Albus
wrócił pół godziny później, niemal ciągnąć za koszulę Malfoya, który niezbyt
chętnie zgodził się przyjść. Właściwie to się nie zgodził, ale kiedy Potter
przystawił mu do czoła różdżkę, zmienił zdanie. Jego mina nie wskazywała na to,
by był zadowolony z tego faktu, krzywił się i mruczał pod nosem niezrozumiałe
słowa.
Za nimi
szła Lily Potter, marszcząc brwi w trwodze. Kiedy zobaczyła Rose, podbiegła do
niej, niemal łkając.
-
Zgarnąłem ją po drodze. Zaczęła pytać o Rose i w ogóle… – wyjaśnił krótko
Albus, wskazując siostrę kciukiem i popychając Malfoya, by stanął przed nimi.
Ślizgon
utrzymał równowagę, wyprostował plecy i schował ręce do kieszeni. Rozejrzał się
po zgromadzonych, wszyscy wyglądali na zaniepokojonych. Prychnął cicho. A potem
jego wzrok spoczął na nieprzytomnej Rose Weasley. Była nienaturalnie blada,
prawie sina. Gdyby nie delikatny ruch klatki piersiowej, Scorpius mógłby
przysiąc, że dziewczyna była martwa. Poczuł na plecach ciarki, wzdrygnął się.
- Po co
mnie tu przywlokłeś? – spytał, odwracając się do Albusa.
-
Musisz nam pomóc ją obudzić – powiedziała Shila. Spojrzał na nią, unosząc do
góry brew.
- Nic
nie muszę – odparł wrednym tonem. – Ewentualnie MOGĘ wam pomóc. Choć nie wiem,
jak miałbym to zrobić. Jeśli Weasley bawiła się eliksirem snu to jej problem –
dodał, obracając się w taki sposób, by stać przodem do drzwi wyjściowych. W
myślach oszacował prędkość, jaką byłby w stanie rozwinąć i czas reakcji
Pottera, który stał najbliżej niego, gotowy go powstrzymać.
-
Słuchaj, nam też to nie w smak, ale tylko ty możesz jej pomóc – stwierdziła
Ishihara. Sięgnęła do kieszeni, a Scorpius profilaktycznie odsunął się od niej.
Po chwili wyjęła kostkę Rubika i podała mu. – Jej kostka pękła – dodała.
Malfoy
wziął zabawkę w ręce i przyjrzał się jej. Pęknięcie przebiegało przez cztery
ułożone ściany. Nie dał po sobie poznać zaskoczenia, jakie wywołała w nim ta
wiadomość. Czyżby stan Weasley był jego dziełem? Poważnie zaczął się nad tym
zastanawiać. Jego kostka doznała identycznych zniszczeń, kiedy rozbił butelkę z
różą i obudził się z koszmaru. Przestała świecić i pękła, jakby ktoś uderzył ją
młotkiem.
Spojrzał
na Shilę, zastanawiając się, ile wiedziała o tajemniczych snach, Bliźniaczych
Kostkach i ich „klątwie”. Przyjaźniły się z Weasley, więc pewnie mówiły sobie
wszystko.
Ale czy na pewno?
- I
niby co to ma wspólnego ze mną? – spytał, chcąc wybadać grunt.
-
Wiemy, że oboje braliście w tym udział. Te kostki to nie byle jakie łamigłówki
– wyjaśniła Shila. – To Bliźniacze Kostki, mające połączyć bratnie dusze. I
wybrały was, ciebie i Rose. Jesteś jej bratnią duszą, drugą połową, nazwij to
jak chcesz… Chodzi mi o to, że połączenie, które mieliście, działało tylko na
was, na nikogo innego. Dzieliliście sny. I wierzę, że z tego powodu, tylko ty
jesteś w stanie ją obudzić.
