29 grudnia 2010

16. "Ślizgoni zawsze czegoś chcą"


            Rose stała w bibliotece przed ogromnym regałem. W rękach trzymała grubą księgę, której kartki przerzucała spokojnie palcami, a między zębami zagryzła różdżkę. Posługiwała się nią do zdejmowała książek z wyższych półek, do których nie dosięgała nawet na palcach.
            Zabini wraz z Malfoyem i Gonzalesem siedzieli przy stoliku nieopodal, chowając się za stertą kartek, zeszytów i ksiąg. Cała trójka obserwowała Weasley, która właśnie odlewitowała księgę z powrotem na jej miejsce. Machnęła ponownie różdżką i w jej kierunku poleciał inny egzemplarz.
            - Nie dam rady tego zrobić – powiedział, siadając wygodniej, ale nie spuszczając wzroku z rudowłosej. – Jak mnie ktoś przyłapie? – Spytał, spoglądając na blondyna. – Nie mogę stracić kolejnych punktów. Cała drużyna mnie zamorduje…
            - Zabini, nie pękaj. Nikt nikogo nie zabije bez mojej zgody – powiedział pewnym siebie głosem Malfoy. – Poza tym, nie bez powodu przyprowadziłem ze sobą Gonzalesa. Kiedy ty będziesz czarował naszą małą gryfońską przyjaciółkę – Jose omal nie wybuchł śmiechem słysząc określenie, jakim posłużył się Scorpius – nasz kolega zajmie się wścibską bibliotekarką – Malfoy dokończył swoją myśl i spojrzał na Gonzalesa, któremu już do śmiechu nie było.
            - Co? Nie. Dlaczego ja? Dlaczego nie ty? – Zapytał, prostując plecy.
            - Bo ja muszę być wolny, w razie, gdyby Zabini potrzebował pomocy. Poza tym, to ja wymyśliłem ten plan i to ja ustalam zasady – wyszczerzył rząd białych zębów i, zakładając dłonie na tył głowy, odchylił się na krzesełku. Jose zmrużył oczy z niezadowoleniem, ale nie odezwał się. – No, ale na pewno nie będę potrzebny, bo mój plan jest idealny. W ogóle, to jest on tak prosty i… niewinny, że nawet nie wiem, co mogłoby się wydarzyć.
            - Dobra. To w sumie nic strasznego… Tylko dlaczego to musi być Weasley? Dlaczego to nie może być… ktoś inny? – Zapytał Zabini, biorąc głęboki oddech.
            - Dobra, ruszaj. Jose, do dzieła – Malfoy dyrygował nimi, jak mu się podobało. Minę miał przy tym tak zadowoloną, jakby właśnie dowiedział się, że jego rodzinna fortuna potroiła swoją wartość.
Gonzales wstał ze swojego miejsca, chuchnął na dłoń, sprawdzając świeżość swojego oddechu (nie obyło się bez krzywego spojrzenia Malfoya i Zabiniego) i z szerokim uśmiechem ruszył w stronę bibliotekarki. Wydawał się być w pełni wyluzowany, jakby chodziło o kupno batonika, a nie rozproszenie uwagi czujnej kobiety.
            Zabini spojrzał ostatni raz na swojego kumpla i wstał, kierując się w stronę stolika, na którym w nieładzie leżały rzeczy Weasley. Stojąc przy regale nawet nie zauważyła, że ktoś się przysiadł.

            *

            Rose uśmiechnęła się pod nosem i, zaznaczając palcem miejsce w książce, schowała różdżkę do kieszeni i wycofała się do stolika. Już w połowie drogi zauważyła, że ktoś się dosiadł. Po kolejnych dwóch krokach rozpoznała w nieznajomym Zabiniego, a po kolejnych trzech dostrzegła, że…
            - Boże, Zabini co ty wyprawiasz?! – Wrzasnęła, podbiegając do stolika. Damian siedział nad jedną z książek, które sobie przyniosła i wyrywał z niej kartki. Tak po prostu, a potem brał je i zginał. – Oszalałeś?! Natychmiast przestań! – Wyrwała mu książkę i przerażona zaczęła przyglądać się strzępom kartek. Jej oczy stały się niewyobrażalnie szerokie. Wyrwał to, co było jej potrzebne! Poczuła jak czerwienieje. – Zamorduję cię – szepnęła.
            - Wyluzuj. To tylko kartki – powiedział spokojnie, dalej składając szary papier.
            - Kartki? To nie zwykłe kartki… tu była odpowiedź na moje wypracowanie. Normalnie… - Wzięła głęboki oddech. Uspokój się. – Szukałam jej pół dnia. Jak chciałeś sobie porobić… - spojrzała na dziwny twór, który powstał z kartek – orgiami, to trzeba było poprosić. Dałabym ci jakiś papier.
            - Dobrze, przepraszam. Następnym razem zapytam. Po prostu bardzo potrzebowałem tych kartek – powiedział spokojnie, wstając. Czujne oko Rose zauważyło, że wyjął z kieszeni różdżkę. Odruchowo sięgnęła do kieszeni. – Spokojnie, nie bój się – mruknął. Miał w głosie coś, co przekonało Rose, żeby nie wyjmować różdżki, ale być ostrożną. Nigdy nie wiadomo. Przecież to Ślizgon.
            - Co ty robisz? – Spytała, mrużąc oczy. Odchyliła się lekko do tyłu, bo Zabini nagle znalazł się bardzo blisko niej.
            - Ja? Nic. – Wzruszył ramionami i podniósł do góry dłoń. Oczom Rose ukazał się tulipan wykonany z kartek z książki. Wzięła głęboki oddech i z całych sił powstrzymała się przed wrzaskiem.

            Arogant! Jak można niszczyć książki tylko po to, by zrobić… ORIGAMI! Boże, daj mi siłę, bo inaczej go zamorduję! Z zimna krwią! Tak jak on zabił tę wspaniałą książkę… Powyrywam mu ręce! I nogi! I urwę mu też głowę! I… Och!
            Rose wstrzymała oddech, bo Zabini podniósł drugą rękę, tą z różdżką, i wycelował w kwiatek. Użył zaklęcia niewerbalnego, więc nie wiedziała, jaką formułką się posłużył. Jednak nie było to teraz dla niej ważne. Bo oto zwykły kwiatek z kartki zaczął się zmieniać. Najpierw papierowa łodyżka, wydłużyła się i przybrała zielony kolor. Później pojawiły się na niej listki. Żywe listki. Zaklęcie cały czas szło do góry i po chwili dosięgło pąka. Powoli stawał się czerwony i delikatny. Kwiatek zabłysnął, jakby ktoś obsypał go brokatem, a Zabini uśmiechnięty wsadził różdżkę do kieszeni.
            - Łał – szepnęła Rose. To były ładne czary. Wiedziała, że są zaklęcia umożliwiające przemianę zwykłego przedmiotu w coś żywego, ale nie znała ich. A tym bardziej nie podejrzewała, że może je znać Zabini.
            Kwiatek był bardzo ładny. Niby zwykły tulipan, a jednak biła od niego magia. Nie tylko dlatego, że został nią potraktowany, ale było też coś… czego Rose nie umiała określić.
            - Proszę – powiedział Zabini, wręczając jej kwiat. Zdezorientowana spojrzała na niego, ale nie wzięła kwiatka. Była podejrzliwa. Pewnie czegoś chce. Ślizgoni zawsze czegoś chcą.
            Widząc jej zacięty wyraz twarzy Zabini zaśmiał się szczerze, odchylając lekko głowę do tyłu.
            - Daj spokój. To już nie można dać dziewczynie kwiatka bez podejrzeń, że chce się ją do czegoś wykorzystać? – Zapytał. Zmrużyła powieki, ale wzięła do ręki tulipana. Przez chwilę patrzyła na niego, oczekując eksplozji, ale kwiat tylko zamigotał tym dziwnym brokatem i nic się z nim nie stało. Spojrzała na Damiana.
            - Czym sobie zasłużyłam? – Spytała, unosząc głowę. W odpowiedzi wzruszył ramionami.
            - Miłego dnia – życzył i odszedł, wymijając ją z szerokim uśmiechem. Rose odprowadziła go spojrzeniem, zniknął za drzwiami. Przeniosła wzrok na tulipana i spokojnie usiadła na krześle. Kwiat zamigotał, kiedy odłożyła go na blat. Nie przestawała na niego patrzeć, był naprawdę ładny. W dodatku dostała go od Zabiniego.

            Okej. To było dziwne. Zabini nie daje kwiatów. Nikomu. Co dopiero mówić o mnie? Nie dałby mi tulipana tak zwyczajnie, przez kaprys.
            O co tu chodziło?
            To jakaś gra?
            Chce czegoś. Na pewno czegoś chce! Przecież to Ślizgon, do cholery!
            Nie klnij, Rose. Lepiej pomyśl logicznie. Dlaczego Zabini mógłby ci dać kwiaty?
            Bo czegoś chce!

            - Och, no i zadanie domowe musi poczekać! – Jęknęła żałośnie, uderzając czołem o stolik.
            - O! Od kogo? – Zapytała Shila, przysiadając się. Weasley podniosła głowę, opierając się brodą o blat i spojrzała na przyjaciółkę, która wzięła do ręki tulipana. – Jaki śliczny – przyłożyła do nosa – i jak ładnie pachnie! Gadaj od kogo!
            - Od Zabiniego – powiedziała tonem udręczonej kobiety. Shila o mało nie upuściła kwiatka, takie wrażenie wywarło na niej to zdanie.
            - Od tego Zabiniego, którego mam na myśli? – Spytała, siadając na skraju krzesełka.
            - Właśnie od tego – odpowiedziała Rose. Ishihara wytrzeszczyła oczy i podała przyjaciółce kwiat.
            - Ale nawet nie wiem dlaczego mi go dał – powiedziała spokojnie Weasley, przyglądając się błyszczącemu kwiatu.
            - No to lepiej się dowiedz, bo tulipan to znaczy, że dobrze mu przy tobie i cieszy się na twój widok – Shila wydawała się zaciekawiona swoją własną wypowiedzią. Zmarszczyła brwi. – Zabini, niesamowite – prychnęła, kręcąc głową.
            - O czym ty gadasz? – Zapytała Rose, marszcząc brwi.
            - Nie znasz symboliki kwiatów? – Weasley pokręciła przecząco głową. – Dobra, każdy kwiat coś znaczy. Na przykład czerwona róża oznacza miłość do szaleństwa, za to wilcza jagoda jest ostrzeżeniem – wyjaśniła Shila rzeczowym tonem.
            - A tulipan? – Spytała Weasley, wdychając przyjemną woń tulipana.
            - No już mówiłam. Cieszy się na twój widok i jest mu z tobą dobrze – odparła Azjatka, przyglądając się z zaciekawieniem kwiatu.
            Weasley prychnęła.
            - Daj spokój. Myślisz, że Zabini zna tą całą symbolikę kwiatów? Po prostu wyczarował go z orgiami, a tulipan to pewnie jedyny kwiat jaki umie zrobić. Tylko ciekawi mnie, po co w ogóle się fatygował?
            - A jeśli wie, co oznacza tulipan? – Zapytała Shila.
            - Daj spokój. On nie wie, że wczoraj była środa, co dopiero jakieś znaczenie kwiatów. W ogóle… to pewnie jakaś bzdura jest – powiedziała poważnie Rose. Wstała, wzięła swoją torbę i zaczęła się pakować. – Lepiej pomóż mi wymyślić, czego może ode mnie chcieć, bo Ślizgoni zawsze czegoś chcą – dodała i ruszyła do wyjścia.
            - Jeśli mam rację… Ben ma konkurenta. Tylko ciekawe, kogo wybierzesz – szepnęła Shila, patrząc na oddalającą się Weasley.
            - Idziesz? – Spytała Rose, zatrzymując się i patrząc na przyjaciółkę.
            - Obyś wybrała dobrze. – Mruknęła, wstając i podchodząc do Weasley.

