12 marca 2011

19. Kłótnie, wyniki, przyjaźnie...


            Listopad przyszedł wraz z mrozem i śniegiem. Białe płatki sypały się z nieba nieustannie przez trzy dni, pokrywając ziemię i okoliczne drzewa puchową kołdrą. Lód rozpościerał swoje ramiona, kując grubą warstwę na jeziorze. Jednak nieznośna kałamarnica, jakby na złość, rozwalała wszystko, co udało mu się skuć.
            W nocy temperatura spadła do minus piętnastu, ale ciepłe mury zamku zdawały się temu przeczyć. Rose od zawsze podejrzewała, że kamienne ściany musiały być magicznie podgrzewane, bo normalnie wszyscy by już dawno pozamarzali.
            - Mam ochotę na gorącą czekoladę – stwierdziła Shila, kiedy całą grupą siedzieli przy kominku. Lily czytała książkę, Rose pisała wypracowanie, ona grzała nogi przy ogniu, a Al z Hugo grali w szachy czarodziejów. Na jej słowa spojrzeli na siebie z szerokimi uśmiechami.
            - Możemy ci to załatwić – powiedział Hugo i oboje odwrócili się w jej stronę. Rose drgnęła i podniosła głowę znad pracy. Spojrzała na brata, na jego cwany uśmieszek i nieomal od razu skojarzyła fakty.
            - Serio? Niby jak? – zapytała Shila, poprawiając się w fotelu.
            - Nie ma mowy! – Rose w tym samym momencie podniosła się z miejsca i podeszła do nich.
            - Daj spokój, Rose. Nie napiłabyś się, gdyby przynieśli cały dzbanek? – spytała Lily, nie podnosząc wzroku znad Eliksirów dla zaawansowanych, ale przewracając stronę. Rose spojrzała na nią naburmuszona, jakby chciała jej przekazać „nie pomagasz mi”.
            - Nie! Oczywiście, że nie! Bo nie przynieśliby całego dzbanka, bo ktoś by ich nakrył! – powiedziała. – Zakazuję wam iść gdziekolwiek. Już jest cisza nocna, nie można wychodzić.
            - To jak z tą czekoladą? – spytała Shila, na co chłopcy spakowali szachy i podnieśli się ze swoich miejsc, całkowicie ignorując Weasley, która wyrzucała z siebie coraz to wymyślniejsze argumenty, które powinny ich zatrzymać.
            - Zaraz wracamy – powiedział Albus, kierując się w stronę wyjścia z Pokoju Wspólnego. Za nim, raźnym krokiem szedł Hugo, z głupkowatym uśmiechem na ustach. Rose tupnęła wściekle nogą i, nawet nie zauważając, poszła za nimi, wciąż do nich mówiąc.
            - Wracajcie tu! Natychmiast! Nie możecie tam iść. Stracimy punkty, a wy dostaniecie szlaban – mówiła, krocząc tuż za nimi z uniesioną do góry dłonią i wyprostowanym palcem wskazującym. Zachowywała się jak przedszkolanka tłumacząca coś małym dzieciom. Jednak idąc za nimi nieświadomie robiła to, czego im zabraniała.
            - Rose, przymknij się – powiedział Hugo, odwracając się do tyłu i spoglądając na nią z góry. Dopiero wtedy zauważyła, że urósł i był od niej wyższy. Już chciała się obrazić na Matkę Naturę, która dała jej niski wzrost, kiedy uświadomiła sobie, że stoją w trójkę na środku korytarza, daleko od Wieży Gryffindoru. Rozejrzała się dookoła i schyliła się, jakby to miało ją uchronić przez wzrokiem potencjalnego obserwatora.
            - O mój Boże – wyszeptała. – Jak ja się tu znalazłam? Przecież to wbrew regulaminowi.
            - Przyszłaś tu za nami – odpowiedział Albus, nieco rozbawiony tą sytuacją. Panna Weasley wyglądała zabawnie, niczym wystraszona mysz, która przycupnęła w rogu oczekując kota.
            - Cholera – powiedziała, wyprostowując się.
            - Skoro już tu jesteś, to siedź cicho. – Albus przystawił ucho do ściany, postukał, posłuchał i w końcu wcisnął jeden z kamieni. Rose otworzyła ze zdumienia oczy, pierwszy raz widziała to przejście. Z bólem stwierdziła, że było tak dobrze zamaskowane (bo niby który to był kamień?), że nie potrafiłaby go znaleźć sama. A niby po co miałabym go szukać?
            Kamień zniknął gdzieś w głębi ściany, a po chwili pociągnął za sobą jeszcze inne kamienie. Wyglądało to trochę jak przejście na Pokątną w Dziurawym Kotle, tylko że ten korytarz, który właśnie się im ukazał, był raczej niski.
            - A to co? Przejście dla dzieci? – spytała, nachylając się i zaglądając w ciemną dziurę, o szerokości nie większej jak metr dwadzieścia.
            - W całym zamku jest pełno takich korytarzy. Kiedyś korzystały z nich skrzaty – wyjaśnił Albus, wkładając rękę w dziurę i zrywając z wejścia ogromną pajęczynę. Rose skrzywiła się.
            - Chyba za często tu nie sprzątają – stwierdziła.
            - Mało które wiedzą o tych przejściach. Jak sama zauważyłaś, są niemal niewidoczne, a wiedzę o ich usytuowaniu przekazywali z pokolenia na pokolenie – mówił Potter, wykrzywiając dziwnie twarz, jakby mało go interesowała przeszłość domowych skrzatów. – Poza tym, nawet jeśli któryś o nich wie, to na pewno z nich nie korzysta. Przecież mają tą swoją magię, że pstrykną palcami i już są, gdzie chcą – stwierdził, wchodząc do środka. Rose skrzywiła się jeszcze bardziej na myśl, że będzie musiała przemierzyć całą drogę (Bóg wie jak długą) na czworakach.
            - Idź pierwszy – powiedziała do brata, przełykając ślinę, bo w jej głowie pojawił się obraz wielkiego, owłosionego pająka, który zjada na śniadanie takie niewinne dziewczęta jak ona. Wyobraziła sobie siebie wiszącą na ogromnej pajęczynie, nie mogła się z niej uwolnić, a stwórca jej pułapki był coraz bliżej.
            Rozmyślenia przerwało jej ciche „miau”, dochodzące z końca korytarza. Spojrzała w tamtą stronę i zamarła, wpatrując się w szaroburą kotkę woźnego. Nieco już wyliniała z racji swoich lat, ale wciąż była sprawna i szybka.
            - Rose, co jest? – spytał Hugo, zaglądając ponad ramieniem na siostrę. Korytarz był na tyle wąski, że uniemożliwiał mu pewne ruchy.
            - Pani Norris – szepnęła, wpatrując się jak zahipnotyzowana w kotkę, która machała ogonem. Wyglądał jak kobra, unosząca się nad koszykiem jakiegoś zaklinacza.
            - Rose, właź do tunelu! – rozkazał Albus. Nie widział jej, bo widok zasłaniał mu Hugo, który wciąż kucał przy wejściu. – Natychmiast!
            - Ale tam są pająki – powiedziała piskliwie, przestępując z nogi na nogę.
            - Od kiedy boisz się pająków? – spytał Hugo.
            - Od teraz – odpowiedziała, niemal już płacząc. Zerkała to na kotkę to na tyłek brata, który aktualnie wysuwał się do tyłu, by jej pomóc. Stała jak sparaliżowana, nie wiedząc co robić.
            Usłyszała kroki i zrzędliwy głos woźnego:
            - Ktoś tu jest, moja kochana? – pytał kota, jakby wierzył, że ten jest w stanie odpowiedzieć. Rose słyszała szuranie bezwładnej nogi Filcha i stukot jego laski, który roznosił się echem po korytarzach. Był coraz bliżej.
            - Właź do środka – powiedział Hugo. Nawet nie zauważyła, że pojawił się obok niej. Zaraz potem poczuła szarpnięcie i brat wepchnął ją do tunelu, najpierw zmuszając do kucnięcia. Przeczołgała się kilka centymetrów i spojrzała za siebie. Z przerażeniem stwierdziła, że przejście się zamyka, a Hugo wcale nie ma w środku.
            - Hugo! – powiedziała, chciała się wycofać, ale nie mogła wykonać pełnego obrotu. – Szlag! – krzyknęła, gdy uderzyła się w głowę.
            - Co jest? – spytał Albus.
            - Hugo wepchnął mnie do środka i sam tam został, kretyn! – zawołała. – Filch jak nic go złapie – powiedziała, rozmasowując czoło. Obawiała się, że będzie miała siniaka. – W dodatku, uderzyłam się w głowę – dodała z kwaśną miną. W ciemnościach widziała tylko zarys postaci Albusa, ale słysząc jego prychnięcie, mogła wyobrazić sobie jego minę.
            - Chodź. Nie po to się poświęcił, żebyśmy tu tkwili bez sensu – powiedział, raczkując przed siebie.
            - Dokąd tak w ogóle prowadzi ten korytarz? – spytała, idąc za nim. Czuła chłód i ból. Głowa pulsowała jej od zderzenia ze ścianą, a łokcie piekły od szurania po podłodze. Miała ochotę przeklinać, ale wiedziała, że jej nie wypada. Prefekci używają tylko ładnego języka.
            - Wyjdziemy tuż przed kuchnią. – Stęknął.

