- Och, fuj! –
zawołała, krzywiąc się.
- Serio, Weasley?
„Och, fuj”? – zironizował Malfoy, spoglądając na nią. – Nie udawaj, że nigdy
tego nie robiliśmy – dodał, unosząc do góry brew. Rose posłała mu zniesmaczone
spojrzenie.
- Nie udaję… Ale
oglądanie, jak oni to robią… to całkowicie co innego – powiedziała poważnie,
poprawiając koszulę.
Malfoy uśmiechnął się
półgębkiem.
Znaleźli się na
szkolnych błoniach. Słońce znajdowało się wysoko na niebie, ptaki szybowały
ponad koronami wysokich drzew, a tafla jeziora wydawała się leniwie spokojna.
Uczniowie siedzieli na trawie lub kocach, korzystając z ładnej pogody. Młodsi
ćwiczyli ruch nadgarstka przy zaklęciu Wingardium
leviosa, inni czytali książki lub plotkowali.
Jednak uwaga Scorpiusa
i Rose skupiła się na parze siedzącej pod rozłożystym dębem i całującej się.
Nie trzeba było bardzo się wysilać, by rozpoznać rude włosy dziewczyny i jasne
kosmyki chłopaka. Herb Slytherinu na jego piersi mógł dodatkowo naprowadzić
obserwatorów na dobry trop.
- Okej, to jest
kompletnie idiotyczne. Nigdy nie… nie publicznie – powiedziała Rose, zacinając
się w połowie zdania. Najwyraźniej miała problem z wypowiedzeniem pewnych słów
na głos. Malfoy parsknął cicho. – Co my tu w ogóle robimy? Jeśli to jakiś żart,
to muszę przyznać, że jest wyjątkowo kretyński – mówiła dalej.
- Uspokój się… Coś mi
się wydaje, że to te cholerne kostki – powiedział Malfoy, rozglądając się po błoniach.
Zmrużył powieki przed oślepiającym go słońcem. Hogwart górował nad nimi,
rzucając długi cień na jezioro. – Mam wrażenie, że chcą nam pokazać, jak
wyglądałoby nasze życie, gdybyśmy się nie kłócili od pierwszego dnia szkoły… -
dodał, spoglądając na nią z ukosa.
- Od kiedy jesteś
znawcą tych rzeczy? – zapytała ironicznie, podpierając się pod boki. – Nie
podoba mi się ta wizja. Ty i ja? Błagam.
- Skąd wiesz? Przecież
od zawsze się kłócimy – stwierdził luźno.
- Nie bądź taki mądry
– burknęła, odwracając się od niego. Skopiowała jego wyraz twarzy i poruszyła
śmiesznie ustami, przedrzeźniając go. Zerknęła na ich lustrzane odbicia,
skrzywiła się. Nie potrafiła sobie wyobrazić przyjaźni z Malfoyem, ani…
umawiania się z nim. To było dla niej taką samą abstrakcją jak śnieżyca na
Saharze.
Wywróciła oczami
młynka, odwracając się. Nie chciała już na nich patrzeć.
Zmarszczyła brwi
dostrzegając w niewielkiej odległości Shilę, spacerującą z Willow. Azjatka
spojrzała na Malfoya i Weasley, siedzących pod dębem, i nawet się nie
uśmiechnęła. To był tylko zwykły rzut okiem, bez cienia ciekawości,
zażenowania, obrzydzenia… Ot, jakby mijała ludzi na ulicy.
Rose zmarszczyła
czoło. Ishihara przeszła obok dębu, nie przywitała się. Rose doszła do wniosku,
że alternatywna wizja jej życia nie uwzględniała przyjaźni między nią i Shilą.
Bardzo jej się to nie spodobało, nie chciała nawet myśleć, że było to w
jakikolwiek sposób możliwe. Przecież były dla siebie jak siostry.