Malfoy
przyglądał się krótką chwilę Azjatce. Z jej słów nie był w stanie wywnioskować,
czy wiedziała, co się tak naprawdę stało. Przypuszczał jednak, że nawet się nie
domyślała, że to on był przyczyną, przez którą Rose się nie budziła. Nie mogła
tego wiedzieć, bo on sam odkrył to dopiero kilka chwil wcześniej. A jeśli nie
wiedziała, nie obwiniała go. I wolał, żeby tak zostało. Widząc jej minę, nie
miał wątpliwości, że zabiłaby go na miejscu, gdyby tylko wiedziała.
Przeniósł
wzrok na Rose. Nie ruszyła się nawet na milimetr. Jej powieki były zamknięte,
lekko drgały, jakby oczy widziały coś, czego nikt inny nie widział. Rzęsy
rzucały długi cień na blade policzki, przypominały pajęczyny na zapomnianym
manekinie. Wyglądała żałośnie smutno, a jednocześnie pięknie, niczym porcelanowa
lalka. Jej rude włosy rozsypały się na poduszce jak aureola. Wydawało mu się
jednak, że od jego przyjścia posiniała jeszcze mocniej.
- Chyba
jej się pogarsza. – Drgnęła Lily Potter, wypowiadając na głos jego wcześniejsze
myśli. Shila podeszła do przyjaciółki, przytknęła dłoń do jej policzka i
westchnęła. Wzięła z szafki miskę, z której buchał dziwny, zielony dym, i
przystawiła do twarzy chorej. Malfoy obserwował, jak rudowłosa wdycha dym i
momentalnie nabiera kolorów.
-
Malfoy, pomóż jej – powiedział Hugo Weasley, zwracając się do Ślizgona.
- To
jest bardzo ciekawe, co mówicie – oznajmił. – Ale nawet, jeśli macie rację i
tylko ja mogę ją obudzić, to przykro mi to mówić, ale nie mam pojęcia jak.
- A co
się stało z twoją kostką? – spytał Albus.
Chciałbyś wiedzieć.
- Nic.
Leży na moim łóżku – skłamał.
- Czyli
ty nie miałeś żadnych problemów? – spytała Shila, marszcząc brwi.
- Nie –
odpowiedział spokojnie. – I sądzę, że na nic się tu zdam. Cokolwiek to jest,
Weasley musi radzić sobie sama.
Chciał
odejść. Naprawdę chciał. Nawet zrobił kilka kroków, lecz wtedy jego serce
zabiło szybciej. To było bardzo dziwne. Żołądek mu się skurczył, a dłonie
zadrżały. Musiał je mocno zacisnąć w pięści, by nikt tego nie zauważył.
Dlaczego to się działo?
Bo Ishihara miała rację, nazywając nas
bratnimi duszami?
Och, zamknij się! Sam chciałeś pozbyć się
Weasley. To teraz masz. Już na pewno nie pojawi się w twoich snach. Masz, co
chciałeś. Więc weź się w garść i wyjdź stąd!
Na co czekasz? Idź sobie!
Zrobił
kolejny krok, przygryzając usta. Dlaczego wydawało mu się, jakby drzwi oddaliły
się na kilometr, a jego stopy zaczęły ważyć tonę?
Agrr!
Nie! Nie odwracaj się! Masz to w dupie,
pamiętasz? Weasley jest tam, ty tu. Osiągnąłeś swój cel.
-
Pocałunek prawdziwej miłości – powiedziała nagle Lily. Zaskoczyło to
wszystkich, nawet Scorpiusa, dlatego zatrzymał się i spojrzał na nią. Również
Shila, Hugo i Albus patrzyli na przyjaciółkę jak na nienormalną.
- Że
co? – spytał blondyn, przekrzywiając głowę.
Jego
serce zabiło jeszcze szybciej, dłonie zaczęły się pocić, a wszystkie jego
zmysły krzyknęły naraz, by uciekał, bo nie spodoba mu się to, co za chwilę doda
Potterówna.
- No…
pocałunek prawdziwej miłości – powtórzyła, choć mniej pewnie niż poprzednie.
Czując na sobie spojrzenia wszystkich obecnych, musiała zwątpić w swój pomysł.
– No wiecie, z mugolskich bajek – dodała nieśmiało.
