24 sierpnia 2010

7. Mecz


            Padał deszcz. Piękna pogoda nagle zamieniła się w szary, chmurny dzień, a zimne krople smagały twarze zawodników wrogich sobie domów. Właśnie rozgrywał się pierwszy mecz w tym roku szkolnym; Slytherin kontra Gryffindor i żaden z nich nie pozwalał sobie na choćby chwilę odpoczynku. Wymagali od siebie stu dziesięciu procent normy, każdy chciał pokonać przeciwnika.
            Rose wisiała na swojej miotle ponad stadionem i przyglądała się rozgrywającemu się poniżej meczowi. Na oczach miała ochronne gogle, które osłaniały ją od deszczu i pozwalały na względną widoczność.
            Dłonie zaciskała na trzonku miotły i po cichu dopingowała swoją drużynę, rozglądając się przy okazji na boki w poszukiwaniu złotego znicza.
            - 10 punktów dla Slytherinu! – Wrzasnął Matt Flint, który komentował dzisiejszy mecz. Rose zaklęła pod nosem i spojrzała na Scorpiusa, który krążył nad stadionem. Nie widziała dokładnie, ale mogła sobie wyobrazić, jak na jego twarzy pojawia się uśmieszek triumfu. Skrzywiła się i zawróciła miotłę, by rozejrzeć się nad trybunami.
            Leciała z umiarkowaną szybkością, kiedy jej wzrok przykuł złoty błysk gdzieś nad głową dyrektorki. Zdziwiona zwolniła i przyjrzała się dokładnie postaci McGonagall. Po chwili błysk przeniósł się nad głowę profesora Longbottoma i była już pewna, że tego właśnie szuka. Przyspieszyła i zerknęła na Malfoya, który spostrzegł, że jego przeciwniczka ruszyła z miejsca.
            Zainteresowany powędrował wzrokiem w miejscu, do którego zmierzała Weasley. Zauważywszy piłeczkę nad głową profesora zielarstwa ruszył w tamtym kierunku.
            Nie Malfoy, nie przegram, pomyślała Rose, pochylając się do przodu i przyspieszając. Jednak za chwilę straciła znicz z oczu. Rozejrzała się pospiesznie, zmieniając kierunek lotu i pikując w dół. Tuż nad ziemią zawisła złota, cwana piłeczka.
            Scorpius również zanurkował. Cudem uniknął tłuczka, którego odbił w jego kierunku Potter. Zachwiał się nieco, ale wyrównał lot i zanurkował mocniej.
            Wtem oboje stracili widok na złotego znicza. Rose wyhamowała i ustawiła miotłę równolegle do podłoża. Zaczęła gorączkowo rozglądać się dookoła. Nie mogła dopuścić, aby Malfoy odnalazł piłkę szybciej od niej. Nie mogła pozwolić na to, żeby Ślizgoni wygrali.
            Malfoy stanął tuż obok niej i również zaczął się rozglądać.
            - Weasley, spłoszyłaś znicza! – Zawołał do niej, przekrzykując hałasy dochodzące z trybun i silnie wiejący wiatr. Spojrzała na niego.
            - Przymknij się Malfoy. Jedyne, co mogło go wystraszyć to twoja twarz! – Warknęła i zmrużyła powieki. Malfoy bowiem wpatrywał się w coś za nią. Odwróciła się zaciekawiona i nim zdążyła wykonać jakikolwiek ruch, poczuła uderzenie w plecy, a po chwili usłyszała świst przecinanego powietrza. Malfoy poszybował w stronę złotego znicza.
            Przez uderzenie straciła równowagę i ześlizgnęła się z miotły, prawą dłonią chwytając się trzonka w ostatniej sekundzie. Zawisła w powietrzu dobre sto stóp* nad ziemią z niemym okrzykiem na ustach. Poczuła jak serce zabiło jej mocniej. Stęknęła z wysiłku i spojrzała w dół na zieloną murawę. Po chwili przeniosła spojrzenie w górę, zerkając na trzonek miotły. Deszcz sprawiał, że mokre drewno wyślizgiwało jej się w dłoni. Spróbowała sięgnąć drugą ręką, by się podciągnąć, ale wiatr przesunął miotłę odrobinę w lewo.
