24 grudnia 2013

46. Powrót aniołka

            Zamknęła za sobą drzwi, opierając się o nie plecami. Szaleńczo bijące serce pompowało kolejne dawki adrenaliny; jeszcze nigdy nie była tak podekscytowana. Zdawała sobie sprawę, że złamała właśnie kolejny punkt szkolnego regulaminu, ale zamiast się tym martwić, czuła satysfakcję. Rozejrzała się po pomieszczeniu, przyzwyczajając wzrok do panującego dookoła mroku. Tylko kilka smug światła przedzierało się spomiędzy ciężkich kotar, którymi ktoś pozasłaniał okna.
            Pokój był ogromny: z miejsca, w którym stała nie widziała przeciwległej ściany. Wszystko, co znajdowało się po drugiej stronie, tonęło w kompletnych ciemnościach. Po środku, w pięciu rzędach stały metalowe szafki z szerokimi szufladami, służące do przechowywania dokumentów. Podeszła nieco bliżej, dostrzegając na nich karteczki z literami alfabetu. Szafek było kilkadziesiąt, choć nie była tego do końca pewna, gdyż znaczną ich część spowijał mrok. Mogło być ich o wiele więcej.
            Nie tracąc cennego czasu, sięgnęła do kieszeni dżinsów i wyjęła z niej pognieciona karteczkę. Rozwinęła ją pospiesznie, nadrywając kawałek.
            - Cholera – szepnęła. Uspokoiła drżące z podekscytowania dłonie i spojrzała na wypisane niebieskim atramentem nazwiska. Następnie wyciągnęła przed siebie różdżkę i powiedziała: - Accio akta Phillipa Davisa.
            Nic się jednak nie stało. Powtórzyła czynność z pozostałymi dwoma nazwiskami, ale ponownie nie uzyskała żadnego efektu. Szafki musiały być zabezpieczone zaklęciem. Z cichym westchnięciem irytacji, schowała karteczkę i obejrzała się za siebie, spoglądając na drzwi. Nie wiedziała, ile czasu zajmie pani Pince sprawa, która odciągnęła ją od archiwum, a szukanie akt na własną rękę mogło być trudne, ale była pewna, że więcej taka okazja się nie powtórzy. Wzięła więc głęboki oddech i, używając Lumos, oświetliła sobie drogę. Dotykała palcami chłodnej, metalowej powierzchni, szukając odpowiedniej szuflady. Szybko zorientowała się, że czasem na jedną literę alfabetu przypadało kilka szuflad, niekiedy nawet kilka szafek.

            Muszą tu być wszystkie akta obecnych i byłych uczniów…

            - A, B, C… - szeptała, szybkim krokiem przemierzając kolejne metry. – Jest. D. – Zatrzymała się i otworzyła szufladę. Przyświecając sobie różdżką, zaczęła szukać odpowiedniej teczki. Wszystkie były brązowe, opatrzone karteczkami z nazwiskami. Musiała przeszukać dwie szuflady nim znalazła nazwisko Davis. Wyjęła teczkę i oparła ją o pozostałe, otwierając i pospiesznie przerzucając kolejne strony. Do dokumentów medycznych i informacji na temat Phillipa dorzucone zostało zdjęcie. Przyjrzała się ładnej, chłopięcej twarzy, próbując przypomnieć sobie, czy już gdzieś go widziała.
            - Czwarty rok, Ravenclaw – mruczała, czytając pobieżnie pierwszą stronę.
            Westchnęła, zamykając teczkę. Miała przeczucie, że to nie jego szukała. Nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek go spotkała, a już w ogóle nie mogła wymyślić żadnego motywu, dla którego miałby ją atakować. Zasunęła szufladę i poszła dalej. Tym razem zatrzymała się przy literze F.
            - Myrna Ferec. – Znalezienie tej teczki zajęło jej nieco więcej czasu. Oparła ją o szufladę i zajrzała do środka. Pierwszym, co zobaczyło było zdjęcie. Otworzyła szeroko oczy, na chwilą wstrzymując oddech. Powolnym ruchem odczepiła fotografię od kartki i uniosła ją wyżej, pod światło padające z różdżki. Dziewczyna na zdjęciu zmrużyła powieki, niezadowolona z oślepiającego światła. Zaraz jednak spojrzała na Rose wyłupiastymi oczami, w których pojawiła się zadziorność.
            Weasley odłożyła zdjęcie i przejrzała dokumenty.
            - Siódmy rok, Hufflepuff – wyszeptała. I nagle zalała ją fala wspomnieć. Uśmiechający się do niej Ben, a daleko w tle ciemnowłosa postać – Myrna, spacer po błoniach i ciemna postać, stojąca za drzewem – Myrna, dziewczyna obserwująca ją w bibliotece – Myrna, dziewczyna triumfująca nad duszącym się Malfoyem…
            - Myrna – wyszeptała niemal bezgłośnie. Cała krew odpłynęła z jej twarzy, źrenice rozszerzyły się maksymalnie. Niewiele myśląc, pochwyciła fotografię i zgięła ją w pół, chowając za dekolt koszulki. Rozejrzała się na boki, po czym wcisnęła teczkę na swoje miejsce. Postanowiła sprawdzić jeszcze jedną rzecz. Rzuciła się biegiem dalej, szukając odpowiedniej szafki. W pewnym momencie musiała zawrócić i wejść między kolejne rzędy. Po dość długich poszukiwaniach zatrzymała się, spoglądając niepewnie na czarną literkę – M.
            Otworzyła pierwszą szufladę i pospiesznie odnalazła żądaną teczką. Zanim jednak ją wyjęła zastanowiła się nad tym. Czy na pewno chcę zaglądać do akt Malfoya?
            Wzięła głęboki oddech i wyciągnęła pierwszą kartkę. Scorpius Malfoy na zdjęciu uśmiechał się do niej ironicznie. Szybko przesunęła wzrokiem po informacjach zwartych w aktach, odnajdując tą, która interesowała ja najbardziej: „Inne uwagi: silna alergia na orzeszki ziemne”.
           