- Nie,
nie wiemy – odparł Malfoy, dysząc, choć sam nie wiedział czy ze złości, czy
niedowierzania.
- Kiedy
w mugolskiej bajce ktoś zostanie poddany klątwie… - zaczął Albus.
-
…tylko pocałunek prawdziwej miłości może ją złamać – dokończył Hugo. Malfoy
spojrzał na niego jak na idiotę. – Lily, skąd ci w ogóle przyszedł do głowy ten
pomysł?
- Nie
wiem… Po prostu pomyślałam, że… To zawsze działa. No wiecie, miłość może
zwyciężyć wszystko, a skoro te Bliźniacze Kostki miały sprawić, że się w sobie
zakochają, no to.. No dobra, to było głupie – powiedziała, czerwieniejąc jak
burak.
-
Niekoniecznie. – Shila zmrużyła oczy, jakby się nad czymś zastanawiała, po czym
spojrzała na Malfoya.
WIEJ!
- I tak
nie mamy lepszego pomysłu. Pielęgniarka nie wie, jak jej pomóc, bo nie ma
pojęcia o kostkach – powiedziała Ishihara.
- Może
powinniście jej powiedzieć – zasugerował Scorpius, przysuwając się bliżej
drzwi. Kątem oka zauważył, że Potter znalazł się krok od niego.
Cholera.
-
Jasne, bo akurat by nam uwierzyła. Bliźniacze Kostki są bardzo rzadkie, ledwo
udało nam się znaleźć o nich jakąkolwiek informację w książce – prychnęła
dziewczyna.
- Cóż,
choć nie popieram takich działań, zwłaszcza, gdy dziewczyna jest nieprzytomna,
to muszę się zgodzić, że spróbować warto. Nie zaszkodzimy jej bardziej niż
teraz, a kto wie, może pomożemy… - powiedział Albus. Lily uśmiechnęła się
lekko.
Malfoy
prychnął, spoglądając na rozmówców jak na kretynów. Miał ochotę puknąć ich
wszystkich w czoła. Doskonale zdawał sobie sprawę, że rozmawiali o potencjalnym
pocałunku jego i tej śpiącej królewny,
kurna mać. To by się zgadzało, prawda? Kostki połączyły ich, więc teraz
wszystko na jego głowie, nie? A niech się wypchają! Nie zamierzał jej całować.
Nie, jeśli nie była w stanie na to odpowiedzieć. Nie przy nich. I „NIE” W
OGÓLE!
- Czy
wy siebie słyszycie? Słowem kluczowym w tym przypadku jest „nieprzytomna”! –
warknął. – Nie będę całował nieprzytomnej laski. Macie mnie za jakiegoś
zboczeńca? Poza tym absolutnie odmawiam zbliżania się do Weasley.
- Bo
akurat ci to przeszkadza – prychnął Albus tak cicho, że tylko Malfoy, stojący
najbliżej niego, był w stanie to usłyszeć.
Warknął
przeciągle, jak rozgniewany pies.
- No
dalej, Malfoy. Nie będziemy się śmiać – powiedziała Shila, wykonując
zachęcający gest. – Przecież nic ci się nie stanie.
-
Jesteście szurnięci! – warknął. – Po pierwsze, nie pocałuję jej. Nigdy. Niech
sobie śpi snem wiecznym, jeśli ma taką ochotę – prychnął. – A po drugie… Nie ma
czegoś takiego jak „prawdziwa miłość”, kretyni! – krzyknął. – A nawet jeśli
jest, to na pewno nie między mną i Weasley. Pocałunek nie zadziała, więc nie ma
powodu, by się starać.
- Zaraz
cię grzmotnę – powiedział Hugo. Podszedł do Ślizgona, chwycił go za koszulę i
pociągnął w stronę łóżka, na którym leżała Rose. – Jak znam życie, pewnie się
do tego przyczyniłeś, więc teraz zrób coś, żeby ją obudzić, albo rozkwaszę ci
nos – zagroził.