            Nikt nie zauważył małego dramatu, który rozgrywał się 30 metrów nad ziemią. Rose walczyła z bólem ręki, który nasilał się z każdą sekundą wiszenia, a także ze ślizgającymi się po drewnie palcami. Jęknęła i ponownie spojrzała na dół. Pod nią, jakieś 10 metrów zawisł w powietrzu złoty znicz.
            Cholera, syknęła w myślach, spoglądając na trzonek miotły. Utrzymywała się jedynie na palcach. Zacisnęła mocno zęby i oczy i spróbowała podciągnąć się do góry, albo chociaż złapać drugą ręką. Na marne, kiedy wreszcie udało jej się złapać oburącz, lewa dłoń ześlizgnęła się z mokrego drewna, powodując jej wrzask.
            Była przestraszona i czuła, że długo już tak nie wytrzyma. Bolało ją ramię, a serce niemal wyskoczyło już z klatki piersiowej. Ciężko jej się oddychało, w dodatku wiatr utrudniał jej jakikolwiek ruch, poruszając pozostawioną bez nadzoru miotłą.
            Wtedy jej słuch przykuł świst powietrza. Zdezorientowała spojrzała przed siebie. W jej stronę mknął rozpędzony tłuczek. Otworzyła szerzej oczy i desperacko starała się złapać miotłę i podciągnąć się do góry. Jednak długie wiszenie mocno ją osłabiło. Spanikowana spojrzała na przybliżającego się tłuczka i na złotą piłeczkę, która przybliżyła się do niej o kolejne pięć metrów. Malfoy najwidoczniej jeszcze jej nie zauważył.
            Tłuczek, piłeczka, miotła. Tłuczek, piłeczka, miotła. W końcu Rose podjęła decyzję. Znicz był tuż pod nią, a skoro nie mogła złapać go, lecąc na miotle to może uda jej się…
            Otworzyła palce i zaciskając zęby, żeby nie wrzasnąć zaczęła opadać w dół. Puściła się w ostatniej chwili, inaczej tłuczek złamałby jej rękę. W końcu i tak by spadła, ale przynajmniej tak spadnie z własnej woli.
            Wyciągnęła przed siebie dłoń, muskając delikatne skrzydełka piłeczki. Udało jej się zacisnąć palce na jednym ze skrzydełek. Przycisnęła do siebie kulkę i zacisnęła powieki szykując się na upadek. Usłyszała wrzawę na trybunach, a ktoś zawołał jej imię, jednak utonęło ono w odgłosach deszczu.
            Wzięła głębszy oddech sądząc, że za chwilę zderzy się z murawą i będą ją mogli zbierać szpachelkami. Jednak nic takiego się nie stało. Poczuła jak zwalnia lot i delikatnie opada na tyłek. Tak mocno przyciskała do siebie ręce, w których trzymała znicz, tak mocno zaciskała powieki, że miała problem z ich otworzeniem. W końcu jednak podniosła lewą powiekę i rozejrzała się dookoła. Trybuny, okrzyki, mecz trwał dalej, a ona żyje.
            - Żyję! – Wrzasnęła, roztwierając ramiona i dotykając swojego ciała. Spojrzała na zaciśnięta pięść i uśmiechnęła się szeroko, widząc tam złoty znicz.
            - Weasley złapała znicz! – Zawył Matt. Na trybunach zawrzało, a Rose z mocno bijącym sercem zaczęła płakać, kuląc się na trawie. Oplotła ramionami kolana i schowała twarz, krztusząc się płaczem.
            Dopiero teraz dotarło do niej, że mogła zginąć. Mogła zostać tylko czerwona plamą na zielonej trawie. Coś w niej pękło i nie chciała przestawać wylewać słonych łez. Ulżyło jej, ktoś ją uratował, uchronił przed upadkiem.
            Spojrzała na zbliżającą się do niej panią Hooch, dyrektorkę i całą uradowaną drużynę. Delikatnie spróbowała się podnieść, ale kiedy tylko stanęła na nogi zawirowało jej w głowie.
            - Rose! – Wrzasnął James, wyprzedzając dyrektorkę i sędzinę. Rzucił miotłę, nie bacząc na to, że mógł ją uszkodzić i czym prędzej pobiegł do kuzynki, która zemdlała. Rzucił się na kolana, prosto w kałużę i podciągnął nieprzytomne ciało Rose. Spojrzał na jej bladą twarz i poklepał ją po policzku. – Rose! Rose.
