Był późny
poniedziałkowy wieczór, kiedy drzwi jego sypialni otworzyły się. Przeniósł
wzrok z czytanej książki na intruza. Dostrzegłszy niską postać dwunastolatka,
zatrzasnął lekturę i odłożył ją na bok, podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Milton…
Trudno uwierzyć, że odwiedziłeś mnie osobiście. Dowiedziałeś się czegoś? –
zapytał, przyglądając się chłopakowi. Milton zrobił kilka kroków do przodu i zatrzymał
się po środku pokoju. Miał na sobie wytarte dżinsy i koszulkę z długim rękawem.
Spojrzał na Scorpiusa i kiwnął głową. – Świetnie. Powiedz mi.
- Co z
zapłatą? – spytał chłopiec. Malfoy zmrużył powieki, rozbawiony. Po chwili wstał
i podszedł do szafy, wyjmując z niej sakiewkę.
- Wiesz,
drogo sobie policzyłeś za jedną, malutką informację – mówił, a galeony w sakwie
pobrzękiwały głośno, kiedy podrzucał ją w swoich dłoniach.
- Czas na
negocjacje już minął, Malfoy. Albo płacisz, albo wychodzę. – Scorpiusa zawsze
dziwił sposób, w jaki Milton podchodził do swoich klientów. Choć wyglądał
niczym anioł, był uparty i twardy… A miał dopiero dwanaście lat! Jak widać, wygląd może być omylny.
- Tylko nie
wydaj na pierdoły – powiedział, rzucając pieniądze w kierunku drugoklasisty.
Chłopiec przechwycił je i zważył w dłoni.
- A druga
część? – spytał, unosząc do góry brew.
-
Spokojnie. Pracuję nad tym. – Malfoy uśmiechnął się, opierając jednym ramieniem
o kolumnę łóżka. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i wpatrzył się w
dwunastolatka, który kiwnął głową.
- Tylko
jedna osoba z tej trójki była w Archiwum.
- Jak ty to
robisz? – spytał Malfoy, ale oboje uznali to za pytanie czysto retoryczne. –
Kto?
~*~
Kiedy wychodzili z lekcji Obrony Przed Czarną
Magią, podszedł do niej i chwycił ją za łokieć, odciągając od tłumu.
Protestowała cichymi piskami, próbując wyrwać ramię, które mocno ściskał.
- Będę
miała siniaki – zapiszczała, kiedy w końcu stanęli pod ścianą.
- I dobrze.
Należy ci się po tym, jak mnie wykorzystałaś – warknął cicho, rozprostowując
palce i puszczając jej rękę. Spojrzała na niego naburmuszona, rozcierając
bolące miejsce i nie komentując jego wypowiedzi.
-
Dowiedziałeś się czegoś? – spytała po chwili. Minęły kilka dni odkąd poprosiła
go o pomoc i – szczerze – zaczynała się już niecierpliwić. Dzisiaj pierwszy raz
Malfoy chciał porozmawiać, co wzbudziło w niej nadzieję, że jednak przyniesie
jej jakieś interesujące wieści.
- Tak, ale
zanim ci wszystko opowiem, musisz wiedzieć, że te informacje nie są za darmo –
powiedział, rozglądając się ukradkiem dookoła. Przestąpiła z nogi na nogę,
zagryzając dolną wargę.
- Czego
chcesz? – zapytała.
- To co ci
powiem będzie cię kosztować randkę – powiedział, uśmiechając się. Nie mogła się
zdecydować czy był to uśmiech szczery, przyjazny czy raczej obłudny, trochę
ironiczny i pełen satysfakcji. Wiedziała na pewno, że kryło się za tym coś
więcej. Z początku trochę ją zatkało, kiedy dotarł do niej sens słów, które
towarzyszyły temu uśmiechowi. Zaśmiała się nerwowo, przyglądając się jego NIE
rozbawionej minie. Odsunęła się, dostrzegając w jego oku dziwny błysk.
- Ty nie
żartujesz – stwierdziła, niemal przerażona. Zamrugał szybko, uśmiechając się
całymi ustami. – Ty na serio nie żartujesz! – zawołała, odsuwając się jeszcze
bardziej. Uniósł do góry dłoń, próbując ją uciszyć. – Oszalałeś? Nie ma mowy!
