Perspektywa Albusa
Nie mogłem zasnąć.
Te pół godziny przed kolacją spędzone z Julią były magiczne. Nie w sposób, jaki
znam – czary mary i te sprawy. W tym spojrzeniu… kiedy na mnie patrzyła było
coś nieziemskiego. Wspaniałego.
Jak mogłem
teraz zasnąć? Kiedy czułem, że coś się zmieniło, coś pękło, coś urosło. Tam, we
mnie. W niej. Coś się stało. Coś dobrego i przyjemnego, z czego oboje będziemy
się cieszyć.
Wiedziałem
to.
Julia podniosła wzrok i spojrzała na
niego. Wtedy wydawało mu się, że czas nagle spowolnił. Patrzyli na siebie bez
skrępowania, bez słów, trwając w ciszy, która wcale nie była niezręczną. Gdzieś
w oddali słyszał brzdęk naczyń, rozmowy skrzatów, ale to nie było ważne.
Liczyło się tylko to brązowe, intensywne spojrzenie Julii, skierowane w jego
stronę. Stała się centrum. W panoramie obrazów tylko ona była wyraźna, cała
reszta barw zlewała się w jedność. Uśmiechała się delikatnie, a jej oczy
błyszczały, wydawała się szczęśliwa. *
Spojrzałem na okno. Za szybą, wypucowaną na błysk
przez skrzaty pracujące w Zamku, widziałem księżyc. Wielka, łysa głowa wisiała
na niebie, świecąc jasno niczym płomień świecy. Wokół nie było żadnej chmurki,
tylko głęboki grafit nieba i srebrna tarcza.
Uśmiechnąłem
się na wspomnienie Julii. Odkąd pierwszy raz ją zobaczyłem, a było to w
trzeciej klasie, wiedziałem, że już nigdy nie przejdę obok niej obojętnie.
Wtedy cały mój świat obrócił się o 180 stopni, a centrum wszechświata zmieniło
swoje położenie. Już jako trzynastolatek wiedziałem, że Julia jest niezwykła. I
wcale nie chodziło tylko o to, że była doprawdy śliczna: zarumienione policzki
i wełniana czapka na głowie dodawały jej dziecięcego uroku. Chodziło o coś
więcej. O sposób w jaki… była.
Przymknąłem
powieki i odwróciłem się na drugi bok. Po drugiej stronie pokoju Arnold zrzucił
z siebie kołdrę, ukazując księżycowi swój wielki, tłusty brzuch. Chrapnął
przeciągle, a ja skrzywiłem się i obróciłem na plecy, zamknąwszy oczy.
*
Hugo
siedział w Pokoju Wspólnym Gryfonów na kanapie przed kominkiem. Czuł się
dziwnie spokojnie i jakby… radośnie. Wciąż rozpamiętywał wydarzenia sprzed
godziny, kiedy to uratował Daisy przed upadkiem z wieży i kiedy… całował ją.
Zarumienił
się nieznacznie. Daisy była pierwszą dziewczyną, z którą się całował i musiał
przyznać – sam przed sobą – że mu się to podobało.
Jej drobne,
dziewczęce ciało wtulone w jego ramiona poddawało się każdemu jego ruchowi.
Czuł bicie jej serca i ciepło bijące od niej. Przyjemne ciepło i kojące uszy
bicie serca. Było mu dobrze.
A kiedy się
od siebie odsunęli, nie mógł oderwać od niej wzroku. Z błyszczącymi oczami
wpatrywał się w czerwone jak cegły policzki Daisy. Cała się zawstydziła i za
pewne chciała się gdzieś przed nim ukryć, ale nie dał jej uciec. Chwycił ją za
dłoń i odprowadził do wieży Krukonów. Po drodze naśmiewali się z Filcha, który
słysząc ich kroki postanowił ich złapać, ale zwinnie uciekający przed nim Hugo
i Daisy byli dla niego nieuchwytni.
Hugo
zaśmiał się cicho i podskoczył ze strachu, słysząc miarowe uderzenia zegara.
Jego zamglone oczy na powrót zabłyszczały i pospiesznie ulotnił się do pokoju.
*
Shila
obudziła się w dobrym humorze. Otworzyła oczy i usiadła na łóżku przeciągając
się jak kot i potężnie ziewając. Spojrzała na łóżko obok, gdzie spod pościeli
wydobywały się ciche i miarowe dźwięki oddechu Rose. Uśmiechnęła się delikatnie
i omiotła wzrokiem pokój. Pamela i Dakota już dawno wyszły, w łóżkach została
tylko ona, Rose i Nicole, która właśnie przecierała oczy.