- Okej, panie Mądry…
Skąd pewność, że to kostki nam to robią? – spytała, obracając się i spoglądając
na blondyna. Ślizgon zwrócił się do niej, ale wciąż patrzył na oddalających się
Zabiniego oraz Gonzalesa.
- Nie mam pewności…
Mam przeczucie – powiedział, rzucając jej szybkie spojrzenie.
- Przeczucie? Mam
zaufać TWOIM przeczuciom? – Rose skrzyżowała ręce na piersiach.
- Jakiś czas temu
wysłałem Gonzalesa do biblioteki, żeby się czegoś dowiedział… o tych snach –
oznajmij, patrząc jej w oczy. Nie wyjaśnił, o jakie sny mu chodziło, ale nie
musiał tego robić. Rose doskonale wiedziała, o czym mówił. – Miał się do mnie
zgłosić, jakby coś znalazł, ale jak teraz o tym pomyślę…
- Niech zgadnę… nie
zgłosił się – dokończyła Weasley za niego. Malfoy kiwnął głową, odwracając
wzrok i odnajdując Gonzalesa. – Świetnie…
Zapadła cisza. Rose
rozejrzała się po błoniach. Musiała być sobota, bo nikt nie śpieszył się z
powrotem do zamku. Kiedy jeszcze raz się obróciła, ponownie ujrzała całujących
się – alternatywnych - Rose i Scorpiusa. Skrzywiła się. Ile można?
- Dobra, koniec. Mam
już dość. Jak się stąd wydostać? – zapytała, podenerwowana. Malfoy spojrzał na
Hogwart.
- Chyba czas uzyskać
kilka odpowiedzi – powiedział złowrogo. Weasley podniosła na niego zaskoczone
spojrzenie, a chwilę później jej wnętrzności skręciły się. Świat zawirował,
kolory zlały się w jedną brunatną plamę.
~*~
Shila wspięła się po
schodach, stając przed wejściem do sowiarni. Już zanim weszła na szczyt
zauważyła uchylone drzwi, zmarszczyła czoło.
- Rose? – spytała,
kładąc dłoń na drzwiach. Pchnęła je.
Ruda leżała na
podłodze. Źdźbła suchej trawy, przyniesione przez sowy, wplątały się w jej
włosy, ręce i nogi miała rozłożone na boki. Była blada, a co kilka sekund jej
ciało wzdrygało się, niczym rażone zaklęciem.
- Na miecz Gryffindora!
Rose! – zawołała Ishihara, podbiegając do przyjaciółki. Upadła na kolana tuż
obok niej i pochyliła się, klepiąc dziewczynę po policzku. – Rose! Co ci jest?
Obudź się!
Potrząsnęła ramionami
Rudej, ale nic to nie dało. Z przerażeniem odkryła, że jej skóra jest
nienaturalnie chłodna.
- O nie… - szepnęła,
czując narastającą w jej wnętrzu panikę.
Już chciała wybiec, by
znaleźć pielęgniarkę, kiedy Weasley szarpnęła się i usiadła, chwytając łapczywy
łyk powietrza.
- Rose! – krzyknęła
Shila przez zaciśnięte gardło. Rzuciła się na dziewczynę, przytulając ją mocno.
- Udało się –
powiedziała cicho Ruda.
- Co się udało?
Wystraszyłaś mnie na śmierć! – stwierdziła Azjatka, odsuwając się od
przyjaciółki. Zauważyła, że znów robiła się ciepła, a na policzki występował
zdrowy rumieniec. Shila odetchnęła z ulgą.
Rose spojrzała na
Shilę.
- Udało się. W końcu
się stamtąd wydostałam – wyjaśniła. Shila skrzywiła się.
- Skąd? – zapytała.
- Z tego durnego snu…
wizji… Sama nie wiem.
Ishihara uniosła do
góry brew. Zastanowiwszy się chwilkę, sięgnęła do swojej torby.
- Chyba wiem, o czym
mówisz – oznajmiła, wyciągając w jej stronę kostkę. Światło wciąż pulsowało.