- W
porządku. W takim razie poszukaj kogoś innego kto dla ciebie wejdzie do
archiwum.
Wyminął ją
i ruszył w kierunku skrzyżowania dwóch korytarzy. Nie odszedł daleko, kiedy
usłyszał jej wołanie.
- Zaczekaj.
– Obrócił się w jej stronę. – Jedna randka – zastrzegła, unosząc do góry palec
wskazujący. Uśmiechnął się. – Och i przestań się szczerzyć. Nie robię tego dla
przyjemności. Mów czego się dowiedziałeś – warknęła, robiąc kilka kroków w jego
stronę.
- Ta
dziewczyna, Myrna Ferec, była w archiwum dokładnie dwa tygodnie temu.
Rose
znieruchomiała, utkwiwszy w nim spojrzenie swoich czekoladowych tęczówek.
Zmarszczył czoło, dostrzegając jej niepewną minę. Albo mu się wydawało albo
nagle zbladła.
- Dobrze
się czujesz? – spytał.
Odetchnęła,
dopiero uświadamiając sobie, że wstrzymywała powietrze. Zakręciło jej się w
głowie, więc podparła się ściany. Malfoy odruchowo przytrzymał ją za ramię,
dostrzegając jej spowolnione reakcje. Weasley utkwiła wzrok w kamiennej
posadzce, oddychając głęboko.
- Weasley, co
ty robisz?
- Mamy
problem – powiedziała, odsuwając się od ściany. Obróciła się i spojrzała na
niego z powagą. Zmarszczył brwi. – Pamiętasz, jak w tamtym tygodniu wpadłam na
panią Pince i ta się wywróciła?
- Tego nie
da się zapomnieć – prychnął, szczerze rozbawiony. – Widowiskowo ją położyłaś.
- Cóż, to
widowisko zostało zaplanowane. Ktoś posypał moje ubrania Swędzącym proszkiem kiedy byłam na treningu – powiedziała,
zakładając ramiona na piersiach. – A niecały tydzień później ty omal nie
umarłeś przez uczulenie.
Zmarszczył
czoło, słuchając jej uważnie. Przez chwilę nie rozumiał do czego zmierzała.
Przyglądał jej się, szukając jakiegoś znaku w jej twarzy. Kiedy podniosła na
niego swoje oczy, dostrzegł w nich strach pomieszany ze złością, a słowa, które
wypowiedziała chwilę potem sprawiły, że automatycznie zacisnął dłonie w pięści.
- Sabotaż.
I ja wiem kto za tym stoi.
Zapadło
milczenie.
- Kto? –
zapytał w końcu.
- Ben –
powiedziała, przestępując z nogi na nogę. Malfoy wciągnął powietrze głęboko do
płuc, wydając przy tym świst. – Ta dziewczyna, Myrna, to jego znajoma z
Hufflepuffu.
~*~
Shila rozglądała się za Rose, ale nigdzie jej
nie dostrzegła, mimo że następna lekcja miała zacząć się za kilka minut.
Weasley po prostu zniknęła, ulotniła się, nie mówiąc jej gdzie idzie ani w
jakim celu, a Azjatka nawet tego nie zauważyła, bardziej pochłonięta umiejętnym
unikaniem spotkania z Jose. Teraz jednak potrzebowała Rudej, by zająć czymś
myśli, bo oto właśnie Gonzales odnalazł ją i postanowił z nią porozmawiać.
- Nie, nie,
nie podchodź – szeptała do siebie, odwracając się plecami do zbliżającej się
postaci Jose. – Rose, gdzie jesteś? – pytała w przestrzeń, wznosząc oczy ku
górze. Instynktownie wyczuła, jak zatrzymał się za nią. Wstrzymała oddech.
- Hej.
Wypuściła
powietrze lecz zanim się odwróciła, wywróciła oczami młynka. Zaraz jednak
przybrała poważny wyraz twarzy i spojrzała na chłopaka. Wyglądał zwyczajnie,
może jego oczy wydawały się trochę bardziej smutne, ale mimo to – wyglądał
zwyczajnie.
- Cześć –
powiedziała.