            - James, zanieś ją do Skrzydła Szpitalnego – powiedziała McGonagall. Pani Hooch zabrała z wciąż zaciskanej dłoni dziewczyny złotą kulkę i zakończyła mecz.

*

            - Ta wredna, mała Weasley sprzątnęła mi sprzed nosa wygraną! – Wrzasnął Malfoy, wchodząc do Pokoju Wspólnego Ślizgonów z miotłą w dłoni. Po drodze kopnął niczemu winną zieloną pufę, która odskoczyła nieco do tyłu. – Jakim cudem ona w ogóle przeżyła ten upadek?!
            - Ktoś jej w tym pomógł, Scorp – powiedział spokojnie Zabini, rozwiązując rzemienie swoich ochraniaczy na łydki.
            Malfoy był wściekły. Nabrał bardziej żywych kolorów, pulsowała mu skroń, a szczęki zaciskał tak mocno, że było słychać jak zęby trą o siebie. Warczał niczym rozjuszony pies, kopiąc i przewracając wszystko, co się napatoczyło.
            Wiedział, że to przez niego Weasley spadła z miotły, ale jakim cholernym prawem ktoś jej pomógł i jeszcze dodatkowo złapała znicz!? Jakim prawem?! Byłoby o wiele lepiej, gdyby spadła i zostałaby po niej tylko mokra plama.
            - Uspokój się – powiedział łagodnie Gonzales, rozpinając guziki swojej drużynowej szaty. Usiadł na sofie obok i przyglądał się Zabiniemu, który szarpał się z rzemieniami.
            - Jak mam się uspokoić, kiedy ta… oszustka! Tak, oszustka! Łapie znicz w takim momencie?! Niemożliwe jest, aby… Przecież to przeczy prawom fizyki! – Wrzeszczał Scorpius, marszcząc czoło. Wziął głębszy oddech i rzucił się na kanapę, odchylając głowę do tyłu.
            - Od kiedy ty taki wielki fizyk jesteś, hę? – Zapytał Damian, składając razem ochraniacze i rzucając je na podłogę. Usiadł w fotelu i podwinął rękawy szaty, bo zrobiło mu się gorąco.
            Malfoy nie odpowiedział, świdrując spojrzeniem przyjaciół. Jego wzrok prześlizgiwał się płynnie od jednego do drugiego Ślizgona, nozdrza drgały, a mięśnie policzkowe chodziły w obie strony. Był tak zdenerwowany, że wciąż nie panował nad zaciskanymi szczękami.
            Po chwili wstał i bez słowa ruszył w stronę wyjścia.
            - A ty gdzie?! – Zawołał za nim Damian. W odpowiedzi blondyn wystawił mu środkowy palec, unosząc dłoń na wysokość swojej głowy. Zabini uniósł do góry brew i spojrzał na Jose, który również na niego patrzył. Malfoy zniknął w lochach.

*

            - Czemu się nie budzi? – Shila siedziała na krawędzi szpitalnego łóżka i przyglądając się spokojnej twarzy śpiącej Rose obgryzała paznokcie. – Jak długo można być nieprzytomnym!?
            - Spokojnie, zaraz powinna się obudzić – uspokoiła ją pani Pomfrey, kładąc na stoliku obok Rose jakiś eliksir. – Niech go wypije jak tylko otworzy oczy – powiedziała, odchodząc.
            - Shi, przestań obgryzać paznokcie, bo nic ci z nich nie zostanie – powiedział Hugo, idealnie maskując swoje zniecierpliwienie. On też uważał, że Rose już dawno powinna się obudzić.
            - Jezu, zmarłego byście obudzili – mruknęła panna Weasley, mrużąc powieki i marszcząc czoło. Przekrzywiła głowę i spojrzała na brata, przykładając dłoń do czoła. Bolała ją głowa. – Co się stało? – Spytała.
            - Rose! – Wrzasnęła Shila, rzucając się przyjaciółce na szyję. Nie spodziewająca się takiego ataku Weasley jęknęła, próbując złapać powietrze.
            - Udusisz ją! – Warknął Hugo, odrywając koleżankę od siostry.
            - Przepraszam. Cieszę się, że nic ci nie jest – powiedziała Shila, siadając z powrotem na krawędzi łóżka i dotykając kolana przyjaciółki z lekkim uśmiechem na twarzy.
