Damian dogonił ją, nim
weszła do Wielkiej Sali na śniadanie. Klepnął ją w ramię i zrównał z nią krok.
Uśmiechnęła się do niego wesoło.
- Cześć, nieznajomy –
powiedziała. – Nie widziałam przez kilka dni.
- Miałem sporo na
głowie – odparł. Odczekała chwilę, myśląc, że wyjaśni swoją odpowiedź. Kiedy
jednak nie dodał nic więcej, kiwnęła głową.
Zabini zmarszczył
czoło.
- Słyszałem, że byłaś
w Hogsmeade z Miltonem – powiedział rozbawiony.
Spojrzała na niego.
Jego ciemne włosy były trochę przydługie i wciąż opadały mu na oczy, mimo że co
chwilę odgarniał je ręką. Brązowe oczy błyszczały w świetle poranka, a wesoły
uśmiech nie schodził z jego ust.
- Tak… Malfoy mnie
wrobił – oznajmiła poważnie.
- Malfoy? A co on ma
do tego? – zapytał zaskoczony.
- Potrzebowałam jego
pomocy i jako zapłatę wymyślił to całe wyjście do Hogsmeade – wyjaśniła
pokrótce, uważając, żeby nie zdradzić zbyt wiele. Damian nie musiał wiedzieć o
jej wyprawie do Archiwum i późniejszym udziale Malfoya w odnajdywaniu
informacji w rejestrze.
- Aha – stwierdził
krótko.
- Ale było fajnie.
Milton jest naprawdę miłym chłopcem – dodała szybko, uśmiechając się.
Zabini zrobił dziwną
minę, jakby jednocześnie się uśmiechał i wyrażał pożałowanie. Rose nie
zastanawiała się długo nad jego reakcją, bo zaraz zapytał ją:
- Może następnym razem
pójdziesz ze mną?
Otworzyła ze zdumienia
usta, jednak niemal od razu je zamknęła. Przyjrzała się Damianowi, na którego
twarzy pojawiła się niepewność i zdenerwowanie. Zupełnie tak, jakby obawiał się
tego, co mogła odpowiedzieć. A przecież nie miał się czego bać, nie było
powodu, dla którego miałaby się nie zgodzić.
Jedynie troszkę mnie zaskoczył…
No dobra, bardzo mnie zaskoczył.
Chociaż właściwie nie wiem dlaczego. Ostatecznie… przecież
się przyjaźnimy. To chyba normalne, że możemy iść razem do Hogsmeade.
No bo jesteśmy przyjaciółmi… Prawda?
- Jasne – powiedziała
w końcu, kończąc przedłużającą się ciszę.
Miała wrażenie, że
Zabini odetchnął z ulgą. Uśmiechnęła się do niego.
~*~
Perspektywa Scorpiusa
Wpatrywałem się w
Weasley i Zabiniego, rozmawiających przed wejściem do Wielkiej Sali. Byłem
wściekły, o czym przekonał się jeden ze Ślizgonów, którego omal nie pobiłem,
gdy przez przypadek uderzył mnie ramieniem. Jestem pewien, że następnym razem
będzie zwracał większą uwagę na to, jak łazi.
Jak ona mogła sobie
tak spokojnie stać tam i flirtować z Zabinim, podczas gdy dookoła tyle się
działo!? Mam na myśli te cholerne kostki Rubika! Aż mną nosiło, kiedy
przypominałem sobie wczorajszą rozmowę z Jose.
Mignęła mi ciemna czupryna Gonzalesa. Obejrzałem się za
siebie, dopadając go.
- Tu jesteś – burknąłem. Chwyciłem go mocno za ramię i
pociągnąłem, przypierając do ściany. Nie mocno, nie zamierzałem się z nim bić,
ale na tyle odważnie by poczuł, że czas na spowiedź.
- Ty, kolego… miałeś znaleźć informacje o snach, które
miewam od czasu do czasu – powiedziałem, odsuwając się na krok. Gonzales
wyprostował się, poprawił ubranie i przemówił:
- Owszem, miałem. Ale nic nie znalazłem.
Przyjrzałem się jego twarzy o latynoskich rysach. Wyglądał
na spokojnego i pewnego swoich słów. Zapewne każdy dałby się nabrać, ale nie
ja.