Rose otworzyła usta ze zdumienia. – To już czwarta ściana.
Shila odebrała
sześcian i przyjrzała się mu. W jej oczach pojawił się zielony refleks.
- Jak myślisz, co się
stanie, kiedy ułożą się wszystkie ściany? – spytała Shilę, wciąż wpatrzona w
łamigłówkę.
Shila przygryzła
wargę, przypominając sobie swoją rozmowę z Jose.
- No dobrze, ale skąd
wziął się ten kamień i piasek?
- To nie są zwykłe sny. Przeprowadzono szereg badań, ale nie
potrafiono dokładnie stwierdzić, co się wtedy dzieje. To jest jak… Jakby wcale
nie śnili, tylko przenosili się do jakiejś innej czasoprzestrzeni. Mogą wtedy
coś zabrać z tego snu. Za każdym razem, kiedy dopasowane osoby zbliżą się do
siebie, jedna ze ścian układa się i zaczyna pulsować kolorowym światłem. Kiedy
wszystkie ściany się ułożą, proces zostanie ukończony. Zakochają się w sobie na
amen.*
- Nie wiem – rzekła.
Tak naprawdę nie
odczuwała tego, jako kłamstwo. Teoria Jose była tylko domysłem, nie posiadali żadnych
rzeczywistych dowodów i – choć brzmiała dobrze – miała kilka luk. Rose i Malfoy
wcale nie musieli się w sobie zakochiwać… równie dobrze mogli się pozabijać.
Mogło też nie wydarzyć się nic. Przecież
w tej książce nie było wiele na ten temat, prawda?
Shila miała poważną
minę. Rose spojrzała na nią krótko, a potem jęknęła i przycisnęła dłoń do
potylicy.
- Co się stało? –
spytała zaniepokojona Ishihara.
- Musiałam się rąbnąć…
Ałł!... jak upadłam – stęknęła Weasley.
- Pokaż. – Shila
przesunęła się i delikatnie odgarnęła włosy Rose. Nie zauważyła krwi, ani nawet
siniaka. – Przeżyjesz – stwierdziła.
- Pocieszające –
mruknęła Rose, podkurczając nogi i szykując się do wstania. – Dobra, pomóż mi
się podnieść…
Shila podała jej dłoń,
równocześnie zastanawiając się, czy nie powinna w jakiś delikatny sposób
wyjaśnić Rose co się działo z nią, Malfoyem i Bliźniaczymi Kostkami.
~*~
Perspektywa Scorpiusa
Odzyskałem
przytomność.
Przez chwilę czułem
się jak nurek, który stracił orientację pod wodą. Łapczywie chwyciłem
powietrze, nie do końca rozumiejąc, co się wydarzyło. Przed oczami wciąż miałem
czarną plamę, która powoli rozpływała się w mgłę, by ostatecznie zniknąć. Kiedy
mój wzrok powrócił z ulgą przyjąłem fakt, że znajdowałem się w swoim
dormitorium i leżałem na łóżku.
Mój oddech normował
się. Ostrożnie usiadłem na krawędzi materaca, przecierając dłonią twarz. Prorok Codzienny zsunął się z moich
kolan na podłogę, ale nie przejąłem się tym. Rozejrzałem się dookoła, pokój był
pusty i cichy.
Dlaczego tu nigdy nikogo nie ma?
Rozejrzałem się. Nie
trudno było przeoczyć pulsującą zielonym światłem kostkę Rubika. Westchnąłem,
uśmiechając się półgębkiem. Tak jak podejrzewałem, to ustrojstwo miało coś
wspólnego z moją wyprawą do alternatywnego świata, w którym to ja i Weasley…
JA! I Weasley. To nawet brzmi komicznie.
Choć trzeba przyznać,
że prezentowałem się nienagannie, kiedy ta szurnięta wersja mnie całowała
szurniętą, nie-tak-całkiem-odbiegającą-od-rzeczywistości Weasley. Dobrze
wiedzieć, że przynajmniej to pozostało bez zmian w tym krzywym zwierciadle.