~*~
- Co
zamierzasz zrobić? – pytała Rose, niemal truchtając obok Scorpiusa, by nadążyć
za jego szybkim krokiem. Jak na złość Ślizgon nie zamierzał odpowiadać na żadne
z jej pytań. – Malfoy! Co chcesz zrobić? – zawołała w końcu, kiedy po raz
kolejny nie usłyszała choćby jednego słowa. Zatrzymał się na chwilę i spojrzał
na nią przelotnie.
- A jakie
mam wyjście? – burknął, ruszając dalej szybkim krokiem. – Jeśli to co mówisz
jest prawdą, a zakładam, że jest, w końcu jesteś na tyle mądra, żeby dodać dwa
do dwóch bez problemu, zostaje mi tylko jedna opcja.
- Czyli co
dokładnie?
- Muszę ich
zniszczyć zanim oni zniszczą mnie – powiedział. Weasley przystanęła na sekundę,
usłyszawszy jego złowieszczy ton, po czym przyspieszyła i zagrodziła mu drogę.
Stała dwa stopnie wyżej, przez co mogła spojrzeć na niego z góry. Dopiero wtedy
zauważyła, że weszli na schody. Patrzyła na niego zaskoczona.
-
Zniszczyć? Oszalałeś?!
- Ja
oszalałem? Omal nie umarłem od tych pieprzonych babeczek! Myślałem, że to był
wypadek… – siłą woli powstrzymał się, żeby nie wrzasnąć na całe gardło. – A
teraz ty mówisz mi, że w Hufflepuffie jest jakaś… cholerna mafia, która chce
mnie wyeliminować! Zresztą ciebie też, więc ze wszystkich ludzi ty powinnaś
akurat mnie zrozumieć – mówił. – To chyba normalne, że chcę się zemścić.
Już chciała
coś odpowiedzieć, kiedy nagle nogi jej się zatrzęsły, a schody, na których
stali drgnęły. Rozejrzała się dookoła, próbując oszacować, gdzie wylądują.
Kiedy zatrzymali się na trzecim piętrze, Malfoy popchnął ją lekko.
- Idź,
zanim znowu się ruszą – powiedział. Pokonała kilka ostatnich stopni i stanęła
na korytarzu trzeciego piętra. Ślizgon wyminął ją i ruszył przed siebie.
- Zaczekaj.
Co miałeś na myśli, mówiąc, że chcesz ich zniszczyć? – spytała. Najwyraźniej
dostrzegł coś niepokojącego w jej twarzy, bo powiedział z nutą rozbawienia:
- Nie bój
się, przecież ich nie zabiję.
- Tego się
obawiam.
- Wyluzuj,
Weasley. Kuszące, ale nie, nie jestem mordercą – dodał. – Najpierw muszę
dowiedzieć się czegoś więcej o tej Myrnie… Może ktoś jeszcze w tym siedzi?
Wiesz, jak wygląda ta Ferec? – spytał, marszcząc czoło. Przyjrzała mu się
niepewnie, ale nie widziała w jego twarzy niczego niepokojącego. Kiwnęła głową
i sięgnęła dłonią do swojej szyi. Uniósł brew dostrzegając, jak rozluźnia
krawat i odpina guzik koszuli.
- Nie ciesz
się tak, Malfoy. To nie to o czym myślisz – rzuciła, widząc jego uśmiech.
Sięgnęła dłonią za dekolt i wyjęła fotografię, którą nosiła przy sobie odkąd
wykradła ją z archiwum. Podała mu ją i poprawiła bluzkę.
- Co
jeszcze tam chowasz? – spojrzała na niego z politowaniem, więc tylko wzruszył
ramionami i przyjrzał się fotografii. – To ona? Skąd masz to zdjęcie?
- Tak, to
ona. – Przemilczała drugie pytanie. Kiwnął głową.
- Okej. Nie
mów nikomu o całym zajściu. Resztę zostaw mnie – powiedział i odszedł. Kiedy
znajdował się kilka metrów od niej, coś mu się przypomniało. Obrócił się na
pięcie.
- A co do
randki… Hogsmeade w sobotę. To będzie niezapomniany dzień – powiedział, puszczając
do niej oko. Odszedł, zostawiając ją z zaskoczoną miną. Otworzyła usta ze
zdumienia, obserwując jego znikające za zakrętem plecy.
