Ja ją
zamorduję. Skręcę kark! – Warczał wściekle Malfoy, gdy drugą godzinę chodzili
bez celu po ciemnym i wyjątkowo strasznym lesie. Akurat robił krok, kiedy jego
noga ugrzęzła w czymś, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak błoto. Kiedy
spojrzał w dół, poczuł zapach kupy. Skrzywił się i wyciągając buta z brązowej
mazi jeszcze mocniej zaczął pomstować na McGonagall.
Rose
spojrzała na niego i zaczęła się śmiać, widząc jak strzepuje odchody centaura z
powierzchni swojego nowego i wypolerowanego buta.
- Kto
normalny chodzi do lasu w nowych butach? – Zapytała, uspokajając oddech. Malfoy
podparł się o drzewo i chwycił jakiś liść. Zaczął wycierać nim adidasa, w ogóle
zapominając o różdżce, którą miał w kieszeni spodni. Rose skrzywiła się widząc
jego zmagania i postanowiła zostawić go samego ze swoją śmierdzącą sprawą.
- Co mamy
na tej durnej liście? – Zapytał, skończywszy czyszczenie. Podszedł do niej i
nim zdążyła zareagować, wyrwał jej kartkę z dłoni. Przejechał wzrokiem po
pergaminie z miną nie wyrażającą żadnego zainteresowania. – Ale bazgroły. Ledwo
da się to czytać – stwierdził po minucie, oddając jej listę.
- Faceci z
reguły piszą brzydko – stwierdziła, zerkając na kartkę, a później ponad
ramieniem Ślizgona. Zmarszczyła brwi i jeszcze raz spojrzała na listę.
- Weasley,
nie wypowiadaj się na temat facetów, bo mało o nich wiesz. Moje pismo jest
idealne pod każdym względem, za to ty masz pewne… co ty robisz? – Zapytał,
zauważając, że dziewczyna podeszła do drzewa stojącego za nim i zdjęła z ramion
plecak. Oczywiście to jej przypadła rola tragarza, bo dlaczego niby miałby coś
nosić? Jeszcze nabawiłby się zwichnięcia, czy innej kontuzji.
-
Odrabiam n a s z szlaban, Malfoy – warknęła, chwytając się
dłońmi za wystające gałęzie. Spojrzała w górę i podciągnęła się, odpychając
stopami od pnia drzewa.
- Na meczu
ci tak dobrze nie szło – burknął Ślizgon.
- Bo miotła
była śliska, bezmózgu – powiedziała, siadając okrakiem na większej gałęzi.
Zamachała nogami i spojrzała na niego z góry. Musiała przyznać, że patrzenie na
tego robala z tej wysokości jest o
wiele lepsze niż z dołu. W końcu znajdował się na poziomie, na którym powinien
się znajdować – runa leśnego.
- Uważaj na
słowa – pogroził jej palcem. Wywróciła oczami i ostrożnie stanęła na gałęzi,
trzymając się pnia. – Wchodzisz jeszcze wyżej? – Zapytał zdziwiony.
- Ślepy
jesteś? – Spytała sarkastycznie, wspinając się kolejne dwa metry w górę.
- Weasley,
nie wygłupiaj się. Złaź stamtąd!
- Martwisz
się o mnie? – Spytała, a w jej głosie słyszalna była nutka sarkazmu i
rozbawienia.
- Co? Nie!
Oczywiście, że nie, ale jak spadniesz i połamiesz nogę to nie będę cię nosił!
Nawet o tym nie myśl! Zostawię cię tutaj! – Wołał, ponieważ dziewczyna była
coraz wyżej i nie był do końca pewny, czy go słyszy. – W ogóle… to po co ja
marnuję swój czas na rozmowy z tobą? – Burknął, odwracając się. Kopnął jakiś
kamyk i już miał zamiar odejść, kiedy usłyszał szelest liści. Spojrzał w górę,
mając nadzieję, że Weasley jednak spadnie i połamie tą nogę, żeby mógł ją tu
zostawić wilkołakom na pożarcie. Oczywiście, to była Weasley, ale wcale nie spadała.