Blondyn
wyszarpnął się i spojrzał na Weasleya z góry. Nie było to łatwe, ponieważ młody
Gryfon prawie dorównywał mu wzrostem. Wciąż jednak miał kilka centymetrów
przewagi. Poprawił ubranie i wysyczał:
- Z
pewnością twoja siostra byłaby przeszczęśliwa, gdyby wiedziała, jak traktujesz
jej nieprzytomne ciało.
- Próbuję
jej pomóc. Zrozumiałaby.
-
Jesteś pewien? – spytał Malfoy, unosząc do góry brew. Zauważył w oczach Weasley
zwątpienie i postanowił drążyć dalej. – Weasley mnie nie lubi, więc już sobie
wyobrażam, jakby zareagowała.
- Po
prostu to zrób i damy ci spokój – powiedziała Shila, przerywając im.
Malfoy
prychnął i spojrzał na dziewczynę.
- Jak
chcecie. To nie ma sensu, ale zrobię to. Tylko później nie mówcie, że was nie
uprzedziłem – oznajmił. Jeszcze raz poprawił koszulę, po czym nachylił się
lekko nad nieprzytomną Rose. Z bliska czuł chłód jej skóry. Jego serce zabiło
szybciej, gdy jej zapach dotarł do jego zmysłu.
A co, jeśli to zadziała?
Dotknął
ustami jej ust, były zimne, lecz miękkie. Serce waliło mu jak młot i miał
wrażenie, że wszyscy je słyszą. Spróbował się uspokoić, choć tak naprawdę
stresował się. Bał się, że jeśli pocałunek
prawdziwej miłości zadziała, będzie musiał przyznać przed wszystkimi, że…
Co to, to nie.
Odczekał
dwie sekundy, by nie powiedzieli mu później, że się nie postarał, po czym
wyprostował się. Wszyscy nachylili się nad łóżkiem, przyglądając Weasley, ale
ona wciąż pozostawała nieprzytomna. Mijały minuty, nic się nie stało.
-
Zadowoleni? Banda zboczonych idiotów – mruknął Malfoy. Przepchnął się obok
Albusa i Hugona i stanął obok.
- Nie
zadziałało… Nie rozumiem… Czy nie mieli się w sobie zakochać? – spytała Lily
płaczliwym tonem.
-
Prawdziwa miłość nie istnieje, kretynko.
-
Kostka pękła, zanim to się stało – szepnęła Shila.
- No i
co teraz? Przecież musi być jakiś sposób! – wykrzyknął Weasley.
- Ta,
zostawcie ją w spokoju. Odeśpi swoje i się obudzi – burknął niezadowolony
Malfoy. Nie wiedzieć czemu, jego humor znacznie się pogorszył. Nie mógł rozgryź
dlaczego. Czuł się zawiedziony, że pocałunek nie zadziałał? Nie, przecież na to
liczył…
Nikt
nie zwrócił uwagi na jego słowa.
-
Wymyślimy coś innego.
- Ale
już beze mnie – powiedział Malfoy. Poprawił mankiety koszuli i ruszył w stronę
drzwi. – Miło było, ale…
- Stój.
– Potter pojawił się przed nim z imponującą szybkością. – Możesz się jeszcze
przydać.
- Jeśli
karzecie mi ją całować jeszcze raz, doniosę na was pielęgniarce – zagroził
Scorpius. – Jesteście nienormalni. Powinniście dać jej spokój i pozwolić
profesjonalistom się z tym uporać.
- Nie.
Malfoy, tylko ty…
- Zamknij
się, Ishihara – warknął, spoglądając na nią. – Mam dość słuchania o tym, że
tylko ja mogę jej pomóc. Nie wiesz, jak to było utknąć w tych cholernych snach!
Nie masz pojęcia, co oboje, ja i Weasley, przeszliśmy, więc się nie wypowiadaj.
