko skłamała,
odpowiadając:
- Nie.
Ishihara
zerknęła na nią podejrzliwie, ale wzruszyła ramionami i razem dotarły do wieży.
*
Nazajutrz
przy śniadaniu było bardzo gwarno. Przyjaciele wciąż opowiadali między sobą jak
spędzili przerwę świąteczną. Do Rose docierały tylko strzępki rozmów: jakiś
Puchon był we Francji, Ślizgonka wyjechała do Egiptu, ktoś inny miał bardzo
nudne święta, a komuś urodził się brat. Shila wciąż chodziła wszędzie z
albumem, pokazując jej zdjęcia zrobione w Japonii, gdzie odwiedziła dziadków.
Tym razem jednak Weasley zachowywała świadomość, z zainteresowaniem słuchając
opowieści przyjaciółki, od czasu do czasu się wtrącając.
Nad ich
głowami co chwilę latały sowy. Były to pojedyncze osobniki, zazwyczaj
przynoszące w paczkach rzeczy, które ktoś zapomniał zabrać z domu. Trzepot
skrzydeł był ledwo słyszalny wśród panującego hałasu.
- Dziadek
zabrał mnie raz na ryby – powiedziała Shila, pokazując jej zdjęcie, na którym
była ze starszym mężczyzną. Najzabawniejsze było chyba jednak to, że wcale nie
znajdowali się nad stawem, a przed sklepem rybnym. – No, ale niestety nic nie
udało nam się złowić, więc kupiliśmy. Babcia wciąż sądzi, że to ja złowiłam
tego ogromnego… E, Rose? – Przerwała nagle, wpatrując się w coś na stole.
Weasley, uśmiechnięta, spojrzała na nią, przenosząc po chwili wzrok w bok. –
Gapi się – powiedziała Ishihara konspiracyjnym szeptem, nachylając się nieco w
stronę przyjaciółki. Obie wpatrywały się w dużą sowę o ciemnym umaszczeniu i
ogromnych, czarnych oczach, która stała przed talerzem rudowłosej, ze wzrokiem
wbitym w Shilę. W pyszczku miała czarną kopertę. Po chwili spojrzała na Weasley
i wskoczyła jej na talerz, przygniatając nóżką widelec.
- Widzę –
odszepnęła Rose.
- Dobra, na
trzy biegniemy do wyjścia. Weź tylko najpotrzebniejsze rzeczy i pod żadnym
pozorem nie odwracaj się…
- Daj
spokój. To tylko sowa – powiedziała Rose, już normalnym głosem. Odsunęła się od
Ishihary i wyciągnęła dłonie w kierunku ptaszyska. Sowa posłusznie oddała jej
kopertę i zatrzepotała skrzydłami, odlatując i robiąc przy tym lekki podmuch
wiatru, który poszarpał włosy Gryfonek.
- Zawsze
potrafisz zepsuć najlepszą zabawę – stwierdziła Shila, wyprostowując się.
Dłonią poprawiła grzywkę i spojrzała ponad ramieniem Rose na kopertę. – Ciekawe
co to?
- Nie ma
adresata – stwierdziła Weasley, obracając list kilka razy. – Trochę ciężkie jak
na zwykły list…
- I dość
grube – dodała Azjatka. – Weź tego lepiej nie otwieraj. Może to bomba czy coś?
Widziałaś tego ptaka? Był dość straszny. – Ale Weasley już jej nie słuchała.
Rozerwała górę koperty, kalecząc się przy tym. Syknęła cicho i wsadziła
krwawiący czubek palca do ust. – No mówiłam, żebyś nie otwierała!
Lewą ręką
Ruda wyjęła z koperty plik fotografii, które zostały do niej włożone tyłem,
tak, że podczas wyjmowania najpierw zauważyła tylną stronę z wykaligrafowanym
imieniem i nazwiskiem. Zmarszczyła brwi i wyjęła palec z ust, chwytając
pierwsze zdjęcie - Emily Rogers - i
odwracając przodem.