Nie lubię, kiedy ktoś mnie okłamuje. Nie wiedzieć czemu,
wywoływało to we mnie zdenerwowanie, które z kolei objawiało się agresją. Do
tego dochodziło jeszcze rozdrażnienie, wywołane przez tajemnicze kostki. Kto by
się nie wkurzył? Dlatego też, kiedy tylko odkryłem, że nie mówił mi prawdy…
warknąłem wściekle i przycisnąłem go do ściany. Jęknął, bo nie spodziewał się
takiego ataku. Uczepił się moich rąk, próbował się wyrwać.
- Nie okłamuj mnie, Jose. Potrafię stwierdzić, kiedy to
robisz – powiedziałem przez zaciśnięte zęby.
Utkwił we mnie swoje brązowe oczy.
- Nie wiem, o czym mówisz – wycharczał.
Naparłem jeszcze mocniej.
- Czym są te cholerne kostki?! – warknąłem. Byłem naprawdę
wściekły.
- Nie wiem! – wrzasnął, nie bez problemu. Przyciskałem mu
przedramię do klatki piersiowej tak mocno, że z pewnością musiał mieć trudności
z oddychaniem.
- Kłamiesz! Wiem, że kłamiesz!
Przez chwilę żaden z nas się nie odezwał. Gonzales próbował
się wyrwać z mojego uścisku, stękając i szamocząc się, a ja nie pozwalałem mu
za bardzo się ruszać. W końcu jednak zmęczył się, na jego twarzy zawitały
pierwsze krople potu, dostał zadyszki. Wydawało mi się, że pobladł, dlatego
zmniejszyłem nieco nacisk. Nie chciałem, żeby zemdlał, bo wtedy na pewno nic
bym z niego nie wycisnął.
- Dobra! – warknął Jose, uderzając mnie w łokieć. Wypuściłem
go, a on odkaszlnął.
- Co wiesz? – spytałem.
- To nie są zwykłe kostki Rubika… Są podrasowane –
powiedział, rozmasowując miejsce, w którym przyciskałem swoją rękę.
- Podrasowane? Jak?
Przyjrzał mi się, po czym niechętnie odpowiedział:
- Nazywają się… Bliźniaczymi Kostkami. Występują w parach i
mają wbudowany system rozpoznawania dotyku.
- Jak znicz? – spytałem, mrużąc powieki.
- Podobnie.
- Po co?
Gonzales zaczerpnął powietrza.
- Kiedy dwie pasujące do siebie osoby dotkną przynajmniej
jedną z nich, obie kostki otrzymują informacje o tym dotyku. Wtedy system
rozpoznawania jest zamykany i kostki zaczynają inny proces, który objawia się
świeceniem ułożonych ścian.
- Dwie pasujące do siebie osoby? – Moje pytanie było czysto
retoryczne. Nie jestem idiotą, zrozumiałem, co miał na myśli. Nie mogłem jednak
tego pojąć. Jak dwie zwykłe kostki mogły dopasowywać do siebie ludzi? Jakim
cudem to funkcjonowało?
I jeszcze jedno…
- Co się stanie, kiedy zaświecą się wszystkie ściany? –
spytałem, mając niejasne wrażenie, że znam odpowiedź na to pytanie… i wcale mi
się ona nie podobała.
Gonzales westchnął, ale nic nie powiedział. Widać było, że
nie czuł się swobodnie mówiąc mi to wszystko.
- Jose! Nie wkurzaj mnie. Co się stanie, kiedy ułożą się
wszystkie ściany?
- Wtedy proces się zakończy, a wy… Ty i Weasley zakochacie
się w sobie.
Poczułem się, jakby ktoś wylał na mnie wiadro zimnej wody.
Jakby przywalili mi młotem. Jakby…
- To nie jest możliwe. Kostki musiały się pomylić, ja i
Weasley z pewnością do siebie nie pasujemy – powiedziałem.
- Kostki się nie mylą – odpowiedział poważnym tonem.
Przyjrzałem się mu, mówił prawdę.
Prychnąłem. Nie było absolutnie żadnej możliwości, abym
zakochał się w Weasley. Po pierwsze: ja się nie zakochuję. Nigdy, przenigdy. Nie
wierzę w takie pieprzenie. A nawet gdybym wierzył, nie miałbym ochoty
zachowywać się jak idiota. Bo tak właśnie wyglądają „zakochani”… jak kretyni.
Po drugie: gdybym już miał się zakochać, to na pewno nie w Weasley. Na
Slytherina! Weasley była rudą, wredną, irytująca, zadufaną w sobie,
przemądrzałą Gryfonką. Wolałbym ugryzienie bazyliszka niż zauroczenie nią.