- Dzień
dobry – powiedziała szeptem Shila, zerkając na koleżankę. Nicole podrapała się
po głowie, jeszcze bardziej burząc swoją krótką fryzurkę, która przez noc
zamieniła się w pobojowisko i spojrzała na Azjatkę.
- Cześć –
mruknęła zaspana. Pomrugała chwilę powiekami i spojrzała na smacznie śpiącą
Rose. – Kiedy wróciła? – Spytała, odrzucając kołdrę na bok, siadając na
materacu i zsuwając stopy wprost do kapci w kształcie dwóch głów lwów, które
zamruczały cichutko, gdy poczuły, że są używane. Shila uwielbiała te kapcie, ale blondynka nie
chciała zdradzić, gdzie je kupiła, twierdząc, że nie byłaby już taka
oryginalna, kiedy Shila miałaby takie same.
- Nie wiem,
nie słyszałam jak otwierała drzwi – odpowiedziała Ishihara, głaszcząc kota,
który wskoczył na jej nogi. – Biedaczka, spędziła całą noc z Malfoyem –
mruknęła.
- Połowa
damskiej populacji w tej szkole… a przynajmniej ta głupia połowa, dałaby się
posiekać za noc z Malfoyem – zaśmiała się cicho Nicole. – Wiesz, ciemny las,
jest strasznie, a przy boku mają seksownego, napalonego Ślizgona, który wymachując
różdżką wrzeszczy: Nie bój się, mała! Ja cię ochronię! – Rose mlasnęła cichutko
i jeszcze bardziej zakopała się pod kołdrą. Shila i Nicole wstrzymały oddechy.
Żadna z nich nie chciała obudzić koleżanki, ale nie tylko dlatego, że były tak
miłe, by pozwolić jej się wyspać, ale głównie z powodu, dla którego nikt nigdy
nie odważył się budzić Rose bez powodu: obudzona i niewyspana była nie do
zniesienia, wrzeszczała, warczała i wyzywała. - A później lądują gdzieś pod
krzakami, bo Malfoy chce ją również ochronić przed zimnem nocy, wykorzystując
do tego ciepło swego ciała – dodaje szeptem Nicole.
- Obleśna
historia – stwierdziła Shila, marszcząc zabawnie nos. – Po pierwsze Malfoy jest
okropny, a po drugie… tak w lesie?
Blondynka
wzruszyła ramionami i wyjęła z szafy szkolną szatę.
Shila
pochyliła się nad persem i spojrzała na jego pyszczek. Przymknięte powieki
kotka świadczyły o dobrym samopoczuciu, a ciche mruczenie rozczuliło Shilę
jeszcze bardziej.
- Co, mały?
– Szepnęła. Jedna powieka uniosła się do góry i ciemne okno spojrzało na
właścicielkę. – Jesteś głodny? Hm? – Spytała, uśmiechając się lekko do
zwierzaka. Pogłaskała go pod pyszczkiem i spojrzała na obróżkę, którą kiedyś
podarowała jej Rose. Była to niebieska wstążka ze srebrną zawieszką w kształcie
płatka śniegu. Azjatka uśmiechnęła się i chwyciła kota, niezgrabnie wychodząc z
łóżka. – Zaraz pańcia ci coś da – zaintonowała dość wysoko i wyjęła ze swojego
kufra ukrywane przed Nicole, która je uwielbiała, ciasteczka dla kotów. Dała
kotu trzy ciasteczka, a resztę schowała z powrotem, upewniając się, że Nicole
niczego nie zauważy.
Nicole była trochę dziwna, no bo kto
normalny je ciasteczka dla kotów, ale Shila ją lubiła. Na każdy temat,
blondynka miała swoje – często odmienne od większości – zdanie, nie bała się
mówić, co myśli, była na swój sposób oryginalna i jedyna.
Zamek w drzwiach strzelił i z
łazienki wyszła kompletnie ubrana i umalowana Nicole. Włosy, które wciąż
wyglądały, jakby ich w ogóle nie czesała, w rzeczywistości potraktowała żelem,
misternie układając i spinając grzywkę różową spinką z trupią czaszką. Była
pomalowana mocno, ale bez zbytniej przesady. Niebieskimi oczami powędrowała do
kota, który zajadał się ciasteczkami.
- Masz ciastka? – Spytała,
podbiegając do kota i wyrywając mu jedno ciastko. – Dlaczego je ukrywałaś? –
Spojrzała z wyrzutem na koleżankę.