- O mój
Boże – wyrwało się Shili, ale Rose wydawało się, jakby siedziała po drugiej
stronie Wielkiej Sali, wcale jej nie słyszała.
Osłupiała,
odłożyła fotografię na bok i spojrzała na kolejną. Lisa Jackson. Angelika Martinez. Cameron Black. Eva Smith. Tasowała
fotografie, wpatrując się w nie intensywnie. Ledwie do niej docierało to, co
widziała. Ben i pięć różnych dziewczyn, w różnych jednoznacznych sytuacjach.
- Skarbie,
tak mi przykro – powiedziała Shila. Rose poczuła jej dłoń na swoim ramieniu.
Jej oddech przyspieszył, nie wiedziała, gdzie podziać wzrok. Zacisnęła mocno
palce na pliku zdjęć i wstała. – Rose!
- Nie idź
za mną – powiedziała. Szybkim krokiem, powstrzymując się od biegu, wyszła z
Wielkiej Sali i rozejrzała się na korytarzu. Nie wyglądała na załamaną, była
wkurzona. Usta miała zwężone, a w oczach czaił się złowrogi błysk. Bena
zauważyła na schodach, prawdopodobnie dopiero zmierzał na śniadanie, mimo że do
jego końca pozostało niewiele minut.
- Rose! –
Uśmiechnął się na jej widok i zbiegł na dół. Zanim jednak rozłożył ramiona,
żeby ją przytulić, dostał w twarz. Osoby, które znajdowały się w ich pobliżu
zainteresował ten fakt, więc po chwili mieli już niezłą widownię. Ben rozejrzał
się po zgromadzonych i spojrzał na Rose, szepcząc: - O co ci chodzi?
- Nie
wiesz? – spytała. Spojrzała na fotografie i zaczęła czytać napisy na odwrotach.
– Emily Rogers. Całkiem ładna, ale ma
celulit. Lisa Jackson, Krukonka z
krzywym nosem…
- Nie tutaj
– powiedział Ben. Chwycił ją za łokieć i pociągnął w stronę lochów, gdzie jeszcze
nikogo nie było.
- Nie
dotykaj mnie! – warknęła, wyrywając się z jego uścisku.
- Przestań
robić sceny!
- Ja
dopiero mogę zacząć, Ben.
- Skąd w
ogóle masz te zdjęcia? – zapytał.
- Od
anonimowego wielbiciela – warknęła opryskliwie.
- Naprawdę
nie wiem, o co się tak wkurzasz.
- Nie
wiesz? Nie wiesz? To ci powiem, Ben, ale słuchaj uważnie, bo nie będę
powtarzać… - Uderzyła go palcem wskazującym w tors. Nawet nie drgnął. Jego
twarz także nie wyrażała żadnych emocji. – Rób co chcesz i z kim chcesz, ale
nie waż się robić ze mnie idiotki! To ci się nie uda.
- Chyba już
mi się udało – stwierdził. Spojrzała na niego szczerze zaskoczona. Odsunęła się
i pokiwała głową, odwracając się. – I co? Zrywasz ze mną? – spytał. – Nie
możesz, bo to ja zrywam z tobą!
- Nie
poniżaj się jeszcze bardziej – powiedziała, odchodząc. Niedaleko za zakrętem
zauważyła opierającego się o ścianę Scorpiusa, który przyglądał się swoim
paznokciom z ironicznym uśmieszkiem. Najwyraźniej wszystko słyszał i teraz
triumfował. Podeszła do niego, a przechodząc obok, przycisnęła plik zdjęć do
jego klatki piersiowej.
- Zgubiłeś
coś – powiedziała. Przytrzymał fotografie, żeby nie rozsypały się po podłodze i
oderwał się od ściany, patrząc na plecy oddalającej się Gryfonki. – Następnym
razem użyj szkolnej sowy.
- Ha,
właściwie miałaś rację, Rogers ma celulit – powiedział, oglądając jedno
zdjęcie. – O, a widziałaś to z Angeliką? U, ta to ma czym oddychać. Nic
dziwnego, że na nią poleciał, ty nie masz za wiele do zaoferowania.