            - Wypij, pani Pomfrey kazała – powiedział młody Weasley podając rudowłosej eliksir. Dziewczyna wzięła buteleczkę i przytknęła ją sobie pod nos. Skrzywiła się czując odrzucający zapach, ale dzielnie wypiła całą zawartość fiolki.
            - O kurde… mocne – stwierdziła duszącym głosem i przyłożyła dłoń do szyi. Hugo i Shila zaśmiali się. Kiedy Rose odkładała fiolkę na stolik zauważyła ochraniacze na nadgarstkach. Zmarszczyła czoło i przyjrzała im się. Za chwilę odkryła, że jest ubrana w strój do gry w barwach swojego domu. – Dlaczego jestem ubrana w…
            Nie dokończyła, bo przypomniała sobie wydarzenia sprzed godziny. Kłóciła się z Malfoyem, a on zepchnął ją z miotły. A to łachudra!, pomyślała. Na jej twarz wstąpił grymas wściekłości. Zerwała się z łóżka, brutalnie uderzając kolanem w plecy Shili.
            - Ała! – Zawołała Japonka.
            - Ruda, co ty robisz? – Zapytał Hugo, ale jego siostra nie odpowiedziała mu. Wściekła niczym osa przemierzyła Skrzydło Szpitalne i wypadła z niego z hukiem. Zdziwieni Gryfoni spojrzeli na siebie. Ze swojej kanciapy, zwiedziona hałasem, wyszła pani Pomfrey. Spojrzała na otwarte na oścież drzwi, przeniosła spojrzenie na puste łóżko i zdezorientowanych nastolatków i z jej gardła wydobyło się tylko krótkie: „Oj”.
           
*

            Rose lawirowała między uczniami, którzy korzystali z ostatnich godzin przed ciszą nocną i rozmawiali na korytarzach, czy też zmierzali do biblioteki. Stanęła na rozstaju dróg i rozejrzała się, zaciskając pięści. Nigdzie nie widziała tej ulizanej blond głowy. Skręciła w prawo i zmierzała w stronę lochów, kiedy go zauważyła. Właśnie stamtąd wychodził, z dumnie uniesioną głową i zaciętym wyrazem twarzy.
            Przyspieszyła kroku, chcąc go dopaść zanim zniknie jej z oczu.
            Nie zauważył jej.
            - Malfoy! – Wrzasnęła tak głośno, że niektórzy obrócili w jej stronę głowę. Scorpius zatrzymał się i spojrzał w kierunku skąd ktoś zawołał jego nazwisko. Zdziwił się, gdy zobaczył przytomną i chyba mocno zdenerwowaną Weasley.
            Dziewczyna szła szybkim raźnym krokiem, ze wściekłym wyrazem twarzy. Była gotowa go zaatakować, pobić nawet gołymi rekami. Była na niego zła tak, jak jeszcze nigdy na nikogo nie była. Mógł ją zabić, do cholery!
            - Obyś wiedział za co – powiedziała na tyle głośno, by ją usłyszał, a wraz z ostatnim słowem wzięła zamach i uderzyła chłopaka prosto w nos zaciśniętą pięścią.
            Rozmowy na korytarzu ucichły. Każdy z uczniów, którzy akurat znaleźli się przy tej scenie spojrzał niepewnie na dyszącą ze wściekłości Rose. Na jej twarzy wykwitły czerwone rumieńce, niemal zlewając się z kolorem jej włosów. Klatka piersiowa unosiła się i opadała w rytm nierównych oddechów. Patrzyła na Malfoya, który stał do niej przodem lekko wyginając ciało w prawo tak, że nie widziała jego twarzy.  
            Trzymał dłoń w górze, za pewne dotykając miejsca uderzenia. Słyszała jak coraz szybciej i płyciej oddycha, musiała go nieźle wkurzyć. Sama nie wiedziała, dlaczego to zrobiła, ale należało mu się!
            - Weasley – wysyczał, nie patrząc na nią. – Czy tobie kompletnie odbiło?! – Warknął, odwracając głowę w jej stronę. Dostrzegła strużkę krwi wypływającą z nosa. Przez chwilę przestraszyła się, że mogła mu coś uszkodzić, ale zganiła siebie za te myśli. Przecież to Malfoy!
            - Mogłeś mnie zabić, idioto! – Wrzasnęła, zaciskając dłonie w pięści.
            - Sama zeskoczyłaś z tej miotły! – Odkrzyknął, wyjmując z kieszeni spodni chusteczkę i starając się jakoś zatamować krwawienie.