Shila skrzywiła się. Nicole zajadała
się ciastkiem jej kota, a kawałek ukruszył się i upadł na podłogę. Blondynka
spojrzała w dół i podłożyła pod brodę dłoń, by już więcej nie upuścić.
- Jak ty to możesz jeść? – Spytała
Azjatka.
- Normalnie. Próbowałaś kiedyś? –
Zapytała Nicole, chwytając swoją wielką torbę i wychodząc. W drzwiach mrugnęła
jeszcze do Shili.
Ishihara spojrzała na Snowy
jedzącego ciastka i bez zastanowienia sięgnęła po jedno, ułamała kawałek i
ugryzła. Otworzyła szerzej oczy i wypluła pogryzione ciastko na dłoń,
wycierając usta. Resztę ciastka oddała kotu i wstała, wyrzucając do kosza to,
czego nie była w stanie przełknąć.
- Obrzydliwe – jęknęła, podchodząc
do szafy.
*
Albus schodził po schodach
prowadzących do Wielkiej Sali, spokojnym, wolnym krokiem. Kątem oka zauważył
trzyosobową grupkę dziewcząt stojących po jego prawej stronie. Uśmiechnął się,
gdy zdał sobie sprawę, że mówią o nim. Ostatnio coraz częściej był tematem
rozmów dziewcząt.
Niewątpliwie miało to związek z jego
ojcem, który – bądź co bądź – uratował ludzkość przed Voldemortem. Jednak
niezwykłe zainteresowanie płci przeciwnej Albus zawdzięczał również urodzie,
która w przeciągu ostatnich kilku lat z dziecięcej stała się bardziej męska.
Jego zazwyczaj wiotkie ciało nabrało trochę masy, wypełniając szatę, wiecznie
wiszącą na jego ramionach, szczęka nabrała ostrzejszych rysów, a włosy, których
nigdy nie był w stanie ułożyć, zaczęły układać się same.
Młody Potter był zadowolony z tych
zmian. Podświadomie zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli zainteresowało się nim
większość dziewcząt w szkole, może dołączyć do nich Julia. Czyż to nie
wspaniała nowina?
Julia stała prze wyjściem z zamku,
rozmawiając ze swoją siostrą. Spojrzała w jego kierunku i uśmiechnęła się.
Odwzajemnił uśmiech, kiwnąwszy głową. Zeskoczył z dwóch ostatnich stopni i
pewnym siebie krokiem wszedł do Wielkiej Sali na śniadanie.
Albus podszedł do Hugo siedzącego
przy stole Gryfonów i usiadł naprzeciw niego.
- Cześć – powiedział, sięgając po
grzankę.
- Humor dopisuje? – Spytał młody
Weasley, zajadając się jajecznicą na bekonie. Wyglądał, jakby nie spał całą
noc, ale mimo ciemnych cieni pod oczami, wydawał się być zadowolony z życia.
- Dopisuje – odpowiedział Albus,
uśmiechając się szeroko. W pamięci miał plotkujące o nim dziewczyny i
uśmiechniętą Julię.
- Cześć chłopaki – powiedziała
Shila, dotykając ramienia Albusa i siadając obok niego.
- Cześć. Rose wróciła? – Spytał
Hugo, na co Azjatka pokiwała twierdząco głową.
- Biedaczka pół nocy spędziła w
lesie, na lekcjach będzie nie do życia – stwierdziła, nie patrząc na rozmówców
i zajmując się swoim tostem z dżemem.
- Powinni odrobić ten szlaban
dzisiaj. Mogliby jutro spać jutro cały dzień – stwierdził Albus.
Shila uśmiechnęła się delikatnie,
nie podnosząc wzroku z tosta, którego namiętnie smarowała dżemem. Doskonale
wiedziała, czym kierowała się Rose, błagając McGonagall o karę w środku
tygodnia: nie chciała przegapić imprezy w Siódmej Strefie. Niestety nie mogła
podzielić się tą informacja z bratem i kuzynem Rudej, zdając sobie doskonale
sprawę z tego, że Siódma Strefa jest strzeżona przez uczniów i wstęp do niej
maja tylko zaproszeni goście. Gdyby pisnęła Albusowi i Hugo choć słówko, na
pewno chcieliby iść z nimi, a jej zaproszenie mogłoby zostać cofnięte. Na to
nie mogła sobie pozwolić. Potrzebowała jakiejś imprezy i to pilnie, aby już do
końca nie popaść w szkolna rutynę.
Hugo obserwował jak Shila smaruje
czwartego tosta i odkłada go na talerz. Zmarszczył brwi i przełknął odrobinę
jajecznicy.
