Zamknęła za
sobą drzwi, opierając się o nie plecami. Szaleńczo bijące serce pompowało
kolejne dawki adrenaliny; jeszcze nigdy nie była tak podekscytowana. Zdawała
sobie sprawę, że złamała właśnie kolejny punkt szkolnego regulaminu, ale
zamiast się tym martwić, czuła satysfakcję. Rozejrzała się po pomieszczeniu,
przyzwyczajając wzrok do panującego dookoła mroku. Tylko kilka smug światła
przedzierało się spomiędzy ciężkich kotar, którymi ktoś pozasłaniał okna.
Pokój był
ogromny: z miejsca, w którym stała nie widziała przeciwległej ściany. Wszystko,
co znajdowało się po drugiej stronie, tonęło w kompletnych ciemnościach. Po
środku, w pięciu rzędach stały metalowe szafki z szerokimi szufladami, służące
do przechowywania dokumentów. Podeszła nieco bliżej, dostrzegając na nich
karteczki z literami alfabetu. Szafek było kilkadziesiąt, choć nie była tego do
końca pewna, gdyż znaczną ich część spowijał mrok. Mogło być ich o wiele
więcej.
Nie tracąc
cennego czasu, sięgnęła do kieszeni dżinsów i wyjęła z niej pognieciona
karteczkę. Rozwinęła ją pospiesznie, nadrywając kawałek.
- Cholera –
szepnęła. Uspokoiła drżące z podekscytowania dłonie i spojrzała na wypisane niebieskim
atramentem nazwiska. Następnie wyciągnęła przed siebie różdżkę i powiedziała: -
Accio akta Phillipa Davisa.
Nic się
jednak nie stało. Powtórzyła czynność z pozostałymi dwoma nazwiskami, ale
ponownie nie uzyskała żadnego efektu. Szafki musiały być zabezpieczone
zaklęciem. Z cichym westchnięciem irytacji, schowała karteczkę i obejrzała się
za siebie, spoglądając na drzwi. Nie wiedziała, ile czasu zajmie pani Pince
sprawa, która odciągnęła ją od archiwum, a szukanie akt na własną rękę mogło
być trudne, ale była pewna, że więcej taka okazja się nie powtórzy. Wzięła więc
głęboki oddech i, używając Lumos, oświetliła
sobie drogę. Dotykała palcami chłodnej, metalowej powierzchni, szukając
odpowiedniej szuflady. Szybko zorientowała się, że czasem na jedną literę
alfabetu przypadało kilka szuflad, niekiedy nawet kilka szafek.
Muszą tu być wszystkie akta obecnych i
byłych uczniów…
- A, B, C… - szeptała, szybkim krokiem przemierzając
kolejne metry. – Jest. D. – Zatrzymała się i otworzyła szufladę. Przyświecając
sobie różdżką, zaczęła szukać odpowiedniej teczki. Wszystkie były brązowe,
opatrzone karteczkami z nazwiskami. Musiała przeszukać dwie szuflady nim
znalazła nazwisko Davis. Wyjęła teczkę i oparła ją o pozostałe, otwierając i
pospiesznie przerzucając kolejne strony. Do dokumentów medycznych i informacji
na temat Phillipa dorzucone zostało zdjęcie. Przyjrzała się ładnej, chłopięcej
twarzy, próbując przypomnieć sobie, czy już gdzieś go widziała.
- Czwarty
rok, Ravenclaw – mruczała, czytając pobieżnie pierwszą stronę.
Westchnęła,
zamykając teczkę. Miała przeczucie, że to nie jego szukała. Nie przypominała
sobie, aby kiedykolwiek go spotkała, a już w ogóle nie mogła wymyślić żadnego
motywu, dla którego miałby ją atakować. Zasunęła szufladę i poszła dalej. Tym
razem zatrzymała się przy literze F.
- Myrna
Ferec. – Znalezienie tej teczki zajęło jej nieco więcej czasu. Oparła ją o
szufladę i zajrzała do środka. Pierwszym, co zobaczyło było zdjęcie. Otworzyła
szeroko oczy, na chwilą wstrzymując oddech. Powolnym ruchem odczepiła
fotografię od kartki i uniosła ją wyżej, pod światło padające z różdżki.
Dziewczyna na zdjęciu zmrużyła powieki, niezadowolona z oślepiającego światła.
Zaraz jednak spojrzała na Rose wyłupiastymi oczami, w których pojawiła się
zadziorność.
Weasley
odłożyła zdjęcie i przejrzała dokumenty.