- Jak to powstrzymać? Musi być jakiś sposób…
- Nie wiem – powiedział Jose. Mówił szczerze.
Wezbrała we mnie wściekłość. Jak w ogóle do tego doszło?!
Z nerwów zacząłem
tupać nogą, choć normalnie tego nie robię.
Nie rozumiałem, jakim
cudem doszło do tego wszystkiego. I dlaczego dowiedziałem się o tym dopiero
teraz?! Przecież już cztery ściany zostały ułożone! Nie mam za wiele czasu,
żeby to wszystko odkręcić.
A Weasley oczywiście
nic nie robiła sobie z tego zagrożenia. Spokojnie gawędziła z Zabinim, jakby
fakt, że niedługo odbije nam szajba wcale jej nie dotyczył.
Chyba że nie wie…
Jeśli nie wie, trzeba ją natychmiast uświadomić!
Aż cały się trząsłem.
Przypatrywałem się
uśmiechniętej Weasley i zadowolonemu Damianowi. Wyglądali, jakby coś między
nimi było. Ona poufale dotykała jego ramienia, a on puszył się jak paw.
Najwyraźniej dobrze czuli się w swoim towarzystwie, bo nie zauważyli nawet, że
śniadanie niemal dobiegło końca.
I im dłużej
spoglądałem na roześmianą Weasley, tym dobitniej docierało do mnie, że to nie
przez aferę z kostkami czułem nerwowy niepokój. Coraz mocniej uderzał we mnie
fakt, że chciałbym być na miejscu Zabiniego. Chciałbym rozmawiać z nią tak
swobodnie, jak on. Chciałbym oglądać jej roześmiane oczy. Chciałbym zaprosić ją
do Hogsmeade…
Hola, szalony hipogryfie!
O czym ty myślisz?! Przed chwilą narzekałeś na kostki, które
chcą was połączyć, a teraz wymyślasz ckliwie frazesy o roześmianych oczach
Weasley? Opanuj się!
Wzdrygnąłem się i
oderwałem wzrok od ćwierkającej pary.
To pewnie przez te cholerne Bliźniacze Kostki! Agr! Trzeba
się tym zająć…
Musiałem jak
najszybciej coś z tym zrobić. Nie chciałem zamienić się w przygłupa, latającego
za dziewczyną jak szczeniak za swoją panią. To nie wchodziło w grę! Co najwyżej
to Weasley mogła pobiegać za mną.
Odwróciłem się i
odszedłem do lochów.
~*~
Po lekcjach wyszedł na
błonia. Odnalazł samotne drzewo i usiadł w cieniu konarów. Ciesząc się ładną
pogodą, sięgnął do kieszeni i wyjął z niej mugolską harmonijkę. Przytknął ją do
ust i dmuchnął. Ostre dźwięki przedarły się przez rozmowy innych uczniów.
Grając Have Mercy znowu czuł się beztrosko.
Zapomniał o Julii i o tym, jak odrzuciła jego uczucia. Zapomniał o kuzynce,
która obserwowała go ukradkiem myśląc, że on tego nie dostrzega. Zapomniał o
Hugo, który snuł się za nim i prosił o grę w szachy czarodziejów. Zapomniał o
wszystkim.
Uśmiechnął się pod
nosem.
Nie minęło wiele
czasu, kiedy przechodzący obok niego ludzie zaczęli zwracać uwagę na jego grę.
Kilka dzieciaków zatrzymało się nawet, by posłuchać. Zobaczył też dwie
dziewczyny, z którymi rozmawiał wcześniej w Pokoju Wspólnym i mimowolnie poczuł
satysfakcję. Przypomniał sobie słowa starszego mężczyzny, którego spotkał
kiedyś na ulicy. Bezdomny siedział na starym wiadrze i tupiąc nogą, grał tę
właśnie melodię. Kiedy skończył, rzekł do zauroczonego muzyką Albusa:
- Harmonijka ma to
coś, synu.
Wyglądało na to, że
miał rację. Sądząc po zachwyconych minach dziewcząt, których przybywało w
grupie zainteresowanych piosenką, Albus mógł stwierdzić z absolutną pewnością,
że harmonijka ZDECYDOWANIE ma to coś.
Nie przestawał grać, skupiony na melodii. Kiedy
skończył, uśmiechnął się szelmowsko do uroczej blondynki z piątego roku.
Emblemat na szacie wskazywał, że należała do Hufflepuffu.