- Co ty robisz? – Spytał, gdy
Azjatka wyjęła z kieszeni czystą, białą chustkę i zawinęła w nią dwa z czterech
posmarowanych tostów. Podniosła na niego spojrzenie i uśmiechnęła się
delikatnie.
- To dla Rose. Przecież nie może iść
na lekcje z pustym żołądkiem. – Zaśmiała się perliście i odłożyła zawinięte
tosty na bok. Chwyciła jednego z pozostałych i zaczęła jeść, przymykając
powieki. – Uwielbiam dżem truskawkowy – mruknęła zadowolona. Albus uśmiechnął
się i spojrzał w stronę drzwi wejściowych, gdzie akurat przechodził James.
*
Perspektywa
Scorpiusa
Widzę cię. Widzę, widzę. Widzę jak tańczysz, jak zmysłowo poruszasz
biodrami, jak spoglądasz na mnie spod przymkniętych powiek. Twoje długie rzęsy
rzucają cień na twoje policzki. Przygryzasz dolną wargę, odchylając głowę do
tyłu.
Masz na sobie skąpą sukienkę, sięgającą uda, ledwie przykrywającą
kształtny tyłek. Duży dekolt odsłania fragment czerwonego, koronkowego stanika.
Jest mi dobrze od samego patrzenia!
A byłoby lepiej, gdybyś pozbyła się tej zbędnej sukienki.
Tak! Kocham magię! Teraz dokładnie
widzę twoje ciało. Seksowna, czerwona bielizna przyciąga mój wzrok jak magnes.
Podchodzę bliżej, chcę cię dotknąć, posmakować. Odwracasz się plecami i odchodzisz. Co chwilę spoglądasz ponad
ramieniem. Mam iść za tobą?
Uwielbiam takie gierki!
Gdy znikasz w pokoju, wchodzę za
tobą. Podchodzę bliżej i odwracam w swoją stronę.
Wrzeszczę ze strachu, widząc twoją
twarz.
Zabini?! Ty nie możesz być Zabini!
- Malfoy, padalcu, obudź się
wreszcie!
Wrzeszczę głośniej.
- Malfoy, tępa pało, puszczaj! – Skrzywiłem się i
podniosłem powieki. Już drugi raz: najpierw we śnie, teraz już totalnie na
jawie, ktoś rzuca we mnie obelgami! Ta zniewaga krwi wymaga!
- Zabini
przymknij twarz, bo chcę spać – mruknąłem, wtulając się w poduszkę. Dziwne
wydało mi się, że owa poduszka była jakaś twardsza niż zazwyczaj i bardziej
ciepła. Zmarszczyłem czoło.
- Puść mnie
deklu, bo jak ktoś to zobaczy i orzeknie, że jesteśmy parą, to cię powieszę za
jaja na wieży Gryfonów!
- O czym ty
gadasz? – Podniosłem głowę i zdałem sobie sprawę, że twarz Zabiniego znajduje
się o jakiś metr bliżej niż powinna. Zerknąłem na swoją poduszkę, którą okazał
się być tors Damiana. – O rzesz w mordę! – Wrzasnąłem, odskakując od niego
jakby co najmniej płonął. Zabini pospiesznie wstał i wygładził szatę,
odchrząkając.
-
Nareszcie.
- Co ty tu
robisz? Gdzie moja gorąca laska? – Spytałem, rozglądając się po dormitorium.
-
Przyszedłem cię obudzić. Śniadanie już się dawno skończyło, a za pięć minut
mamy transmutację. Jak nie przyjdziesz, McGonagall transmutuje cię w kanapkę! I
nie wiem, do cholery, gdzie twoja seksowna laska, ale ja na sto procent nią nie
jestem! Co to w ogóle było? Ściskałeś mnie – powiedział oburzony. – Jesteś
gejem?
- Co? –
Zapytałem zszokowany. – Nie! Jak w ogóle… Zjeżdżaj stąd, muszę się ubrać –
zaperzyłem się i rzuciłem w Zabiniego poduszką, by dał mi spokój. Zrobił dziwną
minę i wyszedł, trzaskając drzwiami.
- Moja
gorąca laska! – Westchnąłem żałośnie, rzucając się na materac i przykrywając
kołdrą.
*
Shila szła
po schodach, by obudzić Rose. Śniadanie się skończyło, a młoda Weasley wciąż
smacznie spała w dormitorium. Ishihara uśmiechnęła się pod nosem, wyobrażając
sobie wieczorną imprezę i skręciła w prawo. Za rogiem nieoczekiwanie na kogo
wpadła. Ktoś widocznie bardzo się śpieszył, bo siła uderzenia była na tyle
mocna, by zwalić Shilę z nóg.