Wstałem, ale
najwyraźniej zrobiłem to za szybko, bo znów pociemniało mi przed oczami.
Odczekawszy chwilę, wyszedłem. Zamierzałem odszukać Gonzalesa i porządnie się z
nim rozmówić. Przecież powierzyłem mu bardzo ważne zadanie! Nic mi do tej pory
nie powiedział, a powinien już dawno coś znaleźć.
Miałem dość tych
dziwacznych snów i omdleń, w których widziałem zakrzywioną rzeczywistość. Nie
było absolutnie żadnej możliwości, aby to, co przed chwilą zobaczyłem w mojej
głowie, mogło zaistnieć naprawdę. Żadnej, powtarzam. I jasne, Weasley mogła
mieć nogi, na których lubiłem zawiesić wzrok, mogła wyglądać… lepiej, niż w
pierwszej klasie, mogła dobrze całować… Ale to nie znaczyło, że powinniśmy
robić to częściej!
Choć nie widzę przeciwwskazań. Naprawdę dobrze całuje. I
smakuje… co to jest za smak? Porzeczki? Tak, wydawało mi się, że ostatnim razem
to były porzeczki.
Stop! Malfoy, o czym ty w ogóle myślisz?!
Pokręciłem głową.
Zaczepiłem jakiegoś czwartoklasistę.
Kto by się przejmował, jak ma na imię.
- Ej, ty. – Chłopak
spojrzał na mnie, unosząc brew. Tak, tak, za pewne nie sądził, że kiedykolwiek
się do niego odezwę. I pewnie nigdy bym tego nie zrobił, ale potrzebowałem
informacji. – Widziałeś Gonzalesa?
- Ostatnio na kolacji
– powiedział spokojnie.
- Dobra, spadaj. –
Kiwnąłem na niego głową. Wzruszył ramionami i odmaszerował.
Rozejrzałem się po
Pokoju Wspólnym, ale Jose nigdzie nie zauważyłem.
Gdzie się podział ten pacan?
Zacząłem zastanawiać
się nad najbardziej możliwymi opcjami. Jose rozstał się z Ishiharą, więc szanse
na to, że są teraz gdzieś razem były… poniżej zera. Kolacja już się skończyła,
nie miał po co siedzieć w Wielkiej Sali. Wszyscy jego znajomi byli tutaj.
Ostatnim miejscem, w którym mógł być…
- Pusta sala w lochach
– mruknąłem cicho, przechodząc przez Pokój Wspólny.
Przemierzając
korytarze, rozglądałam się, aby mieć pewność, że się z nim nie minę. W międzyczasie
rozmyślałem o tym, co pokazały nam kostki. W krzywym zwierciadle ja i Weasley
byliśmy przyjaciółmi.
I zdaje się, że też coś więcej.
Straciliśmy jednak
tych, na których w jakiś sposób nam zależało. Zauważyłem, że kiedy na błoniach
mijała nas Ishihara z tą dziwną Krukonką… Ładna,
skubana, jest… to nie przywitała się z Weasley. W rzeczywistości wszędzie
chodziły razem i zawsze ze sobą rozmawiały. Zabini też nic nie powiedział.
Jeśli to, co
powiedziałem Gryfonce… o tym, że tak wyglądałoby nasze życie, gdybyśmy się nie
kłócili od pierwszego dnia szkoły… Jeśli to było prawdą, oznaczałoby to, że
bylibyśmy całkowicie innymi osobami. Różnilibyśmy się tak bardzo od tego, jacy
jesteśmy dzisiaj, że na pewno zmieniłyby się nasze poglądy i zapatrywania na
przyjaźnie. Może nawet nigdy nie polubiłyśmy swoich obecnych znajomych. Co by z
tego wynikło?