- Siódmy
rok, Hufflepuff – wyszeptała. I nagle zalała ją fala wspomnieć. Uśmiechający
się do niej Ben, a daleko w tle ciemnowłosa postać – Myrna, spacer po błoniach
i ciemna postać, stojąca za drzewem – Myrna, dziewczyna obserwująca ją w
bibliotece – Myrna, dziewczyna triumfująca nad duszącym się Malfoyem…
- Myrna –
wyszeptała niemal bezgłośnie. Cała krew odpłynęła z jej twarzy, źrenice
rozszerzyły się maksymalnie. Niewiele myśląc, pochwyciła fotografię i zgięła ją
w pół, chowając za dekolt koszulki. Rozejrzała się na boki, po czym wcisnęła
teczkę na swoje miejsce. Postanowiła sprawdzić jeszcze jedną rzecz. Rzuciła się
biegiem dalej, szukając odpowiedniej szafki. W pewnym momencie musiała zawrócić
i wejść między kolejne rzędy. Po dość długich poszukiwaniach zatrzymała się,
spoglądając niepewnie na czarną literkę – M.
Otworzyła
pierwszą szufladę i pospiesznie odnalazła żądaną teczką. Zanim jednak ją wyjęła
zastanowiła się nad tym. Czy na pewno
chcę zaglądać do akt Malfoya?
Wzięła
głęboki oddech i wyciągnęła pierwszą kartkę. Scorpius Malfoy na zdjęciu
uśmiechał się do niej ironicznie. Szybko przesunęła wzrokiem po informacjach
zwartych w aktach, odnajdując tą, która interesowała ja najbardziej: „Inne uwagi: silna alergia na orzeszki ziemne”.
W tym archiwum jest dosłownie wszystko.
Można dowiedzieć się naprawdę intymnych rzeczy o uczniach Hogwartu. I wcale nie
jest to takie trudne. Skoro mi się udało, a nie zwykłam łamać regulaminu,
wszystkim mogło się to udać – również Myrnie. Jeśli to naprawdę ona stała za
atakiem na mnie i Malfoya, informacje o jego uczuleniu mogła wziąć właśnie
stąd… tylko jak to sprawdzić?
Rozmyślenia Rose przerwał odgłos otwieranych drzwi.
Zamarła na dosłownie kilka sekund, po czym szybko schowała teczkę i zgasiła
różdżkę. Otoczyły ją ciemności. Zastanawiała się, co powinna zrobić. Jeśli pani
Pince wróciła, z pewnością odkryła, że nie ma jej w głównym pomieszczeniu i
teraz pewnie jej szuka. Gdy już ją znajdzie, w dodatku wśród akt, które nie są
przeznaczone do wglądu dla uczniów, na pewno postara się, żeby ją wyrzucili.
Myśl, Weasley. Jesteś w tym dobra. Co robić?
Zaczęła od schowania różdżki. Kucnęła i podwinęła
spodnie, wkładając różdżkę za krawędź długiej skarpetki.
-
Rose! Jesteś tutaj? –
Usłyszawszy głos pani Pince, podniosła się szybko z klęczek i wzięła głęboki
wdech. Postanowiła zagrać głupią. Nie znała dobrze tego pomieszczenia, ale
wątpiła, żeby było jakieś drugie wyjście. Jeśli chciała się wydostać, musiała
iść naprzód, a wtedy definitywnie natknie się na bibliotekarkę. Ruszyła przed
siebie, czując jak fotografia uwiera ją, wciśnięta w stanik. Serce waliło jej
jak młot, kiedy pokonywała ostatnie metry, dzielące ją od kobiety, która miała
na tyle władzy, by doprowadzić do wyrzucenia jej ze szkoły.
To się musiało wydarzyć. Za dobrze ci szło.
Czego się spodziewałaś? Że tak po prostu wejdziesz, zwiniesz zdjęcie i
wyjdziesz? Czy już nie za dużo razy ci się poszczęściło? Naiwniaczka.
Kobieta wydawała się zaskoczona, widząc ją. Zaraz
jednak jej mina zmieniła się, wyrażając dezaprobatę dla zachowania Gryfonki.
Złamała w końcu zakaz bibliotekarki i weszła do pomieszczenia, które nie
powinno ją nawet interesować. Kobieta skrzyżowała ręce na piersiach.
- Co tu
robisz, Rose? – spytała.
- Chciałam
posprzątać. Skończyłam już w tamtym pomieszczeniu – skłamała, zaskoczona tym,
jak łatwo jej to przyszło. Pani Pince przyjrzała się jej, mrużąc powieki.
Gestem dłoni nakazała jej wyjść, a kiedy Rose ją mijała, wciąż czuła na sobie
jej badawczy wzrok.
Znalazłszy
się na powrót w głównym pomieszczeniu archiwum, stanęła po środku i obróciła
się, obserwując jak bibliotekarka zamyka drzwi.