            - Tak? A kto mnie popchnął?!
            - Że niby ja?! – Wrzasnął Malfoy, odstawiając materiał od wciąż krwawiącego nosa. W jego szarych tęczówkach malowała się złość. Wściekłość zburzyła powierzchnię płynnego żelaza, powodując sztorm.
            - Jeszcze masz czelność kłamać?! Nie wymyśliłam sobie tego!
            - Kto cię tam wie, jesteś tak samo stuknięta jak reszta twojej popapranej rodziny! Ze szlamowatą matką na czele! – Wykrzyknął, kompletnie ignorując jakiekolwiek zasady i to, że ich wymianie zdań przysłuchuje się pół szkoły.
            - Odwal się od mojej matki, Malfoy! – Rose dźgnęła go palcem w tors. – Jej to nie dotyczy!
            - Zabieraj te brudne łapy! – Ślizgon uderzył ją w dłoń, odtrącając ją na bok. Rose już miała cos powiedzieć, kiedy przerwał jej donośny głos dyrektorki, dochodzący gdzieś z góry.
            - Wystarczy! – Weasley spojrzała pond głową Scorpiusa na kobietę stojącą na szczycie schodów. Zamknęła usta i stanęła prosto, niemal na baczność, obdarzając chłopaka nienawistnym spojrzeniem. Ona mu jeszcze pokaże! Jednak, musiała to zrobić bez obecności dyrektorki. – Dość już padło słów, panno Weasley – Rose poczuła się dotknięta tym, że McGonagall zwróciła uwagę tylko jej. Kobieta zaczęła schodzić ze schodów, a uczniowie stojący na jej drodze rozchodzili się na boki, tworząc tunel, którym dumnie kroczyła. – Panie Malfoy, takie zachowanie nie przystoi młodemu dżentelmenowi – stanęła obok nich i spojrzała na blondyna. Rose zmrużyła triumfalnie powieki. Scorpius wyprostował się, wypiął pierś i dumnie uniósł podbródek, po którym wciąż płynęła, nieco już stężała krew.
            - Myślę, że już pora coś z tym zrobić. Nie będę w nieskończoność tolerować takiego zachowania – powiedziała, patrząc na dwójkę największych wrogów w Hogwarcie. Mimowolnie przypomniała sobie inną parę, która równie zażarcie prowadziła spór o to, kto jest lepszy. Jak rodzice, pomyślała, ukradkiem wzdychając. Nie była do końca pewna, czy aby dzieci nie są gorsze w tym sporze, jednak szybko odrzuciła tę myśl. – Proszę do mojego gabinetu – to rzekłszy odwróciła się, szurając swoją zieloną szatą po posadzce. Zaczęła iść w stronę schodów. Rose i Scorpius spojrzeli na siebie z grymasami zniesmaczenia na twarzy i udali się panią profesor.
            Gabinet dyrektorki znajdował się tam, gdzie zwykle były gabinety dyrektorów. Po podaniu hasła, jakim była „równość magiczna”, chimera odskoczyła w bok, ukazując kręte schody.
            Rose siedziała na drewnianym krześle, wpatrując się w dyrektorkę, która z nieodgadnionym wyrazem twarzy spoglądała na dwójkę swoich najlepszych uczniów w szkole. Weasley bardzo korciło, aby odwrócić wzrok i rozejrzeć się po pomieszczeniu, ale ostatecznie zrezygnowała z tego braku szacunku wobec pani dyrektor.
            Malfoy z kolei nie przejmował się tym, że dyrektorka czeka najwyraźniej na jakieś ich słowo. Usiadł na wprost kobiety, jednak trochę bardziej zgarbiony. Dłonie miał w kieszeniach i rozglądał się dookoła. Na ścianach wisiało mnóstwo portretów poprzednich dyrektorów, w tym Albusa Dumbledore’a, o którym słyszał od ojca. Na półkach stały różne książki i księgi, na najwyższej z nich leżała wyświechtana Tiara Przydziału. Scorpius przez chwilę pomyślał, że mogłaby już iść na zasłużoną emeryturę, a w jej miejsce mogliby wstawić jakąś młodą i bardziej… żywą.
            Pani dyrektor w końcu odchrząknęła znacząco, więc Ślizgon skończył oglądać pokój, przenosząc niechętnie spojrzenie na nauczycielkę.