- Czy on
właśnie… - szepnęła. Długo jej zajęło pozbieranie się z szoku. Kiwając głową,
jakby wciąż nie mogła uwierzyć w to, co się wydarzyło, wróciła do Ishihary.
~*~
Myrna Ferec
była jedną z tych dziewczyn, dla których popularność i sława nie były ważne.
Jeśli miała być szczera, wolała niewidoczność. To, że nie rzucała się w oczy i
z łatwością potrafiła wmieszać się w tłum było bardzo przydatne, kiedy
potrzebowała zrobić coś niezauważenie. Jak na przykład podłożyć orzechowe
muffinki do pudełka Ivonne lub obsypać ubranie Rose proszkiem wywołującym
swędzenie.
Myrna już
jako mała dziewczynka była niedostrzegana przez swoich rodziców i rodzeństwo.
Najmłodsza, a zarazem najmniejsza, nie potrafiła dorównać w zabawie innym
dzieciakom, dlatego powoli przestano się nią interesować. Rodzice natomiast
byli zbyt zajęci, aby poświęcać jej więcej uwagi, niż to było konieczne. Nauczyła
się zatem schodzić im z drogi i zachowywać się cicho. Tak było aż do czasu
wstąpienia do Hogwartu, kiedy to poznała Benjamina Franklina. Chłopak szybko
spostrzegł, że ze swoim stylem bycia i umiejętnością niezauważalnego znikania,
Myrna może być przydatną znajomą. Zaczęli więc się przyjaźnić, a ich przyjaźń
dotrwała do teraz.
Ktoś chwycił ją za ramię i nim
zdążyła zareagować, znaleźli się w opuszczonej sali, w której kiedyś uczono
Historii Magii. Stoły i ławki stały na swoich miejsca, ale pokrywała je gruba
warstwa kurzu. Obróciła się na pięcie, chcąc zmierzyć się z napastnikiem.
Zobaczyła zdenerwowanego Benjamina, który wciąż mocno zaciskał palce na jej
ręce.
- Puść mnie
– powiedziała, ale on jakby jej nie usłyszał. Zamiast tego spojrzał jej głęboko
w oczy, a jego wzrok przyprawił ją o gęsią skórkę.
- Wytłumacz
mi, jakim cudem Weasley i Malfoy dowiedzieli się o naszym małym sabotażu? –
zasyczał przez zęby. Wyłupiaste oczy Myrny rozszerzyły się ze zdumienia.
- Nie mam
pojęcia. Jesteś pewny? – spytała, wyrywając się. Puścił ją, więc roztarła
bolące miejsce. Spojrzał na nią tak sugestywnie, że niemal pożałowała swojego
pytania. Oczywiście, że był pewny. Wyprostowała
plecy i zastanowiła się przez chwilę. Nawet jeśli Rose Weasley udało się
powiązać ją ze Swędzącym proszkiem i
babeczkami, nie było możliwości, żeby dotarła do Bena. Była ostrożna, Rose
nawet nie wiedziała, że Myrna i Ben się znają – Myrna zawsze trzymała się na
uboczu.
- Jeśli
nawet Weasley cokolwiek wie, to na pewno cię z tym nie powiąże – powiedziała. –
Trzymałam się na uboczu, jak mi kazałeś. Musiałaby być naprawdę niezła, jeśli domyśliłaby
się, że się znamy.
- Ona JEST
naprawdę niezła, Myrno. Właśnie w tym tkwi problem. Nie doceniasz jej –
mruknął, podpierając ręce na biodrach i krążąc w kółko. - A jeśli połączy swoje
siły z Malfoyem… będziemy mieć szczęście, jeśli nie wyrzucą nas ze szkoły –
dodał.
- Chciałeś
powiedzieć, jeśli mnie nie wyrzucą – stwierdziła, spoglądając na niego
spokojnie. Zatrzymał się w pół kroku, patrząc na nią. – To moje nazwisko jest w
Rejestrze, nie twoje. Jeśli coś wiedzą, to tylko to, że to JA byłam w archiwum
i JA kupiłam Swędzący proszek. Do
ciebie nie dotrą – mówiła, obserwując zmianę w jego twarzy. – Trzymaj się przez
jakiś czas z daleka.