- Jak
dostałaś się do środka? – zapytała kobieta, rzucając na zamek zaklęcie i
odwracając się w stronę Gryfonki. Weasley wstrzymała powietrze, zaskoczona tym
pytaniem. Myślała gorączkowo nad odpowiedzią, ale jedyne, co jej przyszło do
głowy, to:
- Drzwi
były otwarte.
Oczy
kobiety błysnęły triumfem. Wyglądała tak, jakby właśnie usłyszała coś, co od
dawna chciała usłyszeć.
- Widzisz,
Rose… To niemożliwe. Te drzwi zawsze są zamknięte. W dodatku zapieczętowane
zaklęciem. A skoro zabrałam ci różdżkę przed wejściem do archiwum, wnioskuję,
że musiałaś jakoś przemycić inną – powiedziała, ponownie krzyżując ręce na
piersiach. – Złamałaś mój zakaz i włamałaś się do pomieszczenia, gdzie są
przechowywane poufne informacje. W takim wypadku mogę zażądać, żebyś opróżniła
kieszenie – dodała.
Rose
zmarszczyła czoło. Takie one poufne, że
strzeżone są jedynie marnym zaklęciem, z którym radzi sobie zwykłe Alhomora,
pff. Podeszła do biurka, które stało nieopodal wejścia i sięgnęła do
kieszeni dżinsów. Patrząc hardo w oczy bibliotekarki, zaczęła wyjmować
wszystko, co znalazła. Nie było tego dużo: papierek po cukierku, jakaś nitka i
kartka z nazwiskami. I to właśnie ta karteczka przykuła uwagę kobiety. Pani
Pince chwyciła ją i rozprostowała, odczytując jej zawartość. Spojrzała na Rose
i zapytała:
- To po to
weszłaś do archiwum? Po informacje o tych uczniach?
Weasley nie
odpowiedziała, uznawszy, że najlepiej będzie milczeć. Wiedziała, że i tak jest
już w sporych tarapatach, nie musiała tworzyć sobie kolejnych problemów.
Kobieta powstrzymała warknięcie irytacji, po czym wyciągnęła przed siebie dłoń.
- Różdżka.
– Jej głos był władczy. Nie wydając z siebie żadnego dźwięku, Rose schyliła się
i wyjęła różdżkę spod nogawki dżinsów. Podała ją kobiecie, patrząc na nią
twardo. – Dobrze więc. Teraz zabierz swoje rzeczy, o twojej karze zarządzi pani
dyrektor.
Mam przechlapane!
Z sercem
podchodzącym do gardła, schyliła się po swoją torbę, leżącą obok biurka. Kiedy
się prostowała, jej wzrok padł na gruby zeszyt, otwarty mniej więcej po środku.
Obok zeszytu stał kałamarz, w którym tkwiło pióro. Zmarszczyła brwi, a przed
jej oczami pojawiło się wspomnienie pierwszych chwil po przekroczeniu przez nią
progu archiwum:
Kiedy znalazły się w archiwum, bibliotekarka
podeszła do biurka i wyjęła z szuflady gruby zeszyt. Otwierając na ostatniej zapisanej
stronie, podsunęła go w kierunku Weasley, podając jej jednocześnie pióro i
kałamarz.
- Każdy, kto tutaj wchodzi, musi się
wpisać do rejestru – powiedziała kobieta. – Niezależnie od tego, w jakim celu
przybył…
Gryfonka spojrzała na nią, po czym
podeszła niepewnie do biurka i chwyciła gęsie pióro. Przyciskając jego końcówkę
do białej kartki, pociągnęła, kreśląc kształtne litery.
Spojrzała ponad ramieniem na panią Pince, która
przypatrywała się jej badawczym wzrokiem.
- Pospiesz
się, Rose. Nie mamy całego wieczoru – powiedziała. Gryfonka rzuciła ostatnie
spojrzenie w kierunku rejestru, po czym obróciła się i wyszła za kobietą. Po
zamknięciu wszystkich drzwi, obie skierowały się w stronę gabinetu dyrektorki.
~*~
W gabinecie
profesor McGonagall było cicho. Nie licząc brzęczenia jakiegoś magicznego
przedmiotu, które z każdą minutą stawało się coraz bardziej irytujące. Rose
stała ze spuszczoną głową, zbyt onieśmielona, by spojrzeć na starszą kobietę.
Pani Pince z kolei stała nieopodal niej, z założonymi na piersiach rękami i
zaciętą miną. Zdążyła już wszystko wytłumaczyć dyrektorce i teraz najwyraźniej
obie czekały, aż Gryfonka zacznie się bronić.
