Perspektywa
Albusa
Hugo poszedł do Daisy. Słyszałem jego kroki.
Nie patrzyłem, bo gra na harmonijce całkowicie pochłonęła moje myśli. Dźwięki
nie były łagodne – trudno sobie wyobrazić harmonijkę grającą jak na przykład
fortepian, ale nie narzekałem. Takie błahe zajęcie tak bardzo mnie odprężało,
że mogłem zapomnieć o całym otaczającym mnie świecie. Czasem wychodziło na to,
że faktycznie zapomniałem o czymś ważnym, ale zawsze można jakoś się wywinąć.
Gdzieś
między nutami doszedł mnie stłumiony dźwięk czyichś kroków. Nie spojrzałem w
tamtą stronę, będąc święcie przekonanym, że to Hugo wrócił z rozmowy. Nie
przerwałem melodyjki, przygotowując się na zwierzenia kuzyna. Jednak po
krótkiej chwili nic się nie wydarzyło i oprócz mojej gry, niczego nie było
słychać. Zaciekawiło mnie to, więc podniosłem prawą powiekę, chcąc spojrzeć na
młodego Weasleya.
O mały
włos nie połknąłem harmonijki, gdy zamiast poznaczonej młodzieńczym trądzikiem
twarzy kuzyna, ujrzałem śliczną twarzyczkę, okoloną brązowymi włosami.
Czekoladowe oczy Julii wpatrywały się we mnie z nieznanym błyskiem w oku, jakby
rozmarzone. Uśmiechała się delikatnie, siedząc na swoich piętach i trzymając
drobne dłonie na kolanach.
Z
wrażenia ścisnąłem harmonijkę tak mocno, że wyślizgnęła mi się z dłoni i
zrobiła w powietrzu kilka obrotów, upadając na mój brzuch.
- Cześć
– powiedziała, uśmiechając się szerzej, rozbawiona z mojej nieporęczności.
Gdyby nie mięśnie i ścięgna, moja żuchwa leżałaby właśnie w kępie trawy. Mówiła
przyjemnym dla uszu altem i aż chciało się słuchać dalej.
Tyle
razy wyobrażałem sobie, że z nią rozmawiam, a teraz, kiedy nadarzyła się okazja
kompletnie nie wiedziałem, co powiedzieć. Bo jakoś zwykłe „cześć” mi nie
pasowało. Patrzyłem więc na obiekt swoich westchnień z lekko otwartymi ustami i
totalną pustką w głowie, obserwując jak jej policzki delikatnie oblewają się
rumieńcem. Widocznie speszyła się moją i
n t e l i g e n t n ą miną.
Powiedz coś pacanie, bo sobie pójdzie!
Wyobrażenie numer 45
- Cześć, mała – uśmiecham się półgębkiem, ukazując rządek
białych, choć niekoniecznie idealnie prostych zębów, od których powierzchni
odbija się słońce, oślepiając wszystkich dookoła.
Julia spogląda na mnie z lekko przymrużonymi powiekami i
ustami ułożonymi w „dzióbek”. W końcu z obrażoną miną i cichym prychnięciem
odwraca głowę, smagając mnie po twarzy włosami, wstaje i odchodzi.
Julia
przygryzła lekko dolną wargę, nadal patrząc na mnie, w oczekiwaniu na jakąś
odpowiedź, a ja toczyłem wewnętrzną walkę z moimi „obliczami”. Jednocześnie
zdawałem sobie sprawę, że jeśli szybko czegoś z siebie nie wykrztuszę, moja
rozmowa z Julią zakończy się, nim jeszcze zdążyła się rozpocząć.
Idiota! Idiota! Idiota!, darłem się na
siebie w myślach. Powiedz cokolwiek,
debilu!
- Cześć
– niemal wykrzyknąłem, widząc jak zniechęcona brakiem jakiejkolwiek reakcji z
mojej strony Julia, odwróciła wzrok i zmieniła pozycję, by było jej łatwiej
wstać.