Tak naprawdę nie
potrafiłem sobie wyobrazić mojego życia bez Gonzalesa i Zabiniego. Czy uważałem
ich za przyjaciół? Cóż, według mojej definicji przyjaźni byli idealni. Mogłem
na nich liczyć, wykonywali moje polecenia, ale potrafili też myśleć za siebie.
Ale… Damiana znam od dziecka, chyba trudno byłoby go nie
mieć przy sobie. Nasi rodzicie się znali, na pewno bylibyśmy przyjaciółmi.
Z drugiej jednak
strony zyskalibyśmy innych znajomych. No i siebie, jakkolwiek to brzmi.
Ciekawe czy mielibyśmy o czym rozmawiać? Jakoś trudno mi to
sobie wyobrazić. Chyba że cały czas poświęcalibyśmy całowaniu… i innym rzeczom.
Ciekawe, czy ja i Weasley z krzywego zwierciadła…
Mignęła mi ciemna
czupryna Gonzalesa. Obejrzałem się za siebie, dopadając go.
- Tu jesteś –
burknąłem. Chwyciłem go mocno za ramię i pociągnąłem, przypierając do ściany.
Nie mocno, nie zamierzałem się z nim bić, ale na tyle odważnie by poczuł, że
czas na spowiedź.
~*~
Perspektywa Rose
Wpatrywałam się w
kostkę, która przestała już świecić. Teraz wyglądała jak zwykła mugolska
łamigłówka. Zastanawiałam się, czym tak naprawdę była. Wciąż nie miałam
zielonego pojęcia, co mogło oznaczać samoistne układanie się ścian, ani jaki
związek miały ze sobą obie kostki – moja i Malfoya. I chyba właśnie to
tajemnicze powiązanie intrygowało mnie najbardziej.
Dlaczego wybrały
akurat mnie i jego? Tak bardzo odmienne i nie pasujące do siebie osoby.
Cokolwiek kostki chciały osiągnąć… z naszą dwóją było to niemal niemożliwe.
- Hej, Shi… - powiedziałam,
wpatrzona w kostkę. – Jak myślisz, o co w tym wszystkim może chodzić?
Nie odwróciłam się do
niej, ale wyczułam, że na mnie spojrzała. Przez chwilę nic nie mówiła.
- O miłość. – Jej głos
był cichy i spokojny. Zaskoczona, obróciłam się. Przyjrzałam się przyjaciółce,
a ona najwyraźniej speszyła się i wzruszyła ramionami, unikając mojego wzroku.
– Nie wiem. Skoro teraz pokazały wam coś takiego… Dlaczego nie pójdziesz do
biblioteki i tego nie sprawdzisz? – zapytała. Nie wiem, czy mi się to wydawało,
ale przez moment miałam wrażenie, jakby pożałowała swoich słów. Zrobiła dziwną
minę, krzywy grymas.
Zastanowiłam się
chwilę. Właściwie miała racę, dlaczego do tej pory jeszcze tego nie
sprawdziłam? Mogłam już od dawna znać odpowiedź na wszystkie nurtujące mnie
pytania. Gdzie się podziała moja ciekawość?
Odnotowałam w pamięci,
aby następnego dnia po lekcjach odwiedzić bibliotekę. O ile pani Pince pozwoli
mi wejść. Wciąż pamiętała wydarzenia z Wielkiej Sali.
A jeśli to, co powiedziała Shila było prawdą?
Ta myśl przyszła
całkowicie niespodziewanie. Z wrażenia aż zachłysnęłam się własną śliną.
Odkaszlnąwszy, zaczęłam przypominać sobie wszystko to, co powiedział Malfoy i
co pokazały nam kostki.
Ślizgon twierdził, że
wizja, której oboje doświadczyliśmy, mogła być alternatywną wersją naszego
życia, jeśli nie kłócilibyśmy się tak często. Nie chciałam w to wierzyć. Sam
pomysł umawiania się z Malfoyem był absurdalny, ale najbardziej nie podobało mi
się oziębłe zachowanie tamtej Shili względem tamtej Rose. Dlaczego się nie przyjaźniłyśmy?