Co to się w ogóle porobiło. Zabini i tulipany dla Rose. Przecież oni się nawet nie lubią.

           
            *

            - O stary, widziałeś jej minę? – Zaśmiał się Malfoy, kiedy znaleźli się poza zasięgiem wzroku Weasley. Wyprostował się, na chwilę opanował śmiech i spróbował naśladować zaciekawioną, zaintrygowaną, a jednocześnie zachwyconą i czujną Weasley. Nie udało mu się to i po chwili znów się śmiał. – Ona myślała, że to wybuchnie! – Zawył radośnie, opierając się o ścianę.
            Jose śmiał się razem z nim, za to Zabini opierał się tylko o ścianę z założonymi na piersiach rękoma.
            - Co jest? – Zapytał Gonzales.
            - Mnie ta cała sytuacja w ogóle nie bawi. Po pierwsze, ja nie daję kwiatów o czym Weasley doskonale wie. Na pewno już się domyśliła, że to jakiś podstęp, głupia nie jest. Po drugie, nie czuję się dobrze w tej roli. Nie podrywam dziewczyn „na niby” – zakreślił w powietrzu cudzysłów.
            - A co? Chcesz ją poderwać na serio? – Spytał Malfoy.
            - W ogóle nie chcę jej podrywać. Weasley nie jest w moim typie. Albo sam się nią zajmij, albo oddaj ją Franklinowi. Zrobi swoje i po sprawie. A w przyszłym roku to sobie odbijesz. W młodszych klasach jest jeszcze kilka dziewic i dorosną już na tyle, żebyś mógł sobie poużywać. – Powiedział to i był przy tym tak poważny, że aż śmieszny. Scorpius spojrzał na jego minę i wybuchł śmiechem. Po chwili podszedł do niego i zarzucił mu rękę na ramiona.
            - D nie możesz się wycofać, bo już w to wszedłeś. Weasley teraz cały dzień będzie się zastanawiać, dlaczego dałeś jej jakiegoś głupiego kwiatka. W końcu dojdzie do tego, co on oznacza, a wtedy ty wpadniesz do niej z miłym uśmiechem i będzie twoja – powiedział. – Poza tym, nie mów mi, że nie podrywasz „na niby”, bo doskonale wiemy, że to robisz – uśmiechnął się tak słodko niewinnie, że Zabiniego aż zemdliło. Słodki i niewinny Malfoy? Nie, zdecydowanie odpada.
            - A w ogóle, gdyby jeszcze kiedyś wpadł ci do głowy ten wspaniały pomysł, aby się wycofać to pamiętaj, że ja mam za sobą Paula i Gonzalesa i niemal cały Slytherin. Jedno słowo, stary i…
            - Dobra, dobra. Dotarło – powiedział Zabini, podnosząc do góry dłonie w geście poddaństwa. – A teraz zabierz rękę, bo to pedalskie – dodał, zrzucając z barków ramię Malfoya.
            - Och, jaki ty jesteś mega seksowny, Zabini – zaintonował Scorpius. Zabini skrzywił się, a Jose widząc całe to przedstawienie wybuchł śmiechem. Malfoy zarechotał.
            - Dobra, panowie. Idziemy na laski… - Powiedział. – Chociaż nie… Tylko ja i Jose, bo ty – wskazał na Damian – celibat – dokończył i wzruszył ramionami.
            - Co? – Spytał Zabini.
            - Przykro mi, stary. To musi być autentyczne. Nie możesz zarywać do Weasley, a później bzykać inne panny. W życiu się nie nabierze… Jak sam wspominałeś, głupia nie jest. – Malfoy wydawał się dziwnie zadowolony z tego faktu. Jakby napawał się krzywdą Zabiniego.

            Słodki smak zwycięstwa.

            Zabini zmrużył oczy i z miną obrażonego pięciolatka, któremu ktoś zabrał lizaka oparł się o ścianę. Westchnął i odprowadził wzrokiem śmiejących się kumpli. To mu się w ogóle nie podobało. W ogóle! 

* Znaczenie kwiatów wzięłam stąd.

24 grudnia 2010

15. Intrygi


Dla RoSco, która podkochuje się w Zabinim.

            Zabini wpadł do Pokoju Wspólnego Ślizgonów i pospiesznie rozejrzał się po ludziach. W kącie siedzieli jacyś pierwszoklasiści, odrabiając lekcje. Zaśmiał się. Doskonale pamiętał, co czuje pierwszoklasista: każdy chce być najlepszy, więc od pierwszego dnia w szkole uczą się intensywnie, choć i tak za niedługi czas wszystkiego zapominają. A później już się uczyć nie chce…
            Przy kominku wylegiwały się dziewczyny z siódmej klasy. Co wieczór miały swoje pół godziny, kiedy wymieniały się plotkami i nowinkami z ich życia prywatnego, publicznego i, niekiedy również, seksualnego. Skrzywił się, czując w powietrzu rozchodzący się zapach lakieru do paznokci i odwrócił się w stronę kanap, gdzie zazwyczaj siedział Scorpius.
            Nie można było powiedzieć, aby blondyn „siedział” na sofie. Trafniejszym określeniem byłoby „rozwalił się”, kładąc nogi na stoliku przed sobą, ramiona rozpościerając na oparciach, a głowę odchylając do tyłu. Obok niego siedziała jakaś czarnowłosa dziewczyna, piłując paznokcie. Kiedy podszedł bliżej, rozpoznał w niej Margaritę Brown z piątego rocznika. Siedziała cichutko obok chłopaka, z nogą założoną na drugą i skupionym wzrokiem. Jedynym dźwiękiem, jakby Damian mógł usłyszeć to tarcie pilniczka po szkliwie paznokcia.
            - Scorpius, nie uwierzysz w to, co ci zaraz powiem – powiedział Zabini podchodząc do kanapy i siadając w ogromnym, miękkim fotelu obitym jakimś przyjemnym w dotyku zielonym materiałem. Margarita podniosła na niego spojrzenie niebieskich oczu i chwilę beznamiętnie na niego spoglądała, przerywając wcześniej piłowanie. Malfoy nawet nie drgnął. Zabini zmarszczył brwi, a Brown powróciła do swoich paznokci.
            Zabini czuł się podekscytowany. Nowina, którą niósł dla Scorpiusa była warta tysiąca galeonów. Jego żar nieco ostygł, kiedy spotkał się z obojętnością ze strony Malfoya. Jednak zaraz przypomniał sobie całująca się namiętnie Weasley i znów zapłonął w nim ogień. Do tego stopnia, że niesiony jakąś dziwną siłą, wstał z fotela.
            - Szukałem Gonzales, bo… właśnie, zapomniałem o nim… mniejsza o to. Wszedłem do biblioteki, bo myślałem, że go tam znajdę i nie zgadniesz! – Zawołał Zabini, żwawo gestykulując. Margarita uniosła do góry brew. Zabini skrzywił się, co ona tu w ogóle robiła?
            - Nie było go tam. Zgadłem? – Spytał Malfoy, nie podnosząc głowy. Damian zauważył, że miał zamknięte oczy i prawie w ogóle, nie licząc klatki piersiowej, się nie poruszał.
            - Nie – powiedział. – Znaczy tak, nie było go tam, ale chodziło mi o coś innego – dodał.
            - Co jest? – Obok Zabiniego pojawił się Jose, siadając w fotelu, w którym wcześniej on siedział. Założył nogę na druga, w geście iście pedalskim – zdaniem Zabiniego – i uśmiechnął się słodko, ukazując białe zęby, które znacznie odróżniały się na tle jego ciemniejszej karnacji.
            - Szukałem cię – powiedział, ale po chwili pokręcił głową, wracając do tematu głównego. Jedną z jego wad było często rozkojarzenie. Wystarczyło przerwać mu byle błahostką i już zapominał, o czym mówił. Czasem było to przydatne, czasem jednak strasznie go wkurzało. No ale taki już był. – Mniejsza o to. Wracając do tego, co zobaczyłem w bibliotece… Normalnie, zobaczyłem Weasley – powiedział takim tonem, jakby obwieszczał, że właśnie ujrzał tańcząca kankana McGonagall.
            Margarita prychnęła, zdmuchując z palców pyłek po piłowanym paznokciu, Jose stłumił dłonią śmiech, a Malfoy zironizował:
            - Łał! – A po chwili dodał: - To żadna nowość. Ten szczur Weasley to stały bywalec biblioteki, Zabini.
            - Nie, nie, nie o to mi chodziło. Widziałem normalnie, jak ta totalna dziewica, której nawet dotknąć nie można, i która rumieni się na samo słowo „seks” czy „całowanie”, całowała się w bibliotece! Na oczach całej biblioteki! – Zawołał, wiedząc, że ta nowina jest warta tego tysiąca galeonów. – Namiętnie. Z języczkiem! Normalnie wyglądało, jakby robiła to nie raz… a przecież wszyscy wiedzą, że nigdy się z nikim nie umawiała. – Dokończył swoją myśl. Scorpius – co zaczynało Zabiniego denerwować – znów nawet się nie poruszył, jedynie westchnął przeciągle, Brown odłożyła pilniczek na stolik i przysunęła się do Malfoya obdarowując pocałunkiem jego szyję, a Jose uznał, że jego paznokcie są o wiele interesujące niż całująca się Weasley.
            Zabini zadrżał. Co z nimi? Normalnie nie darowaliby sobie złośliwego komentarza na zachowanie Weasley, a teraz co? Udają, że ich kompletnie nie interesuje? Phi. Damian uspokoił się i wzruszył ramionami. Odwrócił się i usiadł na drugim z foteli, beznamiętnie wpatrując się we wzór włókien obicia.
            - Skoro nie interesuje was to, że Weasley właśnie publicznie pokazała, że nie jest taką dziewicą, za jaką się podaje, to pewnie nie zainteresuje was, z kim się tak namiętnie całowała – powiedział spokojnie. Zauważył jak Brown na chwilkę oderwała się od Malfoya i spojrzała na niego, zaciekawiona, ale zaraz powróciła do swoich pieszczot, siadając Malfoyowi na kolanach i nachylając się, by go pocałować.
            - Okej, więc wcale wam nie powiem, że robiła to z Benjaminem Franklinem. Nawet mnie nie proście – powiedział Zabini, przyglądając się plamce brudu na swoim adidasie. Gonzales zachłysnął się własną śliną, co spowodowało lekki uśmiech na twarzy Zabiniego, a Malfoy oderwał usta od ust Brown i spojrzał na niego.
            Ha! Jestem genialny!
            - Z tym Franklinem, którego mam na myśli? – Zapytał Malfoy, spychając lekko Margaritę z kolan. – Zobacz, czy nie ma cię w drugim pokoju – dodał, nawet na nią nie patrząc. Czarnowłosa prychnęła i wstała, zabierając swój pilniczek. Poprawiła spódniczkę i poszła w stronę koleżanek, które zaraz zaczęły cicho plotkować.
            - Dokładnie z tym – powiedział Zabini, a w jego oku zabłysnęły dzikie iskierki. – Ale czad, nie? – Ożywił się, siadając na krawędzi fotela. – Co za historia: niewinna Weasley i całkiem winny Franklin. Hogwarts love story. – Zaśmiał się.
            - Nie wie, że Franklin to… - Zaczął Gonzales, ale przerwał mu Malfoy.
            - Nie wygląda na taką, którą by to interesowało. Nawet, jeśli kiedyś obiło jej się o uszy, pewnie nie zwróciła na to uwagi – powiedział, wpatrując się w świeczkę stojącą na stoliku.
            Przypominał sobie, dlaczego tak bardzo nie lubił Franklina. Może nie tyle „nie lubił” co rywalizował z nim. Odkąd tylko Malfoy stał się mężczyzną (w sensie, że świadomie uprawiał seks dla przyjemności), czyli mniej więcej w wieku czternastu lat, Franklin stanowił dla niego zagrożenie. Był uważany za jednego z przystojniejszych Hogwartczyków, podobnie jak Malfoy. I podobnie jak Malfoy uwielbiał rozdziewiczać. Co za tym idzie: kto miał więcej dziewic, ten był lepszy. Dziwne, wiedział o tym nawet Scorpius, ale cóż, każda dyscyplina, w której jest od kogoś lepszy, jest dobra.
            Tak się niefortunnie złożyło, że szli łeb w łeb (żaden z nich nie rezygnował z chwalenia się swoimi trofeami), a w szkole pomału zaczynało brakować dziewic. Albo były to dziewczynki w wielku jedenastu lat albo totalne pasztety, których nawet dwumetrowym kijem nikt by nie dotknął albo „cnotki niewydymki”, które na samo słowo „seks” chowały się w szafach.
            Była też Weasley – oddzielna, jednoosobowa grupa. Nie mógł zaliczyć jej do pasztetów, bo (choć nigdy w życiu nie powiedziałby tego na głos, nawet pod wpływem środków odurzających!) wyglądała jak dziewczyna, nie potwór. Nie mógł też włożyć jej do worka z cnotkami, bo – jak się przed chwilą dowiedział – całowała się z Franklinem.
            Wychodziło więc na to, że skoro żaden z nich nie zamierzał sięgnąć po pasztet ani po cnotkę, zostawała jedna osoba, która mogłaby rozstrzygnąć spór. Jednak z racji wojny między Malfoyem a Weasley, wiadomo było, że to nie ów blondyn zdobędzie mistrzostwo. Szala zwycięstwa przesunęłaby się więc na Puchona. Spryciarz. Ale jako, że młody pan Malfoy nie należał do osób, które przegrywają (zwłaszcza z cieniasem Franklinem) musiał zrobić wszystko, aby plan Puchona się nie powiódł.
            Tylko co? Przecież nie będzie ich śledził. Nie było też mowy o tym, aby to on zaliczył Weasley (może i nie wyglądała jak potwór, ale to kolidowałoby z jego zasadami!). Gdyby tylko znalazł się ktoś, kto wtargnąłby w życie Weasley i odciągnął ją od Franklina… przynajmniej do czasu, aż Malfoy nie wymyśli jak się pozbyć tego insekta… albo dopóki ten knypek nie skończy szkoły… miałby problem z głowy.
            Nie, żeby bronił cnoty Weasley. Co to, to nigdy w życiu. Chodziło tylko o zwycięstwo w tym „Biegu po dziewicę”, ot co!
            Tylko kto byłby na tyle odważny, by podbić do Weasley? Właściwie nikomu tego nie życzył, ale jednak…
            - Jose, przypomnij mi, kto jest mi winien przysługę? – Zapytał, nie odrywając spojrzenia od świeczki. W jego głowie powstawał już plan. Doskonały, wybitny, na miarę najlepszego stratega. Musiał tylko dobrać odpowiednich żołnierzy.
            - Zdaje się, że Megan z trzeciego roku i Krukon Phil z czwartego – odpowiedział Gonzales.
            Malfoy zacmokał. Dziewczyna odpada – wątpił, żeby Weasley była lesbą, zwłaszcza po nowinie, którą niedawno usłyszał. Chłopak też odpada, bo za młody. Musiał znaleźć kogoś w wieku Weasley, albo starszego, chłopaka, całkiem przystojnego (bądźmy szczerzy, każda dziewczyna, choćby zapierała się rękami i nogami, patrzy na wygląd), mądrego, aby mógł ją czymś zainteresować i na tyle sprytnego, by dobrze to rozegrał oraz godnego zaufania.
            Jose? Nie, odpada. Ten by się zaraz zakochał.
            Zabini? Malfoy uśmiechnął się. Zabini mądry i interesujący? Chociaż może gdyby go odpowiednio przygotował…
            - Czemu tak na mnie patrzysz? – Zapytał Damian przestając drapać się po łopatce.
            - Zabini, jesteś mi potrzebny – powiedział Malfoy, siadając wygodniej. – Musisz podbić do Weasley.
            - Co? – Dopadły go dwie takie same odpowiedzi, z dwóch różnych stron. Wywrócił oczami młynka.
            - Potrzebuję kogoś zaufanego i na tyle sprytnego, by odciągnął Weasley od Franklina. On jej nie może przelecieć, bo wtedy wygrałby ten nasz niepisany konkurs – powiedział, kręcąc głową.
            - Ale dlaczego ja? Dlaczego to nie może być Jose? – Zapytał Damian, wskazując na Gonzalesa dłonią.
            - Bo on się zaraz zakocha, a nie o to mi chodzi. – Zignorował oburzone prychnięcie kolegi.
            - Ale ja nie chcę! – Zawołał Zabini.
            - Daj spokój, przecież nie każę ci się w niej zakochiwać. Masz to tylko pociągnąć do końca roku szkolnego…
            - Ale z nią się nie da. Dlaczego sam tego nie załatwisz? – Zapytał. Nie musiał słyszeć odpowiedzi; wzrok Malfoya był tak sugestywny, że od razu zrozumiał. – Ona nawet na mnie nie spojrzy…
            - Spojrzy. Jeśli trochę się zmienisz… - Powiedział Malfoy. Jose przekrzywił głowę, zainteresowany tokiem rozumowania młodego dziedzica. – Zabini daj spokój. Chcesz, żeby Franklin, ta gnida, która przeleciała twoją dziewczynę, mnie pokonał?
            - Dlaczego mi się ten pomysł nie podoba? – Zapytał, czujnie przyglądając się chytrze uśmiechniętemu Malfoyowi. 