            W tym archiwum jest dosłownie wszystko. Można dowiedzieć się naprawdę intymnych rzeczy o uczniach Hogwartu. I wcale nie jest to takie trudne. Skoro mi się udało, a nie zwykłam łamać regulaminu, wszystkim mogło się to udać – również Myrnie. Jeśli to naprawdę ona stała za atakiem na mnie i Malfoya, informacje o jego uczuleniu mogła wziąć właśnie stąd… tylko jak to sprawdzić?

            Rozmyślenia Rose przerwał odgłos otwieranych drzwi. Zamarła na dosłownie kilka sekund, po czym szybko schowała teczkę i zgasiła różdżkę. Otoczyły ją ciemności. Zastanawiała się, co powinna zrobić. Jeśli pani Pince wróciła, z pewnością odkryła, że nie ma jej w głównym pomieszczeniu i teraz pewnie jej szuka. Gdy już ją znajdzie, w dodatku wśród akt, które nie są przeznaczone do wglądu dla uczniów, na pewno postara się, żeby ją wyrzucili.
           
            Myśl, Weasley. Jesteś w tym dobra. Co robić?

            Zaczęła od schowania różdżki. Kucnęła i podwinęła spodnie, wkładając różdżkę za krawędź długiej skarpetki.
            - Rose! Jesteś tutaj? – Usłyszawszy głos pani Pince, podniosła się szybko z klęczek i wzięła głęboki wdech. Postanowiła zagrać głupią. Nie znała dobrze tego pomieszczenia, ale wątpiła, żeby było jakieś drugie wyjście. Jeśli chciała się wydostać, musiała iść naprzód, a wtedy definitywnie natknie się na bibliotekarkę. Ruszyła przed siebie, czując jak fotografia uwiera ją, wciśnięta w stanik. Serce waliło jej jak młot, kiedy pokonywała ostatnie metry, dzielące ją od kobiety, która miała na tyle władzy, by doprowadzić do wyrzucenia jej ze szkoły.
           
            To się musiało wydarzyć. Za dobrze ci szło. Czego się spodziewałaś? Że tak po prostu wejdziesz, zwiniesz zdjęcie i wyjdziesz? Czy już nie za dużo razy ci się poszczęściło? Naiwniaczka.