            *

            - Panie Weasley, zdaje pan sobie sprawę, że już dawno powinien pan leżeć w łóżku? – spytała McGonagall. Mimo pozycji dyrektorki, wciąż pełniła funkcję opiekuna Gryffindoru. I właśnie siedziała przed nim za wielkim biurkiem w swoim gabinecie, mając na sobie niebieski szlafrok w żółte gwiazdki i księżyce. Kojarzyło mu się to z obrazkiem z mugolskie książki, przedstawiającym jakiegoś czarnoksiężnika. Powstrzymał uśmiech, gdy Minerwa zakładała za ucho kosmyk siwych  już włosów. Pierwszy raz widział ją nieuczesaną. Zazwyczaj nosiła wysokiego koka, tak ciasnego, że czasem miał wrażenie, że można by za jego pomocą zerwać jej z głowy skalp.
            - Tak, oczywiście – powiedział. Kobieta westchnęła, zakładając ręce na piersiach. Hugo zauważył, że w świetle świec i w nocnym szlafroku wyglądała naprawdę staro. Miała zmęczoną, pomarszczoną twarz, jakby życie dało jej mocno w kość. Wtedy przypomniał sobie historie, które słyszał od rodziców i wujka: o Voldemorcie, który wtargnął do zamku.
            - Za taki występek muszę cię ukarać, Hugo. Choć bardzo nie lubię karać dzieci mojej najlepszej uczennicy – stwierdziła, nachylając się nad biurkiem i spoglądając mu w oczy. – Masz w sobie więcej ojca niż matki, co? – spytała z lekkim uśmiechem. Wyczuł, że to pytanie retoryczne. – Ciągle szukasz przygód. – Na chwilę jej twarz zmieniła się, jakby cofnęła się w czasie o kilkanaście lat. Była uśmiechnięta, jakby wspominała naprawdę dobre czasy. Po chwili jednak znów była surowa i wyrafinowana. – Jutro o dwudziestej zgłosisz się do pana Filcha. Da ci sprzęt, za pomocą którego wyczyścisz wszystkie puchary i medale w Izbie Pamięci. Bez użycia czarów, Hugo – powiedziała. Pokiwał głową i już chciał wyjść, kiedy zadała jeszcze jedno pytanie: - Na pewno nikogo z tobą nie było?
            Zatrzymał się w wejściu i zwrócił twarz w jej kierunku. Uśmiechnął się.
            - Jeśli dobrze znała pani mojego ojca, to zna pani odpowiedź na to pytanie. – Zniknął, pozostawiając dyrektorkę Hogwartu samą w swoim gabinecie. Uśmiechała się, doskonale wiedząc, co miał na myśli.
            - Potter i Weasley. Znowu razem – mruknęła. Nie mogła jednak ukarać Albusa, bo nie było dowodu, że wędrował wraz ze swoim kuzynem. Wstała od biurka i ruszyła do swojej komnaty. Była zmęczona.