To mówiąc
wyszła z sali, zamykając za sobą drzwi. Poprawiła koszulkę i rozejrzała się.
Korytarze były puste, dlatego ruszyła z wolna w stronę dormitorium.
Wielu
spytałoby, dlaczego pomagała Benowi. Cóż, był jej jedynym przyjacielem. Jedynym
PRAWDZIWYM przyjacielem. Pierwszy ją dostrzegł i wyciągnął do niej dłoń. Stał
przy niej i pilnował, żeby nie stała się jej żadna krzywda. Nic więc dziwnego,
że kiedy poprosił ją o pomoc w zniszczeniu jego największego wroga – Malfoya –
zgodziła się w ciemno. Z początku chodziło tylko o Rose Weasley. Z czasem
jednak przerodziło się to w prawdziwą wojnę, w której to ona była żołnierzem, a
on wydawał polecenia. Aż doszło do momentu, w którym nie mogła powiedzieć
„nie”.
Przynajmniej jestem komuś potrzebna.
~*~
- Gdzie byłaś? – spytała Shila, kiedy Rose pojawiła
się obok niej dosłownie znikąd.
- Musiałam
coś załatwić – powiedziała, poprawiając koszulę. Przygładziła grzywkę, która
opadła jej na oczy i spojrzała na przyjaciółkę. Lekcja miała zacząć się lada
moment. – A co?
- Rozmawiałam
z Jose – przyznała Azjatka, chwytając Rudą pod ramię. – Podobno wszystko sobie
przemyślał i stwierdził, że podjęłam słuszną decyzję. Zostaliśmy przyjaciółmi.
- Cieszę
się – powiedziała Ruda, spoglądając ukradkiem na Malfoya, który właśnie
podszedł do swoich znajomych z wesołym uśmiechem na ustach. On również na nią
zerknął, a Weasley odniosła wrażenie, że był czymś podekscytowany i rozbawiony
jednocześnie. Jakby coś kombinował.
- Na kogo
patrzysz? – spytała Shila, nachylając się w stronę dziewczyny i wyginając szyję
w taki sposób, aby wychwycić wzrokiem to, na co spoglądała. Rose drgnęła,
uciekając spojrzeniem w bok. Na nic się to jednak zdało, gdyż Ishihara zdążyła
zauważyć rozbawionego Malfoya. – Aa! Scorpius Malfoy. Ostatnimi czasy wszystko
kręci się wokół Malfoya – powiedziała. – Coś się święci? – spytała, zabawnie
poruszając brwią.
- Co? Nie.
Niby co? Nigdy. – Rose zaplątała się we własnej wypowiedzi, co tylko rozbawiło
jej przyjaciółkę. – Z czego się śmiejesz?
-
Spokojnie. Przecież nie ma w tym nic złego. On jest przystojny, mądry,
pożądany. Ty prześliczna. To normalne, że was do siebie ciągnie…
-
Zadziwiające, że u Malfoya podałaś trzy cechy, a u mnie tylko jedną –
skomentowała Rose, przyglądając się przyjaciółce. Shila zastanowiła się,
wpatrując się przez chwilę w Scorpiusa.
- No cóż… A
nie jest tak? – spytała słodko, udając niewiniątko. Rose zaśmiała się i
klepnęła ja lekko w ramię.
~*~
Zegar
wybijał pełną godzinę. Dormitorium dziewcząt szóstego roku pogrążone było w
ciemnościach. Poprzez ciszę przebijały się spokojne, miarowe oddechy
pogrążonych w snach Gryfonek. Tylko jedna dziewczyna nie spała. Siedząc w mroku
na łóżku, z podkulonymi pod brodę nogami, ściskała w dłoniach Kostkę Rubika.
Nie widziała jej dokładanie, ale doskonale wiedziała, że trzy z sześciu ścian
zostały już ułożone. I choć kilkakrotnie próbowała je rozłożyć, za każdym razem
wracały do punktu wyjścia. Zastanawiało ją, co takiego działo się z tą kostką.
I jaki związek miała ona z jej snami? Ale jedno pytanie wciąż przodowało: co
się stanie, kiedy wszystkie ściany się ułożą?