23 grudnia 2010

14. Zwyczajnie


            Julia stawała na palcach, by dosięgnąć księgę, która znajdowała się na jednej z wyższych półek. Albus stał kilka kroków dalej i przyglądał się tym staraniom z lekkim uśmiechem. Doskonale wiedział, że wystarczyło podejść i wyciągnąć rękę, by pomóc dziewczynie. Jednak patrzenie jak wyciąga się w górę, odsłaniając przy tym skrawek swojego brzuszka, było o wiele ciekawsze niż pomaganie w potrzebie. W końcu jednak, gdy Julia stęknęła po raz kolejny, postanowił wkroczyć do akcji.
            Nie dane mu jednak było wykonać żadnego gestu, gdyż w tym właśnie momencie, w którym odrywał stopę od ziemi, do Julii podszedł ktoś inny. Wysoki blondyn – choć nie tak blondziasty jak ten knypek Malfoy. Z daleka było widać, że był wysportowany – pewnie grał w quidditcha. Wyciągnął rękę i zdjął książkę, a kiedy Julia odwróciła się, by zobaczyć, kto ją wybawił z opresji, uśmiechnął się szelmowsko. Dziewczyna również się uśmiechnęła i wystawiła dłoń, by odzyskać księgę. Blondyn zaśmiał się i uniósł książkę wysoko nastawiając policzek.
            Albus rozszerzył ze zdziwienia oczy, kiedy Julia, lekko zarumieniona, stanęła na palcach i cmoknęła nieznajomego. Zaraz potem spłonęła mocniejszym rumieńcem i odebrała księgę, a nieznajomy założył jej rękę na ramię i poprowadził do stolika. Rozmawiali i głośno się śmiali, aż w pewnym momencie bibliotekarka zwróciła im uwagę.
            Potter zacisnął pięści i wyszedł szybko z biblioteki, by nie musieć oglądać flirtowania nieznajomego z jego Julią.
            Chwila, stop! Jego Julią?
            Pluł sobie w twarz, że nie podszedł do niej szybciej. Teraz pewnie to on siedziałby obok niej. Rozmawialiby, śmialiby się, może zaprosiłby ją do Hogsmeade… Ale nie. Wolał stać i patrzeć, jak się męczy, aż w końcu stracił swoją szansę. I płonął z zazdrości!
            Tak – był zazdrosny. Cholernie zazdrosny!
            Cholera.
            Wyszedł ze szkoły i skierował się na pomost nad jeziorem. Zwolnił dopiero, gdy zdał sobie sprawę, że wpadłby do wody. Pogoda nie była już najlepsza, więc wolał nie ryzykować kąpieli. Zacisnął mocniej pieści i usiadł. Zachowywał się jak robot, w jego ruchach nie było zwykłej spontaniczności, luzu…
            Na powierzchnie wychynęło jedno z ramion kałamarnicy mieszkającej w jeziorze. Wzdrygnął się, kiedy kropelki wzburzonej przez nią wody ochlapały jego twarz.