Zamiast tego zwinnie zeskakiwała z gałęzi na gałąź, by po chwili znaleźć się
obok niego.
- Bo sam
nie dałbyś rady nic znaleźć. Najwyżej wdepnąłbyś w jakieś – sugestywnie
spojrzała na jego nogę – gówno. – Uśmiechnęła się słodko i całkiem niewinnie,
wymijając go. Podeszła do plecaka i kucnęła przy nim.
- Nie bądź
taka cwana. Założę się, że byłbym od ciebie lepszy w zbieraniu tych głupich
składników – powiedział, przyglądając się, jak podnosi się z klęczek i zakłada
plecak.
- Jasne –
stwierdziła, podchodząc do niego i zadzierając głowę do góry, by patrzeć w jego
twarz, a nie pierś.
- Chcesz
się założyć? – Spytał, unosząc brew. Zrobiła z ust „dzióbek” i zmrużyła
powieki. Po chwili wyjęła z kieszeni dżinsów kartkę z listą składników i
różdżkę. Wypowiedziała zaklęcie i podała mu drugą, identyczną kartkę z tymi
samymi danymi.
- Jeśli
przegrasz, publicznie przed całą szkołą wyznasz, że jestem lepszym szukającym
od ciebie, a twoja drużyna jest, nie oszukujmy się, do dupy – uśmiechnęła się
wrednie.
- Jeśli
wygram, publicznie przed całą szkołą wyznasz, że chciałabyś się ze mną
przespać, bo jestem tak bardzo idealny, a ty chciałabyś poczuć się wreszcie
kimś – jego wypowiedź była, jak dla niej, zbyt teatralna, ale skwitowała to
jedynie uniesieniem brwi.
- Beze
mnie… zginiesz w tym lesie – mruknęła cichutko wprost do jego ucha, wymijając
go. Uśmiechnął się cwanie.
- Mów za
siebie – powiedział, ale kiedy spojrzał przez ramię, Weasley już nie było.
Został sam w ciemnym, ogromnym lesie, z listą przedmiotów do zdobycia i
kompletną pustką w głowie. Nie wiedział od czego zacząć, gdzie iść i co zrobić.
I pierwszy raz w życiu przyznał, że Weasley była mu potrzebna. Przynajmniej z
jej mózgiem i cholernym pociągiem do książek, zakończyłby ten szlaban szybko i
bezboleśnie. Teraz musiał radzić sobie sam. Kopnął w pień drzewa.
- Cholera!
– Wrzasnął, kiedy zdał sobie sprawę, że go to zabolało. Gdzieś nad nim
zakrakały kruki. Spojrzał w górę i natychmiast oddalił się od tego miejsca.
*
Hugo wracał
z kuchni. Nie był na kolacji, bo zajmował się zadaniami domowymi i zwyczajnie o
niej zapomniał. Była już cisza nocna, więc musiał uważać na patrolujących
korytarze nauczycieli i prefektów. Jednak napełniony jedzeniem brzuch i senna
atmosfera w całym zamku uniemożliwiały mu skupienie się na nie robieniu
zbytniego hałasu.
Właśnie
przechodził obok zbroi rycerza, kiedy z dziury ze ściany wybiegła mysz. Nie
spodziewał się jej i odskoczył w bok, wpadając na zbroję. Ta zachwiała się i
runęła z głośnym łoskotem na posadzkę. Hugo rozejrzał się dookoła i uciekł w
pierwszy korytarz, który miał w zanadrzu wzroku. Postacie z obrazów mruknęły
niezadowolone tym, że je ktoś obudził, ale w końcu dały za wygraną, ponownie
zasypiając.