Milczenie
przedłużało się i wszystkie kobiety zaczynały się niecierpliwić. McGonagall
poruszyła się niespokojnie na swoim fotelu, po czym spojrzała łagodnie na Rose
i zapytała:
- Rose, co
robiłaś w archiwum?
Weasley
opanowała wyrywające się z piersi serce i podniosła głowę.
- Dostałam
szlaban, pani profesor. Miałam wysprzątać…
- Nie o to
pyta. Co robiłaś w tamtym pomieszczeniu? – Zdawało się, że pani Pince straciła
resztki swojej cierpliwości. Gryfonka nie przeniosła na nią wzroku. Skrzeczący
głos bibliotekarki zaczynał jej działać na nerwy. Ze zdziwieniem odkryła, że
przestała odczuwać już strach przed konsekwencjami. Nie odpowiedziała jednak na
pytanie.
- Czy
szukałaś informacji na temat tych uczniów? Dlaczego? – zapytała Mierwa.
Wskazała na wymiętą karteczkę, na której Rose zapisała nazwiska. Ruda spojrzała
w oczy dyrektorce, mając nadzieję, że czerwony rumieniec wstydu, zniknie w
końcu z jej twarzy. Ponownie przemilczała swój czas na odpowiedź. – Czy ktoś
cię do tego zmusił?
Uparcie
milczała. Przez jej głowę przepływało tysiące myśli: czy powinna się przyznać,
że szukała informacji? Czy powinna powiedzieć dlaczego? Czy powinna wyznać
wszystko? Powiedzieć o wypadku ze swędzącym proszkiem i babeczkami
naszpikowanymi orzechami, którymi ktoś poczęstował uczulonego Malfoya?
Wiedziała, że jej teoria była wariacka… Zabrzmiałaby jak desperatka, próbując to
wszystko wyjaśnić. Poza tym wyglądałoby to tak, jakby chciała zwalić winę na
kogoś innego.
- Cóż… -
powiedziała dyrektorka. Rose drgnęła, uświadomiwszy sobie, że właśnie straciła
ostatnią szansę obrony, a wyrok zapadł.
~*~
Perspektywa
Rose
Przemierzałam
korytarze Hogwartu szybkim krokiem, starając się być niezauważalną dla
mijających mnie ludzi. Wciąż jednak towarzyszyło mi to paranoiczne uczucie, że
im bardziej starałam się być niewidoczną, tym bardziej zwracano na mnie uwagę.
Ciągle wydawało mi się, że ktoś na mnie patrzy, obserwuje i, choć wielokrotnie
się obracałam i upewniałam w tym, że to tylko złudzenie, dziwne uczucie nie
mijało. Mimo że znajdowałam się w tłumie czułam się wystawiona, jakby na pokaz.
Zagrożona.
Rozejrzałam
się. Znajdowałam się w holu przed Wielką Salą, a osoba, której szukałam,
właśnie wychodziła z kolacji. I choć to ja byłam przeczulona na punkcie
obserwujących mnie ludzi, on to dopiero musiał się czuć inwigilowany ze
wszystkich stron!
Malfoy
wyglądał dobrze. I choć widowisko, jakie zafundował zjadając naszprycowaną
orzeszkami muffinkę, odbyło się zaledwie wczoraj – po nim nie można było nic
poznać. Na powrót stał się sobą: szedł wyprostowany, z dumnie uniesioną głową i
nie zwracał uwagi na plotkujących na jego temat ludzi. A plotkowali. Sporo. On
natomiast nie zawracał sobie tym głowy, nie próbował niczego wyjaśniać czy
naprostowywać, po prostu szedł przed siebie, z tym swoim seksownym uśmieszkiem
pogardy na ustach…
Opanuj się, Weasley! Seksownym?!
Pokiwałam głową, wyganiając z niej niepożądane myśli. Sprawnie lawirując między ludźmi
podeszłam do Scorpiusa, zastępując mu drogę. Zatrzymał się i spojrzał na mnie,
unosząc do góry brew.
- Weasley?
- Możemy
porozmawiać? – spytałam. Zerknęłam ponad jego ramieniem na mięśniaka, który
szedł za nim oraz na Jose. Wyglądał na smutnego, chyba rozstanie z Shilą źle na
niego podziałało. I choć bardzo go lubiłam, nie mogłam się rozpraszać. – Na
osobności – dodałam, przenosząc wzrok z powrotem na blondyna.
- To nie
jest najlepszy…
- Jesteś mi
to winny – przerwałam mu twardo. Zazwyczaj nie wykorzystywałam słabości innych
dla swoich korzyści, ale po tym, jak zostałam ukarana, jeszcze bardziej
zapragnęłam zemsty na tym, kto poniekąd przyczynił się do tego wszystkiego.