- To było dobre –
powiedziała, siadając zgrabnie obok niego. Płynnym ruchem głowy odrzuciła do
tyłu swoje gęste włosy. – Możesz zagrać jeszcze coś. Coś wesołego – poprosiła.
Czując przypływ
pewności siebie, oparł się wygodniej o pień i ponownie przycisnął harmonijkę do
ust. Nie odrywając spojrzenia od zielonych oczu nieznajomej, zagrał Burn Your Bridges. Dziewczyna
uśmiechnęła się i odwróciła wzrok, wyraźnie udając speszoną.
Kątem oka Albus
zauważył, że ktoś jeszcze podszedł do grupki ciekawskich. Kiedy zerknął w
tamtym kierunku, zauważył Julię. Wpatrywała się w niego, a z jej miny mógł
odczytać zaskoczenie. Przypomniał sobie, że kiedyś grał dla niej. Dawno temu, w
innym życiu.
Pokazując jej jak
świetnie się bawi, chciał sprawić, żeby poczuła się osamotniona. Tak jak on się
czuł po tym, co się wydarzyło w Hogsmeade.
~*~
Ben stał w cieniu
drzew, z dala od wzroku wścibskich uczniów. Słyszał przytłumione dźwięki
harmonijki i choć zazwyczaj mu to przeszkadzało, dzisiaj było nawet rękę.
Potter zwrócił na siebie uwagę większości Hogwartczyków, dzięki czemu on mógł
zająć się swoimi sprawami. Opierając się ramieniem o pień, obserwował
zgromadzenie wokół Gryfona.
- Dobry jest – powiedziała
Myrna, stając za nim. Nie odwrócił się, żeby na nią spojrzeć, ale wyczuwał jej
obecność. Mówiła o Potterze, nie skomentował.
- Coś wiadomo? –
zapytał.
- Jeśli coś wiedzą to
dobrze się z tym kryją – odpowiedziała. Podeszła do niego i stanęła obok. Obrócił
głowę i spojrzał na nią. Jak zwykle miała na sobie mnóstwo czarnego koloru. –
Weasley zdaje się być zajęta Zabinim. A Malfoy… cóż, on po prostu jest sobą.
- Weasley ugania się
za Zabinim? – spytał. W jego głosie słychać było zainteresowanie. Zmrużył powieki,
jakby coś sobie przypomniał.
- Raczej on za nią.
Ben wydał z siebie
dźwięk, który był połączeniem sylaby „hę” i prychnięcia. Następnie odwrócił
się, kończąc tym samym rozmowę. Myrna usunęła się w cień, zniknęła, a on ruszył
w stronę zamku.
Kiedy był już w
środku, minął na schodach Malfoya. Ślizgon wyglądał, jakby miał sporo na
głowie. Wyraźnie gdzieś się spieszył, lecz kiedy tylko go zauważył, przez
ułamek sekundy na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie. Szybko odzyskał rezon i
przybrał obojętną minę.
Ben uśmiechnął się
ironicznie uważając, by Malfoy to zauważył.
~*~
Perspektywa Scorpiusa
Szedłem do biblioteki.
Musiałem znaleźć jakieś rozwiązanie mojego kostkowego problemu. O ile wszystko
to, co powiedział Jose było prawdą – a jestem pewien, że nie kłamał – nie
zostało mi wiele czasu. Nawet nie byłem w stanie wyobrazić sobie tego, co
mogłoby się stać, gdybym pozwolił kostkom się ułożyć.
Może powinienem powiedzieć Weasley? W końcu jej też to
dotyczy.
Nie! Koniec. Nie będzie więcej rozmów z Weasley. Skoro
kostki chcą nas połączyć, musimy ograniczyć nasze kontakty do… cóż, zera.
Ostatnio coraz częściej ze sobą rozmawialiśmy, a to było nie do przyjęcia! Jak
mogłem się tak zapomnieć?!
Poza tym, tylko by mi przeszkadzała. A jak powszechnie
wiadomo, jeśli umiesz liczyć, licz na siebie.
Mijałem na schodach
Franklina. Kiedy dotarło do mnie, że to on, na chwilę zapomniałem o kostkach.
Przypomniałem sobie jak omal się nie udusiłem przez jego zaprawione orzechami
babeczki. Właściwie tylko siłą woli nie rzuciłem się na niego z pięściami. Och,
jak bardzo chciałbym złamać mu ten jego nos! Widocznie przez prosty źle mu się
oddycha!
Jeszcze ten idiota czeka na egzekucję.