            *

            - Hugo! – zawołała Rose, kiedy jej brat pojawił się w Pokoju Wspólnym. Ona i Albus już dawno wrócili, niosąc dzbanek gorącej czekolady. Podbiegła do niego, ale wyminął ją.          - Dlaczego za mną nie poszedłeś? – zapytała, idąc za nim.
            - Daj mi spokój – powiedział, nie zwracając na nią uwagi. Spojrzał na Albusa, który miał na ustach „uśmiech” od czekolady.
            - Hugo, poczekaj. Dostałeś szlaban? – spytał Albus, oblizując się i wstając z fotela.
            - Dlaczego nie wszedłeś do tunelu? – drążyła temat Ruda.
            - Bo nie zdążyłem, okej? Kiedy weszłaś, pojawił się Filch, więc musiałem zamknąć przejście, żeby was nie znalazł – odpowiedział. Zauważyła, że w jego oczach czaiło się zdenerwowanie, które jak na razie udało mu się opanować.
            - Trzeba było mnie zostawić… - zaczęła, ale przerwał jej, nagle wybuchając.
            - Nie! Nie mogłem cię zostawić, okej? Nie dałabyś rady ze szlabanem! Kolejnym! To dla ciebie zbyt wielkie upokorzenie! – wrzasnął, nachylając się nieco, jakby szykował się do skoku na nią. Skuliła się. O tej porze w pokoju było niewiele osób, ale miała wrażenie, że jego krzyk sprowadzi tu innych. I wszyscy będą się gapić. A ją bolała głowa. Musiała mocno przywalić w tą ścianę, bo czaszka cała jej pulsowała. – I wiesz co, Rose? – spytał, dźgając ją palcem w pierś. – Gdyby nie ty, nic by się nie stało. Poszedłbym sam z Albusem i przynieślibyśmy tą cholerną czekoladę! Ale nie! Bo ty zawsze musisz postawić na swoim! Po cholerę z nami szłaś!? I po cholerę stałaś tam, jak zahipnotyzowana, zamiast wejść do tego cholernego tunelu!
            - Hugo, przestań – powiedział spokojnie Albus.
            - Nie wtrącaj się – padła odpowiedź z dwóch stron. Potter uniósł do góry dłonie i odszedł, siadając z powrotem na swoim fotelu.
            - O co się wściekasz?! O to, że nawaliłam, czy o to, że przeze mnie dostałeś szlaban?! – krzyknęła, ale zaraz tego pożałowała. Wrzask Hugo był wystarczający jak na jej ból głowy. Kiedy sama krzyknęła, niemal poczuła, jak coś pęka jej pod włosami.
            - Cholera, Rose! Ty w ogóle nie słuchasz, co się do ciebie mówi! To wszystko przez ciebie, bo jesteś pieprzoną hipokrytką! Najpierw gadasz te swoje farmazony, że już cisza nocna, że to, że tamto, a za chwilę idziesz razem z nami! Daj na wstrzymanie i zajmij się tymi swoimi książkami, a nocne wyprawy zostaw profesjonalistom, którzy nie spanikują na myśl o pająkach i nie dadzą się złapać – krzyk przeszedł w normalny ton. Rose była zdruzgotana. Ból głowy niemal rozsadzał jej czaszkę, a do tego właśnie zmieszano ją z błotem. I zrobił to jej własny, rodzony brat. I w dodatku miał rację. – Spadam stąd. Spać mi się chce – powiedział, nie patrząc już na nią i idąc do swojego dormitorium.
            Rose stała w tym samym miejscu, nie wiedząc, czy powinna się ruszyć. Czuła na sobie wzrok wszystkich, którzy jeszcze siedzieli w Pokoju Wspólnym, ale widziała wszystko jakby przez mgłę. Szary odcień zasnuł jej oczy, a jakaś dziwna siła odbierała władzę w mięśniach. Ktoś cos do niej powiedział, ale zabrzmiało to jak zniekształcony mechanicznie głos. Skrzywiła się, bo każdy dźwięk był niczym igła wbijana w delikatne zwoje mózgowe.
            - Rose, dobrze się czujesz? – To była Shila. Rose podniosła na nią spojrzenie, ale wydawało jej się, jakby trwało to całą wieczność, a nie zaledwie dwie sekundy. Przez chwilę kojarzyła, co powiedziała do niej przyjaciółka.
            - Chyba… nie za… - nie dokończyła. Pociemniało jej przed oczami i upadła. Stało się to tak szybko, że nikt nie zdążył zareagować i ciało Weasley bezwładnie opadło na podłogę. Przerażona Shila podbiegła do niej i starała się ją ocucić, ale przez chwilę nie przynosiło to żadnego efektu. W końcu jednak Ruda podniosła leniwie powieki.
            - Matko, ale mnie wystraszyłaś. Dobrze się czujesz? Może musisz do pielęgniarki? – pytała. Rose widziała zamazane twarze swoich przyjaciół i rodziny. Westchnęła i dotknęła ręką czoła. Wyczuła guza i skrzywiła się. Obraz nieco się wyostrzył. 
            - Boli mnie głowa. Pójdę się położyć – powiedziała, choć brzmiało to bardziej jak bełkot pijanego.
            - Na pewno? Może jednak zaprowadzić cię do Skrzydła? – spytał Albus, pomagając jej wstać. Zachwiała się, więc przytrzymał ją w talii. 
            - Nie. Do pokoju – powiedziała, wspierając się na jego ramieniu. Podprowadził ją pod schody, a dalej pomogła jej Shila.

            *

            Spała jak dziecko, a kiedy się obudziła, zapragnęła na powrót zapaść w sen. Przypomniały jej się wydarzenia poprzedniego wieczora i skrzywiła się na myśl o kłótni z bratem. Już dawno się nie kłócili… ostatni raz, gdy miała sześć lat, a Hugo odciął jej ulubionej lalce głowę.
            Westchnęła i podniosła się z zamiarem przygotowania się do lekcji. Spojrzała na puste łóżka koleżanek i wzruszyła ramionami. Przeszła na boso przez pokój i zniknęła w łazience. Pierwsze co zrobiła to umycie twarzy i zębów. Spojrzała w lustro…
            - Cholera – wyrwało jej się i niemal natychmiast zasłoniła usta dłonią. Rozejrzała się po łazience, jakby sprawdzając, czy nikt nie słyszał i ponownie zerknęła na swoje odbicie. Na czole miała ogromną fioletowo-brązową plamę. Ściągnęła brwi razem i dotknęła siniaka. Zabolało tylko trochę. – I co ja mam teraz zrobić? – spytała w przestrzeń, rozczesując palcami grzywkę i maksymalnie naciągając ją na czoło. Niestety już dawno jej nie przycinała, chcąc aby zrównała się z resztą włosów, więc teraz opadała jej na oczy, kłując i przeszkadzając. Zdmuchnęła ją i poprawiła ręką. – Nie, to jakiś koszmar – stwierdziła, układając grzywkę na bok, ale ta ciągle nie zasłaniała siniaka.