            Kobieta wydawała się zaskoczona, widząc ją. Zaraz jednak jej mina zmieniła się, wyrażając dezaprobatę dla zachowania Gryfonki. Złamała w końcu zakaz bibliotekarki i weszła do pomieszczenia, które nie powinno ją nawet interesować. Kobieta skrzyżowała ręce na piersiach.
            - Co tu robisz, Rose? – spytała.
            - Chciałam posprzątać. Skończyłam już w tamtym pomieszczeniu – skłamała, zaskoczona tym, jak łatwo jej to przyszło. Pani Pince przyjrzała się jej, mrużąc powieki. Gestem dłoni nakazała jej wyjść, a kiedy Rose ją mijała, wciąż czuła na sobie jej badawczy wzrok.
            Znalazłszy się na powrót w głównym pomieszczeniu archiwum, stanęła po środku i obróciła się, obserwując jak bibliotekarka zamyka drzwi.
            - Jak dostałaś się do środka? – zapytała kobieta, rzucając na zamek zaklęcie i odwracając się w stronę Gryfonki. Weasley wstrzymała powietrze, zaskoczona tym pytaniem. Myślała gorączkowo nad odpowiedzią, ale jedyne, co jej przyszło do głowy, to:
            - Drzwi były otwarte.
            Oczy kobiety błysnęły triumfem. Wyglądała tak, jakby właśnie usłyszała coś, co od dawna chciała usłyszeć.
            - Widzisz, Rose… To niemożliwe. Te drzwi zawsze są zamknięte. W dodatku zapieczętowane zaklęciem. A skoro zabrałam ci różdżkę przed wejściem do archiwum, wnioskuję, że musiałaś jakoś przemycić inną – powiedziała, ponownie krzyżując ręce na piersiach. – Złamałaś mój zakaz i włamałaś się do pomieszczenia, gdzie są przechowywane poufne informacje. W takim wypadku mogę zażądać, żebyś opróżniła kieszenie – dodała.
            Rose zmarszczyła czoło. Takie one poufne, że strzeżone są jedynie marnym zaklęciem, z którym radzi sobie zwykłe Alhomora, pff. Podeszła do biurka, które stało nieopodal wejścia i sięgnęła do kieszeni dżinsów. Patrząc hardo w oczy bibliotekarki, zaczęła wyjmować wszystko, co znalazła. Nie było tego dużo: papierek po cukierku, jakaś nitka i kartka z nazwiskami. I to właśnie ta karteczka przykuła uwagę kobiety. Pani Pince chwyciła ją i rozprostowała, odczytując jej zawartość. Spojrzała na Rose i zapytała:
            - To po to weszłaś do archiwum? Po informacje o tych uczniach?
            Weasley nie odpowiedziała, uznawszy, że najlepiej będzie milczeć. Wiedziała, że i tak jest już w sporych tarapatach, nie musiała tworzyć sobie kolejnych problemów. Kobieta powstrzymała warknięcie irytacji, po czym wyciągnęła przed siebie dłoń.
            - Różdżka. – Jej głos był władczy. Nie wydając z siebie żadnego dźwięku, Rose schyliła się i wyjęła różdżkę spod nogawki dżinsów. Podała ją kobiecie, patrząc na nią twardo. – Dobrze więc. Teraz zabierz swoje rzeczy, o twojej karze zarządzi pani dyrektor.
           
            Mam przechlapane!

            Z sercem podchodzącym do gardła, schyliła się po swoją torbę, leżącą obok biurka. Kiedy się prostowała, jej wzrok padł na gruby zeszyt, otwarty mniej więcej po środku. Obok zeszytu stał kałamarz, w którym tkwiło pióro. Zmarszczyła brwi, a przed jej oczami pojawiło się wspomnienie pierwszych chwil po przekroczeniu przez nią progu archiwum:

            Kiedy znalazły się w archiwum, bibliotekarka podeszła do biurka i wyjęła z szuflady gruby zeszyt. Otwierając na ostatniej zapisanej stronie, podsunęła go w kierunku Weasley, podając jej jednocześnie pióro i kałamarz.
            - Każdy, kto tutaj wchodzi, musi się wpisać do rejestru – powiedziała kobieta. – Niezależnie od tego, w jakim celu przybył…
            Gryfonka spojrzała na nią, po czym podeszła niepewnie do biurka i chwyciła gęsie pióro. Przyciskając jego końcówkę do białej kartki, pociągnęła, kreśląc kształtne litery.

            Spojrzała ponad ramieniem na panią Pince, która przypatrywała się jej badawczym wzrokiem.
            - Pospiesz się, Rose. Nie mamy całego wieczoru – powiedziała. Gryfonka rzuciła ostatnie spojrzenie w kierunku rejestru, po czym obróciła się i wyszła za kobietą. Po zamknięciu wszystkich drzwi, obie skierowały się w stronę gabinetu dyrektorki.