Przymknąłem
powieki, czując zbawienną ulgę, gdy dziewczyna ponownie uraczyła mnie morzem
czekolady zawartym w jej oczach i uśmiechnęła się z wdzięcznością. Przyciągnęła
do siebie kolana i oplotła je ramionami.
- Więc…
jesteś Albus Potter. – To chyba nie było pytanie, lecz pokiwałem twierdząco głową, w razie gdyby się nim okazało.
Zmieniłem pozycję, siadając po turecku, przodem do Krukonki. W dłoni trzymałem
swoją harmonijkę.
- A ty
Julia Roberro – powiedziałem, w duchu przeklinając swoją elokwencję. Julia
uśmiechnęła się szerzej, spuszczając głowę. Po chwili jednak podniosła ją i
przyjrzała się trzymanemu przeze mnie przedmiotowi.
- Co to
jest? – spytała, przenosząc wzrok na mnie.
-
Harmonijka. Na tym się…
- Gra –
przerwała mi. Spojrzałem na nią, mrużąc delikatnie powieki. – Przepraszam,
słyszałam jak grałeś – dodała po chwili. Uśmiechnąłem się. Była taka śliczna i
nawet z odległości jaka nas dzieliła mogłem stwierdzić, że miała delikatną
skórę. Aż naszła mnie dziwna ochota, żeby ją dotknąć. Zarumieniłem się przez
własne myśli i spuściłem wzrok, obracając harmonijkę w dłoni.
- Mogę
spróbować? – spytała, przysuwając się bliżej. Podniosłem na nią spojrzenie. Jej
oczy zabłysnęły entuzjazmem, a w policzkach pojawiły się uwielbiane przeze mnie
dołeczki. Jak mogłem jej odmówić?
- Jasne
– powiedziałem, wręczając jej przedmiot. Delikatnie go przechwyciła i spojrzała
niepewnie, nie wiedząc jak tego użyć. Uśmiechnąłem się i przysunąłem bliżej. –
Złap tak – rzekłem, chwytając harmonijkę i obracając ją w jej dłoni. Przez
przypadek dotknąłem jej skóry. Jak podejrzewałem, była delikatna… i taka
miękka. Spojrzałem na uśmiechniętą Julię, która patrzyła jak zahipnotyzowana w
czerwono-srebrną rzecz. – Przyłóż do ust – poinstruowałem dalej, przyglądając
się, jak przysuwa harmonijkę bliżej malinowych warg. I nie wiem, cholera,
dlaczego w moim umyśle zrodziły się t a
k i e obrazy! Potter, zboczeńcu!, warknąłem w myślach, wytrzepując te naganne
wyobrażenia z głowy. – I dmuchnij, tylko nie za mocno – dokończyłem swoją
instrukcję.
Julia
nabrała trochę powietrza w płuca i dmuchnęła, a z harmonijki wydobył się
pierwszy, krótki dźwięk. Zaskoczona, odsunęła przedmiot od twarzy i spojrzała
na mnie niepewnie. Uśmiechnąłem się.
-
Dobrze. Teraz musisz tylko odpowiednio dobrać dźwięki i viola grasz na harmonijce.
- Tobie
to lepiej wychodzi – powiedziała, oddając mi moją własność. Uśmiechała się, co
znaczyło, że była zadowolona. Odebrałem harmonijkę z lekkim uśmiechem
zakłopotania. Spuściłem wzrok. – Zagraj mi coś – dorzuciła po chwili,
przekrzywiając głowę w bok.
Zerknąłem
na nią i pokiwałem głową. Przyłożyłem instrument do ust, mimowolnie przypominając
sobie obraz, kiedy to Julia przykładała go do swoich i dmuchnąłem. Raz, drugi,
a później jakoś samo poszło.