Czy możliwe było, że zyskując… aprobatę Malfoya,
straciłam przyjaciółkę? Dlaczego?
A jeśli tak
wyglądałaby moja sytuacja w szkole… to jak by się to odniosło do życia poza
Hogwartem?
Ciekawe co moja mama powiedziałaby na ten temat… Albo mój tata.
Ha! To by mogło być niezłe widowisko.
Mimo wszystko
odczuwałam pewien dreszczyk emocji. Kiedy myślałam o mnie i Malfoyu
przypominałam sobie nasz pocałunek pod wodospadem. Nigdy wcześniej nie
przeżyłam czegoś takiego. W tamtym momencie czułam w sobie więcej magii niż
kiedykolwiek podczas nauki w Hogwarcie. I jeśli moje alternatywne życie byłoby
wypełnione tego rodzaju uczuciami… Mogłoby być nawet przyjemne.
Wróć! O czym ty mówisz, Weasley!
~*~
Hermiona siedziała na
bujance, przytulając do siebie poduszkę. Wdychała intensywny zapach maciejek,
rosnących w ogrodzie, i poddawała się upajającej ciszy. Jednym dźwiękiem, który
do niej docierał, był trzepot skrzydeł motyli nocnych.
- Co tu robisz? –
spytał Ron, stając w drzwiach domu. Oparł się o ścianę, w jednej dłoni trzymał
kubek z herbatą.
Hermiona spojrzała na
męża. Rude włosy nie miały już tak wyraźnej barwy jak w czasach szkoły, a wokół
ust widoczne były zmarszczki, które uwydatniały się przy uśmiechu. Mimo upływu
czasu wciąż czuła przyjemne ciepło, kiedy znajdował się blisko niej.
- Odpoczywam –
powiedziała cicho, uśmiechając się do niego. Przekrzywiła głowę, obserwując jak
podchodzi do niej i siada obok. Przytuliła się do jego boku, a on otoczył ją
ramieniem.
Oboje westchnęli.
Drogą przechodził Rufus.
Spojrzał przelotnie na Hermionę, ale z daleka nie była w stanie zauważyć jego
twarzy. Nic nie powiedział, nie przywitał się, jak zawsze. Po prostu poszedł
dalej. I choć jego zachowanie na nic nie wskazywało, Hermiona poczuła się,
jakby przyłapał ją na złym uczynku.
Wyparła z głowy te myśli
i mocniej wtuliła się w Rona.
~*~
Daisy nie mogła spać.
Przewracała się z boku na bok, co chwilę zdejmując z siebie kołdrę. Nie mogła
się zdecydować, czy było jej gorąco, czy zimno. Raz się rozpływała, za moment
znów trzęsła. Kilka razy poprawiała poduszkę, ale nawet to nie spowodowało, że
poczuła się komfortowo.
W końcu westchnąwszy,
usiadła na brzegu łóżka.
Rozejrzała się po
dormitorium. W pokoju było ciemno, słyszała tylko tykanie zegara i spokojne
oddechy jej śpiących współlokatorek. Smuga księżycowego światła wpadała do
środka, oświetlając kawałek podłogi, na której leżało coś bliżej
niezidentyfikowanego, tworzącego jedynie ciemną plamę.
Nagle poprzez ciszę
przedarł się wyraźny wrzask kruków. Przestraszona, odwróciła się w stronę okna,
instynktownie chwytając swój łańcuszek w kształcie półksiężyca, wiszący na jej
szyi. Robiła to mimowolnie, kiedy się wystraszyła, jakby właśnie ten kawałek
srebra mógł ją obronić przed złem.
Widziała fragment
ciemnego nieba, po którym sunęły mroczne cienie. Zmarszczyła czoło i powoli
przysunęła się w stronę okna. Oparłszy dłoń o chłodną taflę, przycisnęła czoło
do szyby, obserwowała. Próbowała rozpoznać kształty, ale było zbyt ciemno.