~*~

            W gabinecie profesor McGonagall było cicho. Nie licząc brzęczenia jakiegoś magicznego przedmiotu, które z każdą minutą stawało się coraz bardziej irytujące. Rose stała ze spuszczoną głową, zbyt onieśmielona, by spojrzeć na starszą kobietę. Pani Pince z kolei stała nieopodal niej, z założonymi na piersiach rękami i zaciętą miną. Zdążyła już wszystko wytłumaczyć dyrektorce i teraz najwyraźniej obie czekały, aż Gryfonka zacznie się bronić.
            Milczenie przedłużało się i wszystkie kobiety zaczynały się niecierpliwić. McGonagall poruszyła się niespokojnie na swoim fotelu, po czym spojrzała łagodnie na Rose i zapytała:
            - Rose, co robiłaś w archiwum?
            Weasley opanowała wyrywające się z piersi serce i podniosła głowę.
            - Dostałam szlaban, pani profesor. Miałam wysprzątać…
            - Nie o to pyta. Co robiłaś w tamtym pomieszczeniu? – Zdawało się, że pani Pince straciła resztki swojej cierpliwości. Gryfonka nie przeniosła na nią wzroku. Skrzeczący głos bibliotekarki zaczynał jej działać na nerwy. Ze zdziwieniem odkryła, że przestała odczuwać już strach przed konsekwencjami. Nie odpowiedziała jednak na pytanie.
            - Czy szukałaś informacji na temat tych uczniów? Dlaczego? – zapytała Mierwa. Wskazała na wymiętą karteczkę, na której Rose zapisała nazwiska. Ruda spojrzała w oczy dyrektorce, mając nadzieję, że czerwony rumieniec wstydu, zniknie w końcu z jej twarzy. Ponownie przemilczała swój czas na odpowiedź. – Czy ktoś cię do tego zmusił?
            Uparcie milczała. Przez jej głowę przepływało tysiące myśli: czy powinna się przyznać, że szukała informacji? Czy powinna powiedzieć dlaczego? Czy powinna wyznać wszystko? Powiedzieć o wypadku ze swędzącym proszkiem i babeczkami naszpikowanymi orzechami, którymi ktoś poczęstował uczulonego Malfoya? Wiedziała, że jej teoria była wariacka… Zabrzmiałaby jak desperatka, próbując to wszystko wyjaśnić. Poza tym wyglądałoby to tak, jakby chciała zwalić winę na kogoś innego.
            - Cóż… - powiedziała dyrektorka. Rose drgnęła, uświadomiwszy sobie, że właśnie straciła ostatnią szansę obrony, a wyrok zapadł.

~*~

            Perspektywa Rose

            Przemierzałam korytarze Hogwartu szybkim krokiem, starając się być niezauważalną dla mijających mnie ludzi. Wciąż jednak towarzyszyło mi to paranoiczne uczucie, że im bardziej starałam się być niewidoczną, tym bardziej zwracano na mnie uwagę. Ciągle wydawało mi się, że ktoś na mnie patrzy, obserwuje i, choć wielokrotnie się obracałam i upewniałam w tym, że to tylko złudzenie, dziwne uczucie nie mijało. Mimo że znajdowałam się w tłumie czułam się wystawiona, jakby na pokaz. Zagrożona.
            Rozejrzałam się. Znajdowałam się w holu przed Wielką Salą, a osoba, której szukałam, właśnie wychodziła z kolacji. I choć to ja byłam przeczulona na punkcie obserwujących mnie ludzi, on to dopiero musiał się czuć inwigilowany ze wszystkich stron!
            Malfoy wyglądał dobrze. I choć widowisko, jakie zafundował zjadając naszprycowaną orzeszkami muffinkę, odbyło się zaledwie wczoraj – po nim nie można było nic poznać. Na powrót stał się sobą: szedł wyprostowany, z dumnie uniesioną głową i nie zwracał uwagi na plotkujących na jego temat ludzi. A plotkowali. Sporo. On natomiast nie zawracał sobie tym głowy, nie próbował niczego wyjaśniać czy naprostowywać, po prostu szedł przed siebie, z tym swoim seksownym uśmieszkiem pogardy na ustach…

            Opanuj się, Weasley! Seksownym?!