Chłopak
znalazł się w korytarzu, w którym nigdy wcześniej nie był. Było w nim ciemno, a
na jego końcu znajdowało się okno. Nie miał żadnych innych rozgałęzień, był
ślepym korytarzem. Okno było ogromne, a na bladym tle księżyca widniał ciemny
zarys jakiejś postaci. Domyślił się, że była to dziewczyna, ponieważ długie
włosy i sukienka powiewały na wietrze. Hugo zatrzymał się po zrobieniu kilku
kroków i przyjrzał się plecom postaci.
- E…
przepraszam, nie chciałem przeszkadzać… - powiedział, podchodząc bliżej.
Delikatnie się nachylił, chcąc dojrzeć jakieś szczegóły. Będąc już parę metrów
od nieznajomej zauważył, że sukienka wcale nie była sukienką, a koszulą nocną.
Postać stała na murowanym parapecie bosymi stopami, spokojnie patrząc w dal. –
Powiedz mi tylko, gdzie… Daisy? – Zapytał zaskoczony, widząc profil Crawford.
Uniósł głowę do góry i otworzył szerzej oczy. – Daisy, co ty tu robisz?
Dlaczego stoisz na oknie? – Zapytał, ale nie uzyskał odpowiedzi. Wiatr
wpadający przez okno mroził jego policzki. Przymrużył powieki i podniósł
delikatnie dłoń, szarpiąc ją lekko za koszulę. Nie zareagowała, nadal wpatrując
się w dal.
- Cholera –
mruknął tylko. Przygryzł dolną wargę i spojrzał na łydki dziewczyny wystające
spod koszuli. Odwrócił spojrzenie i bijąc się z myślami ponownie na nią
zerknął. Wyciągnął przed siebie rękę i szturchnął ją w nogę. Drgnęła, wciągając
powietrze.
- Gdzie ja
jestem? – Zapytała, a kiedy uświadomiła sobie, że stoi na krawędzi okna jęknęła
przerażona, łapiąc się kurczliwie framugi.
- Daisy –
zawołał ją Hugo. Spojrzała niepewnie w dół. – Zejdź stąd – powiedział,
wyciągając w jej stronę dłonie z deklaracją schwycenia jej, gdyby miała spaść.
Pokiwała przecząco głową, jeszcze mocniej zaciskając palce na ramie okna.
Wyglądała na przerażoną i sparaliżowaną strachem. Zachowywała się całkowicie
inaczej niż przed paroma sekundami, kiedy to spokojnie stała na krawędzi okna,
patrząc na horyzont.
- Spadnę –
jęknęła, wpatrując się w dół, gdzie rozpościerał się widok na zieloną trawę.
- Nie
spadniesz. Złapię cię – powiedział Hugo.
-
Obiecujesz? – Spytała, zaciskając powieki.
- Obiecuję
– powiedział, wyciągając w jej kierunku dłonie. – Tylko powoli – dodał, kiedy
jedną rękę oderwała od framugi i podała mu ją. – Spokojnie – powiedział.
Obróciła się bardzo wolno i kucnęła, trzymając się muru. Wystawiła jedną nogę przed
siebie i zeskoczyła z parapetu, wpadając prosto w ramiona Weasleya z cichym
piskiem.
- Złapałem
– uśmiechnął się Hugo. Daisy zaszlochała i wybuchła płaczem. – Nie, tylko nie
płacz – powiedział. Kompletnie nie wiedział jak się zachować. Nigdy nie miał do
czynienia z płaczącymi dziewczynami, nawet Rose nigdy nie płakała, żeby mógł ją
pocieszyć.
Ale Daisy
najwidoczniej wiedziała, czego jej potrzeba. Podeszła do niego i bez
skrępowania faktem, że jest tylko w samej nocnej koszuli, przytuliła się do niego,
chowając twarz na jego torsie. Otworzył szerzej oczy i niepewnie położył swoją
dłoń na jej plecach. Czuł jak moknie mu koszulka, ale to nie było ważne.