Wszystko na mojej głowie!
~*~
Scorpius przeglądał
kolejne księgi poświęcone mugolskim zabawkom. Znalazł krótką notkę o kostkach
Rubika, ale były to tylko podstawowe informacje, które już znał. O tym, że
należy układać ściany kolorami dowiedział się w wieku pięciu lat.
Wzdychając z irytacji,
zatrzasnął książkę i odstawił ją na półkę. Przez chwilę nie wiedział co robić.
Stał więc pomiędzy regałami, podpierając się pod boki. Zastanawiał się, gdzie
powinien szukać rozwiązania. Kiedy doszło do niego, że nie wymyśli nic
konkretnego stojąc w jednym miejscu, zaczął kierować się w stronę wyjścia z alejki.
Pomyślał, że jeśli zobaczy jakiś tytuł, który nie będzie bezpośrednio odnosił
się do Mugoli, może wtedy rozwiąże zagadkę.
Najbardziej śmieszyło
go to, jak bardzo ironiczna była ta cała sytuacja. Kostki Rubika stanowiły
łamigłówkę, dla niektórych były nie lada wyzwaniem. On jednak potrafił ułożyć
je w ciągu niecałej minuty! Jeśli zaś chodziło o miłosną otoczkę, cóż… tutaj
nie mógł się wykazać. Sprawa z Bliźniaczymi Kostkami – to dopiero była
zagwozdka!
Wszedł w aleję z
literą „M” i niemal od razu się zatrzymał. Jego wzrok potoczył się po
szczupłych łydkach, wzdłuż bladych ud, zasłoniętych w połowie spódniczką,
poprzez wąską talię i zaznaczony biust, aż do długiej szyi, wyeksponowanej
dzięki spiętym z tyłu włosom. Przełknął ślinę uświadamiając sobie, że właśnie w
tym momencie… Weasley naprawdę go pociągała.
Trzymała w dłoniach
egzemplarz „Magicznych wynalazków”. Książka była w dość dobrym stanie, co mogło
sugerować, że nie często z niej korzystano.
- Weasley… Potrzebuję
tej książki – powiedział zachrypniętym głosem, podchodząc do niej. Chrząknął,
udając, że nic się nie stało.
- Poczekaj aż skończę
– odparła, nawet na niego nie patrząc.
Przyglądał się, jak
drobnymi palcami sunęła po zapisanych stronach. Zastanawiał się, czy naprawdę
to wszystko czytała, czy tylko wychwytywała wzrokiem niektóre słowa i –
uznawszy, że nie są przydatne – przewracała stronę. Szło jej to tak szybko, że
bliższa mu była ta druga teoria.
- Skończyłaś już? –
spytał, starając się nie dać po sobie poznać, jak bardzo wstrząsnął nim jej
widok. Chciał jak najszybciej zabrać książkę i oddalić się od niej.
- Jeszcze nie –
burknęła.
To pewnie przez te pieprzone kostki!
Zabiję ją. Wszystko przez nią. Gdyby mi jej wtedy nie dała,
nie mielibyśmy teraz takich problemów. Normalnie, zwyczajnie ją uduszę…
Zaraz po tym jak ją pocałuję…
Stop!
- Czego tak w ogóle
szukasz? Nie możesz sobie znaleźć innej książki? – Nachylił się, zaglądając jej
ponad ramieniem. Otoczył go zapach truskawek, tak charakterystyczny dla niej.
Już kiedyś to zauważył. Musiała używać jakiegoś mocno pachnącego szamponu.
- Czegoś na temat tych
cholernych kostek. Trochę zaczęły mnie irytować te dziwne podróże… w snach i na
jawie – powiedziała.
- Właściwie sny nie
były takie złe… - mruknął cicho. – Dobrze wiedzieć, że przynajmniej w sypialni
pokazujesz trochę ciała.
Nie… Nie powiedziałem tego na głos…
Otworzyła szeroko oczy
i spojrzała na niego z taką miną, jakby chciała go zamordować. Przez chwilę
myślał, że trzaśnie go książką w łeb. Odsunął się od niej na bezpieczną odległość.
- Jesteś obleśny –
powiedziała tylko, wracając do lektury.
- Bo wyraziłem
aprobatę na temat twojej koszuli nocnej? – spytał. Nie odpowiedziała. Nachylił
się ponownie, zatapiając się w słodkim zapachu jej włosów.
Kiedy zaglądał do
książki coś interesującego przykuło jego uwagę.