            *

            - Bu! – podskoczyła z zamiarem krzyczenia, ale opanowała się, gdy zauważyła chichoczącego Zabiniego. Nachmurzyła się.
            - Bardzo zabawne – powiedziała, zakładając dłonie na piersi. – Co tu robisz? – spytała, spoglądając na niego spod daszku rybackiego kapelusza w moro.
            - Co ty masz na głowie? – zapytał Damian, siadając na krześle obok i wskazując palcem jej nakrycie głowy. Rose chwyciła krawędź kapelusza i naciągnęła go jeszcze bardziej na uszy. Zarumieniła się, bo przypomniała sobie, jak zareagowali uczniowie, gdy wpadła w tym na lekcję.
            - Wprowadzam nowy styl – burknęła, prychając. Obronnym gestem przytrzymała czapkę na czole. Zabini podniósł do góry brew i kiwnął głową. Od razu zrozumiał, że coś ukrywała, więc niewiele myśląc, zdarł jej z głowy materiał.
            - Ej! – Zaprotestowała, podnosząc do góry dłonie i zakrywając nimi twarz. Starała się grzywką przykryć czoło, ale złapał ją za nadgarstek i odsunął jej rękę, spoglądając na wielkiego siniaka.
            - Co ci się stało? – zapytał, puszczając ją i siadając na swoim krześle. Poprawiła się i wyrwała mu z dłoni kapelusz.
            - Nie ładnie tak kogoś rozbierać wbrew jego woli – powiedziała, układając włosy i ponownie chowając „śliwę” pod czapką.
            - Zdjąłem ci tylko ten głupi kapelusz. Wyglądasz w nim śmiesznie… A poza tym, dziewczyny zazwyczaj chcą, żebym je rozbierał – powiedział, pokazując jej białe zęby w szerokim uśmiechu. Prychnęła i stwierdziła tylko:
            - Ja nie chcę. – Podniosła nogi na krzesło i otuliła ramionami kolana.
            - To co się stało? – zapytał. Westchnęła i spojrzała na niego. Przygryzła dolną wargę i zabawnie zmarszczyła nos, zastanawiając się, czy może z nim porozmawiać o tym, co ją gnębiło.
            - Walnęłam w ścianę – powiedziała, uciekając wzrokiem. Damian spojrzał na nią, jego kąciki ust powoli unosiły się do góry, aż w końcu wybuchł gromkim śmiechem. – Zamknij się, Zabini – warknęła, uderzając go dłonią w tył głowy. – To nie jest śmieszne. Widzisz jak wyglądam…
            - Okej – powiedział, starając się uspokoić. – Ale, że niby jak? – spytał, krztusząc się śmiechem. – Szłaś i wpadłaś na ścianę? Co ty? Ślepa jesteś czy jak?
            - Jak nie przestaniesz to ci nie powiem! – powiedziała groźnie, mając wielką ochotę strzelić go w ten pusty łeb. – W ogóle to czemu ja z tobą rozmawiam? – zapytała. Pokręciła głową i wstała z zamiarem odejścia.
            - Czekaj – powiedział, chwytając ją za dłoń. Pociągnął ją z powrotem, jednak użył za dużo siły i Weasley cofnęła się, siadając mu na kolanach. Cichy pisk wyrwał jej się z ust, a kiedy zdała sobie sprawę z tego, co się stało, zamrugała powiekami, zszokowana. Spojrzała na Damiana, który również był lekko zdezorientowany, ale to nie przeszkadzało mu w trzymaniu swojej dłoni na jej kolanie.
            Miał ładne, brązowe oczy, które błyszczały jakimś dziwnym, tajemniczym blaskiem, a które były tak inne od błękitnych oczu Bena. I te usta, które znalazły się niebezpiecznie blisko niej. Usta, które całowały wiele hogwartckich dziewcząt…
            Otrząsnęła się i szybko wstała na równe nogi, siadając obok. Pospiesznie podniosła nogi na krzesło i ponownie otoczyła je ramionami.
            - Wczoraj w nocy poszłam z Albusem i z Hugo do kuchni po gorącą czekoladę – powiedziała niepewnie, nie patrząc na niego, ale czując na sobie jego wzrok. – Chłopaki znali jakieś tajne przejście… korytarze, które kiedyś służyły skrzatom czy coś takiego… były bardzo niskie i wąskie. I ciemne, i pełne pająków – dodała, krzywiąc się. – Najpierw poszedł Al, a za nim Hugo. Ja miałam iść trzecia, ale w korytarzu pojawiła się pani Norris. Zamurowało mnie, nie mogłam się ruszyć, ciągle myślałam o tym, że Filch nas złapie i będziemy mieli przechlapane – mówiła, patrząc się uparcie w niewielką dziurę w ścianie. – Hugo wyszedł z tego tunelu i wepchnął mnie do środka, ale sam nie zdążył wejść. Wtedy się uderzyłam – wyjaśniła, spoglądając na niego krótko. – Filch zabrał go do McGonagall, Hugo dostał szlaban. Wrócił do wieży wkurzony i pokłóciliśmy się. Pierwszy raz od dziesięciu lat – parsknęła cicho, jakby chciała się roześmiać. – Nazwał mnie pieprzoną hipokrytką… I tak sobie myślę, że miał rację. – Zaczęła bawić się rąbkiem swojej spódniczki.
            Zabini z trudem powstrzymywał się od spoglądania na odsłonięte uda Rose, które ukazała niemal w całej okazałości po podniesieniu nóg na krzesło. Zdążył jednak przyjrzeć im się na tyle, by stwierdzić, że Weasley – bez cienia wątpliwości – jest posiadaczką jednych z ładniejszych nóg w szkole. Musiał jednak zachować swoje spostrzeżenia dla siebie, ponieważ dziewczyna wyraźnie oczekiwała jakiejś odpowiedzi… i na pewno nie takiej, która komentowała by jej uda.
            - Nie lepiej byłoby porozmawiać o tym z Franklinem? Przecież się spotykacie – powiedział. Nie czuł się dobrze w roli pocieszyciela czy radcy. Rose uniosła na chwilę brwi, najwyraźniej nie tego oczekując i wzięła głębszy wdech.
            - Jeśli nie chciałeś tego słuchać, wystarczyło powiedzieć – stwierdziła, opuszczając nogi i opierając się łokciem o blat stołu. W bibliotece nie było wielu uczniów, więc ich rozmowa nikomu nie przeszkadzała. Nawet bibliotekarka zdawała się nie zwracać na nich uwagi. Weasley pochyliła się nad książką, którą czytała zanim dosiadł się do niej Damian.
            - Przepraszam – powiedział Zabini i na chwilę zastygł w bezruchu, bo właśnie zdał sobie sprawę, że pierwszy raz od kilku lat przepraszał szczerze. Rose spojrzała na niego niepewnie, nie podnosząc głowy. – Chodziło mi o to, że nie jestem dobry w pocieszaniu – mruknął, krzywiąc się zabawnie. Weasley uśmiechnęła się widząc jego minę.
            - Domyśliłam się – powiedziała, chichocząc.
            - Z czego się śmiejesz? – zapytał.
            - Przestraszyłeś się, że sobie pójdę – stwierdziła z uśmiechem, powracając do lektury.
            - Wcale nie! – zawołał.
            - Wcale tak!
            - Nieprawda!
            - Cicho! Przesadzacie! – powiedziała bibliotekarka, która znikąd pojawiła się obok ich stolika i zgromiła ich wzrokiem. Po chwili odeszła, chowając się między regałami.
            - Wiesz, co ja myślę? – zapytała Rose, kiedy kobieta zniknęła z ich pola widzenia. Nachyliła się nieco i spojrzała na Zabiniego uważnie. – Że pod tą powłoką zimnego, perfidnego i wyrafinowanego węża kryje się ktoś całkiem odmienny – powiedziała, wyprostowując się.
            - Tak uważasz? – zapytał, unosząc brew do góry.
            - Tak. Wydaje mi się również, że czasem masz dość towarzystwa tego przygłupiego Malfoya… dlatego rozmawiasz ze mną. Bo jestem mądra – powiedziała z uśmiechem, puszczając do niego oko. – No i jestem dziewczyną, a ty raczej nie gustujesz w blondwłosych facecikach z przerostem ego. – Wzruszyła ramionami, zamykając książkę. Spojrzała na niego, a on najzwyczajniej w świecie się uśmiechał.
            Do Zabiniego coś zaczęło docierać. Prawda, którą wypowiedziała Weasley przebijała się przez otoczkę obłudy, którą się otaczał. Jej słowa zniszczyły wizerunek Malfoya w koronie i sprawiły, że przejrzał na oczy. Warto rozmawiać z Gryfonkami… zwłaszcza mądrymi i ładnymi. Tak, zauważył to. Rose była ładna, nawet w typie Malfoya. Przez kilka sekund zastanawiał się, co powstrzymało Scorpiusa przed podbijaniem do niej, ale w końcu stwierdził, że mało go to obchodzi.
            - Na twoim miejscu poszedłbym do niego i pogodził się – powiedział, patrząc jej w oczy. Widział w nich ufność i wiarę w ludzi. Zrozumiał, że chciała nawiązać z nim nić porozumienia, zakopać topór wojenny (swoją droga, nawet nie wiedział, kiedy takowy powstał) i zaprzyjaźnić się. Ta rozmowa to chyba krok naprzód.
            Uśmiechnęła się i spuściła wzrok, kiwając głową.
            - Tak zrobię – powiedziała. – I to teraz. – Wstała i odwróciła się w kierunku wyjścia. Zanim jednak zrobiła krok ponownie się obróciła i spojrzała na niego. – Dobrze się z tobą rozmawiało – powiedziała, a na jej policzki wypłynął delikatny rumieniec.
            - Do usług – powiedział, chyląc głowę. Uśmiechnęła się i pospiesznie wyszła z biblioteki, poprawiając jeszcze kapelusz, żeby nie zdradzał jej siniaka.
            Zabini siedział jeszcze na swoim miejscu, patrząc na drzwi. W końcu jednak uśmiechnął się i wstał, zabierając książkę, którą czytała Rose. Miał zamiar odstawić ją na miejsce. Sam nie wiedział dlaczego to robił, po prostu naszła go taka ochota.
            - Podrywasz cudze dziewczyny, Zabini. Igrasz z ogniem – powiedział Ben, wyrastając przed nim dosłownie spod ziemi. Ślizgon nie dał po sobie poznać, że zaskoczyło go to nagłe pojawienie się Puchona i od razu przeszedł do rozmowy.
            - Nikogo nie podrywam, mam lepsze rzeczy do roboty – stwierdził, odkładając książkę na półkę.
            - A co to było? Tam, przy stole? – zapytał Franklin, podchodząc do niego bliżej i zakładając ręce na piersi. Wydawało mu się, że w ten sposób stanie się większy i wystraszy przeciwnika.
            - Zwykła przyjacielska rozmowa – powiedział spokojnie Zabini.
            - Przyjacielska? Od kiedy przyjaźnisz się z Gryfonami? – spytał, uśmiechając się ironicznie.
            - Od kiedy Puchoni starają się wykorzystać ich naiwność – odparł Ślizgon, niewzruszony bojową postawą kolegi. Ben opuścił ręce, zaciskając pięści.
            - Nie mieszaj się w to, Zabini – powiedział groźnie, a Ślizgon tylko parsknął śmiechem.
            - Dopiero zamierzam zamieszać w tym wywarze, Franklin – stwierdził Damian z uśmiechem. – Miłego dnia – powiedział wesoło, salutując i odchodząc.