-
Wystarczy! – wrzasnęła, podchodząc bliżej. – Jesteś z siebie dumny?
- Nawet nie
wiesz jak bardzo. – Uśmiechnął się triumfalnie.
- Brawo. A
teraz daj mi spokój, dostałeś to, czego chciałeś – powiedziała spokojnie,
prawie szepcząc.
- Nie,
Weasley. Teraz dopiero zacznie się prawdziwa zabawa – odpowiedział.
- Dlaczego
to robisz? – spytała, patrząc mu prosto w oczy. – Dlaczego zawsze wszystko
niszczysz? Sprawia ci to przyjemność? Wiesz, przez chwilę… przez chwilę
naprawdę mi się wydawało, że to tylko gra. Ale nie, ty po prostu taki jesteś…
Destrukcyjny. Ciebie nie warto lubić, bo to przynosi tylko same zniszczenia. –
powiedziała. Na twarzy Malfoya pojawiła się satysfakcja. Nachylił się lekko,
tak, żeby zrównać wzrok ze spojrzeniem Weasley i wysyczał:
- Robię to,
bo lubię patrzeć jak cierpisz.
Po raz
pierwszy naprawdę się go wystraszyła. W jego oczach czaiło się coś złowrogiego,
zwierzęcego.
- Co ja ci
takiego zrobiłam? – zapytała szeptem. Nie usłyszała jednak odpowiedzi, bo
zamiast niej, przez korytarz potoczyło się jej imię, dobiegającego z jego
końca. Spojrzała na Damiana, stojącego kilka metrów za plecami Malfoya.
- Damian –
powiedziała.
- Wszystko
w porządku? – spytał Ślizgon. Malfoy wyprostował się i odwrócił, spoglądając na
przyjaciela.
- Zabini!
Jak miło cię widzieć! Chodź, dołącz do nas, szykuje się niezła zabawa –
powiedział, szeroko się uśmiechając. – Wspaniały z niego przyjaciel – dodał,
spoglądając na Gryfonkę. – Choć jeszcze lepszy Ślizgon. Naprawdę, te zdjęcia to
było coś. Widziałeś ich rozstanie? – zapytał uradowany Scorpius, wskazując
kciukiem zdezorientowaną Gryfonkę. – Mówię ci, stary, świetne przedstawienie.
Pełne napięcia i akcji.
- Rose –
powiedział Zabini. Malfoy uniósł do góry brew i spojrzał na dziewczynę.
- O kurczę,
ty nie wiedziałaś! – zawołał. – Myślisz, że skąd mam te fotki? Przecież nie
biegałem za nim z aparatem, sama wiesz, w końcu przegrywaliśmy wtedy konkurs –
mówił Malfoy. Weasley ani razu na niego nie spojrzała. Była blada i wyglądała,
jakby lada chwila miała się przewrócić. – Ale on – wskazał na Zabiniego – nie
miał nic ciekawego do roboty.
-
Wiedziałeś? – spytała słabym głosem. Damian otworzył usta, ale nie zdążył nic
powiedzieć.
-
Wiedziałeś i nic nie powiedziałeś? – Malfoy udawał zaskoczonego. – Co z ciebie
za przyjaciel? – Ruda odwróciła się na pięcie i odeszła. – Ej, Weasley, no nie
bądź taka! Wracaj, zabawa się jeszcze nie skończyła!
- Rose! –
zawołał Damian, zrywając się z miejsca.
- Zostaw
mnie – warknęła, nawet się nie odwracając. Zabini zatrzymał się w połowie kroku
i spojrzał wściekły na Malfoya.
- Dlaczego
to zrobiłeś? – spytał.
- Zrobiłem
co?
-
Powiedziałeś jej! Miałeś nie mówić, że zdjęcia są ode mnie – warknął
zdenerwowany. – Zawsze musisz wszystko niszczyć!
- Gdzieś
już to słyszałem – burknął Malfoy. – Ona nie jest twoją przyjaciółką!
- Po tym co
powiedziałeś na pewno nią nie będzie.