Ślizgon
przyjrzał się mi uważnie. I nie wiem, co zobaczył w mojej twarzy, ale odwrócił
się i powiedział swoim znajomym, żeby zaczekali na niego gdzie indziej.
Następnie zwrócił się do mnie:
- Zamieniam
się w słuch.
Trochę mnie
zatkało, bo nie spodziewałam się, że pójdzie mi z nim tak łatwo. Zaraz jednak
odzyskałam rezon i pociągnęłam go za rękaw.
- Nie tutaj
– powiedziałam, chowając się za rogiem.
- Weasley,
puść mnie – burknął, wyrywając rękę. Poprawił szatę, rzucając rozdrażnione: -
Nie pomagasz mi odbudowywać moją reputację.
- Może
dlatego, że guzik mnie obchodzi twoja reputacja, kiedy minuty dzielą mnie od
stracenia mojej własnej – mruknęłam. Także byłam podenerwowana. Ponownie
pojawiło się we mnie to uczucie, że ktoś mnie obserwuje. Rozejrzałam się
ukradkiem.
-
Zaciekawiłaś mnie… Co zrobiłaś? – spytał, zakładając ręce na piersi.
- Nieważne. Słuchaj… potrzebuję twojej pomocy – powiedziałam. Uniósł do góry brew,
po czym zaśmiał się krótko. Zaraz jednak zreflektował się, dostrzegając, że mi
do śmiechu nie było.
- Nie
żartujesz.
- Nie, nie
żartuję – odparłam. Podniosłam głowę, spoglądając mu w oczy. – Wiesz gdzie jest
szkolne archiwum?
- Tak.
- Świetnie.
– Uśmiechnęłam się niemrawo. – Jest tam taki zeszyt, w skórzanej oprawie, dość
gruby. Pani Pince nazywa go Rejestrem. Każdy kto wchodzi do archiwum musi się
tam wpisać – mówiłam, pomagając sobie gestykulacją dłoni. – Potrzebuję coś w
nim sprawdzić.
- Mam
ukraść dla ciebie Rejestr? – zapytał, unosząc do góry brew.
- Nie! Nie,
żadnej kradzieży. Chcę tylko, żebyś dowiedział się, czy pewne osoby się
wpisały.
- Nie
możesz tego zrobić sama? – spytał, unosząc tym razem obie brwi. Gest ten skupił
na chwilę moją uwagę, przez co zirytowałam się mocniej.
- Nie.
Oboje wiemy, że w robieniu nielegalnych rzeczy to ty jesteś pionierem. Masz w
tym zamku znajomości, które ci to umożliwiają. Znajomości, których JA nie mam –
powiedziałam, robiąc krok w jego stronę. Znalazłam się naprawdę blisko niego,
czułam nawet zapach jego perfum.
Przyjrzał
mi się, odchylając nieco głowę. Pewnie zastanawiał się, co się stało i dlaczego
proszę o pomoc akurat jego. Możliwie, że wymyślał też plan wykorzystania tego
przeciwko mnie, ale w tamtym momencie mało mnie to interesowało. Byłam zawzięta
dowiedzieć się, kto wysypał na moje ubranie proszek i kto próbował zabić
Malfoya.
- No dalej,
Malfoy. Zdaje się, że zaledwie wczoraj uratowałam ci życie. Czyżbyś nie miał za
grosz honoru? – podpuściłam go. Wyprostował plecy i zagryzł usta. Zaklął cicho
pod nosem, po czym zapytał:
- Co to za
osoby?
O tak!
- Phillip Davis, Gail Raven i Myrna Ferec –
powiedziałam szybko.
- Zdajesz
sobie sprawę z tego jak trudno będzie wejść do archiwum? Jest chronione
zaklęciami.
- Na pewno
jakoś sobie poradzisz – powiedziałam. – Zapamiętasz nazwiska?
Pokiwał głową,
po czym obrócił się z zamiarem odejścia. Zaraz jednak coś mu się przypomniało i
ponownie na mnie spojrzał.
- Zrobię
to, ale będzie to pierwsza i zarazem ostatnia przysługa dla ciebie –
powiedział. – A potem zapomnimy o wszystkim i jeśli jeszcze raz wypomnisz mi
to, że uratowałaś mi życie, nie będę taki miły.
Kiwnęłam.
Odwrócił się i odszedł, a ja odczekałam chwilę i ruszyłam w stronę Wieży
Gryffindoru.
~*~
Perspektywa
Scorpiusa
Co za wredna, mała, ruda MAŁPA! Jak ona śmie
wykorzystywać moje słabości przeciwko mnie?! Jak śmie?! Za kogo się uważa?!
