24 grudnia 2010

15. Intrygi


Dla RoSco, która podkochuje się w Zabinim.

            Zabini wpadł do Pokoju Wspólnego Ślizgonów i pospiesznie rozejrzał się po ludziach. W kącie siedzieli jacyś pierwszoklasiści, odrabiając lekcje. Zaśmiał się. Doskonale pamiętał, co czuje pierwszoklasista: każdy chce być najlepszy, więc od pierwszego dnia w szkole uczą się intensywnie, choć i tak za niedługi czas wszystkiego zapominają. A później już się uczyć nie chce…
            Przy kominku wylegiwały się dziewczyny z siódmej klasy. Co wieczór miały swoje pół godziny, kiedy wymieniały się plotkami i nowinkami z ich życia prywatnego, publicznego i, niekiedy również, seksualnego. Skrzywił się, czując w powietrzu rozchodzący się zapach lakieru do paznokci i odwrócił się w stronę kanap, gdzie zazwyczaj siedział Scorpius.
            Nie można było powiedzieć, aby blondyn „siedział” na sofie. Trafniejszym określeniem byłoby „rozwalił się”, kładąc nogi na stoliku przed sobą, ramiona rozpościerając na oparciach, a głowę odchylając do tyłu. Obok niego siedziała jakaś czarnowłosa dziewczyna, piłując paznokcie. Kiedy podszedł bliżej, rozpoznał w niej Margaritę Brown z piątego rocznika. Siedziała cichutko obok chłopaka, z nogą założoną na drugą i skupionym wzrokiem. Jedynym dźwiękiem, jakby Damian mógł usłyszeć to tarcie pilniczka po szkliwie paznokcia.
            - Scorpius, nie uwierzysz w to, co ci zaraz powiem – powiedział Zabini podchodząc do kanapy i siadając w ogromnym, miękkim fotelu obitym jakimś przyjemnym w dotyku zielonym materiałem. Margarita podniosła na niego spojrzenie niebieskich oczu i chwilę beznamiętnie na niego spoglądała, przerywając wcześniej piłowanie. Malfoy nawet nie drgnął. Zabini zmarszczył brwi, a Brown powróciła do swoich paznokci.
            Zabini czuł się podekscytowany. Nowina, którą niósł dla Scorpiusa była warta tysiąca galeonów. Jego żar nieco ostygł, kiedy spotkał się z obojętnością ze strony Malfoya. Jednak zaraz przypomniał sobie całująca się namiętnie Weasley i znów zapłonął w nim ogień. Do tego stopnia, że niesiony jakąś dziwną siłą, wstał z fotela.
            - Szukałem Gonzales, bo… właśnie, zapomniałem o nim… mniejsza o to. Wszedłem do biblioteki, bo myślałem, że go tam znajdę i nie zgadniesz! – Zawołał Zabini, żwawo gestykulując. Margarita uniosła do góry brew. Zabini skrzywił się, co ona tu w ogóle robiła?
            - Nie było go tam. Zgadłem? – Spytał Malfoy, nie podnosząc głowy. Damian zauważył, że miał zamknięte oczy i prawie w ogóle, nie licząc klatki piersiowej, się nie poruszał.
            - Nie – powiedział. – Znaczy tak, nie było go tam, ale chodziło mi o coś innego – dodał.
            - Co jest? – Obok Zabiniego pojawił się Jose, siadając w fotelu, w którym wcześniej on siedział. Założył nogę na druga, w geście iście pedalskim – zdaniem Zabiniego – i uśmiechnął się słodko, ukazując białe zęby, które znacznie odróżniały się na tle jego ciemniejszej karnacji.
            - Szukałem cię – powiedział, ale po chwili pokręcił głową, wracając do tematu głównego. Jedną z jego wad było często rozkojarzenie. Wystarczyło przerwać mu byle błahostką i już zapominał, o czym mówił. Czasem było to przydatne, czasem jednak strasznie go wkurzało. No ale taki już był. – Mniejsza o to. Wracając do tego, co zobaczyłem w bibliotece… Normalnie, zobaczyłem Weasley – powiedział takim tonem, jakby obwieszczał, że właśnie ujrzał tańcząca kankana McGonagall.
            Margarita prychnęła, zdmuchując z palców pyłek po piłowanym paznokciu, Jose stłumił dłonią śmiech, a Malfoy zironizował:
            - Łał! – A po chwili dodał: - To żadna nowość. Ten szczur Weasley to stały bywalec biblioteki, Zabini.