*

            Rose biegła w kierunku Izby Pamięci, gdzie Hugo miał odbywać swój szlaban. Było pięć po ósmej, więc właśnie tam powinna go znaleźć. Musiała przebiec obok Wielkiej Sali i jej uwadze nie mogło ujść zbiorowisko uczniów. Zwolniła kroku i podeszła do najbliżej stojącej niej osoby.
            - Co się dzieje? – zapytała niską blondynkę, chyba z trzeciej klasy.
            - Wytypowali nazwiska reprezentantów do konkursu na Wyspie Perłowej! – zawołała dziewczynka, uradowana tym faktem, jakby to jej nazwisko znajdowało się na liście.
            - Dwudziesty listopada – mruknęła Rose, bo dopiero przypomniała sobie, że to właśnie ten dzień. Otworzyła szerzej oczy i już miała zamiar użyć swoich łokci, by dostać się do drzwi, kiedy ktoś wykrzyknął jej imię.
            - Rose! Dostałaś się! – To wołał James, który stał najbliżej drzwi. Machał do niej, a pozostała część grupy odwróciła się w jej stronę. Nim się spostrzegła została wciągnięta w tłum i po kilku uderzeniach serca znalazła się obok kuzyna. – Patrz! – wrzeszczał, pokazując jej palcem pozycję drugą na białej kartce.
            - To ja – stwierdziła zszokowana. – To ja! – krzyknęła, kiedy uświadomiła sobie, że wcale nie śpi. Zaczęła podskakiwać w miejscu i cieszyć się jak małe dziecko, które dostało lizaka. Po kilka chwilach uspokoiła się i poprawiając kapelusz (żeby przypadkiem nie spadł) spojrzała jeszcze raz na kartkę. Chciała sprawdzić z kim jeszcze pojedzie na konkurs.
            - Elizabeth Morrison z Hufflepuff’u, Cloud McTrevor z Ravenclaw’u  i… o nie! – zawołała. James spojrzał na nią, a następnie na listę „wybrańców”. Ostatnia pozycja głosiła: „Scorpius Malfoy ze Slytherinu. ”