Wredna, dwulicowa…
Szedłem tak szybko, że powiewająca za mną szata
łopotała naprawdę głośno. Kląłem w myślach, wyzywając Weasley od najgorszych.
Byłem na nią wściekły. Najpierw ratuje mi życie, z tym pełnym przerażenia
spojrzeniem, a następnego dnia wypomina mi to bez mrugnięcia okiem i jeszcze
żąda przysługi! W dodatku powołała się na mój honor! Niehonorowo!
Nie wiem co
wkurzyło mnie bardziej: to, że zażądała przysługi, wypominając mi swoją pomoc,
czy też to, że to właśnie ona to zrobiła! Znam wielu ludzi i jestem pewien, że
znakomita większość z nich zachowałaby się w ten sposób, ale sądziłem, że
Weasley do nich nie należy.
Wszedłem do
Pokoju Wspólnego i, omijając Jose, który wyszedł mi na spotkanie, poszedłem w
stronę dormitorium drugoklasistów. Nie traciłem czasu na uprzejmości, omijając
cześć, w której pukam i czekam na pozwolenie by wejść. Po prostu chwyciłem za
klamkę i otworzyłem drzwi.
Pokój jak
zwykle był mroczny, a jedynym źródłem światła była dogasająca świeca. W
pomarańczowej łunie dostrzegłem pięć łóżek, z czego cztery były idealnie
zaścielone. W piątym łóżku ktoś spał, przykryty zieloną kołdrą, ozdobioną
herbem Slytherina. Słyszałem ciche oddechy i widziałem lekkie falowanie pościeli.
- Obudź
się, Milton. Mam dla ciebie robotę – powiedziałem, wyjmując różdżkę. Zgasiłem
świeczkę i zaświeciłem główne światło. Kiedy pomieszczenie zalała jasna fala,
leżący pod kołdrą chłopak zerwał się do pozycji siedzącej, szamocząc się chwilę
z prześcieradłem, które owinęło się wokół jego ręki. Kiedy wreszcie mu się to
udało, spojrzał na mnie zaspanymi, podpuchniętymi oczami. Jego blond loki
sterczały we wszystkie strony, a policzki powoli nabierały zdrowych kolorów.
- Co ty
robisz, Malfoy? Wynoś się – mruknął, wygrzebał się z spod kołdry i stanął na
podłodze. Owijając się pościelą przeszedł przez pokój, z zamiarem zgaszenia
światła. – Nie widzisz, że śpię?
Zastąpiłem
mu drogę.
- Już nie –
stwierdziłem dobitnie. Zatrzymał się dosłownie kilkanaście centymetrów przede
mną i podniósł głowę. Jasne loki zafalowały sprężyście. Jego oczy błysnęły
rozgniewaniem, a usta zacisnęły się w wąską linię. Wiedział, że się go nie boję
i dostanę to, po przyszedłem, choćby miał później marudzić mi nad uchem przez
cały dzień.
- To będzie
cię kosztowało ekstra! – burknął. Obrócił się na pięcie i poczłapał w stronę
łóżka. Wszedł na nie i usiadł na brzegu, skupiając na mnie wzrok.
- Świetnie.
Chcę żebyś włamał się do szkolnego archiwum i sprawdził, czy Phillip Davis, Gail
Raven i Myrna Ferec wpisali się do Rejestru. Wymień cenę – powiedziałem.
Milton
milczał dłuższą chwilę. Zmrużył powieki i wydął usta, kalkulując w ciszy. Nie
spuszczałem z niego wzroku. Jego wygląd słodkiego aniołka był zwodniczy, nawet
niektórzy nauczyciele nie byli odporni na jego urok. Kiedy czegoś chciał –
anielskie oczęta i nienaganne zachowanie sprawiały, że to dostawał.
- Chcę
dwadzieścia galeonów – powiedział w końcu, otwierając szeroko oczy i patrząc na
mnie wyzywająco.
- Dziesięć
– powiedziałem bez mrugnięcia okiem. Dwunastolatek ponownie zmrużył powieki i
wydął usta. Znowu o czymś myślał.
- Dziesięć
galeonów i randka.
Zapadła
cisza. Spoglądałem na niego nieco zaskoczony. Uśmiechnąłem się kącikiem ust.
- Milton,
jestem zadowolony z naszej współpracy, ale nie masz co liczyć na nic więcej…
- Nie z
tobą, kretynie – burknął malec, najwyraźniej zniesmaczony moimi słowami. Ale
szczerze... kto by tak nie pomyślał?! Wypuściłem powietrze z płuc i
wyprostowałem się. Zignorowałem fakt, że właśnie nazwał mnie kretynem. MNIE!