            - Macie sobie coś do powiedzenia? – Spytała, splatając palce obu dłoni i kładąc je na blacie wielkiego biurka.
            - Pani dyrektor, wydaje mi się, że pani gabinet nie jest odpowiednim miejscem na nasze – Rose zatrzymała się na sekundę – rozmowy. – Dodała próbując się uśmiechnąć, jednak wyszedł jej tylko krzywy grymas.
            Scorpius tylko kiwnął głową. O tak, miał wiele do powiedzenia tej wrednej, małej, rudej zdzirze, która rozkwasiła mu nos.
            - Panno Weasley – powiedziała dyrektorka, pocierając smukłymi, pomarszczonymi palcami stare powieki. – Miałam na myśli przeprosiny.       
            - W takim razie ja nie mam nic do powiedzenia – powiedziała Rose, wygodnie się opierając. Mcgonagall uniosła leciutko brew i spojrzała na Malfoya.
            - Ja też jej nie przeproszę.
            Kobieta westchnęła tylko i przymknęła oczy. Przez chwilę panowała cisza i Rose zaczęła się nawet zastanawiać, czy przypadkiem nic się nie stało. Jednak dyrektorka podniosła głowę i spojrzała na nich surowym wzrokiem.
            - W takim razie pozostaje mi ukarać was szlabanem.
            Rose otworzyła usta ze zdziwienia.
            - Pani profesor, dlaczego od razu szlabanem, przecież…
            - Nie, panno Weasley, nie zmienię zdania. Już dawno powinnam zakończyć te wasze spory i waśnie! Odejmowałam punkty, prosiłam, ale nic nie pomagało, więc może to was nauczy odnosić się do siebie z większym szacunkiem. Oboje bowiem zasługujecie na szacunek drugiego człowieka – powiedziała kobieta, ciskając gromy w swoim spojrzeniu. – Pan Slughorn prosił mnie o załatwienie mu kilku składników. Sam jest już stary i nie łatwo mu chodzić na niebezpieczne wyprawy do Zakazanego Lasu, dlatego to  w y  tam pójdziecie.  S a m i. Dostaniecie listę i…
            - Do Zakazanego Lasu? Przecież tam nie wolno chodzić uczniom – przerwała jej niegrzecznie Rose.
            - Jak to do Zakazanego Lasu? Tak nie można! Kiedy mój ojciec się dowie… - Zawołał Scorpius, jednak nie dokończył. Mocno zaakcentowane słowa dyrektorki, dotarły do jego świadomości zanim doszedł do końca zdania.
            - To nie twój ojciec jest dyrektorem tej szkoły tylko ja, panie Malfoy. Jestem pewna, że gdy tylko Dracon dowie się o twoim dzisiejszym wybryku na stadionie, a nie omieszkam go o tym poinformować, zgodzi się ze mną, że Zakazany Las jest idealną karą za takie przewinienie – powiedziała dobitnie, wpatrując się w młodą twarz. Rose zerknęła kątem oka na przestraszonego Ślizgona. Wzmianka o ojcu podziałała na niego jak strach na wróble. Uśmiechnęła się pod nosem. – Pani rodzice, panno Weasley, również dowiedzą się o pani wyczynie. Rozwalenie nosa koledze nie było dobrym posunięciem – Rose lekko się zaczerwieniła, zauważając kpiący uśmieszek Malfoya.
            - Jak mówiłam, zanim mi przerwaliście – spojrzała na nich – dostaniecie listę potrzebnych składników. Wszystkie można znaleźć w Zakazanym Lesie. Jeśli czytacie choć trochę podręczniki, znajdziecie je bez trudu. Jednak nie chciałabym widzieć was w zamku bez choćby jednego z tych produktów – zmrużyła oczy. – Czy opis waszej kary jest dla was klarowny i zrozumiały? – Spytała. Rose pokiwała głową, a Scorpius wywrócił oczami. – Dobrze, możecie odejść. Panie Malfoy – chłopak odwrócił się w jej stronę, a ona jedynie machnęła różdżką. Opuchlizna zeszła, krew zniknęła. Uśmiechnął się cwanie i ruszył w kierunku drzwi, które otworzyła Weasley.


* Około 30,5 metra. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o kulturalne wyrażanie swojej opinii. Wszystkie przypadki wulgarnego wypowiadania się będą usuwane.