Jęknęła
cichutko, wypuszczając z płuc powietrze i czując na swoim ciele ciężar drugiego
ciała. Zdezorientowana otworzyła oczy i omal nie zakrztusiła się własną śliną.
Leżał na niej Ivan Strait, jej miłość, jej słońce, jej powietrze, jej marzenie…
- Uch,
przepraszam – stęknął, podpierając się rękami po obu stronach jej głowy i
dźwigając się na nogi.
Nie, nie, leż jeszcze, pomyślała
spanikowana. Nigdy tak naprawdę nie znalazła się w tak bliskiej odległości
Ivana. Zerkała na niego czasem, z ukrycia, z daleka. Śniła o nim, wyobrażała
sobie, jak rozmawiają. Ale dopiero teraz poczuła, że jest prawdziwy. Poczuła
ból, spowodowany upadkiem, a ból był prawdziwy. Skoro ból był prawdziwy, Strait
tez musiał być. Mogła go dotknąć, by namacalny, nie tak jak marzenia. Był.
Istniał naprawdę.
- Pomogę ci
– powiedział, wyciągając w jej kierunku dłoń. Była zamroczona. Nie tylko przez
upadek, ale przez sam jego widok. To było tak nierzeczywiste, że aż… prawdziwe.
Stał przed nią, jak zwykle uśmiechnięty, z rozwianymi czarnymi włosami,
niedokładnie zapiętą koszulą i wyciągał w jej stronę dłoń, a ona, idiotka, zamiast ją chwycić, gapiła się
na niego z otwartą buzią i przyspieszającym oddechem. G a p i ł a s i ę zamiast reagować!
Po chwili
zreflektowała się. Zamknęła buzie i podała mu dłoń. Zwinnie stanęła na nogi tuż
przed nim i uśmiechnęła się miło. Ivan schylił się i podniósł jej torbę, a po
chwili wręczył ją właścicielce.
- Na razie
– powiedział, oddalając się. Przyspieszył kroku i zaczął biec.
Stała na
środku pustego korytarza z torbą przyciskaną do klatki piersiowej i oddychała
coraz szybciej. Czuła się, jakby właśnie nurkowała i potrzebowała powietrza.
Oddychała szybciej i szybciej, aż w końcu puściła się biegiem do wieży
Gryffindoru.
*
No nie wiem
czy to dobry pomysł – powiedziała Rose, siadając na krześle na środku pokoju.
Wokół niej krzątała się Shila.
- To fantastyczny
pomysł – zawołała uradowana Shila, sięgając po paletę z cieniami do powiek. Już
zdążyła nasmarować twarz Rose pudrem, przez co Ruda dziwnie się czuła. Nigdy
wcześniej się nie malowała. Nie widziała takiej potrzeby. – Zresztą, bądźmy
szczere… idziesz na wypasioną imprezę, tak?
- Tak –
odpowiedziała Rose.
- Zamknij
oczy – poleciła jej Shi. – Będzie tam mnóstwo chłopaków, tak?
- Tak –
powiedziała Ruda, choć mniej pewnym głosem niż poprzednio.
- A ty
chcesz ładnie wyglądać, bo będzie tam także Ben, tak? – Zapytała Shila, ale nie
uzyskała już odpowiedzi. Jednak zdawała się nie zwracać w ogóle uwagi na
milczącą Rose i ciągnęła dalej. – Więc, kochana, nie możesz iść tam w mundurku
szkolnym. Ja wiem, że w nim czujesz się najlepiej i, nie wierzę, że to powiem,
ale w tej spódniczce twoje ekstra nogi wyglądają ekstra, ale, na litość boską!
To będzie mega impreza! Nie można pokazać się na niej w tym, w czym ludzie
widzą cię na co dzień – mówiła, robiąc kolejne pociągnięcia pędzlem. Rose nie czuła
się komfortowo, czując coś na oczach i będąc ochrzanianą przez przyjaciółkę.
Najbardziej niekomfortowe było jednak to, że musiała, o ironio!, przyznać Shili r a c j ę: na wielką imprezę nie można
iść w mundurku szkolnym.
- A od tego
typu zadań specjalnych, w których potrzeba profesjonalnego makijażu, ekstra
fryzury i odjechanej kiecki jestem ja, więc… odpręż się i pozwól mi działać.