- W takim
razie z kim? – spytałem, szczerze zainteresowany.
- Rose
Weasley – padła odpowiedź.
Otworzyłem
szerzej oczy. Czy on powiedział…
- Rose
Weasley? TA Rose Weasley? Gryfonka? – zapytałem dla pewności.
- A znasz jakąś inną? – Spojrzał na mnie jak na totalnego
idiotę. Zamrugałem kilkakrotnie. Niecodzienna forma zapłaty, zwłaszcza, że
zażądał jej dwunastolatek! Zastanowiłem się.
Randka w zamian za informacje? Ha!
Spryciarz. Czyżby już zdążył się dowiedzieć, że to ona kazała mi sprawdzić, czy
te gnojki były w archiwum? Nie, całymi dniami leży w łóżku i choć jego wywiad
jest niesamowity, nie zdążyłby się tego dowiedzieć w tak krótkim czasie…. Choć
pewnie wie, że będę mógł to na niej wymusić. Ale czy chcę? Weasley nie wygląda
na osobę, która chodzi na randki, zwłaszcza z dzieciakami…
Z drugiej strony – będzie miała
nauczkę!
- Zgoda – powiedziałem, uśmiechając się z
satysfakcją. Wizja rozdrażnionej Weasley, która z niesmakiem idzie na randkę z
dwunastolatkiem, który – co najwyżej – może jej postawić czekoladę, była
niezwykle kusząca i przyjemna. Chłopiec kiwnął głową, po czym obrócił się i
wlazł pod kołdrę. Był to znak, że rozmowa i negocjacje dobiegły końca.
Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem do drzwi. Stojąc w progu, spojrzałem
jeszcze raz na Miltona, zamykał już oczy.
- Tak z
ciekawości… dlaczego akurat ona? – spytałem. Podniósł powieki i wpatrzył się we
mnie.
-
Żartujesz? Ślepy jesteś czy co? – burknął. Następnie obrócił się na drugi bok,
podciągając kołdrę pod same uszy. Powstrzymałem się przed nawrzeszczeniem na
niego za to, że obraził mnie po raz kolejny. Wychodząc, usłyszałem jeszcze
przytłumione: - To chyba najładniejsza dziewczyna w całej szkole.
Uśmiechnąłem
się i zgasiłem światło, wychodząc. Zamknąłem drzwi i zszedłem po schodach. Jose
stał na dole z rozłożonymi rękami.
- Stary! Co
to było?!
- Co? –
zapytałem go.
- Poszedłeś
do Miltona? Po co? – zapytał Gonzales. Wyminąłem go.
- Mam swoje
powody, o których nie muszę ci wspominać – odpowiedziałem.
Są jeszcze gdzieś w internecie inne opowiadania twojego autorstwa? Uwielbiam, jak piszesz i chciałabym więęęcej! :(
OdpowiedzUsuńPełnych opowiadań nie ma. Mam 2 miniaturki, które znajdziesz w zakładce na górze. Nie mam niestety czasu, żeby publikować coś jeszcze. Choć mam plany, by to zrobić.
UsuńPozdrawiam serdecznie i życzę Wesołych Świąt!
Uwielbiam twoje opowiadanie. Życzę wesołych świąt i dużo weny twórczej.
OdpowiedzUsuńJejku :D
OdpowiedzUsuńPowrót aniołka Slytherinu- Miltona!! :D
Świetnie wyszło *.* , ciekawe co z tego wyniknie :)
Jakby Malfoy używał czasem głowy, skojarzyłby że skoro Rose zrobiła coś "złego", czego się po niej nie spodziewał, została doprowadzona do ostateczności. Phi. Ale mniejsza, pozgrzyta ząbkami i zrobi swoje .
OdpowiedzUsuńGeneralnie, pożarłam całe Twoje opowiadanie w te dwa ostatnie dni i chylę czoła. Zrobiłaś z Malfoya takiego dupka, że z początku całym sercem kibicowałam Zabiniemu (ten pocałunek przed wyjazdem Rose... SO HOT) i przysięgam, że szczerze zło życzyłam Scorpiusowi (co jest dla mnie kompletnym novum). Później był bijący wszystko na kolana pocałunek od wodospadem ... i nagle Scorpius bardzo zgrabnym, płynnym przejściem, wręcz "nie wiadomo kiedy" zrobił się.... fajny. Te malutkie momenty między nimi, kiedy zaczynają się zaskakiwać, są bezcenne. Troszczenie się o siebie, czy takie właśnie... nieme porozumienie. To jak Scorp zaczyna się przed nią odsłaniać... i Rose, z której robi się całkiem niegrzeczna dziewczynka ;D kostki rubika robią swoje. Rozpięty guzik jej koszuli i Ślizgon, co "dziękuje". Bajka.