            Pokiwałam głową, wyganiając z niej niepożądane myśli.            Sprawnie lawirując między ludźmi podeszłam do Scorpiusa, zastępując mu drogę. Zatrzymał się i spojrzał na mnie, unosząc do góry brew.
            - Weasley?
            - Możemy porozmawiać? – spytałam. Zerknęłam ponad jego ramieniem na mięśniaka, który szedł za nim oraz na Jose. Wyglądał na smutnego, chyba rozstanie z Shilą źle na niego podziałało. I choć bardzo go lubiłam, nie mogłam się rozpraszać. – Na osobności – dodałam, przenosząc wzrok z powrotem na blondyna.
            - To nie jest najlepszy…
            - Jesteś mi to winny – przerwałam mu twardo. Zazwyczaj nie wykorzystywałam słabości innych dla swoich korzyści, ale po tym, jak zostałam ukarana, jeszcze bardziej zapragnęłam zemsty na tym, kto poniekąd przyczynił się do tego wszystkiego.
            Ślizgon przyjrzał się mi uważnie. I nie wiem, co zobaczył w mojej twarzy, ale odwrócił się i powiedział swoim znajomym, żeby zaczekali na niego gdzie indziej. Następnie zwrócił się do mnie:
            - Zamieniam się w słuch.
            Trochę mnie zatkało, bo nie spodziewałam się, że pójdzie mi z nim tak łatwo. Zaraz jednak odzyskałam rezon i pociągnęłam go za rękaw.
            - Nie tutaj – powiedziałam, chowając się za rogiem.
            - Weasley, puść mnie – burknął, wyrywając rękę. Poprawił szatę, rzucając rozdrażnione: - Nie pomagasz mi odbudowywać moją reputację.
            - Może dlatego, że guzik mnie obchodzi twoja reputacja, kiedy minuty dzielą mnie od stracenia mojej własnej – mruknęłam. Także byłam podenerwowana. Ponownie pojawiło się we mnie to uczucie, że ktoś mnie obserwuje. Rozejrzałam się ukradkiem.
            - Zaciekawiłaś mnie… Co zrobiłaś? – spytał, zakładając ręce na piersi.
            - Nieważne. Słuchaj… potrzebuję twojej pomocy – powiedziałam. Uniósł do góry brew, po czym zaśmiał się krótko. Zaraz jednak zreflektował się, dostrzegając, że mi do śmiechu nie było.
            - Nie żartujesz.
            - Nie, nie żartuję – odparłam. Podniosłam głowę, spoglądając mu w oczy. – Wiesz gdzie jest szkolne archiwum?
            - Tak.
            - Świetnie. – Uśmiechnęłam się niemrawo. – Jest tam taki zeszyt, w skórzanej oprawie, dość gruby. Pani Pince nazywa go Rejestrem. Każdy kto wchodzi do archiwum musi się tam wpisać – mówiłam, pomagając sobie gestykulacją dłoni. – Potrzebuję coś w nim sprawdzić.
            - Mam ukraść dla ciebie Rejestr? – zapytał, unosząc do góry brew.
            - Nie! Nie, żadnej kradzieży. Chcę tylko, żebyś dowiedział się, czy pewne osoby się wpisały.
            - Nie możesz tego zrobić sama? – spytał, unosząc tym razem obie brwi. Gest ten skupił na chwilę moją uwagę, przez co zirytowałam się mocniej.
            - Nie. Oboje wiemy, że w robieniu nielegalnych rzeczy to ty jesteś pionierem. Masz w tym zamku znajomości, które ci to umożliwiają. Znajomości, których JA nie mam – powiedziałam, robiąc krok w jego stronę. Znalazłam się naprawdę blisko niego, czułam nawet zapach jego perfum.
            Przyjrzał mi się, odchylając nieco głowę. Pewnie zastanawiał się, co się stało i dlaczego proszę o pomoc akurat jego. Możliwie, że wymyślał też plan wykorzystania tego przeciwko mnie, ale w tamtym momencie mało mnie to interesowało. Byłam zawzięta dowiedzieć się, kto wysypał na moje ubranie proszek i kto próbował zabić Malfoya.
            - No dalej, Malfoy. Zdaje się, że zaledwie wczoraj uratowałam ci życie. Czyżbyś nie miał za grosz honoru? – podpuściłam go. Wyprostował plecy i zagryzł usta. Zaklął cicho pod nosem, po czym zapytał:
            - Co to za osoby?

            O tak!

            - Phillip Davis, Gail Raven i Myrna Ferec – powiedziałam szybko.
            - Zdajesz sobie sprawę z tego jak trudno będzie wejść do archiwum? Jest chronione zaklęciami.
            - Na pewno jakoś sobie poradzisz – powiedziałam. – Zapamiętasz nazwiska?
            Pokiwał głową, po czym obrócił się z zamiarem odejścia. Zaraz jednak coś mu się przypomniało i ponownie na mnie spojrzał.
            - Zrobię to, ale będzie to pierwsza i zarazem ostatnia przysługa dla ciebie – powiedział. – A potem zapomnimy o wszystkim i jeśli jeszcze raz wypomnisz mi to, że uratowałaś mi życie, nie będę taki miły.
            Kiwnęłam. Odwrócił się i odszedł, a ja odczekałam chwilę i ruszyłam w stronę Wieży Gryffindoru.