Kiedy ogromny ptak
walnął w parapet, omal nie dostała zawału. Wrzasnąwszy krótko, odskoczyła,
upadając na łóżko. Oddychała szybko, czując przyprawiający o zawrót głowy
przypływ adrenaliny.
Kendra chrapnęła, po
czym podniosła głowę i sennie spytała:
- Czemu krzyczysz?
Daisy trzymała dłoń na
piersi, wyczuwając przyspieszony puls.
- Słyszałaś to? Ten
ptak przywalił w ścianę! – szepnęła rozgorączkowana.
- To dobrze. Bobby
lubi chrupki – mruknęła Kendra, po czym opadła z powrotem na poduszki i
ponownie chrapnęła. Daisy spojrzała na nią, uświadamiając sobie, że nie było
sensu prowadzić dyskusji ze śpiącym człowiekiem.
Daisy przysunęła się
ostrożnie do okna. Wielkie ptaki wciąż krążyły nad Hogwartem.
Dlaczego tylko ja dostrzegam to, że coś jest nie tak?!
Wszystkie zwierzęta wariują, myszy uciekają z zamku, kruki wirują nad wieżami…
O co chodzi?!
Dlaczego czuję, że niedługo wydarzy się coś strasznego?
Przełknęła ślinę.
Przestraszyła się własnych myśli. Czarny cień na niebie przyprawiał ją o gęsią
skórkę. Uzmysłowiła sobie, że czuła ogarniający ją strach, który powoli
paraliżował jej umysł. Coś ściskało ją w żołądku i niemal wszystkie myśli
podpowiadały, że powinna uciekać z Hogwartu. Dopóki jeszcze miała czas.
Wiedziała już, że tej
nocy nie zaśnie.
* Rozdział 42. Magiczne
wynalazki
~*~
Oto przedstawiam Wam 51. rozdział "Licencji na miłość", która dziś kończy 4 lata. Tak, tak, tyle czasu poświęciłam na napisanie jej, choć przyznać trzeba, że to jeszcze nie koniec. Mam nadzieję, że Wam się spodoba.
Jak zwykle zapraszam na FACEBOOKa, jeśli jeszcze ktoś tam nie był.
I mam dla Was niespodziankę. Z okazji czwartych urodzin, napisałam jeszcze jeden rozdział - 52. Ale nie wiem co z nim zrobić... Dlatego decyzję pozostawię Wam. Czy chcecie przeczytać go jeszcze dziś, czy jutro? A może za tydzień? :)
Pierwsza! :D
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim: Wszystkiego najlepszego, Licencjo :) Rośnij duża, okrąglutka i miej duzo rozdziałów!
Gratuluję Ci, Parabolo, że chciało Ci sie pisać przez 4 lata i że przez ten czas trzymasz poziom.
Co do rozdziału mam takie uwagi:
"I zdaje się, że też co więcej." Chyba miałaś na myśli "coś więcej".
"- Jak myślisz, co to wszystko może oznaczać?
- O miłość."
Tu coś jest nie tak. Wydaje mi się, że powinno byc:
"- Jak myślisz, co to wszystko może oznaczać?
- Miłość."
I... krótko! Ledwie zaczęłam rozdział, a juz się skończył...
Ale generalnie jest super, jak zawsze. Widzę, że kontynuujesz wątek z Hermioną. Cieszę się, ale mam w serduszku nadzieję, że Ron i Hermiona się nie rozstaną, bo bardzo lubię Romione.