Ostatnio coś nie było nic z perspektywy Albusa, ciekawe co u niego.
...Matko, dawno nie pisałam komentarzy, więc idzie mi nieco nieskładnie. Co ja tu chciałam jeszcze posłodzić? A, mam. W zgrabny sposób pomijasz niektóre eventy (np. mniej istotne mecze quidditcha), muszę się tego nauczyć. Generalnie to, co robisz, jest cholernie inspirujące. Masz lekki, przejrzysty styl, który przedstawia fabułę w sposób jasny, a jednak zostawiający wyobraźni szalenie dużo miejsca. Brawo :)
Pozdrawiam serdecznie i życzę wspaniałych świąt!
C.M
Ojej, dziękuję bardzo za przemiłe słowa. Mam tylko nadzieję, że naprawdę na nie zasłużyłam :)
UsuńCieszę się niezmiernie kiedy na Licencji pojawia się ktoś nowy. Dziękuję za poświęcony czas i poprzednie komentarze, które śledziłam na bieżąco :D
Bardzo cieszę się także z tego, że uważasz, iż w dobry i płynny sposób pokazałam przemianę Scorpiusa. W przeszłości (przed Licencją) miałam problem z rozciągnięciem fabuły i całe opowiadanie kończyło się po 4 rozdziałach. Powoli jednak uczę się stopniowo zmieniać postaci, w końcu żaden człowiek nie zmienia się z dnia na dzień. Choć czasem mam wrażenie, że zrobiłam z tego "flaki z olejem" :D
Właśnie również zauważyłam, że dawno nie było nic o Albusie. Mam w planach wrzucić trochę od niego w rozdziale 48 (bo 47 już mam napisany i pojawi się jutro).
Jeszcze raz dziękuję. A za literówki przepraszam - jeśli są - bo siedzę po ciemku i nie widzę klawiatury :)
Pozdrawiam
Zasłużyłaś. Rzadko komentuję blogi i bywam okropnie wybredna, jeśli chodzi o fanfiki, mówię serio ;D
UsuńFlaki z olejem - stanowczo nie. Całość ma właśnie odpowiednią dynamikę. Na tyle szybką, żeby zanęcić czytelniczkę jakimś małym detalem - złapaniem za rękę, czy cieplejszym spojrzeniem, a jednocześnie pozostawić głodną większej dawki wrażeń i nie przyspieszyć nienaturalnie procesów, które zachodzą w bohaterach. Ewolucja od takiej szui, jak Malfoy z początków Twojej historii musi trochę potrwać :D Wprowadzenie kilku wątków na raz bardzo ożywia całą fabułę - historie Hugona, czy Shii. Nigdzie nie spotkałam się jeszcze z podobnym zwrotem akcji, a mam dziwne przeczucie, że Isihara może bardzo zaskoczyć samą siebie w kwestii Willow (tak, śliczne imię). Najbardziej podoba mi się chyba to, że nie zapędziłaś się w żadną super "poważną" i "groźną" fabułę. Wiele jest historii, gdzie pojawiają się znów wielkie wojny, straszni wrogowie i wielkie sekrety do rozwiązania, co nie zawsze dobrze gra z głównym wątkiem, którym - nie oszukujmy się - jest tu romans (i chwała Ci za to <3). Ja sama zapędziłam się w coś takiego, czego poniekąd żałuję. Pisanie o codzienności, nawet zaczarowanej, w sposób ciekawy, nie jest wcale proste i chyba właśnie tym zaskarbiłaś sobie mój szacun .
O, już pamiętam po co tu weszłam. Odgrażałaś się w komentrzu u mnie, że będziesz to czytać i chciałam wyjaśnić jedną rzecz na wstępie: znalazłam Twojego bloga trzy dni temu i przysięgam, że nic nie ściągałam :D wszelkie podobieństwa są absolutnie przypadkowe (choć fakt, że ze wszystkich piosenek świata też wybrałaś dla Rose i Scorpiusa thousand years zrzucił mnie z krzesła).
Pozdrawiam!!
Miałam sobie darować wypisywanie błędów i komentowanie osobno obu rozdziałów, ale
OdpowiedzUsuń"Nie ważne." mnie trochę... umarło. Tak więc uprzejmie donoszę, że to pisze się łącznie :P
haha ten Milton jest super, mega szczwany lis z niego jest :)
OdpowiedzUsuńA zauważyłam, że gdzieś zawieruszył się wątek Albusa i Julii hmm?
a i jestem bardzo ciekawa co z tą skrzynią z zakazanego lasu dlatego lecę czytać dalej juuuhuhh :D