Nie masz do tego prawa! – powiedział, zbliżając się do niej. Niemal dźgnął ją
palcem w pierś, ale powstrzymał się, uznając, że byłoby to niestosowne. – I nie
masz prawa… ani ty, ani żaden z was, zmuszać mnie do tego, bym jej pomagał. Nie
będę jej całował, obmacywał, czy co tam sobie wymyślicie. To obrzydliwe. Wy
jesteście obrzydliwi. Jak w ogóle mogliście pomyśleć, że…
Musiał
zamilknąć, bo jego głos dziwnie zmiękł. Zacisnął usta, modląc się, by Azjatka,
która wciąż wpatrywała mu się w oczy, nie dostrzegła tego…
- O wow
– wyszeptała i wtedy zrozumiał, że jednak to dojrzała. – Zależy ci –
powiedziała cichutko.
-
Majaczysz – mruknął, odsuwając się od niej.
- Nie,
nie! Widzę to dokładnie – wyznała, łapiąc go za ramię. – Skoro ci zależy, to
dlaczego nie chcesz…
- Bo
nie wiem jak – warknął, wyrywając ramię. – I nie zależy mi. Ale gdyby tak było,
to doradziłbym, żebyście powiedzieli o wszystkim pielęgniarce.
Zabrał
jej kostkę, którą trzymała, i podrzucił ją w dłoni.
- O
wszystkim – dodał.
Podszedł
do nieprzytomnej Weasley i wyciągnął rękę z łamigłówką. Położył ją tak, by
bezwładna dłoń dziewczyny ją przykryła. I właśnie w tym momencie, gdy ich
dłonie jednocześnie znalazły się na zabawce, poczuł ból brzuchu.
Miał
wrażenie, jakby porwała go trąba powietrza. Zasłonił oczy dłonią, a gdy znowu
je otworzył, znalazł się na pustyni. Szalała właśnie burza piaskowa, więc
musiał osłonić twarz rękawem. Rozejrzał się, dokąd sięgał wzrokiem, widział
tylko piasek. Niebo nie było widoczne przez wirujące drobinki. Wiatr smagał go
po twarzy. Kiedy się odwrócił, dostrzegł drobną postać, zmierzającą w jego
kierunku. Nagle podniosła głowę, patrząc wprost na niego. Rozpoznał Weasley.
Ona najwyraźniej jego również dostrzegła, bo stanęła zaskoczona, jakby nie
dowierzając własnym oczom.
-
Malfoy?
Znowu
ścisnęło go w dołku. Wiatr sypnął mu piachem w oczu. Zasłonił się ręką.
-
Malfoy?
Otworzył
oczy i spojrzał na Gryfonów, którzy zawiśli nad nim. Z zaskoczeniem odkrył, że leżał
na podłodze, a jego potylica pulsowała bólem. Dotknął tamtego miejsca, oczami
wyobraźni widząc, jak powstaje guz.
- Ała!
Pozwoliliście mi upaść?! – spytał z wyrzutem.
Potter
wyprostował się jako pierwszy.
- Już
marudzi. Nic mu nie jest – powiedział, odsuwając się.
-
Wszystko okej? Straciłeś przytomność. – Ishihara podała mu rękę, którą chwycił,
i pomogła mu wstać. Zachwiał się lekko, bo pociemniało mu przed oczami.
Co to było?
Widziałem Weasley.
Byłem w jej podświadomości? Ale jak…?
Odwrócił
się i spojrzał na nieprzytomną rudowłosą. Leżała w takiej samej pozycji, jak
kiedy przyszedł. Z jedną różnicą… Pod jej dłonią znajdowała się kostka Rubika.
Bliźniacza Kostka. Ta sama, którą chciał jej oddać. Ta, której dotykał.
O jasny… Kur…
Kiedy
dotarły do niego wszystkie fakty, musiał się powstrzymać przed przewróceniem
oczami. No jasne, wszystko musiało się sprowadzać do tych pieprzonych kostek!
Dotarło
do niego również coś innego. Skoro już wiedział, jak skontaktować się z
Weasley, a możliwe nawet, jak jej pomóc, odkrył, że chciał to zrobić. Czuł
wewnątrz siebie, że powinien.
- Wiem,
co muszę zrobić – powiedział nagle, patrząc na bladą twarz dziewczyny.
-
Pomożesz jej? – spytała Lily Potter. Nie zaszczycił jej odpowiedzią.