Kocham Cię za perspektywę Scorpiusa, bo zaczynałam za nim tęsknić. I ciekawa jestem, jak Shila ma zamiar powiedzieć Rose o kostkach? Wygląda na to, że to nie będzie łatwe... :)
Od Twoich rozdziałów jestem uzależniona, więc jeśli masz napisany kolejny, to ja chciałabym go przeczytac od razu :D
Życzę dużo weny :)
Pozdrwaiam
dot
No oczywiście, ja mogę czytać 5 razy przed publikacją, a i tak nie wyłapuję tych błędów! xD Haha, indyk myślał o niedzieli, a w sobotę łeb mu ścieli xD Rose pytała, o co w tym wszystkim chodzi, a nie co to oznacza xD Oj...
UsuńDziękuje bardzo za komentarz i miłe słowa :)
Licencja na pewno będzie się jeszcze trochę rozrastać, ale już nie tak bardzo. Bliżej już końca jesteśmy :)
To szkoda, że bliżej końca... Co to będzie bez czytania Licencji? (Spieszmy się kochać Licencję, tak szybko odchodzi...) No ale mam nadzieję, że jednak jeszcze trochę popiszesz :)
UsuńTak szybko odchodzi?! Haha po 4 latach to i tak musisz przyznać, że dość długo żyje :D
UsuńPopiszę, popiszę, nie bój żaby :D Będzie jeszcze 2 część LnM (może nie od razu po zakończeniu 1, ale będzie). A w międzyczasie zajmę się też opowiadaniem, które będzie od początku do końca moim wymysłem :) Chcę trochę odpocząć od HP, ff i w ogóle :)
No tak, wiem, że 4 lata to długo, ale ja odkryłam Licencję dopiero parę miesięcy temu...
UsuńCieszę się, że będzie druga część LnM :) Ale jak napiszesz własne opowiadanie, to też chętnie przeczytam (jeżeli w ogóle masz zamiar je publikować :D).
Ty to potrafisz budzić napięcie ! W Twoim opowiadaniu dzieje się tyle, że nawet niecierpliwe oczekiwanie na końcowe połączenie się Rose i Scorpiusa nie jest tak straszne (no dobra, trochę jest... ;P). Strasznie lubię czytać to co wyszło spod Twoich palców. Oby więcej i częściej!
OdpowiedzUsuńMożesz może zdradzić ile mniej więcej planujesz rozdziałów całego opowiadania? ;) Podziwiam Cię za wytrwałości i cierpliwość. U mnie niestety jest z tym dużo, dużo gorzej.
No i wszystkiego najlepszego z okazji urodzin Licencji.
A co do nowego rozdziału... Jasne, że już, teraz! ;D
Iki!
Dziudzik.
Zdradziłabym ilość rozdziałów, ale problem jest taki, że ta liczba jest płynna... Kiedy zaczynałam pisać, miałam w planach max 30 odcinków. A jak widzisz... wyszło trochę więcej :D
UsuńDziękuję za miłe słowa!
Powiem tylko tyle, że czekam na więcej :D
OdpowiedzUsuńJa LnM czytam od niedawna a już sie w niej zakochałam. Bosko piszesz oby tak dalej a rozdział nastepny-52 chce dziś plose ładnie
OdpowiedzUsuńPowiem krotko genialne
OdpowiedzUsuńhuhu gratuluje wytrwałości ;)
OdpowiedzUsuńbardzo dobrze, że jeszcze nie kończysz z Licencją na Miłość bo tak się wciągnęłam, że nie przeżyłabym tego gdybyś skończyła opowiadanie nie wyjaśniając tych wszystkich wątków, które stworzyłaś...
Nie wiem czemu ale jakoś nie przepadam za Daisy, jakoś tak mnie wkurza ale za to ciekawi mnie o co chodzi z tym mrocznym wątkiem, w który jest wplątana więc lece czytać ostatni jak na razie rozdział :(
32 yrs old Health Coach I Teador Kleinfeld, hailing from Dauphin enjoys watching movies like Colossal Youth (Juventude Em Marcha) and Book restoration. Took a trip to Himeji-jo and drives a Mercedes-Benz 680S Torpedo Roadster. Idz do strony internetowej
OdpowiedzUsuńprawnicy rzeszow opinie
OdpowiedzUsuń