            *

            Shila weszła do dormitorium i pognała do łazienki. Rose, leżąca na łóżku i czytająca książkę podniosła zaciekawiony wzrok i utkwiła go w zamykających się drzwiach. Zmarszczyła brwi i przestała przeżuwać fasolki wszystkich smaków. Odstawiła kartonik na pobliski stolik nocny i niezbyt zgrabnie zsunęła się z łóżka. Podeszła do drzwi łazienki i zapukała.
            - Shi, wszystko dobrze? – Spytała, przykładając ucho do drewna. Słyszała szum wody i jakby ciche chichotanie Azjatki. – Dobrze się czujesz? – Spytała, jeszcze mocniej marszcząc brwi.
            - Tak, tak! – Odpowiedział jej stłumiony przez wodę i drzwi, ale rozbawiony głos Shili. Rose wzruszyła ramionami i wróciła na łóżko. Położyła się na brzuchu, wzięła pudełeczko z fasolkami i otworzyła książkę na stronie, na której skończyła.
            Po kilkunastu minutach zamek od łazienki strzelił i wyszła z niej owinięta w ręcznik Shila. Włosy również miała przewinięte ręcznikiem, a po jej ramionach i nogach spływała jeszcze woda. Stanęła w progu i oparła się o framugę, rozmarzonym wzrokiem spoglądając na przyjaciółkę. Westchnęła przeciągle.
            - Shi, zachowujesz się dziwnie. Gdzie byłaś przez całą noc? Myślałam, że poszłaś spać, ale jak wróciłam to ciebie nie było… - Rose przerwała, bo Shila ponownie zachichotała. Oderwała się od framugi i rzuciła się na swoje łóżko, nie zważając na ręcznik, który podwinął się i już prawie ukazywał to, czego nie powinien.
            - Zasłoń się! – Powiedziała Wesley, wstając z łóżka i podchodząc do niej. Naciągnęła jej lekko ręcznik i usiadła obok. Shila miała rozanielony wyraz twarzy i rozmarzone oczy. – Ostatni raz widziałam cię taką w sierpniu, kiedy ten miły Francuz… - Oczy Rose nagle się rozszerzyły , a wyraz twarzy uległ zmianie: z zatroskanej w zamyślony. Wydawało się, jakby łączyła fakty, układała puzzle. W końcu jednak ponownie spojrzała na Shilę i otworzyła lekko usta, a Azjatka zaczęła chichotać niczym głupiutka blondyneczka. – Nie! No nie gadaj! – Zawołała Rose. Shila wybuchła głośnym śmiechem. – Robiłaś to! Ty jędzo! I nawet nie powiedziałaś tylko kazałaś mi się domyślać! – Krzyknęła Weasley, uśmiechając się szeroko i przygniatając Shilę poduszką. Ishihara zaśmiała się szczerze i odsunęła materiał od twarzy.
            - Przepraszam, ale tak słodko wyglądasz, kiedy myślisz – powiedziała, osłaniając się przed kolejnym atakiem poduszki. – Tak śmiesznie marszczysz nos. A! – Wrzasnęła, kiedy poducha uderzyła ją w głowę, powodując zsunięcie się ręcznika. Mokre włosy opadły jej na nagie ramiona.
            - Śmiesznie? – Zapytała Rose, uśmiechając się szatańsko. Chciała ponownie rzucić się na Shilę, ale ta wstała gwałtownie z zamiarem ucieczki. Nim jednak zrobiła krok ręcznik owijający jej ciało rozwiązał się i spadł. Rose otworzyła szeroko usta i odwróciła spojrzenie śmiejąc się głośno.
            - Bardzo zabawne! – Zawołała Shila, pospiesznie schylając się i ponownie owijając puchatym ręcznikiem. Mimo że udawała oburzoną nie mogła ukryć uśmiechu. W końcu jednak zaczęła się śmiać wraz z przyjaciółką.
            - Mój brzuch! – Zawołała Rose, niemal płacząc ze śmiechu. Przeturlała się po łóżku i spadła na podłogę. Huk spowodował kolejną falę śmiechu. Do dormitorium weszła jedna ze współmieszkanek Weasley i Ishihary, ale widząc roznegliżowaną Shilę, całą czerwoną ze śmiechu i tarzającą się po podłodze Rose, szybko wyszła.
            W końcu po długim i męczącym śmiechu dziewczyny siedziały na podłodze obok siebie, opierając się plecami o łóżko Weasley. Zarumienione i zdyszany wpatrywały się w pudełeczko fasolek leżące na podłodze. Drażetki rozsypały się po dywanie, niektóre zostały zmiażdżone przez czyjeś turlające się po ziemi ciało.
            - Opowiadaj – powiedziała Rose, spoglądając na przyjaciółkę.
            - Och! Było bosko! – Shila odchyliła głowę do tyłu i wyrzuciła w górę ręce. – Boże, jakie to było wspaniałe! Te dłonie, dotykające mojego ciała! – Niemal rozpływała się na wspomnienie upojnej nocy. Swoimi dłońmi wodziła po swojej szyi i mruczała z zadowolenia. Rose szturchnęła ją łokciem w bok. Usiadła wyprostowana i uśmiechnęła się. – Musisz to przeżyć, żeby zrozumieć. – Dodała.
            - Nie spieszy mi się – powiedziała Rose, siadając po turecku.
            - Ale może już niedługo, co? – Shila poruszyła zabawnie brwiami, szturchając ja w bok. – No, mów jak z Benem? Widziałam was na kanapie.
            - Tylko się całowaliśmy – powiedziała Rose.
            - Ale podobało ci się.
            - Może – Rose odchyliła głowę do tyłu i spojrzała na sufit.
            - Szaleńczo ci się podobało! Widziałam to! – Zawołała Shila. – Przyznaj! – Rose spojrzała na nią i uśmiechnęła się lekko.

            *

            To było dziwne uczucie. Stali naprzeciw siebie, sztywno wyprostowani, z dłońmi wzdłuż tułowi i zakłopotaniem na twarzach. Wyglądali jak pięcioletnie dzieci, był tego pewien. Jednak nie mógł temu zaradzić, gdyż całkowicie nie umiał się odnaleźć w nowej sytuacji.
            Widział po Daisy, że ona jest równie zakłopotana, co on. Nerwowo skubała krawędź sweterka, zastanawiając się, czy przypadkiem nie powinna uciec.
            Najchętniej też by zwiał…
            To było całkiem nowe uczucie. Nie wiedział, co powinien zrobić, nigdy wcześniej nie miał dziewczyny. Ale czy Daisy była jego dziewczyną? Całowali się, więc… Tak?
            Ludzie dookoła nich zdawali się w ogóle nie zwracać na nich uwagi. Jakby wcale nie stali na środku korytarza i nie uciekali wzrokiem, zawstydzeni.
            - Cześć – powiedział w końcu Hugo, czując gorąco na policzkach i szybko bijące serce. Daisy podniosła lekko głowę i przeniosła spojrzenie z podłogi na jego oczy.
            - Hej – uśmiechnęła się nieśmiało i potarła lewą ręką prawe ramię. Znowu odwróciła wzrok i przygryzła wargę, jakby się nad czymś zastanawiając. Po chwili jednak chyba coś wymyśliła, bo szybko, zanim zdążyłaby się rozmyślić, podeszła do niego, wspięła się na palce i cmoknęła go w policzek. Po tym odsunęła się pospiesznie i uciekając wzrokiem w bok, ponownie przygryzła dolną wargę.
            Hugo uśmiechnął się lekko i – dziwnie ośmielony – podszedł do Daisy i również cmoknął ją w policzek, chwytając ją delikatnie za dłoń i prowadząc w stronę wyjścia z zamku. Crawford zarumieniła się leciutko i pozwoliła poprowadzić na błonia. Wolną ręką szczelniej otuliła się jesiennym płaszczem i z uśmiechem wyszła na chłodne powietrze.

            *

            Wszedł do biblioteki z zamiarem znalezienia swojego kumpla. Wątpił jednak, aby go tam znalazł, ale musiał sprawdzić wszystkie możliwości. Jose był mu bardzo potrzebny.
            Rozejrzał się przy wejściu i niemal od razu zauważył Weasley, siedzącą samotnie przy stoliku i czytając spokojnie książkę. Jako, że w soboty biblioteka nie jest aktywnym miejscem, łatwo było ją dostrzec. Nie można było powiedzieć tego o Jose, który przepadł niczym kamień w wodę.
            Zawiedziony kolejnym nietrafionym miejscem poszukiwań, postanowił wycofać się i poszukać gdzie indziej. Nawet nie miał czasu podokuczać Weasley (choć ostatni wieczór, w którym pokazała się z innej strony, mógł być świetnym tematem „rozmowy”), śpieszyło mu się znaleźć Gonzalesa. Już robił krok, by się odwrócić, kiedy jego uwagę przykuł Benjamin Franklin zbliżający się do Gryfonki.
            Damian zatrzymał się i zmarszczył brwi, obserwując przebieg wydarzeń. Puchon, uśmiechnięty od ucha do ucha, dopadł krzesło obok Gryfonki i odwrócił je, siadając na nim okrakiem i opierając się łokciami o drewniane oparcie. Weasley z początku wyglądała na zdziwioną, ale po chwili uśmiechnęła się szeroko i odłożyła książkę. Tak, odłożyła książkę, to nie w jej stylu. Następnie odwróciła się w stronę Franklina i nachyliła się delikatnie, pozwalając, by ten namiętnie ją pocałował.
            - Nie do wiary! – Wymsknęło mu się oglądając pocałunek Weasley z Franklinem. Zmarszczył brwi jeszcze bardziej, i całkowicie zapominając o Jose, podszedł nieco bliżej. Nic mu to jednak nie dało, wcale nie słyszał o czym rozmawiali. Mógł jednak zrozumieć, że tych dwoje ma się ku sobie, to było wręcz widać.
            Widzieć Weasley w towarzystwie chłopaka, całującą się namiętnie w niewątpliwie publicznym miejscu, było niemałym zaskoczeniem. To niemal jakby zobaczyć McGonagall w falbaniastej sukni tańczącą kankana. Jednak, widzieć Weasley w towarzystwie TEGO jednego konkretnego chłopaka, to było niczym… brakowało mu określeń.
            Kiedy tylko Scorp się dowie…
            Uśmiechnął się chytrze i w tym momencie Ben spojrzał w jego stronę. W jego oczach nie zobaczył niczego, tylko zwykłą obojętność. Weasley zauważyła, że przestał ją słuchać i powędrowała spojrzeniem za jego wzrokiem.
            Damian wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i pomachał w jej stronę. Zdziwiona uniosła jedną brew do góry. Zabiniego uderzył fakt, że niemal identycznie unosił brew Scorpius. Odegnał od siebie te dziwne myśli i spojrzał na Weasley, zarysowując na swojej klatce piersiowej wybrzuszenie, mające imitować jej cycki. Gryfonka zaczerwieniła się delikatnie, a Zabini się zaśmiał. W końcu jednak spojrzał na Franklina i rozbawiony wyszedł z biblioteki. 

21 listopada 2010

13. Odkrycia i zaskoczenia


            Perspektywa Shili

            Bawiłam się doprawdy wyśmienicie. Raz po raz podchodzili do mnie ludzie, których w ogóle nie znałam. Ale to się nie liczyło. Byłam na wypasionej imprezie wraz z moją przyjaciółką i…
            Rose.
Rozejrzałam się za rudowłosą czupryną, ale niegdzie jej nie widziałam. Przestraszyłam się, że może została napadnięta i siłą zaciągnięto ją do tych pokoi na górze. Zdezorientowana przepchnęłam się przez tłum ludzi, blokujących mi dostęp do baru, skąd miałabym lepszy widok.
Dotarłam do baru i niemal rzuciłam się na ladę. Odwróciłam się i jeszcze raz, gorączkowo przeszukiwałam wzrokiem parkietu. Po krótkich chwilach zobaczyłam ją tańczącą z Benem. Odetchnęłam z ulgą, że jednak nic jej się nie stało. Z drugiej strony, jak mogłam przypuszczać, że Ben pozwoliłby zrobić jej krzywdę. Patrzył na nią jak na najpiękniejszy cud świata.
Rose mogła wypierać się wszystkiego: że nie jest nim zainteresowana, że nie jest w jej typie. Ale ona najwyraźniej była w typie Bena… i temu nikt nie mógł zaprzeczyć.
Uśmiechnęłam się, widząc jak dobrze się bawi. Chyba w końcu wyluzowała. Tańczyła, nawet nie wiedziałam, że potrafi w jakikolwiek sposób się ruszać, co dopiero tak… seksownie.  Postanowiłam im nie przeszkadzać i powróciłam na parkiet, dołączając do grupki tańczących.
- Hej, ludziska! – Zawołał w pewnym momencie DJ. Odpowiedziała mu wrzawa i oklaski. Zaśmiał się tubalnie do mikrofonu. – Jak się bawicie? – I ponowne krzyki. – Nie słyszę! – Myślałam, że ogłuchnę od tych wrzasków.
- To chyba znaczy, że dobrze – powiedział, wchodząc z powrotem za konsolę. Trochę ściszył muzykę i z powrotem wyszedł na przód. Bez żadnego skrępowania włożył sobie rękę w spodnie. Nie w kieszeń, w spodnie! Tak… no w kierunku krocza. A najdziwniejsze było to, że po chwili wyjął stamtąd różdżkę!
Fuj.
- Słuchajcie… nadszedł czas – mówił, machając różdżką – by nasz król pokazał nam swoje umiejętności wokalne. Wiecie, co mam na myśli? – Na środku sceny pojawił się statyw z mikrofonem, a publika zaczęła wrzeszczeć jeszcze głośniej. – Tak, tak, tak! Ben! – Wrzasnął DJ, a ja uniosłam brwi do góry. Ben? Ben Ben? Niesamowite.
Obejrzałam się, żeby zobaczyć minę Rose i Bena. Rudzielec wydawała się zaskoczona, ale uśmiechnięta, a Ben, popychany przez ludzi, uśmiechał się jeszcze szerzej, kierując się w stronę sceny. A jednak to ten Ben.