- Ha – mruknął.
Weasley zmarszczyła
brwi i, zerknąwszy na niego, odskoczyła, jakby dopiero teraz zdała sobie
sprawę, że stał tak blisko niej.
Wyrwał lekko księgę z
jej dłoni.
- Patrz… - powiedział,
wskazując palcem numery stron. Na lewej kartce widniała liczba 26, a na prawej
29. – Brakuje stron – dodał.
Ruda przybliżyła się,
przyjrzała dobrze „Magicznym wynalazkom”.
- Masz rację…
- No pewnie, że mam –
powiedział.
I chyba wiem, gdzie znajdę brakujące kartki.
Zatrzasnął książkę,
oddał ją Gryfonce i ruszył w stronę wyjścia.
- Ej, gdzie idziesz? –
zawołała za nim, za co została skarcona przez panią Pince.
~*~
W Pokoju Wspólnym nie
zastał wiele osób. Znalazł jednak tą, której szukał.
- Jose… - zawołał,
przeciągając ostatnią literkę niczym psychopatyczny morderca, przywołujący
swoją ofiarę. Gonzales podniósł głowę i spojrzał na Malfoya ponad ramieniem.
Wyglądał na zaskoczonego.
- Co znowu? – zapytał,
odkładając na bok Proroka Codziennego.
Scorpius podszedł do
niego, usiadł nieopodal. Jego ruchy były przemyślane, dokładne i bardzo
powolne. Zachowywał się jak drapieżnik czający się w krzakach. Obserwował swoją
ofiarę i czekał na odpowiedni moment.
- Znasz książkę
„Magiczne wynalazki”? – Malfoy spojrzał prosto w ciemne oczy Gonzalesa. Jose
milczał. – Tak się składa, że zniknęło z niej kilka stron. Wiesz coś o tym?
Latynos westchnął.
Chyba zaczynało do niego docierać, że powinien od razu powiedzieć wszystko. Z
Malfoyem nie dało się wygrać, zbyt dobrze znał zasady gry.
- Nie mam ich. Shila
je wyrwała i zabrała ze sobą – wyjaśnił.
- Co zawierały? –
zapytał blondyn, przekrzywiając lekko głowę.
- Właściwie wszystko
to, co ci powiedziałem poprzednio. To jedyne źródło informacji o Bliźniaczych
Kostkach. Nie są one zbyt popularne…
- Wcale się nie dziwię
– mruknął Scorpius. Skrzyżował nogi. – Było tam coś, co pomogłoby mi zakończyć
tą całą… farsę?
- Nie. I nie wiem,
gdzie możesz się tego dowiedzieć – powiedział Gonzales.
Malfoy cmoknął z
niezadowolenia. Znowu zaczynał się denerwować.
Te cholerne kostki wpędzą mnie w chorobę!
- Lepiej dobrze się
zastanów, Jose. Nie zamierzam dopuścić do tego, co podobno wyczyniają te
kostki. – Malfoy wstał ze swojego miejsca i wycelował palcem w przyjaciela.
Następnie szybko skierował się do dormitorium.
- Na pewno się nie
zakocham… I na pewno nie w Weasley – rzucił na odchodne.
Jose zerwał się z
fotela.
- Dlaczego tak się
przed tym wzbraniasz? Miłość jest dobra – powiedział, nie rozumiejąc zachowania
kolegi. – Zakochanie się to takie przyjemne uczucie…
- Serio? I co ci ono
dało? – warknął Scorpius, odwracając się i rzucając mu wkurzone spojrzenie.
Latynos odchylił się, zaskoczony. – Bo jak na razie chodzisz ze spuszczoną
głową, jak pobity szczeniak, bo jakaś panna dała ci kosza.
Jego słowa zawisły w
powietrzu. Gonzales wyglądał, jakby ktoś dźgnął go nożem. Pobladł i stracił ten
rozmarzony wyraz twarzy.
- Świetnie. Rób, co
chcesz, ale mnie w to nie mieszaj – warknął w końcu, wymijając Malfoya.
~*~
Specjalnie dla Was, duża dawka Scorpiusa Malfoya! :D Widzicie, jak ja o Was dbam?
Rozdział miał się pojawić wczoraj... Już nawet miałam wcisnąć "opublikuj", kiedy pomyślałam, że... trochę Was przetrzymam :P Bo jak Was zacznę rozpieszczać, to mi żyć nie dacie :D
Mam nadzieję, że się Wam podobało.
Pozdrawiam serdecznie.