- Nigdy nie
była. Miałeś tylko doprowadzić do tego, żeby zerwała z Franklinem, ale nie…
musiałeś się zakochać! Kretyn! Chciałeś się ode mnie odwrócić? – Malfoy także
był zdenerwowany. – Zapamiętaj sobie, że mnie nie zostawia się dla głupich
Gryfonek. Źle się na tym wychodzi. – Poprawił szatę i poszedł na lekcje.
*
Rose szła
bardzo szybko, nie oglądając się za siebie. Chciała jak najszybciej dostać się
do swojego dormitorium i zakopać się pod kołdrą. Miała już dość tego dnia, choć
ledwie się zaczął. Mocno zaciskała usta, a dłonie trzymała w kieszeniach,
ściskając je w pięści. Kilka razy wpadła na kogoś, ale nawet nie przeprosiła.
Kiedy
znalazła się w wieży, przemaszerowała przez Pokój Wspólny, ignorując ciekawskie
spojrzenia kolegów i koleżanek i wbiegła po schodach do dormitorium, trzaskając
drzwiami. Oparła się o nie plecami i wypuściła głośno powietrze, po chwili
spazmatycznie zaciągając się świeżym. Wentylowała się dłuższą chwilę, nie mogąc
się powstrzymać. To było jak napad paniki, oddychała bardzo szybko, czasem
jęknęła i rozglądała się po pokoju, aż w końcu wrzasnęła głośno i wplątała
dłonie we włosy, osuwając się po drzwiach na podłogę. Rozpłakała się jak małe
dziecko, wciąż na nowo odgrywając w głowie scenki z Franklinem, Malfoyem i
Zabinim. Były jak trzy ogromne gwoździe, które po kolei miażdżyły jej ciało,
wciąż na nowo, w kółko.
Po kilku
minutach uspokoiła się na tyle, by zauważyć brak torby. Zaklęła cichutko i
podniosła się z podłogi. Miała nadzieję, że Shila przyniesie ją w przerwie
między lekcjami. Otarła dłońmi oczy i policzki i weszła do łazienki. Chłodną
wodą umyła twarz i przepłukała usta. Spojrzała w lustro. Czuła się dziwnie
spokojna. Histeria sprzed chwili minęła, ból po zerwaniu i zdradzie także. Był
spokój.
Cisza przed burzą.
Przyszedł sztorm. Niszczące fale
oceanu zła, które wyzwoliły w niej tylko jeden elektryczny impuls. Biegł od
mózgu przez rdzeń kręgowy, nie omijając żadnego neuronu, aż dotarł do prawego
ramienia. Głuchy trzask i brzęk tłuczonego szkła, a po chwili ból i krew
spowodowały, że drgnęła. Rozejrzała się po łazience, jakby przestraszona, że
ktoś mógłby ją nakryć na niszczeniu szkolnego mienia i pospiesznie zamknęła
drzwi na klucz. Spojrzała na swoją zakrwawioną dłoń.
- Cholera – syknęła, podbiegając do
umywalki i odkręcając wodę. Wsadziła rękę pod strumień i rozejrzała się w
poszukiwaniu jakieś szmatki. W pobliżu był jednak tylko biały ręcznik Nicole,
którego rano nie zabrała. Przeszukała kieszenie, ale różdżki także nie znalazła.
W końcu, niechętnie, chwyciła ręcznik koleżanki i owinęła nim zranioną dłoń.
Wyszła do pokoju, gdzie znalazła jakiś bandaż i zrobiła szybki opatrunek.
Odnalazłszy różdżkę, pozbyła się plam krwi z białego ręcznika i odłożyła go na
miejsce. Jednym zaklęciem naprawiła lustro, innym posprzątała rozchlapaną po
podłodze wodę i krew, a kiedy wszystko było już w porządku, kiwnęła głową i
położyła się na łóżku, wtulając twarz w poduszkę.
Rozbicie lustra i zranienie się w
dłoń odsunęło nieco jej myśli od tego, co się wydarzyło po śniadaniu, ale
teraz, kiedy leżała bezczynnie, wszystko wróciło. Jęknęła cicho i zacisnęła
powieki.