*

Rose zaśmiała się i wraz z innymi zaczęła klaskać, zachęcając Bena do występu.
- Słuchajcie, to jest facet – mówił DJ – dzięki któremu możemy się tutaj spotykać! – Fala wrzasku nieco ją ogłuszyła, ale wzięła się w garść.
- Tak, tak, mów mi jeszcze, Troy – powiedział Ben do mikrofonu, stając na scenie. Przybił z nim „żółwika” i DJ usunął się za konsolę. Puścił muzykę i rzucił mikrofon drugiemu chłopakowi, który pojawił się na scenie zaraz za Benem. Ben i ten drugi przywitali się.
Mikrofon został przechwycony w locie i niemal od razu dało się słyszeć jego głos: mocny, głęboki, męski.

Baby, you're looking fine
I have you open all night like aha
I take you home baby let you keep me company
You gimme some of you, I give you some of me*

Rozległ się wrzask i ludzie niemal od razu załapali rytm. Rose rozejrzała się dookoła i nagle poczuła się jak w pułapce. Tańczący napierali na nią z każdej strony, ściskając, dotykając, bijąc łokciami. Jęknęła, czując czyjś łokieć miedzy żebrami i zaczęła przesuwać się w stronę baru, gdzie wyjątkowo nikogo nie było i mogła zaczerpnąć powietrza.
Alkohol już niemal wyparował z jej organizmu. Wciąż jeszcze go w sobie czuła, ale wiedziała, że to chwilowe zamroczenie. Nie piła od długiego czasu, więc nie było mowy, żeby była pijana.
Nim zdążyła podnieść głowę i ominąć przeszkodę, wpadła na coś. Coś miękkiego, miłego w dotyku, ciepłego i dużego. Byłaby się odbiła i upadła, gdyby nie czyjeś silne ramiona, przytrzymujące ją w talii. Zdziwiona podniosła twarz do góry i spojrzała na, nie mniej zdziwionego, Malfoya.

*

Perspektywa Scorpiusa

Już miałem przekląć osobę, która tak bezceremonialnie na mnie wpadła, kiedy zdałem sobie sprawę z faktu, iż jest to drobne ciało, niewątpliwie dziewczęce, o czym uświadomiła mnie zgrabna talia.
Chcąc dowiedzieć się więcej o nieznajomej i – w głębi duszy – mając nadzieję na udany romans, przywołałem na twarz rozbrajający uśmiech numer 24, zarezerwowany tylko dla nieznajomych. I omal nie zadławiłem się własną śliną, kiedy ową nieznajomą okazała się być Weasley.
Tak, TA Wesley. Ruda, niska, przemądrzała kujonica, z przerostem ego, która zawsze musi mieć rację, nawet, jak tej racji nie ma. Ale teraz wyglądała całkowicie inaczej. No dobra, może wciąż była rudą, niską, przemądrzałą kujonicą, ale swój nienaganny szkolny mundurek zamieniła na bardziej dziewczęce ubranie. Nawet nie wiedziałem, że może wyglądać… tak, jak wygląda. Ba! Ja nawet nie wiedziałem, że ona ma takie ubrania. Sądziłem, że poza dżinsami i sweterkami, których lata świetności były młodzieńczymi latami mojego ojca, nie miała żadnych innych ubrań. Proszę, proszę…
Jednak największym zaskoczeniem było…
- Wesley, ty masz cycki – powiedziałem zdziwiony, przyglądając się odzianemu w czerwony stanik biustowi. To było dopiero odkrycie. Wesley, codziennie ubrana w mundurek, nigdy nie pokazywała cycków! Schowana pod warstwami ubrań wyglądała płasko jak decha! A tymczasem skrywała przed światem – wcale nie płaski - biust! Proszę, proszę… I rozpuściła włosy… Nie trudno zauważyć tak małą zmianę, gdy na co dzień widzi się koński ogon.
Jak przystało na totalną dziewicę, pod względem… każdym względem… Weasley spłonęła rubinowym rumieńcem i wyszarpnęła się z mojego uścisku. Zaczarowany dokonanym odkryciem, zapomniałem, że wciąż ją przytrzymuję. Zabrałem ręce i wsadziłem je nonszalancko do kieszeni spodni. Pojawił się Zabini.
- O Boże, ona ma cycki! – Zawołał Damian, a zabrzmiało to niemal przerażająco. Zaśmiałem się, a Weasley, oburzona naszym zachowaniem, spłonęła jeszcze bardziej i przepchnęła się między nami, nie zapominając, by dźgnąć mnie łokciem w żebra.
Damian spojrzał na mnie zdziwiony. Przybiłem z nim „żółwika” i ruszyliśmy w poszukiwaniu Jose. Miał dla mnie coś załatwić, ale zniknął gdzieś na początku imprezy, i tyle go widziałem.

*

Dupek! Kretyn! Ignorant!
Tak, Malfoy, mam cycki! Sobie wyobraź, że gdybyś widział coś więcej poza czubkiem swojego nosa, to dostrzegłbyś, że jestem DZIEWCZYNĄ! A w naturze dziewczyn jest, by mieć CYCKI!
Bufon.

Rose przedarła się do baru i poprosiła o szklankę wody, zimnej, bo potrzebowała zamrozić na chwilę swój mózg. Na scenie Ben czuł się jak ryba w wodzie, zostawiając ją – biedną antylopę – na pożarcie takich hien, jak Malfoy!

Number one, I take two number threes
That's a whole lotta you and a side of me
Now is it full of myself to want you full of me
And if its room for dessert then I want a piece*

Wypiła niemal całą szklankę naraz, czując mróz przedzierający się przez jej przełyk. Kłuł ją w gardło, sprawiał przyjemny ból. Barman spojrzał na nią zaciekawiony, kiedy ostawiła napój i spojrzała na Bena.
Piosenka w końcu dobiegła końca. Rozbrzmiały oklaski i wiwaty, a wokaliści przybili ze sobą piątki.
- Też mi coś. To było mistrzostwo? – Zapytał ktoś i niemal cała sala stała się zupełnie cicha. Ktoś kwestionował talent Bena. Rose spojrzała w kierunku, gdzie spoglądali wszyscy, wyciągając szyje i stając na palcach. W kręgu osób stała Shila, z założonymi na biodrach rękami. Patrzyła wyzywająco na Bena.
- Potrafisz lepiej? – Spytał do mikrofonu. Prychnęła. – Więc zapraszamy – zrobił zachęcający gest dłonią. Shila uśmiechnęła się ironicznie i pewnym siebie krokiem przemierzyła salę, docierając do sceny. – Co zaśpiewasz?
- Niech ta myśl nie zaprząta twojej ślicznej główki, Ben – Shila wyjęła różdżkę z gorsetu (Rose zastanawiała się, jak ona ją tam zmieściła) i zaczarowała sprzęt DJ’a. – Wybacz, skarbie, na chwilę wypadasz – powiedziała. DJ zaśmiał się, ale odsunął od konsoli.

I’m a real Wild Child! **

Shila zaczęła mocnym akcentem. Rose uniosła brew do góry. Wiedziała, że Shila śpiewa, i wiedziała, że robi to dobrze, ale to wykonanie było wręcz… nieziemskie!

*

Kiedy Shila skończyła, rozbrzmiały oklaski. Uśmiechnęła się niewinnie, niczym dziewczynka prosząca mamę o lizaka i oddała mikrofon Benowi. Uściskali się i Ishihara zbiegła ze sceny.
- Hej! – Odwróciła się i omal nie zemdlała. Przed nią stał Ivan. Prawdziwy, najprawdziwszy z Ivanów!
- Hej – powiedziała, choć sądziła, że nie będzie w stanie wyrzucić z siebie nawet słowa. Uśmiechnęła się, czując drganie kącików ust. Denerwowała się, jakby co najmniej chodziło o zaliczenie transmutacji, a nie rozmowę z chłopakiem.
- Naprawdę dobry występ – powiedział, podchodząc bliżej. Czuła szybkie bicie serca, a gdyby nie muzyka, za pewne każdy na sali mógłby je usłyszeć. Przełknęła ślinię, i niezdolna do jakiegokolwiek słowa, skinęła głową. Była zbyt szczęśliwa! – Masz ochotę na drinka?
Jezu! Boże, dzięki ci! Jesteś wspaniały, Boże!
- Jasne – powiedziała, starając się rozluźnić. Ivan uśmiechnął się szeroko, a ona niemal nie straciła przytomności. Poprowadził ją do baru.

*

Ben zszedł ze sceny i odszukał Rose. Siedziała na jednej z kanap i popijała – o ile dobrze widział – wodę.
- Hej – powiedział, siadając obok. Uśmiechnęła się do niego i usiadła wygodniej, twarz kierując w jego stronę. Machinalnie, nie zastanawiając się nad tym, założyła nogę na nogę. Ben uśmiechnął się, widząc ten kobiecy gest. Był on na tyle rzadkim widokiem u Rose, zazwyczaj siedzącej z kolanami przy sobie, że wywołał w nim zachwyt. Uważał, że Rose to naprawdę ładna dziewczyna i nie mógł pojąć, dlaczego ukrywała się za swetrami i golfami.
- Hej – powiedziała, przeciągając lekko literkę „e”. Uśmiechnęła się słodko. – Nie wiedziałam, że śpiewasz! – Zawołała nagle, zachwycona.
- Umie się to i owo – zażartował, wywracając oczami. Zaśmiała się perliście. – Ale twoja koleżanka też jest niezła – dodał.
- Niezła? Pobiła cię po całości – powiedziała Wesley.
- Tak uważasz? – Spytał. Rose nie zwróciła nawet uwagi, że znalazł się bliżej niej. Uśmiechnęła się i pokiwała głową, a gdy Ben uniósł do góry brew, zbliżając się jeszcze bardziej, zaśmiała się uroczo.
- Mocno bijesz? – Zapytał, utkwiwszy wzrok w ustach dziewczyny. Zmarszczyła brwi.
- Nie rozumiem?
- Zaraz się przekonam – i pocałował ją. Tak po prostu ją pocałował! Bez żadnej zapowiedzi! Najciekawsze było to, że Rose tylko przez ułamek sekundy zdawała się być zaskoczona. Po chwili przymknęła powieki i uśmiechając się, oddała pocałunek. 

13 listopada 2010

12. Siódma strefa


            Perspektywa Albusa

            Nie mogłem zasnąć. Te pół godziny przed kolacją spędzone z Julią były magiczne. Nie w sposób, jaki znam – czary mary i te sprawy. W tym spojrzeniu… kiedy na mnie patrzyła było coś nieziemskiego. Wspaniałego.
            Jak mogłem teraz zasnąć? Kiedy czułem, że coś się zmieniło, coś pękło, coś urosło. Tam, we mnie. W niej. Coś się stało. Coś dobrego i przyjemnego, z czego oboje będziemy się cieszyć.
            Wiedziałem to.