            - Nie, nie, nie o to mi chodziło. Widziałem normalnie, jak ta totalna dziewica, której nawet dotknąć nie można, i która rumieni się na samo słowo „seks” czy „całowanie”, całowała się w bibliotece! Na oczach całej biblioteki! – Zawołał, wiedząc, że ta nowina jest warta tego tysiąca galeonów. – Namiętnie. Z języczkiem! Normalnie wyglądało, jakby robiła to nie raz… a przecież wszyscy wiedzą, że nigdy się z nikim nie umawiała. – Dokończył swoją myśl. Scorpius – co zaczynało Zabiniego denerwować – znów nawet się nie poruszył, jedynie westchnął przeciągle, Brown odłożyła pilniczek na stolik i przysunęła się do Malfoya obdarowując pocałunkiem jego szyję, a Jose uznał, że jego paznokcie są o wiele interesujące niż całująca się Weasley.
            Zabini zadrżał. Co z nimi? Normalnie nie darowaliby sobie złośliwego komentarza na zachowanie Weasley, a teraz co? Udają, że ich kompletnie nie interesuje? Phi. Damian uspokoił się i wzruszył ramionami. Odwrócił się i usiadł na drugim z foteli, beznamiętnie wpatrując się we wzór włókien obicia.
            - Skoro nie interesuje was to, że Weasley właśnie publicznie pokazała, że nie jest taką dziewicą, za jaką się podaje, to pewnie nie zainteresuje was, z kim się tak namiętnie całowała – powiedział spokojnie. Zauważył jak Brown na chwilkę oderwała się od Malfoya i spojrzała na niego, zaciekawiona, ale zaraz powróciła do swoich pieszczot, siadając Malfoyowi na kolanach i nachylając się, by go pocałować.
            - Okej, więc wcale wam nie powiem, że robiła to z Benjaminem Franklinem. Nawet mnie nie proście – powiedział Zabini, przyglądając się plamce brudu na swoim adidasie. Gonzales zachłysnął się własną śliną, co spowodowało lekki uśmiech na twarzy Zabiniego, a Malfoy oderwał usta od ust Brown i spojrzał na niego.
            Ha! Jestem genialny!
            - Z tym Franklinem, którego mam na myśli? – Zapytał Malfoy, spychając lekko Margaritę z kolan. – Zobacz, czy nie ma cię w drugim pokoju – dodał, nawet na nią nie patrząc. Czarnowłosa prychnęła i wstała, zabierając swój pilniczek. Poprawiła spódniczkę i poszła w stronę koleżanek, które zaraz zaczęły cicho plotkować.
            - Dokładnie z tym – powiedział Zabini, a w jego oku zabłysnęły dzikie iskierki. – Ale czad, nie? – Ożywił się, siadając na krawędzi fotela. – Co za historia: niewinna Weasley i całkiem winny Franklin. Hogwarts love story. – Zaśmiał się.
            - Nie wie, że Franklin to… - Zaczął Gonzales, ale przerwał mu Malfoy.
            - Nie wygląda na taką, którą by to interesowało. Nawet, jeśli kiedyś obiło jej się o uszy, pewnie nie zwróciła na to uwagi – powiedział, wpatrując się w świeczkę stojącą na stoliku.
            Przypominał sobie, dlaczego tak bardzo nie lubił Franklina. Może nie tyle „nie lubił” co rywalizował z nim. Odkąd tylko Malfoy stał się mężczyzną (w sensie, że świadomie uprawiał seks dla przyjemności), czyli mniej więcej w wieku czternastu lat, Franklin stanowił dla niego zagrożenie. Był uważany za jednego z przystojniejszych Hogwartczyków, podobnie jak Malfoy. I podobnie jak Malfoy uwielbiał rozdziewiczać. Co za tym idzie: kto miał więcej dziewic, ten był lepszy. Dziwne, wiedział o tym nawet Scorpius, ale cóż, każda dyscyplina, w której jest od kogoś lepszy, jest dobra.
            Tak się niefortunnie złożyło, że szli łeb w łeb (żaden z nich nie rezygnował z chwalenia się swoimi trofeami), a w szkole pomału zaczynało brakować dziewic. Albo były to dziewczynki w wielku jedenastu lat albo totalne pasztety, których nawet dwumetrowym kijem nikt by nie dotknął albo „cnotki niewydymki”, które na samo słowo „seks” chowały się w szafach.
            Była też Weasley – oddzielna, jednoosobowa grupa. Nie mógł zaliczyć jej do pasztetów, bo (choć nigdy w życiu nie powiedziałby tego na głos, nawet pod wpływem środków odurzających!) wyglądała jak dziewczyna, nie potwór. Nie mógł też włożyć jej do worka z cnotkami, bo – jak się przed chwilą dowiedział – całowała się z Franklinem.