-
Przynieście jakieś krzesło – rozkazał.
Hugo
przeszedł obok nich i przyniósł proste, plastikowe krzesełko, które wcześniej
stało po drugiej stronie pomieszczenia. Malfoy usiadł na nim, nie spuszczając
wzroku z Weasley.
Perspektywa
Scorpiusa
Okej, jest ładna. Tak, przyznaję. W swojej
głowie, ale i tak się liczy. Zresztą to nie tak, że nie doceniam kobiecego piękna.
Nie lubię Weasley, jasne, ale nie mogę zaprzeczyć. No chyba ślepy nie jestem,
nie? Widzę, jak wygląda. Nawet kiedy udaje zmarłą, ma w sobie więcej urody niż
niejedna Ślizgonka. O, chyba się trochę zagalopowałem…
Czułem
szybkie bicie serca, kiedy przyglądałem się jej zamkniętym oczom. Widziałem,
jak powieki drgają, a cienie na policzkach tańczą. Słabe światło nadawało jej
bladej skórze dziwną księżycową poświatę, choć było dopiero późne popołudnie.
Oddychała bardzo spokojnie, przykryta prześcieradłem. Bił od niej chłód, jakby
wszystkie zabiegi, mające utrzymać ciepło jej ciała, nie powiodły się.
Wyglądała na bezbronną i delikatną, jakby nawet najlżejsze uderzenie mogło ją
zniszczyć. Kiedy o tym myślałem, coś we mnie narastało. Miałem wrażenie, że wynurzyłem
się z wody, oddychałem szybko i nierówno. Na myśl o Weasley uwięzionej w swojej
podświadomości skręcało mi żołądek.
Nie
wiedziałem, dlaczego tak się czułem. Albo… nie chciałem tego przyznać.
Wzbraniałem
się przed tym tak długo, jak mogłem, jednak wciąż po mojej głowie tłukły się
słowa Shili Ishihary. „Zależy ci”. Dwa proste słowa, nic nie znaczące,
nieprawdziwe. Tylko dlaczego, nawet w swojej głowie, czułem ból, zaprzeczając?
I
dlaczego ścisnęło mi gardło, gdy choćby pomyślałem o tym, by odejść i zostawić
ją w tym śnie?
Pieprzone wyrzuty sumienia!
- Co tu
się dzieje? – spytała pielęgniarka, wychodząc ze swojej kanciapy. Spojrzała na
nas groźnie. – Za dużo was tutaj!
Powstrzymałem
się przed przewróceniem oczami. Pięć osób to jeszcze nie tragedia. A ona nie
powinna być wcale zaskoczona, przecież Weasley ma wielką rodziną! I mnóstwo
przyjaciół. Dobrze, że ich wszystkich nie przywiało.
-
Malfoy… Znaczy się Scorpius – zająknęła się Shila. – Chciał się zobaczyć z Rose
– dodała z uśmiechem.
Znowu
miałem ochotę wywrócić oczami. Ta dziewczyna mnie irytuje. A po tym, co
odwalili z resztą rodzinki przed chwilą, nie zapomnę do końca życia. Zmuszając
mnie do całowania nieprzytomnej Weasley… Zboczeńcy.
Prawda
była taka, że chciałem ją pocałować. Robiłem to już wcześniej, więc nie byłoby
to nic nadzwyczajnego. Weasley całowała naprawdę dobrze i zawsze smakowała
truskawkami. Nie wiem, jak to robiła, ale to było świetne uczucie. Jednak nie
planowałem nigdy, NIGDY, całować jej bez jej zgody i wiedzy. Nie jestem żadnym
gwałcicielem. Poza tym nie odpowiadała mi ta publiczność. Dotychczas mieliśmy z
Weasley więcej prywatności.
-
Dobrze. Ale reszta niech idzie, mogą zostać tylko dwie osoby – powiedziała
pielęgniarka. Mało się nią interesowałem, bo przeżywałem własne kryzysy. Chyba
Shila zaproponowała, że zostanie i przypilnuje mnie, ale Hugo się uparł, że
chce doglądać siostry. Mi wszystko jedno, byleby mnie nikt nie dotykał, kiedy
się „połączę” z rudowłosą.