            Julia podniosła wzrok i spojrzała na niego. Wtedy wydawało mu się, że czas nagle spowolnił. Patrzyli na siebie bez skrępowania, bez słów, trwając w ciszy, która wcale nie była niezręczną. Gdzieś w oddali słyszał brzdęk naczyń, rozmowy skrzatów, ale to nie było ważne. Liczyło się tylko to brązowe, intensywne spojrzenie Julii, skierowane w jego stronę. Stała się centrum. W panoramie obrazów tylko ona była wyraźna, cała reszta barw zlewała się w jedność. Uśmiechała się delikatnie, a jej oczy błyszczały, wydawała się szczęśliwa. *

            Spojrzałem na okno. Za szybą, wypucowaną na błysk przez skrzaty pracujące w Zamku, widziałem księżyc. Wielka, łysa głowa wisiała na niebie, świecąc jasno niczym płomień świecy. Wokół nie było żadnej chmurki, tylko głęboki grafit nieba i srebrna tarcza.
            Uśmiechnąłem się na wspomnienie Julii. Odkąd pierwszy raz ją zobaczyłem, a było to w trzeciej klasie, wiedziałem, że już nigdy nie przejdę obok niej obojętnie. Wtedy cały mój świat obrócił się o 180 stopni, a centrum wszechświata zmieniło swoje położenie. Już jako trzynastolatek wiedziałem, że Julia jest niezwykła. I wcale nie chodziło tylko o to, że była doprawdy śliczna: zarumienione policzki i wełniana czapka na głowie dodawały jej dziecięcego uroku. Chodziło o coś więcej. O sposób w jaki… była.
            Przymknąłem powieki i odwróciłem się na drugi bok. Po drugiej stronie pokoju Arnold zrzucił z siebie kołdrę, ukazując księżycowi swój wielki, tłusty brzuch. Chrapnął przeciągle, a ja skrzywiłem się i obróciłem na plecy, zamknąwszy oczy.

*

            Hugo siedział w Pokoju Wspólnym Gryfonów na kanapie przed kominkiem. Czuł się dziwnie spokojnie i jakby… radośnie. Wciąż rozpamiętywał wydarzenia sprzed godziny, kiedy to uratował Daisy przed upadkiem z wieży i kiedy… całował ją.
            Zarumienił się nieznacznie. Daisy była pierwszą dziewczyną, z którą się całował i musiał przyznać – sam przed sobą – że mu się to podobało.
            Jej drobne, dziewczęce ciało wtulone w jego ramiona poddawało się każdemu jego ruchowi. Czuł bicie jej serca i ciepło bijące od niej. Przyjemne ciepło i kojące uszy bicie serca. Było mu dobrze.
            A kiedy się od siebie odsunęli, nie mógł oderwać od niej wzroku. Z błyszczącymi oczami wpatrywał się w czerwone jak cegły policzki Daisy. Cała się zawstydziła i za pewne chciała się gdzieś przed nim ukryć, ale nie dał jej uciec. Chwycił ją za dłoń i odprowadził do wieży Krukonów. Po drodze naśmiewali się z Filcha, który słysząc ich kroki postanowił ich złapać, ale zwinnie uciekający przed nim Hugo i Daisy byli dla niego nieuchwytni.
            Hugo zaśmiał się cicho i podskoczył ze strachu, słysząc miarowe uderzenia zegara. Jego zamglone oczy na powrót zabłyszczały i pospiesznie ulotnił się do pokoju.

*

            Shila obudziła się w dobrym humorze. Otworzyła oczy i usiadła na łóżku przeciągając się jak kot i potężnie ziewając. Spojrzała na łóżko obok, gdzie spod pościeli wydobywały się ciche i miarowe dźwięki oddechu Rose. Uśmiechnęła się delikatnie i omiotła wzrokiem pokój. Pamela i Dakota już dawno wyszły, w łóżkach została tylko ona, Rose i Nicole, która właśnie przecierała oczy.
            - Dzień dobry – powiedziała szeptem Shila, zerkając na koleżankę. Nicole podrapała się po głowie, jeszcze bardziej burząc swoją krótką fryzurkę, która przez noc zamieniła się w pobojowisko i spojrzała na Azjatkę.
            - Cześć – mruknęła zaspana. Pomrugała chwilę powiekami i spojrzała na smacznie śpiącą Rose. – Kiedy wróciła? – Spytała, odrzucając kołdrę na bok, siadając na materacu i zsuwając stopy wprost do kapci w kształcie dwóch głów lwów, które zamruczały cichutko, gdy poczuły, że są używane.  Shila uwielbiała te kapcie, ale blondynka nie chciała zdradzić, gdzie je kupiła, twierdząc, że nie byłaby już taka oryginalna, kiedy Shila miałaby takie same.
            - Nie wiem, nie słyszałam jak otwierała drzwi – odpowiedziała Ishihara, głaszcząc kota, który wskoczył na jej nogi. – Biedaczka, spędziła całą noc z Malfoyem – mruknęła.
            - Połowa damskiej populacji w tej szkole… a przynajmniej ta głupia połowa, dałaby się posiekać za noc z Malfoyem – zaśmiała się cicho Nicole. – Wiesz, ciemny las, jest strasznie, a przy boku mają seksownego, napalonego Ślizgona, który wymachując różdżką wrzeszczy: Nie bój się, mała! Ja cię ochronię! – Rose mlasnęła cichutko i jeszcze bardziej zakopała się pod kołdrą. Shila i Nicole wstrzymały oddechy. Żadna z nich nie chciała obudzić koleżanki, ale nie tylko dlatego, że były tak miłe, by pozwolić jej się wyspać, ale głównie z powodu, dla którego nikt nigdy nie odważył się budzić Rose bez powodu: obudzona i niewyspana była nie do zniesienia, wrzeszczała, warczała i wyzywała. - A później lądują gdzieś pod krzakami, bo Malfoy chce ją również ochronić przed zimnem nocy, wykorzystując do tego ciepło swego ciała – dodaje szeptem Nicole.
            - Obleśna historia – stwierdziła Shila, marszcząc zabawnie nos. – Po pierwsze Malfoy jest okropny, a po drugie… tak w lesie?
            Blondynka wzruszyła ramionami i wyjęła z szafy szkolną szatę.
            Shila pochyliła się nad persem i spojrzała na jego pyszczek. Przymknięte powieki kotka świadczyły o dobrym samopoczuciu, a ciche mruczenie rozczuliło Shilę jeszcze bardziej.
            - Co, mały? – Szepnęła. Jedna powieka uniosła się do góry i ciemne okno spojrzało na właścicielkę. – Jesteś głodny? Hm? – Spytała, uśmiechając się lekko do zwierzaka. Pogłaskała go pod pyszczkiem i spojrzała na obróżkę, którą kiedyś podarowała jej Rose. Była to niebieska wstążka ze srebrną zawieszką w kształcie płatka śniegu. Azjatka uśmiechnęła się i chwyciła kota, niezgrabnie wychodząc z łóżka. – Zaraz pańcia ci coś da – zaintonowała dość wysoko i wyjęła ze swojego kufra ukrywane przed Nicole, która je uwielbiała, ciasteczka dla kotów. Dała kotu trzy ciasteczka, a resztę schowała z powrotem, upewniając się, że Nicole niczego nie zauważy.
Nicole była trochę dziwna, no bo kto normalny je ciasteczka dla kotów, ale Shila ją lubiła. Na każdy temat, blondynka miała swoje – często odmienne od większości – zdanie, nie bała się mówić, co myśli, była na swój sposób oryginalna i jedyna.
Zamek w drzwiach strzelił i z łazienki wyszła kompletnie ubrana i umalowana Nicole. Włosy, które wciąż wyglądały, jakby ich w ogóle nie czesała, w rzeczywistości potraktowała żelem, misternie układając i spinając grzywkę różową spinką z trupią czaszką. Była pomalowana mocno, ale bez zbytniej przesady. Niebieskimi oczami powędrowała do kota, który zajadał się ciasteczkami.
- Masz ciastka? – Spytała, podbiegając do kota i wyrywając mu jedno ciastko. – Dlaczego je ukrywałaś? – Spojrzała z wyrzutem na koleżankę.
Shila skrzywiła się. Nicole zajadała się ciastkiem jej kota, a kawałek ukruszył się i upadł na podłogę. Blondynka spojrzała w dół i podłożyła pod brodę dłoń, by już więcej nie upuścić.
- Jak ty to możesz jeść? – Spytała Azjatka.
- Normalnie. Próbowałaś kiedyś? – Zapytała Nicole, chwytając swoją wielką torbę i wychodząc. W drzwiach mrugnęła jeszcze do Shili.
Ishihara spojrzała na Snowy jedzącego ciastka i bez zastanowienia sięgnęła po jedno, ułamała kawałek i ugryzła. Otworzyła szerzej oczy i wypluła pogryzione ciastko na dłoń, wycierając usta. Resztę ciastka oddała kotu i wstała, wyrzucając do kosza to, czego nie była w stanie przełknąć.
- Obrzydliwe – jęknęła, podchodząc do szafy.

*

Albus schodził po schodach prowadzących do Wielkiej Sali, spokojnym, wolnym krokiem. Kątem oka zauważył trzyosobową grupkę dziewcząt stojących po jego prawej stronie. Uśmiechnął się, gdy zdał sobie sprawę, że mówią o nim. Ostatnio coraz częściej był tematem rozmów dziewcząt.
Niewątpliwie miało to związek z jego ojcem, który – bądź co bądź – uratował ludzkość przed Voldemortem. Jednak niezwykłe zainteresowanie płci przeciwnej Albus zawdzięczał również urodzie, która w przeciągu ostatnich kilku lat z dziecięcej stała się bardziej męska. Jego zazwyczaj wiotkie ciało nabrało trochę masy, wypełniając szatę, wiecznie wiszącą na jego ramionach, szczęka nabrała ostrzejszych rysów, a włosy, których nigdy nie był w stanie ułożyć, zaczęły układać się same.
Młody Potter był zadowolony z tych zmian. Podświadomie zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli zainteresowało się nim większość dziewcząt w szkole, może dołączyć do nich Julia. Czyż to nie wspaniała nowina?
Julia stała prze wyjściem z zamku, rozmawiając ze swoją siostrą. Spojrzała w jego kierunku i uśmiechnęła się. Odwzajemnił uśmiech, kiwnąwszy głową. Zeskoczył z dwóch ostatnich stopni i pewnym siebie krokiem wszedł do Wielkiej Sali na śniadanie.
Albus podszedł do Hugo siedzącego przy stole Gryfonów i usiadł naprzeciw niego.
- Cześć – powiedział, sięgając po grzankę.
- Humor dopisuje? – Spytał młody Weasley, zajadając się jajecznicą na bekonie. Wyglądał, jakby nie spał całą noc, ale mimo ciemnych cieni pod oczami, wydawał się być zadowolony z życia.
- Dopisuje – odpowiedział Albus, uśmiechając się szeroko. W pamięci miał plotkujące o nim dziewczyny i uśmiechniętą Julię.
- Cześć chłopaki – powiedziała Shila, dotykając ramienia Albusa i siadając obok niego.
- Cześć. Rose wróciła? – Spytał Hugo, na co Azjatka pokiwała twierdząco głową.
- Biedaczka pół nocy spędziła w lesie, na lekcjach będzie nie do życia – stwierdziła, nie patrząc na rozmówców i zajmując się swoim tostem z dżemem.
- Powinni odrobić ten szlaban dzisiaj. Mogliby jutro spać jutro cały dzień – stwierdził Albus.
Shila uśmiechnęła się delikatnie, nie podnosząc wzroku z tosta, którego namiętnie smarowała dżemem. Doskonale wiedziała, czym kierowała się Rose, błagając McGonagall o karę w środku tygodnia: nie chciała przegapić imprezy w Siódmej Strefie. Niestety nie mogła podzielić się tą informacja z bratem i kuzynem Rudej, zdając sobie doskonale sprawę z tego, że Siódma Strefa jest strzeżona przez uczniów i wstęp do niej maja tylko zaproszeni goście. Gdyby pisnęła Albusowi i Hugo choć słówko, na pewno chcieliby iść z nimi, a jej zaproszenie mogłoby zostać cofnięte. Na to nie mogła sobie pozwolić. Potrzebowała jakiejś imprezy i to pilnie, aby już do końca nie popaść w szkolna rutynę.
Hugo obserwował jak Shila smaruje czwartego tosta i odkłada go na talerz. Zmarszczył brwi i przełknął odrobinę jajecznicy.
- Co ty robisz? – Spytał, gdy Azjatka wyjęła z kieszeni czystą, białą chustkę i zawinęła w nią dwa z czterech posmarowanych tostów. Podniosła na niego spojrzenie i uśmiechnęła się delikatnie.
- To dla Rose. Przecież nie może iść na lekcje z pustym żołądkiem. – Zaśmiała się perliście i odłożyła zawinięte tosty na bok. Chwyciła jednego z pozostałych i zaczęła jeść, przymykając powieki. – Uwielbiam dżem truskawkowy – mruknęła zadowolona. Albus uśmiechnął się i spojrzał w stronę drzwi wejściowych, gdzie akurat przechodził James.