Przytulała się do niego dziewczyna i to było miłe doświadczenie. Ośmielony
faktem, że mocniej się do niego przysunęła, zacieśnił uścisk, uśmiechając się
lekko. Czuł ciepło jej ciała i brzoskwiniowy zapach jej włosów.
*
Perspektywa Scorpiusa
Uch! Co to jest? Jakim prawem ta wredna,
stara, że mózg się marszczy dziewica wysłała mnie na ten szlaban do lasu?! Nie
mogła sobie znaleźć jakiegoś innego zajęcia? Już chyba wolałbym czyścić
sowiarnię. Chociaż nie, nie wolałbym.
I gdzie do ciasnej spódnicy babci
jest Weasley!? Jak jest potrzebna to nigdy jej nie ma! Niby jak mam znaleźć te
wszystkie składniki sam? Co to w ogóle jest pystrzyk puszysty? Już odpuszczę
jej ten zakład, w sumie perspektywa słuchania Weasley, że chciałaby się ze mną
przespać mogłaby być straszna. Nie potrzebuję koszmarów, ale mogłaby się teraz
pojawić! Zrobić wejście smoka… Ha! Smoka! No jakby się przyjrzeć, to ma w sobie
coś z tych gadów. Czy smoki to w ogóle gady? Choć Weasley to bardziej
wiewiórka. Nie dość, że ruda to jeszcze skacze po drzewach. Jak małpa.
Smoko-wiewiórko-małpa. O!
Ale bagno… Jaki szajs. I gdzie ja w
ogóle jestem?
Przystanąłem, by się rozejrzeć, jednak wszystko w tym
głupim lesie jest takie same! Jak miałem niby wiedzieć gdzie, do cholery,
jestem, skoro wszystkie drzewa były identyczne?! Może już tędy szedłem?
- Ale lipa
– mruknąłem przysiadając na jakimś kamieniu. Nowe buty to nie był dobry pomysł.
Nie dość, że już wcale nie wyglądały na nowe, to jeszcze mnie obtarły. Zdjąłem
je i cisnąłem wkurzony w pień drzewa. Bolały mnie stopy, bolały mnie łydki i
bolała mnie głowa.
- Dłużej
nie wytrzymam – burknąłem, jeszcze raz rozglądając się wokół siebie.
Było
cholernie ciemno, ledwo mogłem cokolwiek zobaczyć. Według mojego zegarka była
godzina dwudziesta trzecia, a więc do rana jeszcze długa droga.
Ten las był
dziwny. Zdawało mi się, jakby żył własnym życiem. Te odgłosy… o ile dobrze
kojarzyłem, żadne zwierzę takich nie wydawało.
Wydawało mi
się, że ktoś na mnie patrzył. Obejrzałem się na za siebie, ale nikogo ani
niczego nie zobaczyłem. Spojrzałem na korony drzew. Wznosiły się nade mną jak
wielkie, ciemne bezkształtne masy. Z każdą sekunda wydawało mi się, że konary
zniżają się w moją stronę chcąc mnie złapać i pożreć. Dosłownie, jakby drzewa
mogły jeść ludzi.
Ten las
działał na mnie w ten sposób, że świrowałem! Wyobrażałem sobie drzewa jedzące
ludzi! Niech tylko ojciec dowie się,
gdzie spędziłem noc, a jestem pewien, że rozniesie tą szkołę w proch! Zaczynam
wariować!
Zawinąłem się i zapominając o butach
ruszyłem przed siebie. Musiałem jak najszybciej znaleźć Weasley. W tych
ciemnościach i w tych… okolicznościach, nawet jej towarzystwo było lepsze od
samotności. Nie wierzę, że o tym
pomyślałem.
*
Hugo wraz z Daisy siedzieli na posadzce pod ścianą.
Była tak blisko niego, że czuł przez bluzę jej ciepło. Patrzył na nią, a ona
spoglądała na swoje dłonie, które złożyła na kolanach. Bawiła się koszulą,
gniotąc ja między palcami. Wydawała się być zawstydzona całą tą sytuacją.