Odłożyła
sześcian na półkę i ułożyła się na poduszce, zamykając oczy. Nawet nie poczuła,
kiedy zasnęła.
Piasek pod
jej palcami był nagrzany od słońca. Przez chwilę nie otwierała oczu,
przesypując go z jednej kupki na drugą. W kocu jednak podniosła powieki,
rozglądając się na boki. Leżała kilkanaście metrów od ruin. Ciekawiło ją,
dlaczego nigdy nie budziła się w tym samym miejscu, ale nie znalazła na to
żadnej odpowiedzi. Podniosła się i otrzepała spodnie z piachu. Osłaniając oczy
przed słońcem, ruszyła w stronę świątyni.
Powoli
mijała wszystkie pogruchotane rzeźby, przyglądając się im. Twarze wykute w
kamieniu nikogo jej nie przypominały: żadnego mugolskiego boga, żadnego
czarodzieja. Przeszła pod zawaloną kolumną, wspierając się dłonią, a kiedy się
wyprostowała jej oczom ukazała się złota rama lustra. Zatrzymała się na chwilę,
przyglądając się jak świetlane refleksy odbijają się w potłuczonym szkle,
leżącym wokół.
Podeszła
bliżej, ostrożnie stąpając między kawałkami potłuczonego lustra. Zapatrzyła się
jednak i nastąpiła na szkło, które pękło pod naciskiem jej stopy. Odgarnęła
włosy za ucho i spojrzała w dół. Schylając się, podniosła złamane przez siebie
fragmenty i umieściła je w ramie. Jakaś magiczna siła przytrzymała je na
miejscu, a spomiędzy pęknięć wydobyło się jasne, błękitne światło. Rozchodziło
się dookoła, a kawałki lustra rosły, dopóki nie
wypełniły całej przestrzeni ramy.
Postąpiła
krok do tyłu, aby lepiej widzieć. W tafli lustra pojawiło się drzewo. Było
piękne, o grubym pniu i rozłożystej koronie, pełnej soczystych, zielonych
liści. Pod nim znajdowała się sadzawka, obłożona kamieniami, spomiędzy których
wyrastały długie źdźbła trawy. Przy sadzawce ktoś siedział. Spuszczona głowa
sugerowała, że przyglądał się odbiciu w wodzie. Podeszła bliżej, nachylając się
i mrużąc powieki, gdyż postać wydała jej się bardzo znajoma.
- Malfoy? –
szepnęła.
~*~
Tego
wieczoru zasnął dość szybko i nim się zorientował, otaczała go znajoma
sceneria. Skaliste góry wyglądały groźnie, kiedy wąskim korytarzem szedł w
stronę polany. Irytowało go, że za każdym razem budził się w innym miejscu, a
jego celem w tym śnie zawsze było dotarcie do Drzewa Wspomnień, jak pozwolił
sobie je nazwać. Powoli robiło się to nudne, ale kiedy któregoś razu próbował
pójść w innym kierunku, omal nie zmiażdżyła go ogromna skała.
Zobaczywszy
majestatyczne drzewo i usłyszawszy szum wody, podniósł wzrok i przyspieszył
kroku. Cokolwiek tym razem miał zobaczyć, chciał to zrobić jak najszybciej.
Podszedł bliżej, a kiedy od drzewa dzieliło go kilka metrów, zawiał wiatr,
zrywając z gałęzi tylko jeden liść. Przechwycił go, podchodząc do sadzawki.
W tafli
wody ujrzał uśmiechnięte odbicie Weasley. Pomachała mu radośnie, jakby cieszyła się na jego widok. Wykrzywił
twarz w parodii uśmiechu, po czym wyciągnął przed siebie dłoń. Liść delikatnie
sfrunął i powoli opadając, dotknął w końcu powierzchni. Odbicia jego i Weasley
rozpłynęły się w kręgach i przez chwilę nic się nie wydarzyło. Zaraz jednak usłyszał
głos Miltona: „To chyba najładniejsza dziewczyna w całej szkole”. Rozejrzał się
pospiesznie dookoła, ale nigdzie nie zauważył właściciela głosu.