Rose wzięła
głęboki oddech i spróbowała się odprężyć. Trudne to jednak było, kiedy nad sobą
miała Shilę, marudzącą: otwórz oczy, zamknij oczy, popatrz w lewo, popatrz w
prawo.
W końcu po
półgodzinnym malowaniu, zmywaniu i rysowaniu od nowa Shila oznajmiła:
-
Skończyłam – i podała Rose lusterko.
Przez
chwilę nie chciała patrzeć. Bała się zobaczyć, co zrobiła Shila. I choć
wiedziała, że nie może spodziewać się nikogo innego jak siebie samej, swojej
własnej twarzy, obawiała się, że nie rozpozna swoich rysów.
- No na co
czekasz? Patrz! – Zawołała Shi, szturchając ją w ramię. Rose odetchnęła głęboko
i otworzyła oczy.
- O rzesz w
mordę! – Szepnęła, przyglądając się odbiciu swojej twarzy. Nie było tak źle,
mogła rozpoznać siebie pod tymi cieniami, tuszem i błyszczykiem. Uśmiechnęła
się i po raz pierwszy powiedziała sobie w duchu, że wygląda ładnie. Naprawdę
ładnie. – Dobra jesteś.
- Jeszcze
nie skończyłam. Trzeba cos zrobić z tym – powiedziała, biorąc do ręki włosy
Rudej, związane w ciasny kucyk.
- Nie mogę
iść z kucykiem? – Zapytała Rose z nadzieją, spoglądając na przyjaciółkę z miną
szczeniaka.
- Nie ma
mowy! Nie po to stałam tu pół godziny z twoim makijażem, żeby puścić cię w tym…
nudnym kucyku! – Zawołała. – Tylko jeszcze nie wiem, co… - Przerwała w połowie
zdania i spojrzała na Rose z szeroko otwartymi oczami. Uśmiechnęła się szeroko
i nakazała jej zamknąć oczy.
- Ale nie
ogolisz mnie na łyso? – Spytała przestraszona.
- Jeszcze
nie dziś – odpowiedziała Shila i nim Rose zdążyła przymknąć powieki zdjęła z
jej włosów gumkę. Weasley czekała chwilę, ale nic się nie działo, więc
otworzyła oczy.
- Już? –
Spytała, spoglądając do lusterka.
- Jestem
genialna – Shila zaklaskała w dłonie, widząc dziwnie spoglądającą na swoje
odbicie Rose. Spodziewała się wymyślnej fryzury, ścinania, nawet farbowania… A
ona tylko je rozpuściła? – Muszę ujawnić swój geniusz – powiedziała Shila,
patrząc na nią jak na zjawisko nadprzyrodzone.
*
- To jakaś
totalna bzdura. Siódma Strefa na pewno nie istnieje – mówiła Rose, kiedy wraz z
Shilą szły na umówione miejsce.
- A jak
istnieje? Żałowałabyś, gdybyś poszła w mundurku! – Powiedziała Azjatka.
- Ale to?
Ja nigdy nie pokazuję się w takich rzeczach! – Zawołała Rose, jednoznacznie
patrząc na płaszcz, który kazała jej założyć Shila, by nie zdradzać innym
prawdziwego ubioru.
- Właśnie!
Teraz się pokarzesz i od razu ustawi się do ciebie kolejka seksownych i
napalonych mężczyzn! – Zawołała Ishihara.
- Coś
sugerujesz? – Spytała Rose.
- Ja? Ja
nigdy niczego nie sugeruję – odpowiedziała spokojnie Azjatka.
- Poza tym,
to nie są mężczyźni! Maja po 17 lat, to jeszcze nie…
- Psujesz
moją wspaniałą wizję – mruknęła niezadowolona Shila. – Daj spokój, Rose. To
tylko zabawa. Potańczysz, pośmiejesz się, poflirtujesz, a jeśli ci się nie
spodoba, jutro znów będziesz szarą Rose, gnębiącą Malfoya, pochłaniającą tony
książek i chodzącą w szkolnym mundurku.
- Nie wiem,
na co się tak napalasz, ale lepiej ochłoń, bo Siódma Strefa do bujda! –
Powiedziała pewnie Gryfonka, dla efektu przytupując nogą. Uwielbiała mieć
rację.
-
Czyżbyście się kłóciły o mnie? – Spytał Ben, wychodząc zza rogu z uśmiechem na
ustach. Miał na sobie biały podkoszulek, na który narzucił niebieską koszulę,
nie zapinając jej i podarte dżinsy. Rose zaniemówiła. I nie tylko dlatego, że
Ben wyglądał, co najmniej, oszałamiająco. Siódma Strefa coraz bardziej stawała
się rzeczywistością.