Robię to, bo lubię patrzeć jak cierpisz.
Chyba już mi się udało.
Lubię patrzeć jak cierpisz.
Nie rób scen.
Wiedziałeś?
- Hej, Rose. – Ktoś szturchnął ją w ramię. Ocknęła
się i spojrzała na Shilę, siedzącą na brzegu jej łóżka. – Jak się czujesz? –
spytała przyjaciółka.
- W
porządku – odpowiedziała. – Chyba zasnęłam.
-
Przyniosłam twoją torbę, zostawiłaś w Wielkiej Sali – powiedziała Azjatka.
- Tak,
wiem. Dziękuję. – Weasley podniosła się do pozycji siedzącej.
- Co się
stało? – zapytała Ishihara, wskazując podbródkiem zawiniętą w bandaż dłoń. –
Znokautowałaś tego dupka? – Uśmiechnęła się zachęcająco.
- E,
zapomniałam, ale na pewno kiedyś to zrobię – powiedziała Rose, gładząc drugą
dłonią opatrunek. – Rozwaliłam lustro.
- Dlaczego?
- Taki
impuls – odparła. – Ale nic mi nie jest. Posprzątałam bałagan i jest okej.
- Grzyb z
bałaganem, masz rozwaloną rękę! – zawołała Shila.
- Ale to
naprawdę nic takiego. Rozwaliłam lustro i zrobiło mi się jakoś lepiej.
- Powinna
to zobaczyć pielęgniarka – stwierdziła Azjatka.
- Nie, to
tylko zadrapanie. – Shila westchnęła i spojrzała na przyjaciółkę łagodnie.
- Jesteś
pewna? – spytała.
- Tak, nic
mi nie jest.
- No nie
wiem czy to takie nic… walnęło ci na psychikę, skoro zaczęłaś rozbijać lustra.
- Z moją
psychiką jest wszystko w porządku.
- Teraz czeka cię siedem lat
nieszczęścia.
- Nie powinnaś iść na lekcje? –
spytała Rose, unosząc do góry brew. – Ktoś musi zrobić notatki. – Shila
wywróciła oczami.
- Facet z tobą zerwał, a ty i tak
myślisz tylko o szkole.
- Ziemi nie zatrzymał, świat kręci
się dalej.
- Ty nie
przyjdziesz, mam rozumieć? – zapytała Shila, wstając i poprawiając szatę.
- Dzisiaj
już sobie odpuszczę. Chłopcy będą mieli co świętować – odparła Rose,
uśmiechając się delikatnie.
- Fakt,
chyba jeszcze nigdy nie opuściłaś nawet dnia – powiedziała Ishihara. – Będę cię
kryć, ale na obiad masz się stawić. Sama dopadnę tego kretyna, jeśli
przestaniesz przez niego jeść. – Zagroziła jej palcem.
- Ej, ja
lubię jeść – zaśmiała się Rose.
- Dobra, ja
idę. Nie rozwalaj już więcej luster, nie wyskakuj przez okno, nie rób niczego
głupiego, wrócę za kilka godzin.
- Dobrze
mamo – powiedziała Weasley. Shila dała jej całusa w policzek i wyszła.
Fajny rozdział tylko ten fragment:
OdpowiedzUsuńSpojrzała na swoją zakrwawioną krew. ????
Ja pier.... Po prostu bravo Scorpiorus, powoli zaczynałeś dojrzewa , przestraszyłeś się, więc postanowiłeś grac dupka do potęgi entej, a skoro sam nie rozumiesz swoich uczuć, to lepiej rozwalić równiez relacje kumpla o dziewczyny, ktorej równie nienawidzisz, co lubisz. Boże, brak mi slow! Chod akurat to, ze Rose juz nie chodzi z tym głupim benem, to błogosławieństwo, od poczatku ten zwiazek nie wydawał si zbyt dobry i wlasciwie dziwi mnie, ze weasley w ogole się w to wplątała... Ok, czytam dalej.
OdpowiedzUsuń