~*~

            Perspektywa Scorpiusa

            Co za wredna, mała, ruda MAŁPA! Jak ona śmie wykorzystywać moje słabości przeciwko mnie?! Jak śmie?! Za kogo się uważa?! Wredna, dwulicowa…

            Szedłem tak szybko, że powiewająca za mną szata łopotała naprawdę głośno. Kląłem w myślach, wyzywając Weasley od najgorszych. Byłem na nią wściekły. Najpierw ratuje mi życie, z tym pełnym przerażenia spojrzeniem, a następnego dnia wypomina mi to bez mrugnięcia okiem i jeszcze żąda przysługi! W dodatku powołała się na mój honor! Niehonorowo!
            Nie wiem co wkurzyło mnie bardziej: to, że zażądała przysługi, wypominając mi swoją pomoc, czy też to, że to właśnie ona to zrobiła! Znam wielu ludzi i jestem pewien, że znakomita większość z nich zachowałaby się w ten sposób, ale sądziłem, że Weasley do nich nie należy.
            Wszedłem do Pokoju Wspólnego i, omijając Jose, który wyszedł mi na spotkanie, poszedłem w stronę dormitorium drugoklasistów. Nie traciłem czasu na uprzejmości, omijając cześć, w której pukam i czekam na pozwolenie by wejść. Po prostu chwyciłem za klamkę i otworzyłem drzwi.
            Pokój jak zwykle był mroczny, a jedynym źródłem światła była dogasająca świeca. W pomarańczowej łunie dostrzegłem pięć łóżek, z czego cztery były idealnie zaścielone. W piątym łóżku ktoś spał, przykryty zieloną kołdrą, ozdobioną herbem Slytherina. Słyszałem ciche oddechy i widziałem lekkie falowanie pościeli.
            - Obudź się, Milton. Mam dla ciebie robotę – powiedziałem, wyjmując różdżkę. Zgasiłem świeczkę i zaświeciłem główne światło. Kiedy pomieszczenie zalała jasna fala, leżący pod kołdrą chłopak zerwał się do pozycji siedzącej, szamocząc się chwilę z prześcieradłem, które owinęło się wokół jego ręki. Kiedy wreszcie mu się to udało, spojrzał na mnie zaspanymi, podpuchniętymi oczami. Jego blond loki sterczały we wszystkie strony, a policzki powoli nabierały zdrowych kolorów.
            - Co ty robisz, Malfoy? Wynoś się – mruknął, wygrzebał się z spod kołdry i stanął na podłodze. Owijając się pościelą przeszedł przez pokój, z zamiarem zgaszenia światła. – Nie widzisz, że śpię?
            Zastąpiłem mu drogę.
            - Już nie – stwierdziłem dobitnie. Zatrzymał się dosłownie kilkanaście centymetrów przede mną i podniósł głowę. Jasne loki zafalowały sprężyście. Jego oczy błysnęły rozgniewaniem, a usta zacisnęły się w wąską linię. Wiedział, że się go nie boję i dostanę to, po przyszedłem, choćby miał później marudzić mi nad uchem przez cały dzień.
            - To będzie cię kosztowało ekstra! – burknął. Obrócił się na pięcie i poczłapał w stronę łóżka. Wszedł na nie i usiadł na brzegu, skupiając na mnie wzrok.
            - Świetnie. Chcę żebyś włamał się do szkolnego archiwum i sprawdził, czy Phillip Davis, Gail Raven i Myrna Ferec wpisali się do Rejestru. Wymień cenę – powiedziałem.
            Milton milczał dłuższą chwilę. Zmrużył powieki i wydął usta, kalkulując w ciszy. Nie spuszczałem z niego wzroku. Jego wygląd słodkiego aniołka był zwodniczy, nawet niektórzy nauczyciele nie byli odporni na jego urok. Kiedy czegoś chciał – anielskie oczęta i nienaganne zachowanie sprawiały, że to dostawał.
            - Chcę dwadzieścia galeonów – powiedział w końcu, otwierając szeroko oczy i patrząc na mnie wyzywająco.
            - Dziesięć – powiedziałem bez mrugnięcia okiem. Dwunastolatek ponownie zmrużył powieki i wydął usta. Znowu o czymś myślał.
            - Dziesięć galeonów i randka.
            Zapadła cisza. Spoglądałem na niego nieco zaskoczony. Uśmiechnąłem się kącikiem ust.
            - Milton, jestem zadowolony z naszej współpracy, ale nie masz co liczyć na nic więcej…
            - Nie z tobą, kretynie – burknął malec, najwyraźniej zniesmaczony moimi słowami. Ale szczerze... kto by tak nie pomyślał?! Wypuściłem powietrze z płuc i wyprostowałem się. Zignorowałem fakt, że właśnie nazwał mnie kretynem. MNIE!
            - W takim razie z kim? – spytałem, szczerze zainteresowany.
            - Rose Weasley – padła odpowiedź.
            Otworzyłem szerzej oczy. Czy on powiedział…
            - Rose Weasley? TA Rose Weasley? Gryfonka? – zapytałem dla pewności.
            - A znasz jakąś inną? – Spojrzał na mnie jak na totalnego idiotę. Zamrugałem kilkakrotnie. Niecodzienna forma zapłaty, zwłaszcza, że zażądał jej dwunastolatek! Zastanowiłem się.