            Wychodziło więc na to, że skoro żaden z nich nie zamierzał sięgnąć po pasztet ani po cnotkę, zostawała jedna osoba, która mogłaby rozstrzygnąć spór. Jednak z racji wojny między Malfoyem a Weasley, wiadomo było, że to nie ów blondyn zdobędzie mistrzostwo. Szala zwycięstwa przesunęłaby się więc na Puchona. Spryciarz. Ale jako, że młody pan Malfoy nie należał do osób, które przegrywają (zwłaszcza z cieniasem Franklinem) musiał zrobić wszystko, aby plan Puchona się nie powiódł.
            Tylko co? Przecież nie będzie ich śledził. Nie było też mowy o tym, aby to on zaliczył Weasley (może i nie wyglądała jak potwór, ale to kolidowałoby z jego zasadami!). Gdyby tylko znalazł się ktoś, kto wtargnąłby w życie Weasley i odciągnął ją od Franklina… przynajmniej do czasu, aż Malfoy nie wymyśli jak się pozbyć tego insekta… albo dopóki ten knypek nie skończy szkoły… miałby problem z głowy.
            Nie, żeby bronił cnoty Weasley. Co to, to nigdy w życiu. Chodziło tylko o zwycięstwo w tym „Biegu po dziewicę”, ot co!
            Tylko kto byłby na tyle odważny, by podbić do Weasley? Właściwie nikomu tego nie życzył, ale jednak…
            - Jose, przypomnij mi, kto jest mi winien przysługę? – Zapytał, nie odrywając spojrzenia od świeczki. W jego głowie powstawał już plan. Doskonały, wybitny, na miarę najlepszego stratega. Musiał tylko dobrać odpowiednich żołnierzy.
            - Zdaje się, że Megan z trzeciego roku i Krukon Phil z czwartego – odpowiedział Gonzales.
            Malfoy zacmokał. Dziewczyna odpada – wątpił, żeby Weasley była lesbą, zwłaszcza po nowinie, którą niedawno usłyszał. Chłopak też odpada, bo za młody. Musiał znaleźć kogoś w wieku Weasley, albo starszego, chłopaka, całkiem przystojnego (bądźmy szczerzy, każda dziewczyna, choćby zapierała się rękami i nogami, patrzy na wygląd), mądrego, aby mógł ją czymś zainteresować i na tyle sprytnego, by dobrze to rozegrał oraz godnego zaufania.
            Jose? Nie, odpada. Ten by się zaraz zakochał.
            Zabini? Malfoy uśmiechnął się. Zabini mądry i interesujący? Chociaż może gdyby go odpowiednio przygotował…
            - Czemu tak na mnie patrzysz? – Zapytał Damian przestając drapać się po łopatce.
            - Zabini, jesteś mi potrzebny – powiedział Malfoy, siadając wygodniej. – Musisz podbić do Weasley.
            - Co? – Dopadły go dwie takie same odpowiedzi, z dwóch różnych stron. Wywrócił oczami młynka.
            - Potrzebuję kogoś zaufanego i na tyle sprytnego, by odciągnął Weasley od Franklina. On jej nie może przelecieć, bo wtedy wygrałby ten nasz niepisany konkurs – powiedział, kręcąc głową.
            - Ale dlaczego ja? Dlaczego to nie może być Jose? – Zapytał Damian, wskazując na Gonzalesa dłonią.
            - Bo on się zaraz zakocha, a nie o to mi chodzi. – Zignorował oburzone prychnięcie kolegi.
            - Ale ja nie chcę! – Zawołał Zabini.
            - Daj spokój, przecież nie każę ci się w niej zakochiwać. Masz to tylko pociągnąć do końca roku szkolnego…
            - Ale z nią się nie da. Dlaczego sam tego nie załatwisz? – Zapytał. Nie musiał słyszeć odpowiedzi; wzrok Malfoya był tak sugestywny, że od razu zrozumiał. – Ona nawet na mnie nie spojrzy…
            - Spojrzy. Jeśli trochę się zmienisz… - Powiedział Malfoy. Jose przekrzywił głowę, zainteresowany tokiem rozumowania młodego dziedzica. – Zabini daj spokój. Chcesz, żeby Franklin, ta gnida, która przeleciała twoją dziewczynę, mnie pokonał?
            - Dlaczego mi się ten pomysł nie podoba? – Zapytał, czujnie przyglądając się chytrze uśmiechniętemu Malfoyowi. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o kulturalne wyrażanie swojej opinii. Wszystkie przypadki wulgarnego wypowiadania się będą usuwane.