Próbowałem
przeanalizować swoje uczucia.
Nie
wierzyłem w miłość. Wierzyłem w przywiązanie, sympatię, lojalność i obowiązek,
ale nie w miłość. Sam nie wiedziałem, dlaczego. Nie, żebym miał świetny wzorzec
w domu, ale przecież nie mieliśmy pod dachem jakiejś patologii. Matka mnie
kochała, ale tak to jest z matkami. Czym różni się miłość do dziecka od miłości
do dziewczyny?
Nie
wierzyłem w miłość. A jednak, gdy patrzyłem na nieprzytomną Weasley i
przypominałem sobie wszystkie sny z jej udziałem, wszystkie fantazje i wizje
ukazane przez kostki, czułem ciepło w sercu. To było takie dziwne i
niespotykane. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie czułem. Było dokładnie tak,
jak w tych wszystkich książkach, które rodzice kazali mi czytać.
„Zależy
ci.”
Zależy mi.
Kiedy
wreszcie to przyznałem, poczułem ulgę. Jakby zdjęto ze mnie wielki ciężar.
Odetchnąłem
i spojrzałem na Hugona, który został mi towarzyszyć. Reszta ferajny wyszła, jak
prosiła pielęgniarka.
- Tylko
spróbuj czegoś niestosownego, a połamię ci ręce – zagroził.
- To ja
będę nieprzytomny, gnomie. Jeśli mnie tkniesz, zamienię cię w dżdżownicę –
odgryzłem się.
- Po
prostu rób to, co masz zrobić – powiedział, poprawiając czuprynę rudych włosów.
Zadziwiające, ale zwróciłem uwagę na to, że miały inny odcień niż włosy Rose;
były bardziej kasztanowe niż jego siostry.
Odwróciłem
się od niego i złapałem kostkę, którą przykrywała dłoń Rose.
Świat
dookoła zawirował, ścisnęło mi żołądek. Czułem się tak, jakby wessało mnie
tornado. Nagle znalazłem się na pustyni, wśród szalejącej burzy piaskowej.
Musiałem osłaniać oczy przed wiatrem, który rzucał we mnie piachem. Momentalnie
zrobiło mi się zimno. Obejrzałem się, dostrzegając dziewczynę stojącą kilka
kroków ode mnie.
-
Weasley?! – zawołałem.
Odwróciła
się i spojrzała w moim kierunku. Wstrzymałem oddech. No jasne, miała na sobie
piżamę. Długie spodnie w kratkę i koszulkę na ramiączkach, która była ubrudzona
krwią. W normalnych okoliczność, piersi uwypuklające się pod materiałem,
wyglądałyby bosko. Co ja gadam… I tak wyglądały bosko. Nie mogłem jednak zbyt
długo się na nich skupiać, bo przecież przybyłem tam, żeby jej pomóc.
-
Malfoy? – spytała, zbliżając się. – Jesteś tutaj, czy sobie ciebie wymyśliłam?
-
Jestem – odpowiedziałem, przenosząc wzrok na jej twarz. Była wysmarowana krwią
i zmieszanym ze łzami piaskiem. Jej oczy, lekko czerwone od smagania wiatrem,
błyszczały.
Wydała
z siebie dźwięk ulgi i biegiem pokonała kilka dzielących nas kroków. Nie
spodziewałem się tego, ale poczułem się dobrze, kiedy rzuciła mi się na szyję.
Wtuliła twarz w moje ramię i zatrzęsła się lekko, jakby płakała. Nie często
kogokolwiek przytulałem, więc nieco niezdarnie poklepałem ją po plecach. Choć
świetnie było czuć jej ciało tak blisko swojego, oddzielone tylko cienkim
materiałem moich ubrań i jej piżamy, nie umiałem się odnaleźć w tym całym
przytulaniu.
-
Dziękuję – powiedziała, szlochając dalej w moje ramię. – Dziękuję, że po mnie
przyszedłeś.