*

            Ruda weszła do Izby Pamięci niepewnym krokiem. Od razu zauważyła Hugo, siedzącego na podłodze i czyszczącego złoty puchar. Na krześle obok siedziała Daisy, wycierając ściereczką medal i przeglądając się w nim.
            - Cześć – powiedziała cicho. Oboje spojrzeli w jej stronę, a Hugo niemal od razu ponownie spuścił wzrok. – Też masz szlaban? – spytała Rose, kierując pytanie do blondynki.
            - Nie. Ja tylko mu pomagam, żeby nie musiał tu siedzieć w nieskończoność – odpowiedziała. Gryfonka kiwnęła jedynie głową, skubiąc krawędź sweterka. Nie wiedziała jak ma się zachować, co powiedzieć. – E… To ja może was zostawię – powiedziała Crawford, wstając i wychodząc, w drzwiach zatrzymując się i uśmiechając do młodego Weasleya.
            - Hugo, przepraszam – powiedziała Rose szybko, zaraz po tym, jak za Daisy zamknęły się drzwi. Podeszła do brata i kucnęła przy nim. – Naprawdę nie chciałam, żeby tak wyszło… Ja nawet nie chciałam z wami iść, tylko jakoś… zagadałam się i… Proszę, nie kłóćmy się.
            - Bierz szmatę i do roboty – powiedział, rzucając w jej kierunku kawałek materiału. Spojrzała na różową szmatkę i na brata. – No co tak patrzysz? To powinien być twój szlaban – rzucił tylko.
            - Czyli wszystko dobrze? – zapytała, mrużąc powieki.
            - Zastanowię się – odpowiedział, ale w kącikach ust czaił mu się uśmiech. Nie potrafił długo się na nią gniewać. W końcu to moja siostra.
            Rose uśmiechnęła się szeroko i przytuliła do niego.
            - Jesteś ekstra – powiedziała, odsuwając się.
            - Trochę więcej niż ekstra, ale niech ci będzie – stwierdził z uśmiechem.
            - Skromny jesteś.
            - Mam to po siostrze – powiedział. Dała mu kuksańca w bok, a później rozejrzała się dookoła, wzdychając. Izba Pamięci była cała wypełniona pucharami, medalami i małymi odznakami.
            - Dużo tego.
            - Więc nie gadaj, tylko czyść – rzekł, zabierając się do roboty.

18 lutego 2011

18. Hufflepuff - Slytherin


            Dalej Hufflepuff! – krzyczała Shila, podskakując i unosząc do góry ręce. Cała sekcja Gryffindoru kibicowała Puchonom, drewniane deski podłogi skrzypiały przy gwałtowniejszych uniesieniach, a w niebo wzlatywały coraz to nowe okrzyki. Po drugiej stronie boiska uczniowie spod znaku Borsuka wrzeszczeli jeszcze głośniej, starając się zagłuszyć wiwaty na cześć ślizgońskiej drużyny.
            Mecz Hufflepuff – Slytherin trwał od trzydziestu minut, a to co działo się na boisku ciężko było nazwać „uczciwą grą”. Ślizgoni, znani ze swej „uczciwości” wygrywali 100 do 30. Puchoni byli w ciężkiej sytuacji i jeśli naprawdę chcieli wygrać musieli coś z tym zrobić. Jak na razie ich szukający został wzięty w krzyżowy ogień. Obaj pałkarze z przeciwnej drużyny ustawili się po obu jego stronach i odbijali między sobą tłuczka, jakby grali w mugolskiego tenisa.
            - Dalej, dalej! – Krzyczał James, wymachując rękoma i pokazując bramkarzowi Puchonów jakieś znaki. Jednak na nic zdała się jego pomoc (którą i tak przekrzyczały wiwaty), bo młody jeszcze Barty Pickens, spanikował i w momencie, kiedy Ślizgon rzucał piłkę, ten zasłonił głowę rękami. Slytherin zdobył kolejne 10 punktów, a Hufflepuff zawył ze wściekłości.
            - Ten mecz wygrają Ślizgoni – powiedziała Rose, bawiąc się końcem szala w barwach Hufflepuffu. Ben załatwił kilka dla niej i znajomych Gryfonów, więc zazwyczaj czerwona trybuna zapłonęła błękitem.
            - Nawet tak nie mów – powiedział James, na chwilę przestając stać na palcach. Spojrzał na kuzynkę i zgromił ją wzrokiem.
            - Ale to prawda – oburzyła się, zasłaniając uszy, gdyż wokół niej wzniósł się okrzyk dopingujący.
            - Dalej, ludzie! Leć do bramek! Sam! – Wrzeszczał James. Rose wywróciła oczami i powróciła spojrzeniem na boisko.
            - Nie wierzysz w Bena i jego drużynę? – Zapytała Shila, kiedy krzyki nieco ucichły. Ben był pałkarzem w drużynie Hufflepuffu i właśnie odbił tłuczek, którym bawili się Ślizgoni. – Powinnaś chyba mu kibicować…
            - Oczywiście, że mu kibicuję – obruszyła się Rose, robiąc z ust „dzióbek”. – Ale spójrzmy prawdzie w oczy. Ślizgoni są szybcy i brutalni. Zmieniają swoje pozycje co trzy sekundy i zanim ktokolwiek zdąży się zorientować, już jest po wszystkim. A Puchoni od trzech lat mają to samo ustawienie. I są zbyt łagodni i delikatni. Ogranie ich jest prostsze niż zabranie dziecku lizaka – powiedziała Rose, wyciągając z kieszeni jesiennego płaszcza cukierka. – Chcecie? – Spytała, sięgając po jeszcze kilka.
            - Nie, dziękuję – odpowiedział James, robiąc minę urażonego. Po chwili jednak zawył z wściekłości, bo jeden z pałkarzy Ślizgonów uderzył tłuczkiem w obrońcę. Barty zachwiał się, ale utrzymał na miotle.
            - No co? Mówię prawdę. Powiedz, że ty tego nie widzisz – Weasley przestąpiła z nogi na nogę, a Shila zabrała z jej dłoni słodkość.
            - Widzę, oczywiście, że tak. Ale powinnaś okazać nieco więcej wiary – odpowiedział. Shila mlasnęła.
            - Malinowy, hmmm – Rose spojrzała na nią, a ta tylko wzruszyła ramionami. – Lubię maliny.
            - Tak, wiem – uśmiechnęła się rudowłosa.
            - Zajmijcie się kibicowaniem, co? Jeśli Ślizgoni znowu wygrają…
            - Wygrają – Rose przerwała Jamesowi, na co on tylko zmarszczył groźnie czoło.
            - … będziemy musieli się z nimi użerać – dokończył.
            - Pokonanie Węży to bułka z masłem – powiedziała Rose, wkładając do ust kolejnego cukierka i mlaskając przy tym głośno.
            - Kibicuj! – Wrzasnął Potter. Rose uniosła do góry dłonie w geście poddaństwa i odwróciła się w stronę boiska.
            - Dalej Hufflepuff – powiedziała, unosząc do góry jedną rękę. I właśnie w tym momencie Puchoni zdobyli 10 punktów. – Łał, ale mam moc – uśmiechnęła się. James skakał obok z radości, a Shila klaskała w dłonie, gdyż cukierek w ustach uniemożliwiał jej wrzaski. – Ale i tak przegrają – dodała cicho. Rozejrzała się dookoła. – A tak w ogóle, gdzie jest Hugo?
            - Z tą swoją blondynką… jak ona się nazywała? – Zapytała Shila. Rose uniosła do góry brew i wychyliła się do przodu, chcąc przyjrzeć się dokładnie sekcji, gdzie kibicowali Krukoni.