            Randka w zamian za informacje? Ha! Spryciarz. Czyżby już zdążył się dowiedzieć, że to ona kazała mi sprawdzić, czy te gnojki były w archiwum? Nie, całymi dniami leży w łóżku i choć jego wywiad jest niesamowity, nie zdążyłby się tego dowiedzieć w tak krótkim czasie…. Choć pewnie wie, że będę mógł to na niej wymusić. Ale czy chcę? Weasley nie wygląda na osobę, która chodzi na randki, zwłaszcza z dzieciakami…
            Z drugiej strony – będzie miała nauczkę!

            - Zgoda – powiedziałem, uśmiechając się z satysfakcją. Wizja rozdrażnionej Weasley, która z niesmakiem idzie na randkę z dwunastolatkiem, który – co najwyżej – może jej postawić czekoladę, była niezwykle kusząca i przyjemna. Chłopiec kiwnął głową, po czym obrócił się i wlazł pod kołdrę. Był to znak, że rozmowa i negocjacje dobiegły końca. Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem do drzwi. Stojąc w progu, spojrzałem jeszcze raz na Miltona, zamykał już oczy.
            - Tak z ciekawości… dlaczego akurat ona? – spytałem. Podniósł powieki i wpatrzył się we mnie.
            - Żartujesz? Ślepy jesteś czy co? – burknął. Następnie obrócił się na drugi bok, podciągając kołdrę pod same uszy. Powstrzymałem się przed nawrzeszczeniem na niego za to, że obraził mnie po raz kolejny. Wychodząc, usłyszałem jeszcze przytłumione: - To chyba najładniejsza dziewczyna w całej szkole.
            Uśmiechnąłem się i zgasiłem światło, wychodząc. Zamknąłem drzwi i zszedłem po schodach. Jose stał na dole z rozłożonymi rękami.
            - Stary! Co to było?!
            - Co? – zapytałem go.
            - Poszedłeś do Miltona? Po co? – zapytał Gonzales. Wyminąłem go.

            - Mam swoje powody, o których nie muszę ci wspominać – odpowiedziałem. 

9 komentarzy:

  1. Są jeszcze gdzieś w internecie inne opowiadania twojego autorstwa? Uwielbiam, jak piszesz i chciałabym więęęcej! :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pełnych opowiadań nie ma. Mam 2 miniaturki, które znajdziesz w zakładce na górze. Nie mam niestety czasu, żeby publikować coś jeszcze. Choć mam plany, by to zrobić.

      Pozdrawiam serdecznie i życzę Wesołych Świąt!

      Usuń
  2. Uwielbiam twoje opowiadanie. Życzę wesołych świąt i dużo weny twórczej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jejku :D
    Powrót aniołka Slytherinu- Miltona!! :D
    Świetnie wyszło *.* , ciekawe co z tego wyniknie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jakby Malfoy używał czasem głowy, skojarzyłby że skoro Rose zrobiła coś "złego", czego się po niej nie spodziewał, została doprowadzona do ostateczności. Phi. Ale mniejsza, pozgrzyta ząbkami i zrobi swoje .

    Generalnie, pożarłam całe Twoje opowiadanie w te dwa ostatnie dni i chylę czoła. Zrobiłaś z Malfoya takiego dupka, że z początku całym sercem kibicowałam Zabiniemu (ten pocałunek przed wyjazdem Rose... SO HOT) i przysięgam, że szczerze zło życzyłam Scorpiusowi (co jest dla mnie kompletnym novum). Później był bijący wszystko na kolana pocałunek od wodospadem ... i nagle Scorpius bardzo zgrabnym, płynnym przejściem, wręcz "nie wiadomo kiedy" zrobił się.... fajny. Te malutkie momenty między nimi, kiedy zaczynają się zaskakiwać, są bezcenne. Troszczenie się o siebie, czy takie właśnie... nieme porozumienie. To jak Scorp zaczyna się przed nią odsłaniać... i Rose, z której robi się całkiem niegrzeczna dziewczynka ;D kostki rubika robią swoje. Rozpięty guzik jej koszuli i Ślizgon, co "dziękuje". Bajka.
    Ostatnio coś nie było nic z perspektywy Albusa, ciekawe co u niego.