*

Perspektywa Scorpiusa

Widzę cię. Widzę, widzę. Widzę jak tańczysz, jak zmysłowo poruszasz biodrami, jak spoglądasz na mnie spod przymkniętych powiek. Twoje długie rzęsy rzucają cień na twoje policzki. Przygryzasz dolną wargę, odchylając głowę do tyłu.
Masz na sobie skąpą sukienkę, sięgającą uda, ledwie przykrywającą kształtny tyłek. Duży dekolt odsłania fragment czerwonego, koronkowego stanika.
Jest mi dobrze od samego patrzenia!
A byłoby lepiej, gdybyś pozbyła się tej zbędnej sukienki.
            Tak! Kocham magię! Teraz dokładnie widzę twoje ciało. Seksowna, czerwona bielizna przyciąga mój wzrok jak magnes. Podchodzę bliżej, chcę cię dotknąć, posmakować. Odwracasz się plecami i  odchodzisz. Co chwilę spoglądasz ponad ramieniem. Mam iść za tobą?
            Uwielbiam takie gierki!
            Gdy znikasz w pokoju, wchodzę za tobą. Podchodzę bliżej i odwracam w swoją stronę.
            Wrzeszczę ze strachu, widząc twoją twarz.
            Zabini?! Ty nie możesz być Zabini!
            - Malfoy, padalcu, obudź się wreszcie!
            Wrzeszczę głośniej.

            - Malfoy, tępa pało, puszczaj! – Skrzywiłem się i podniosłem powieki. Już drugi raz: najpierw we śnie, teraz już totalnie na jawie, ktoś rzuca we mnie obelgami! Ta zniewaga krwi wymaga!
            - Zabini przymknij twarz, bo chcę spać – mruknąłem, wtulając się w poduszkę. Dziwne wydało mi się, że owa poduszka była jakaś twardsza niż zazwyczaj i bardziej ciepła. Zmarszczyłem czoło.
            - Puść mnie deklu, bo jak ktoś to zobaczy i orzeknie, że jesteśmy parą, to cię powieszę za jaja na wieży Gryfonów!
            - O czym ty gadasz? – Podniosłem głowę i zdałem sobie sprawę, że twarz Zabiniego znajduje się o jakiś metr bliżej niż powinna. Zerknąłem na swoją poduszkę, którą okazał się być tors Damiana. – O rzesz w mordę! – Wrzasnąłem, odskakując od niego jakby co najmniej płonął. Zabini pospiesznie wstał i wygładził szatę, odchrząkając.
            - Nareszcie.
            - Co ty tu robisz? Gdzie moja gorąca laska? – Spytałem, rozglądając się po dormitorium.
            - Przyszedłem cię obudzić. Śniadanie już się dawno skończyło, a za pięć minut mamy transmutację. Jak nie przyjdziesz, McGonagall transmutuje cię w kanapkę! I nie wiem, do cholery, gdzie twoja seksowna laska, ale ja na sto procent nią nie jestem! Co to w ogóle było? Ściskałeś mnie – powiedział oburzony. – Jesteś gejem?
            - Co? – Zapytałem zszokowany. – Nie! Jak w ogóle… Zjeżdżaj stąd, muszę się ubrać – zaperzyłem się i rzuciłem w Zabiniego poduszką, by dał mi spokój. Zrobił dziwną minę i wyszedł, trzaskając drzwiami.
            - Moja gorąca laska! – Westchnąłem żałośnie, rzucając się na materac i przykrywając kołdrą. 

*

            Shila szła po schodach, by obudzić Rose. Śniadanie się skończyło, a młoda Weasley wciąż smacznie spała w dormitorium. Ishihara uśmiechnęła się pod nosem, wyobrażając sobie wieczorną imprezę i skręciła w prawo. Za rogiem nieoczekiwanie na kogo wpadła. Ktoś widocznie bardzo się śpieszył, bo siła uderzenia była na tyle mocna, by zwalić Shilę z nóg.
            Jęknęła cichutko, wypuszczając z płuc powietrze i czując na swoim ciele ciężar drugiego ciała. Zdezorientowana otworzyła oczy i omal nie zakrztusiła się własną śliną. Leżał na niej Ivan Strait, jej miłość, jej słońce, jej powietrze, jej marzenie…
            - Uch, przepraszam – stęknął, podpierając się rękami po obu stronach jej głowy i dźwigając się na nogi.
            Nie, nie, leż jeszcze, pomyślała spanikowana. Nigdy tak naprawdę nie znalazła się w tak bliskiej odległości Ivana. Zerkała na niego czasem, z ukrycia, z daleka. Śniła o nim, wyobrażała sobie, jak rozmawiają. Ale dopiero teraz poczuła, że jest prawdziwy. Poczuła ból, spowodowany upadkiem, a ból był prawdziwy. Skoro ból był prawdziwy, Strait tez musiał być. Mogła go dotknąć, by namacalny, nie tak jak marzenia. Był. Istniał naprawdę.
            - Pomogę ci – powiedział, wyciągając w jej kierunku dłoń. Była zamroczona. Nie tylko przez upadek, ale przez sam jego widok. To było tak nierzeczywiste, że aż… prawdziwe. Stał przed nią, jak zwykle uśmiechnięty, z rozwianymi czarnymi włosami, niedokładnie zapiętą koszulą i wyciągał w jej stronę dłoń, a ona, idiotka, zamiast ją chwycić, gapiła się na niego z otwartą buzią i przyspieszającym oddechem. G a p i ł a  s i ę zamiast reagować!
            Po chwili zreflektowała się. Zamknęła buzie i podała mu dłoń. Zwinnie stanęła na nogi tuż przed nim i uśmiechnęła się miło. Ivan schylił się i podniósł jej torbę, a po chwili wręczył ją właścicielce.
            - Na razie – powiedział, oddalając się. Przyspieszył kroku i zaczął biec.
            Stała na środku pustego korytarza z torbą przyciskaną do klatki piersiowej i oddychała coraz szybciej. Czuła się, jakby właśnie nurkowała i potrzebowała powietrza. Oddychała szybciej i szybciej, aż w końcu puściła się biegiem do wieży Gryffindoru.

            *

            No nie wiem czy to dobry pomysł – powiedziała Rose, siadając na krześle na środku pokoju. Wokół niej krzątała się Shila.
            - To fantastyczny pomysł – zawołała uradowana Shila, sięgając po paletę z cieniami do powiek. Już zdążyła nasmarować twarz Rose pudrem, przez co Ruda dziwnie się czuła. Nigdy wcześniej się nie malowała. Nie widziała takiej potrzeby. – Zresztą, bądźmy szczere… idziesz na wypasioną imprezę, tak?
            - Tak – odpowiedziała Rose.
            - Zamknij oczy – poleciła jej Shi. – Będzie tam mnóstwo chłopaków, tak?
            - Tak – powiedziała Ruda, choć mniej pewnym głosem niż poprzednio.
            - A ty chcesz ładnie wyglądać, bo będzie tam także Ben, tak? – Zapytała Shila, ale nie uzyskała już odpowiedzi. Jednak zdawała się nie zwracać w ogóle uwagi na milczącą Rose i ciągnęła dalej. – Więc, kochana, nie możesz iść tam w mundurku szkolnym. Ja wiem, że w nim czujesz się najlepiej i, nie wierzę, że to powiem, ale w tej spódniczce twoje ekstra nogi wyglądają ekstra, ale, na litość boską! To będzie mega impreza! Nie można pokazać się na niej w tym, w czym ludzie widzą cię na co dzień – mówiła, robiąc kolejne pociągnięcia pędzlem. Rose nie czuła się komfortowo, czując coś na oczach i będąc ochrzanianą przez przyjaciółkę. Najbardziej niekomfortowe było jednak to, że musiała, o ironio!, przyznać Shili r a c j ę: na wielką imprezę nie można iść w mundurku szkolnym.
            - A od tego typu zadań specjalnych, w których potrzeba profesjonalnego makijażu, ekstra fryzury i odjechanej kiecki jestem ja, więc… odpręż się i pozwól mi działać.
            Rose wzięła głęboki oddech i spróbowała się odprężyć. Trudne to jednak było, kiedy nad sobą miała Shilę, marudzącą: otwórz oczy, zamknij oczy, popatrz w lewo, popatrz w prawo.
            W końcu po półgodzinnym malowaniu, zmywaniu i rysowaniu od nowa Shila oznajmiła:
            - Skończyłam – i podała Rose lusterko.
            Przez chwilę nie chciała patrzeć. Bała się zobaczyć, co zrobiła Shila. I choć wiedziała, że nie może spodziewać się nikogo innego jak siebie samej, swojej własnej twarzy, obawiała się, że nie rozpozna swoich rysów.
            - No na co czekasz? Patrz! – Zawołała Shi, szturchając ją w ramię. Rose odetchnęła głęboko i otworzyła oczy.
            - O rzesz w mordę! – Szepnęła, przyglądając się odbiciu swojej twarzy. Nie było tak źle, mogła rozpoznać siebie pod tymi cieniami, tuszem i błyszczykiem. Uśmiechnęła się i po raz pierwszy powiedziała sobie w duchu, że wygląda ładnie. Naprawdę ładnie. – Dobra jesteś.
            - Jeszcze nie skończyłam. Trzeba cos zrobić z tym – powiedziała, biorąc do ręki włosy Rudej, związane w ciasny kucyk.
            - Nie mogę iść z kucykiem? – Zapytała Rose z nadzieją, spoglądając na przyjaciółkę z miną szczeniaka.
            - Nie ma mowy! Nie po to stałam tu pół godziny z twoim makijażem, żeby puścić cię w tym… nudnym kucyku! – Zawołała. – Tylko jeszcze nie wiem, co… - Przerwała w połowie zdania i spojrzała na Rose z szeroko otwartymi oczami. Uśmiechnęła się szeroko i nakazała jej zamknąć oczy.
            - Ale nie ogolisz mnie na łyso? – Spytała przestraszona.
            - Jeszcze nie dziś – odpowiedziała Shila i nim Rose zdążyła przymknąć powieki zdjęła z jej włosów gumkę. Weasley czekała chwilę, ale nic się nie działo, więc otworzyła oczy.
            - Już? – Spytała, spoglądając do lusterka.
            - Jestem genialna – Shila zaklaskała w dłonie, widząc dziwnie spoglądającą na swoje odbicie Rose. Spodziewała się wymyślnej fryzury, ścinania, nawet farbowania… A ona tylko je rozpuściła? – Muszę ujawnić swój geniusz – powiedziała Shila, patrząc na nią jak na zjawisko nadprzyrodzone.