- Wygląda
na to, że jesteśmy kwita – powiedział, przerywając milczenie. Miał już dość tej
ciszy. Dziwił się, że żaden nauczyciel jeszcze ich nie przyłapał. Co prawda nie
robili nic złego, ale widok dziewczyny w koszuli nocnej i chłopaka całkowicie
ubranego mógł zostać inaczej zinterpretowany.
Crawford
spojrzała na niego i szybko spuściła wzrok, rumieniąc się. Uśmiechnął się.
-
Przepraszam – powiedziała cicho, mocniej skupiając się na krawędzi swojej
piżamy.
- Za co
mnie przepraszasz? – Spytał. Wzięła głębszy oddech i niepewnie na niego
spojrzała. Wypuściła powietrze ze świstem i spróbowała się uśmiechnąć.
- Rzuciłam
się na ciebie – powiedziała, ponownie odwracając wzrok. Zaśmiał się cicho.
- Wcale nie
protestowałem – odpowiedział. Uśmiechnęła się, strzelając oczami na wszystkie
strony, byle tylko nie patrzeć na niego. – Co tu w ogóle robiłaś? – Zapytał,
starając się złapać jej spojrzenie.
- Ja –
zaczęła – sama nie wiem. Pamiętam jak kładłam się do łóżka, a później…
obudziłam się tutaj – wskazała podbródkiem okno, na którym kilkanaście minut
wcześniej stała z Bóg jeden wie jakimi zamiarami.
-
Lunatykujesz – stwierdził pogodnie. Daisy zatrzęsła się z zimna i otuliła
kolana ramionami. Kiwnęła głową, a Hugo westchnął. Odsunął się nieco od ściany
i zdjął bluzę. Spojrzała na niego zaciekawiona.
- Co
robisz? – Spytała, kiedy położył swoją bluzę na jej ramionach.
- Zimno ci
– stwierdził z pogodnym uśmiechem.
- Dzięki –
szepnęła, spuszczając wzrok i poprawiając na ramionach bluzę chłopaka. Od razu
zrobiło jej się cieplej. Uśmiechnęła się delikatnie i spojrzała na Hugona.
Patrzył na nią z lekkim uśmiechem.
Sama nie
wiedziała, co ją podkusiło do tego, by się do niego przybliżyć i dotknąć swoimi
ustami jego usta. Hugo był w lekkim szoku, ona sama również. Odsunęła się od
niego z szeroko otwartymi oczami.
- Ja…
p-przepraszam… pójdę już – podparła się dłońmi podłogi i wstała. Hugo nie do
końca był pewien tego, co się stało, a jeszcze bardziej tego, co zamierzał
zrobić. Szybko podniósł się i chwycił Daisy za nadgarstek, odwracając w swoją
stronę. Spojrzała na niego przestraszonym wzrokiem, więc rozluźnił uścisk.
Przybliżył się do niej.
Czuła, jak
uszy robią jej się gorące, krew w żyłach pulsowała, serce biło jak oszalałe.
Była pewna, że je słyszał i nie wiedziała, czy z tego powodu powinna się
wstydzić, czy też nie. Jego twarz była coraz bliżej jej. Jego oczy patrzyły
wprost w jej, jednak nie mogła odczytać ich wyrazu. Czuła się, jakby zaraz
miała zemdleć. Przymknęła powieki i czekała na to, co miał przynieść czas.
Poczuła
jego usta na swoich. W jej żołądku coś eksplodowało, ale nie wydawało jej się,
aby były to „motylki”. Hugo położył jedną dłoń na jej policzku. Chłód jego
skóry wpłynął kojąco na jej rozgrzane ciało. Drugą dłonią przyciągnął ją bliżej
siebie, pogłębiając pocałunek. Niepewnie, nieśmiało podniosła dłoń i wplotła ją
w jego włosy.