    ...Matko, dawno nie pisałam komentarzy, więc idzie mi nieco nieskładnie. Co ja tu chciałam jeszcze posłodzić? A, mam. W zgrabny sposób pomijasz niektóre eventy (np. mniej istotne mecze quidditcha), muszę się tego nauczyć. Generalnie to, co robisz, jest cholernie inspirujące. Masz lekki, przejrzysty styl, który przedstawia fabułę w sposób jasny, a jednak zostawiający wyobraźni szalenie dużo miejsca. Brawo :)

    Pozdrawiam serdecznie i życzę wspaniałych świąt!
    C.M

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, dziękuję bardzo za przemiłe słowa. Mam tylko nadzieję, że naprawdę na nie zasłużyłam :)
      Cieszę się niezmiernie kiedy na Licencji pojawia się ktoś nowy. Dziękuję za poświęcony czas i poprzednie komentarze, które śledziłam na bieżąco :D

      Bardzo cieszę się także z tego, że uważasz, iż w dobry i płynny sposób pokazałam przemianę Scorpiusa. W przeszłości (przed Licencją) miałam problem z rozciągnięciem fabuły i całe opowiadanie kończyło się po 4 rozdziałach. Powoli jednak uczę się stopniowo zmieniać postaci, w końcu żaden człowiek nie zmienia się z dnia na dzień. Choć czasem mam wrażenie, że zrobiłam z tego "flaki z olejem" :D

      Właśnie również zauważyłam, że dawno nie było nic o Albusie. Mam w planach wrzucić trochę od niego w rozdziale 48 (bo 47 już mam napisany i pojawi się jutro).

      Jeszcze raz dziękuję. A za literówki przepraszam - jeśli są - bo siedzę po ciemku i nie widzę klawiatury :)

      Pozdrawiam

      Usuń
    2. Zasłużyłaś. Rzadko komentuję blogi i bywam okropnie wybredna, jeśli chodzi o fanfiki, mówię serio ;D
      Flaki z olejem - stanowczo nie. Całość ma właśnie odpowiednią dynamikę. Na tyle szybką, żeby zanęcić czytelniczkę jakimś małym detalem - złapaniem za rękę, czy cieplejszym spojrzeniem, a jednocześnie pozostawić głodną większej dawki wrażeń i nie przyspieszyć nienaturalnie procesów, które zachodzą w bohaterach. Ewolucja od takiej szui, jak Malfoy z początków Twojej historii musi trochę potrwać :D Wprowadzenie kilku wątków na raz bardzo ożywia całą fabułę - historie Hugona, czy Shii. Nigdzie nie spotkałam się jeszcze z podobnym zwrotem akcji, a mam dziwne przeczucie, że Isihara może bardzo zaskoczyć samą siebie w kwestii Willow (tak, śliczne imię). Najbardziej podoba mi się chyba to, że nie zapędziłaś się w żadną super "poważną" i "groźną" fabułę. Wiele jest historii, gdzie pojawiają się znów wielkie wojny, straszni wrogowie i wielkie sekrety do rozwiązania, co nie zawsze dobrze gra z głównym wątkiem, którym - nie oszukujmy się - jest tu romans (i chwała Ci za to <3). Ja sama zapędziłam się w coś takiego, czego poniekąd żałuję. Pisanie o codzienności, nawet zaczarowanej, w sposób ciekawy, nie jest wcale proste i chyba właśnie tym zaskarbiłaś sobie mój szacun .

      O, już pamiętam po co tu weszłam. Odgrażałaś się w komentrzu u mnie, że będziesz to czytać i chciałam wyjaśnić jedną rzecz na wstępie: znalazłam Twojego bloga trzy dni temu i przysięgam, że nic nie ściągałam :D wszelkie podobieństwa są absolutnie przypadkowe (choć fakt, że ze wszystkich piosenek świata też wybrałaś dla Rose i Scorpiusa thousand years zrzucił mnie z krzesła).

      Pozdrawiam!!

      Usuń
  5. Miałam sobie darować wypisywanie błędów i komentowanie osobno obu rozdziałów, ale
    "Nie ważne." mnie trochę... umarło. Tak więc uprzejmie donoszę, że to pisze się łącznie :P

    OdpowiedzUsuń
  6. haha ten Milton jest super, mega szczwany lis z niego jest :)
    A zauważyłam, że gdzieś zawieruszył się wątek Albusa i Julii hmm?
    a i jestem bardzo ciekawa co z tą skrzynią z zakazanego lasu dlatego lecę czytać dalej juuuhuhh :D

    OdpowiedzUsuń

Proszę o kulturalne wyrażanie swojej opinii. Wszystkie przypadki wulgarnego wypowiadania się będą usuwane.