            *

            - Wiesz, że powinniśmy być na meczu? – Zapytała Daisy, odsuwając się od niego. Hugo uniósł do góry brew i uśmiechnął się.
            - Sprawdzają obecność? – Spytał.
            - Nie – pokręciła głową.
            - Więc nie musimy tam być – odparł, odgarniając jej z czoła kosmyk włosów. Uśmiechnęła się i pozwoliła się pocałować.
            Siedzieli na kamiennych schodach, gdzieś w zachodniej części zamku. Z okna niedaleko mieli widok na całe błonia i boisko. Nawet z takiej odległości słyszeli wrzaski dochodzące z meczu.
            Najlepsze w tym „ukrywaniu się” było to, że nie musieli przed nikim się ukrywać. Cała szkoła poszła na mecz… Ale siedzenie w tym zacisznym miejscu i tak było o wiele lepsze niż ciasnota na trybunach.
           
            *

            - Malfoy złapał znicz!
            Niezadowolone okrzyki Puchonów, Gryfonów i większości Krukonów rozniosły się echem po Zakazanym Lesie. Wśród nich pobrzmiewały wiwaty Ślizgonów, którzy uradowani wygraną, zbiegali z trybun. Drużyna w zielonych strojach zleciała na ziemię i wszyscy rzucili się radośnie na blondyna, podnosząc go do góry.
            - A nie mówiłam? – Zapytała Rose, spoglądając na niezadowolonego Jamesa.
            - Cicho siedź – powiedział, bardzo zdenerwowany. Dziewczyna mogła zauważyć jak ze złości poruszają mu się nozdrza. Chyba miał ochotę coś rozwalić, bo wychodząc na schody kopnął ławkę stojącą niedaleko. Weasley uniosła do góry brew.
            - Leć – powiedziała Shila, nachylając się do jej ucha.
            - Co? – spytała rudowłosa z dziwnym wyrazem twarzy. Shila jedynie jęknęła i wygięła ciało do tyłu, trzymając się dłońmi za balustradę.
            - Ciemna maso, tam! – wskazała palcem na boisko, gdzie drużyna Hufflepuffu schodziła do swojej szatni. Wszyscy mieli nie tęgie miny.
            - A! Jasne! – Rose uderzyła się otwartą dłonią w czoło. Wychyliła się trochę nad poręczą – Ben! – krzyknęła. Idący na końcu brunet spojrzał w górę, szukając wzrokiem tego, kto go wołał. Rose pomachała mu dłonią, by szybciej ją odszukał. Uniósł do góry swoją dłoń, ale nawet nie zamachał, dając jej jedynie do zrozumienia, że ją zauważył. Przestała się uśmiechać i ruszyła w stronę zejścia z wieży.
            Na schodach panował tłok, więc zejście na dół zajęło jej trochę czasu. Pomagała sobie łokciami, przepychając się. Przepraszam, szeptała co chwila. W końcu znalazła się na zielonej murawie. Ben stał niedaleko trybun Gryffindoru i najwyraźniej czekał na nią, z miotłą w prawej i pałką w lewej dłoni. Zwolniła nieco kroku i podeszła do niego.
            - Dobrze graliście – powiedziała, stając przed nim.
            - Daliśmy z siebie wszystko – odpowiedział, a ona uśmiechnęła się leciutko. Drgnęły mu kąciki ust. Wyraźnie nie był zadowolony z wyniku i nie miał ochoty się uśmiechać. – Do twarzy ci w tych kolorach – powiedział, wskazując niebieski szalik z godłem jego domu.
            - Tak uważasz? – Spytała, uśmiechając się. Chwyciła koniec szala i przystawiła go do policzka, obracając się wokół własnej osi. – Mi też się podoba – dodała, a Ben się zaśmiał. Podszedł do niej bliżej.
            - Poczekasz tu na mnie? Pójdę do szatni, przebiorę się – powiedział. Pokiwała głową z uśmiechem. Pocałował ją w czoło i wyminął, kierując się w stronę szatni Puchonów. Odprowadziła go wzrokiem, chowając dłonie w kieszenie płaszcza.

            *

            Zabini wyszedł z szatni Ślizgonów, zostawiając tam swoją miotłę. Nigdy nie brał prysznica w łazience przy boisku, zawsze wracał do zamku i tam odpowiednio się odświeżał.
            Na szyi miał zawieszony ręcznik, którym ścierał sobie pot z czoła, a w dłoni trzymał butelkę z wodą. Szedł spokojnie w stronę zamczyska, kiedy dostrzegł stojącą na trawie i – najwyraźniej – czekającą na kogoś Weasley. Choć stała do niego tyłem, doskonale wiedział, że to ona. Już wcześniej widział ją w tym zielonym płaszczu z wielkimi, czarnymi guzikami.
            - Na mnie czekasz? – Spytał, podchodząc bliżej. Przestraszyła się, okazując to wzdrygnięciem. Odwróciła się w jego stronę i przekrzywiła zabawnie głowę. Wiatr zawiał mocniej, porywając jej rude włosy, które zgrabnie odgarnęła za ucho. Dopiero teraz zauważył, że była ładna. Nie jak te wszystkie panienki, które ciągle kręciły się wokół Scorpiusa. Była bardziej naturalna, przez co wydawała się delikatna i niewinna. I w dodatku stała sobie przed nim w zielonym płaszczyku przed kolano, spod którego wystawał fragment brązowej spódniczki i jej zgrabne nogi w rajstopach i brązowych kozakach. Chowała dłonie w kieszeniach i uparcie poprawiała włosy, które wiatr – jakby dla zabawy – burzył, porywając w różne kierunki. To dopiero był niesamowity widok.

            Co ty pieprzysz, Zabini?