Jego uwagę
przykuł ruch w odbiciu w wodzie. Spojrzał w tamtą stronę, przysiadając na
większym kamieniu. W tafli ujrzał kamienne ruiny jakiegoś budynku. Po środku
rozwalonych ścian stało lustro, przed którym ktoś stał.
- Weasley?
– zapytał. W tym samym momencie usłyszał jej głos, pytający: „Malfoy”, a
dziewczyna w tafli wody odwróciła się szybko, jakby do kogoś, kto ją zawołał.
Nikogo jednak nie zauważyła, więc wróciła do przyglądania się lustru. On też
się rozejrzał na dźwięk swojego nazwiska. Zmarszczył brwi, kiedy w jego głowie
pojawił się dziwny pomysł. To szaleństwo.
Mimo tego, postanowił spróbować. Czując się nieswojo,
zajrzał do sadzawki i spytał:
- Weasley,
słyszysz mnie?
Obserwował
jak Gryfonka w jeziorku pochyla się w stronę lustra.
„Malfoy? To
ty?” – usłyszał w odpowiedzi. Zaśmiał się nerwowo, zaskoczony. A niech mnie.
- Tak, to ja…
„O Merlinie!
Co robisz w mojej głowie?!” – zawołała przerażona, rozglądając się dookoła.
Dopiero wtedy zauważył, że miała na sobie krótką koszulę nocną na ramiączkach,
sięgającą połowy ud. Otworzył szerzej oczy, gdyż zwyczajnie nie spodziewał się,
że Weasley nosi takie piżamy. Szokiem było również dla niego to, że w
rozpuszczonych, potarganych włosach, z bosymi stopami i właśnie w owej
koszulce, wyglądała bardzo kusząco.
- Niezła
piżamka – powiedział, z rozbawieniem obserwując jak speszona obejmuje się
ramionami i jeszcze gorliwiej rozgląda dookoła.
„Gdzie
jesteś?” – spytała, spoglądając w lustro. „Widzę jakieś drzewo… I… serio? Aż
tak ci gorąco?”
Zaśmiał
się, spoglądając na swój nagi tors. Nigdy nie zakładał koszuli do snu, było mu
w niej niewygodnie.
„Malfoy?”
- Co?
„Co to
wszystko znaczy?”
Zastanowił
się chwilę nad odpowiedzią. Miała rację, to było pytanie, które należało zadać.
Jednak im bardziej nad tym myślał, tym mniej rozsądne rozwiązania przychodziły
mu do głowy.
- Nie wiem,
Weasley.
~*~
Jak obiecałam: 2 dni = 2 rozdziały. Niestety nie miałam czasu napisać rozdziału 48, więc musicie na niego trochę poczekać.
Obawiam się Waszej reakcji na ten odcinek. Mam takie przeczucie, wiecie, takie wewnętrzne, które mówi mi, że czegoś brakuje w tym rozdziale. Mam nadzieję, że Wy to wychwycicie i mi o tym powiecie. Ale żeby nie było, że taka krytyczna jestem względem siebie to dodam, że z końcówki jestem mega zadowolona. Myślę, że wyszło mi to całkiem, całkiem.
Dziękuję wszystkim za komentarze i ten czas, który poniekąd spędziliśmy razem na Licencji.
Pozdrawiam serdecznie
EDIT 5 I 2014
Okej, doszły mnie słuchy, że niektórym z Was nie pojawiają się informacje o nowych postach, mimo że obserwujecie mój blog. Jest kilka sposobów, żeby nigdy nie ominąć nowego rozdziału:
1) dodać mój nr gg (25113549) i obserwować zmiany opisu,
2) napisać do mnie (gg, e-mail).
Nie chcę, żebyście się złościli na blogspot lub na mnie, dlatego będę Was informować, jeśli sobie tego życzycie.
EDIT 5 I 2014
Okej, doszły mnie słuchy, że niektórym z Was nie pojawiają się informacje o nowych postach, mimo że obserwujecie mój blog. Jest kilka sposobów, żeby nigdy nie ominąć nowego rozdziału:
1) dodać mój nr gg (25113549) i obserwować zmiany opisu,
2) napisać do mnie (gg, e-mail).
Nie chcę, żebyście się złościli na blogspot lub na mnie, dlatego będę Was informować, jeśli sobie tego życzycie.