            *

            - To jakaś totalna bzdura. Siódma Strefa na pewno nie istnieje – mówiła Rose, kiedy wraz z Shilą szły na umówione miejsce.
            - A jak istnieje? Żałowałabyś, gdybyś poszła w mundurku! – Powiedziała Azjatka.
            - Ale to? Ja nigdy nie pokazuję się w takich rzeczach! – Zawołała Rose, jednoznacznie patrząc na płaszcz, który kazała jej założyć Shila, by nie zdradzać innym prawdziwego ubioru.
            - Właśnie! Teraz się pokarzesz i od razu ustawi się do ciebie kolejka seksownych i napalonych mężczyzn! – Zawołała Ishihara.
            - Coś sugerujesz? – Spytała Rose.
            - Ja? Ja nigdy niczego nie sugeruję – odpowiedziała spokojnie Azjatka.
            - Poza tym, to nie są mężczyźni! Maja po 17 lat, to jeszcze nie…
            - Psujesz moją wspaniałą wizję – mruknęła niezadowolona Shila. – Daj spokój, Rose. To tylko zabawa. Potańczysz, pośmiejesz się, poflirtujesz, a jeśli ci się nie spodoba, jutro znów będziesz szarą Rose, gnębiącą Malfoya, pochłaniającą tony książek i chodzącą w szkolnym mundurku.
            - Nie wiem, na co się tak napalasz, ale lepiej ochłoń, bo Siódma Strefa do bujda! – Powiedziała pewnie Gryfonka, dla efektu przytupując nogą. Uwielbiała mieć rację.
            - Czyżbyście się kłóciły o mnie? – Spytał Ben, wychodząc zza rogu z uśmiechem na ustach. Miał na sobie biały podkoszulek, na który narzucił niebieską koszulę, nie zapinając jej i podarte dżinsy. Rose zaniemówiła. I nie tylko dlatego, że Ben wyglądał, co najmniej, oszałamiająco. Siódma Strefa coraz bardziej stawała się rzeczywistością.
            Skoro Ben przyszedł, ba!, przyszedł ubrany jak na imprezę, musiało to oznaczać, że tajemny klub istniał naprawdę. To by z kolei oznaczało, że Weasley nie miała racji. A to poprowadziłoby do złego samopoczucia. Zabolał ją brzuch.
            - Zakładam, że te płaszcze to część kamuflażu? – Spytał, unosząc delikatnie do góry brew i wkładając dłonie do kieszeni spodni.
            Shila puściła do niego perskie oko.
            - W takim razie: nie mam pytań. Pozwolicie jednak, że zasłonię wam oczy. Rozumiecie, ze względów bezpieczeństwa, nie możemy pozwolić, aby każdy nasz gość znał dokładne położenie Strefy.
            - Naturalnie – uśmiechnęła się Shila, jako pierwsza podchodząc do Bena i pozwalając sobie zasłonić oczy. – Tylko nie za mocno, żebym się nie rozmazała – dodała, gdy poczuła delikatny materiał czarnej chustki na swojej skórze.
            Rose nie była tak pewna jak Shila. Czuła się niekomfortowo w ubraniu, jakie nakazała jej założyć przyjaciółka. W dodatku miała mieć zawiązane oczy.
            Ben zbliżył się do niej z czarną chustką w dłoniach i przyjaznym uśmiechem. Jego błękitne oczy wręcz wołały: „Możesz mi ufać!”
            Wzięła głęboki oddech i zamknęła oczy, przypominając sobie słowa przyjaciółki:

             To tylko zabawa. Potańczysz, pośmiejesz się, poflirtujesz, a jeśli ci się nie spodoba, jutro znów będziesz szarą Rose, gnębiącą Malfoya, pochłaniającą tony książek i chodzącą w szkolnym mundurku.

            I te przed wyjściem z dormitorium:

            Rozluźnij się, zrelaksuj. Dzisiaj weź głęboki oddech i zapomnij o tym, że jesteś najlepszą uczennicą Hogwartu. Zrób to dla mnie. Pełen relaks.

            Poczuła chłodny materiał na skórze. Mimowolnie wzdrygnęła się, ale nie odezwała się słowem o makijażu. Miała nadzieję, że jeśli się rozmaże, Shila pozwoli jej wrócić do dormitorium, by nie kompromitowała swojego wizerunku. Z drugiej strony wiedziała, że takie wydarzenie było całkowicie niemożliwe, ponieważ Shila zabrała ze sobą chyba cała kosmetyczkę.
            Rose westchnęła i pozwoliła Benowi poprowadzić siebie i przyjaciółkę w ciemność.

            *

            Perspektywa Rose

            To było jak uderzenie ze ścianą. W jednej chwili cisza jak makiem zasiał, nawet Shila nie odezwała się ani słowem, zbyt podekscytowana, a po sekundzie huk muzyki, krzyki, śpiewy i śmiechy. Cała moja teza, jakoby Siódma Strefa była wyssaną z palca historyjką upadła na twarz, zgnieciona bolesną prawdą.
            Ben zdjął mi z oczu opaskę, Shila sama zadbała o siebie.
            - Tu jest ekstra! – Zawołała, odwracając się w moja stronę. – Rose, kocham cię! – Zaświeciły jej się oczy. Skrzywiłam się, w ostatniej chwili unikając kolejnego, żenującego pocałunku.
            - Tak, tak, to już wiem – powiedziałam widząc śmiejącego się z nas Bena. Shila odsunęła się ode mnie i zdjąwszy płaszcz, który rzuciła na podłogę, a który w magiczny sposób sam przetransportował się na wieszak, uciekła na parkiet.
            Pozwoliłam, by Ben pomógł mi zdjąć mój płaszcz, w między czasie rozglądając się dookoła.
            Nie wiem skąd ci Puchoni wytrzasnęli takie miejsce, ale trzeba było przyznać, że robiło wrażenie. Wysokie pomieszczenie z kamiennymi ścianami, do których zamontowane zostały kolorowe światełka, wydawały się nagle takie ciepłe i jakby nie od tego zamku. Na wprost wejścia, które również w magiczny sposób zniknęło, była ogromna scena, na której stał sprzęt muzyczny najnowszej generacji, wyglądający jak ten mugolski, a jednak bardzo magiczny. Za tymi panelami stał jakiś chłopak, DJ zapewne, który kiwnął do Bena. Nad nim widniał wielki zielony, neonowy napis Siódma Strefa, widniejący na tle ogromnej siódemki, wyglądającej jakby ktoś oblał ją szlamem. Coś z niej kapało i było to zielone i świecące.
            Dookoła migały kolorowe, w większości zielone, światła, na suficie wisiała wielka, dyskotekowa, mugolski kula. Z lewej strony stały krzesła, stoliki i kanapy obite czarną skórą, z prawej – bar wypełniony wszelkiego rodzaju trunkami, za którym stało dwóch Puchonów. Serwowali oni drinki każdemu, nie bacząc na wiek. Choć w sumie nie było tam nikogo poniżej piętnastego roku życia. Jakieś zasady muszą być, pomyślałam. Między tym wszystkim: wejściem, sceną, barem i miejscem do odpoczynku znajdował się ogromny parkiet z przezroczystą podłogą. Było przez nią widać wodę, która zmieniała swój kolor. Uniosłam do góry brew, pierwszy raz spotykając się z czymś takim.
            Mój wzrok przykuł ruch, powyżej tego wszystkiego. Spojrzała w górę. Okazało się, że pomieszczenie było dwupiętrowe. Na tym poziomie znajdowała się dyskoteka, na górnym, cóż, burdel. Inaczej nie mogłam nazwać rzędu tych zielonych drzwi, za którymi raz po raz znikała jakaś para. Miałam przeczucie, że właśnie do tego służy górny pokład.
            - Jest dziś dużo ludzi, a to dopiero początek imprezy – powiedział Ben, chwytając mnie za dłoń i ciągnąc w stronę baru. Zdziwiło mnie to, że doskonale go słyszałam mimo panującego dookoła hałasu. Pokazał coś barmanowi i odwrócił się w moja stronę. – Ładnie wyglądasz – uśmiechnął się szeroko, a jednym policzku pojawił się dołeczek. Uśmiechnęłam się delikatnie. – Nie codziennie można zobaczyć cię w takim stroju – dodał, lustrując mnie od stóp do głów.
            Shila wpadła na genialny pomysł założenia mi spódniczki krótszej niż pozawalają na to wszystkie normy estetyczne, etyczne i w ogóle… wszystkie. Udało mi się jednak wyperswadować jej tą spódniczkę, zgadzając się na obcisłe, czarne rurki. Niestety jeśli chodzi o górną część mojego ubioru nie popisałam się dyplomacją. Ishihara niemal siłą zdjęła ze mnie czarny T-shirt, grożąc, cytuję, macaniem. Nie miałam innego wyjścia, jak tylko wziąć od niej czerwony stanik i czarną koszulkę na ramiączkach, którą Shila po swojemu dopracowała tak, by pokazywała fragment owego nieszczęsnego stanika.  Nic nie mogłam zrobić.
            Z tą kobietą nie ma żartów! Czasem miałam wrażenie, że ma zadatki na burdel mamę. Żadna szanująca się dziewczyna nie mogła ubierać się tak codziennie. Pierwszy raz w życiu odsłaniałam biustonosz i czułam się z tym okropnie! Jak prostytutka! Ale Shila użyła bardzo brutalnych argumentów. Strach się bać.
            Ale szpilki, które podsunęła mi pod nos od razu wyrzuciłam za drzwi. Nigdy w życiu nie zmusiłabym się do niszczenia swojego kręgosłupa! Co to, to nie!
            - Shila mnie zmusiła. Normalnie się tak nie ubieram – powiedziałam, odbierając od niego drinka. Nie byłam pewna, czy chcę go pić. Nigdy nic nie wiadomo. Jak mówi babcia: Nie znasz dnia ani godziny. Choć nie sądziłam, aby Ben mógł… Nie. Z takimi oczami?
            - Chwała jej za to, powinnaś się częściej tak ubierać – uśmiechnął się tak słodko, że poczułam, jak uginają mi się kolana. Naprawdę.
           
            Czy on… Jezus Maria! Ja nie umiem flirtować z facetami! Nie mam pewności siebie Shili, nie jestem tak wygadana jak ona… Nigdy nie flirtowałam z facetem…
            Boże, jestem żałosna.
            Wdech, wydech, wdech… Muszę się napić.

            Upiłam łyk drinka, którego mi podał. I kolejnego i jeszcze jednego. Musiałam wyluzować.
            Bez zaśmiał się i spojrzał w kierunku parkietu, gdzie Shila szalała z jakimś Krukonem.  

            Boli mnie brzuch.