            - Zabini – powiedziała, wychylając usta poza wysoki kołnierz płaszcza. – Gdybym czekała na ciebie to chyba po drugiej stronie boiska.
            - Może pomyliłaś kierunki. To się zdarza – odpowiedział, wycierając ręcznikiem włosy.
            - Gratuluję wygranej – powiedziała, nadal stojąc spokojnie w miejscu.
            - Ci! Nie tak głośno! Jeszcze ktoś usłyszy i weźmie to za zdradę – położył palec na swoich ustach, uśmiechając się ironicznie. Odkręcił butelkę i wypił kilka łyków wody. 
            - Gratulowanie to nic złego – stwierdziła, unosząc lekko brew.
            - Ci! Tu wszystko ma uszy! A każde słowo może zostać opatrznie zrozumiane – powiedział, zakręcając butelkę.
            - Zapamiętam – uśmiechnęła się. – Mimo to, gratuluję. Naprawdę dobrze graliście.
            - Powtórzysz to przy całej drużynie? – Spytał, mrużąc jedno oko. Uśmiechnęła się szerzej i spojrzała na kilka sekund w prawo, tylko po to, by za chwilę uważnie się mu przyjrzeć. Spojrzał na nią zaciekawiony.
            - Co?
            - Próbuję cię rozgryźć, Zabini – powiedziała, przestępując z nogi na nogę.
            - I jak ci idzie? – podniósł jedną brew do góry, uśmiechając się półgębkiem.
            - Całkiem dobrze – mruknęła, przygryzając wargę. Damian zignorował fakt, że gdy to zrobiła, cholernie mu się to spodobało i podszedł o krok do przodu.
            - Tak uważasz?
            - Jestem całkiem mądra, a ty… co tu dużo mówić… raczej niezbyt – powiedziała, wyciągając z kieszeni cukierka. Zabini uważnie śledził drogę, jaką pokonywała ta grudka cukru od dłoni poprzez lot w powietrzu po wylądowanie między wargami Rose i zniknięcie w jej ustach. Przełknął ślinę i zrobił krok do przodu.
            - Wypróbuj mnie – powiedział.
            - Okej – stwierdziła, robiąc dwa kroku w przód i stając w niewielkiej odległości od niego. – Moim zdaniem ty, Malfoy i ten trzeci… jak mu tam? – zmarszczyła czoło.
            - Gonzales.
            - Właśnie. Ty, Malfoy i Gonzales wymyśliliście w tych swoich ślizgońskich głowach – stuknęła go palcem w czoło - jakąś durną grę, w której jedną z głównych ról odgrywam ja. Jeszcze tylko nie wiem, co dokładnie jest moim zadaniem – powiedziała, znów przekrzywiając głowę.
            - Ciekawa teoria, panno Jestem-Całkiem-Mądra. Sęk w tym, że całkowicie nieprawdziwa – powiedział z uśmiechem.
            - Czyżby? – spytała, odsuwając się o krok.
            - Dokładnie. Nie uważasz, że jesteśmy z Malfoyem za starzy na jakieś durne gry? – spytał, unosząc brew. – Poza tym, moje zainteresowanie twoją osobą wywodzi się głownie z… - zamilkł, nie wiedząc co powiedzieć.
            - Z? – spytała, ale widząc niezdecydowanie na jego twarzy roześmiała się. – No dalej, Zabini. Sam mówiłeś, że jesteś już duży, chyba potrafisz się przyznać, co ukrywasz?
            - Po prostu nie jestem już dzieckiem. Dorosłem, Weasley.
            Nie skomentowała tego. Być może nie zdążyła, bo z szatni wyszedł Ben, wołając ją. Odwróciła się w jego kierunku i pomachała, jeszcze raz odgarniając włosy dłonią. Zabini wycofał się.
            - Spadam stąd. Do zobaczenia, Wealey – powiedział. Ruda spojrzała w jego stronę. – Przejrzyj na oczy – dodał tylko, po czym odwrócił się i poszedł spokojnym krokiem w stronę zamku.
           
            *

            - Znowu cię nachodził? Może powinienem z nim porozmawiać… po męsku? – Spytał Ben, podbiegając do niej. Uśmiechnęła się.
            - Nie trzeba. Tylko rozmawialiśmy – powiedziała zdając sobie sprawę, że to była najmilsza rozmowa, jaką dotąd przeprowadziła z Zabinim. I przeżyła… i on też przeżył.
            Dorosłem, Weasley, usłyszała w głowie. Pokręciła głową, ale za chwilę przyszło inne zdanie: Przejrzyj na oczy.
            Spojrzała na Bena, który objął ją w pasie. Uśmiechnął się do niej, więc odwzajemniła uśmiech i razem, objęci ruszyli w stronę zamku. Widziała przed nimi oddalającą się postać Zabiniego.

            *

            Shila szła korytarzem w stronę wieży Gryffindoru. Ściskała w dłoni szalik, którym była obwiązana cały mecz, a który teraz przestał jej być potrzebny. Za zakrętem usłyszała czyjeś śmiechy, więc przyspieszyła kroku, sądząc, że to Hugo lub Albus, albo ktoś z ich paczki. To nie był ani żaden Weasley ani żaden z Potterów. To był Ivan Strait i jego dziewczyna Drachma Waters. Stali wśród znajomych pod ścianą, rozmawiali, śmiali się, obejmowali.
            Ishihara poczuła ukłucie zazdrości, ale dumnie podniosła głowę i przeszła obok nich, starając się nie patrzeć. Kątem oka widziała, że zerknął na nią, tylko raz, tak, jakby od niechcenia. Chciała powiedzieć „cześć”, ale pamiętała, co ustalili. Poza Pokojem Życzeń: żadnego znaku, że się znają. Wytarła wierzchem dłoni łzy, które znikąd znalazły się w jej oczach i spokojnie doszła na koniec korytarza, znikając za zakrętem.

            *

            - Niezły mecz, nie? – Zapytała Julia, pojawiając się u jego boku znikąd i szturchając go w ramię. Spojrzał na nią z góry, gdyż była od niego niższa i mruknął tylko: Tia.
            - Długo się nie widzieliśmy. Coś się stało? – Odwróciła się i zaczęła iść tyłem, byle tylko być przed nim i patrzeć na jego twarz. Słabo jej to wychodziło, bo uciekał spojrzeniem ponad nią, a ona nie mogła go schwytać, z racji swego wzrostu.
            - Miałem sporo nauki – powiedział, zwalniając kroku, bo zauważył, że zaczęła się potykać. – Idź normalnie, bo się przewrócisz – dodał.
            - O! Nareszcie jakieś zainteresowanie! – zawołała radośnie, na powrót się odwracając i idąc u jego boku. Chwyciła go pod ramię, a Albus westchnął, wywracając oczami. – W przyszłym tygodniu jest wyjście do Hogsmeade. Moglibyśmy pójść razem…
            - Jasne, jeśli chcesz – powiedział. Nie chciał jej robić przykrości, w końcu nic takiego mu nie zrobiła. Jednak czuł pewien zawód, że ten cały blondyn się wokół niej kręcił.
            - Jesteś jakiś przygaszony. Coś nie tak? – Spytała, stając na schodku wyżej i zatrzymując go. Zrównała się z nim wzrostem, więc mogła spokojnie patrzeć w jego oczy.
            - Jestem zmęczony – powiedział, nawet nie mrugając. Skłamał. – Zobaczymy się później, okej? – wyminął ją i poszedł na górę, zostawiając ją na tym samym stopniu.
            - Jasne – szepnęła w powietrze.