Skoro Ben
przyszedł, ba!, przyszedł ubrany jak na imprezę, musiało to oznaczać, że
tajemny klub istniał naprawdę. To by z kolei oznaczało, że Weasley nie miała
racji. A to poprowadziłoby do złego samopoczucia. Zabolał ją brzuch.
- Zakładam,
że te płaszcze to część kamuflażu? – Spytał, unosząc delikatnie do góry brew i
wkładając dłonie do kieszeni spodni.
Shila
puściła do niego perskie oko.
- W takim
razie: nie mam pytań. Pozwolicie jednak, że zasłonię wam oczy. Rozumiecie, ze
względów bezpieczeństwa, nie możemy pozwolić, aby każdy nasz gość znał dokładne
położenie Strefy.
-
Naturalnie – uśmiechnęła się Shila, jako pierwsza podchodząc do Bena i
pozwalając sobie zasłonić oczy. – Tylko nie za mocno, żebym się nie rozmazała –
dodała, gdy poczuła delikatny materiał czarnej chustki na swojej skórze.
Rose nie
była tak pewna jak Shila. Czuła się niekomfortowo w ubraniu, jakie nakazała jej
założyć przyjaciółka. W dodatku miała mieć zawiązane oczy.
Ben zbliżył
się do niej z czarną chustką w dłoniach i przyjaznym uśmiechem. Jego błękitne
oczy wręcz wołały: „Możesz mi ufać!”
Wzięła
głęboki oddech i zamknęła oczy, przypominając sobie słowa przyjaciółki:
To tylko zabawa. Potańczysz, pośmiejesz się,
poflirtujesz, a jeśli ci się nie spodoba, jutro znów będziesz szarą Rose,
gnębiącą Malfoya, pochłaniającą tony książek i chodzącą w szkolnym mundurku.
I te przed
wyjściem z dormitorium:
Rozluźnij się, zrelaksuj. Dzisiaj weź
głęboki oddech i zapomnij o tym, że jesteś najlepszą uczennicą Hogwartu. Zrób
to dla mnie. Pełen relaks.
Poczuła chłodny materiał na skórze. Mimowolnie
wzdrygnęła się, ale nie odezwała się słowem o makijażu. Miała nadzieję, że
jeśli się rozmaże, Shila pozwoli jej wrócić do dormitorium, by nie
kompromitowała swojego wizerunku. Z drugiej strony wiedziała, że takie wydarzenie
było całkowicie niemożliwe, ponieważ Shila zabrała ze sobą chyba cała
kosmetyczkę.
Rose
westchnęła i pozwoliła Benowi poprowadzić siebie i przyjaciółkę w ciemność.
*
Perspektywa
Rose
To było jak
uderzenie ze ścianą. W jednej chwili cisza jak makiem zasiał, nawet Shila nie
odezwała się ani słowem, zbyt podekscytowana, a po sekundzie huk muzyki,
krzyki, śpiewy i śmiechy. Cała moja teza, jakoby Siódma Strefa była wyssaną z
palca historyjką upadła na twarz, zgnieciona bolesną prawdą.
Ben zdjął
mi z oczu opaskę, Shila sama zadbała o siebie.
- Tu jest
ekstra! – Zawołała, odwracając się w moja stronę. – Rose, kocham cię! –
Zaświeciły jej się oczy. Skrzywiłam się, w ostatniej chwili unikając kolejnego,
żenującego pocałunku.
- Tak, tak,
to już wiem – powiedziałam widząc śmiejącego się z nas Bena. Shila odsunęła się
ode mnie i zdjąwszy płaszcz, który rzuciła na podłogę, a który w magiczny
sposób sam przetransportował się na wieszak, uciekła na parkiet.
Pozwoliłam,
by Ben pomógł mi zdjąć mój płaszcz, w między czasie rozglądając się dookoła.
Nie wiem
skąd ci Puchoni wytrzasnęli takie miejsce, ale trzeba było przyznać, że robiło
wrażenie. Wysokie pomieszczenie z kamiennymi ścianami, do których zamontowane
zostały kolorowe światełka, wydawały się nagle takie ciepłe i jakby nie od tego
zamku. Na wprost wejścia, które również w magiczny sposób zniknęło, była
ogromna scena, na której stał sprzęt muzyczny najnowszej generacji, wyglądający
jak ten mugolski, a jednak bardzo magiczny. Za tymi panelami stał jakiś
chłopak, DJ zapewne, który kiwnął do Bena. Nad nim widniał wielki zielony,
neonowy napis Siódma Strefa, widniejący na tle ogromnej siódemki, wyglądającej
jakby ktoś oblał ją szlamem. Coś z niej kapało i było to zielone i świecące.
Dookoła
migały kolorowe, w większości zielone, światła, na suficie wisiała wielka,
dyskotekowa, mugolski kula. Z lewej strony stały krzesła, stoliki i kanapy
obite czarną skórą, z prawej – bar wypełniony wszelkiego rodzaju trunkami, za
którym stało dwóch Puchonów. Serwowali oni drinki każdemu, nie bacząc na wiek.
Choć w sumie nie było tam nikogo poniżej piętnastego roku życia. Jakieś zasady muszą być, pomyślałam. Między
tym wszystkim: wejściem, sceną, barem i miejscem do odpoczynku znajdował się
ogromny parkiet z przezroczystą podłogą. Było przez nią widać wodę, która
zmieniała swój kolor. Uniosłam do góry brew, pierwszy raz spotykając się z
czymś takim.
Mój wzrok
przykuł ruch, powyżej tego wszystkiego. Spojrzała w górę. Okazało się, że
pomieszczenie było dwupiętrowe. Na tym poziomie znajdowała się dyskoteka, na
górnym, cóż, burdel. Inaczej nie mogłam nazwać rzędu tych zielonych drzwi, za
którymi raz po raz znikała jakaś para. Miałam przeczucie, że właśnie do tego
służy górny pokład.
- Jest dziś
dużo ludzi, a to dopiero początek imprezy – powiedział Ben, chwytając mnie za
dłoń i ciągnąc w stronę baru. Zdziwiło mnie to, że doskonale go słyszałam mimo
panującego dookoła hałasu. Pokazał coś barmanowi i odwrócił się w moja stronę.
– Ładnie wyglądasz – uśmiechnął się szeroko, a jednym policzku pojawił się
dołeczek. Uśmiechnęłam się delikatnie. – Nie codziennie można zobaczyć cię w
takim stroju – dodał, lustrując mnie od stóp do głów.
Shila
wpadła na genialny pomysł założenia mi spódniczki krótszej niż pozawalają na to
wszystkie normy estetyczne, etyczne i w ogóle… wszystkie. Udało mi się jednak
wyperswadować jej tą spódniczkę, zgadzając się na obcisłe, czarne rurki.
Niestety jeśli chodzi o górną część mojego ubioru nie popisałam się dyplomacją.
Ishihara niemal siłą zdjęła ze mnie czarny T-shirt, grożąc, cytuję, macaniem.
Nie miałam innego wyjścia, jak tylko wziąć od niej czerwony stanik i czarną
koszulkę na ramiączkach, którą Shila po swojemu dopracowała tak, by pokazywała
fragment owego nieszczęsnego stanika.
Nic nie mogłam zrobić.
Z tą
kobietą nie ma żartów! Czasem miałam wrażenie, że ma zadatki na burdel mamę.
Żadna szanująca się dziewczyna nie mogła ubierać się tak codziennie. Pierwszy
raz w życiu odsłaniałam biustonosz i czułam się z tym okropnie! Jak
prostytutka! Ale Shila użyła bardzo brutalnych argumentów. Strach się bać.
Ale
szpilki, które podsunęła mi pod nos od razu wyrzuciłam za drzwi. Nigdy w życiu
nie zmusiłabym się do niszczenia swojego kręgosłupa! Co to, to nie!
- Shila
mnie zmusiła. Normalnie się tak nie ubieram – powiedziałam, odbierając od niego
drinka. Nie byłam pewna, czy chcę go pić. Nigdy nic nie wiadomo. Jak mówi
babcia: Nie znasz dnia ani godziny. Choć nie sądziłam, aby Ben mógł… Nie. Z
takimi oczami?
- Chwała
jej za to, powinnaś się częściej tak ubierać – uśmiechnął się tak słodko, że
poczułam, jak uginają mi się kolana. Naprawdę.
Czy on… Jezus Maria! Ja nie umiem flirtować
z facetami! Nie mam pewności siebie Shili, nie jestem tak wygadana jak ona…
Nigdy nie flirtowałam z facetem…
Boże, jestem żałosna.
Wdech, wydech, wdech… Muszę się
napić.
Upiłam łyk drinka, którego mi podał. I kolejnego i
jeszcze jednego. Musiałam wyluzować.
Bez zaśmiał
się i spojrzał w kierunku parkietu, gdzie Shila szalała z jakimś Krukonem.
Boli mnie brzuch.