*
Perspektywa Hugo
Szedłem
w kierunku Daisy ze ściśniętym gardłem. Każdy krok zdawał się być wiecznością i
choć wiedziałem, że się do niej przybliżam, wydawało mi się, że jest całkowicie
na odwrót. Bałem się spotkania z nią i za cholerę nie wiedziałem dlaczego.
Przecież nigdy nie odczuwałem dziwnego skrętu kiszek, kiedy z nią rozmawiałem,
ani nigdy nie zwracałem uwagi na to, że ma cholernie błękitne oczy, które teraz
wpatrywały się we mnie ze zdziwieniem… Chwila… wpatrywała się we mnie?!
- E… - Inteligencja wręcz powalającą, Hugo. –
Cześć – powiedziałem szybko, unosząc się trochę na palach i zaciskając pięści.
Po chwili znów stanąłem na płaskich stopach i utkwiłem w niej swoje spojrzenie
przerażonego szczeniaka.
- Cześć,
Hugo – i tego mi właśnie brakowało. Kiedy to powiedziała, uśmiechnęła się
delikatnie, jak zawsze, kiedy się ze mną witała. Poczułem niemal zbawienną
ulgę, czyli nie była na mnie wściekła.
- Mogę?
– spytałem, wskazując na miejsce obok niej. Kiwnęła głową i zamknęła książkę,
wciskając między strony swój palec. Przekręciła głowę i patrzyła na mnie, a w
jej oczach widać było zaciekawienie.
Usiadłem
obok niej, nie patrząc na nią. Zajęty byłem przyglądaniem się linii szycia
mojej szaty. Zerknąłem ukradkiem na Albusa, do którego dosiadła się jakaś
dziewczyna. Wyglądał na zadowolonego z życia.
- Co
czytasz? – spytałem, zmuszając się, żeby na nią spojrzeć. Uniosła do góry brew i
zerknęła na książkę. – Historia Hogwartu –
przeczytałem na głos. Pokiwała jedynie głową.
I
dlaczego zrobiło mi się gorąco?
- Tak
się zastanawiałem… - zacząłem, nie do końca wiedząc, co chciałem właściwie
powiedzieć.
- No?
-
NiemiałabyśochotypójśćzemnądoHogsmeade? – Nie byłem pewny, czy mnie zrozumiała,
bo powiedziałem to tak szybko, że wyrazy zlały się w jedną całość. Właściwie
nigdy wcześniej nikogo nie zapraszałem na wspólne wyjście do Hogsmeade, bo
zazwyczaj szedłem razem z kuzynostwem i siostrą, więc była to dla mnie
całkowita nowość. Może dlatego czułem się jak ostatni kretyn.
Daisy
nie odpowiedziała. Spojrzałem na nią niepewnie. Nie wiedziałem jak zareaguje.
Może rzuci się na mnie z paznokciami i wydrapie mi oczy? Moje cudne oczy.
Ale nie
wyglądała, jakby chciała mnie pozbawić czegokolwiek. Uśmiechała się delikatnie,
a kiedy spostrzegła, że mam niepewność wymalowaną na twarzy, wybuchła śmiechem.
Śmiała się tak szczerze jak wtedy w lesie, a ja mimowolnie odetchnąłem z ulgą.
Jakoś, kiedy usłyszałem jej śmiech zrobiło mi się przyjemniej i pewniej.
-
Jasne. Czemu nie – powiedziała, uspokajając się. Miała przymrużone powieki i
zaróżowione policzki.
-
Serio? – spytałem zszokowany. Jak widać, miała doskonały słuch i zdolność
odróżnienia poszczególnych słów.
- Tak,
pewnie – odpowiedziała. Wypuściłem głośno powietrze.
-
Super… - mruknąłem z uśmiechem. – Wiesz, chciałem ci… podziękować za… no wiesz…
- Jasne
– znowu się uśmiechnęła.
Zrobiło
mi się dziwnie lekko na sercu. Zaśmiałem się i przysunąłem bliżej, zabierając
jej z kolan książkę.
*
- Jak
mogłam go zgubić? – szeptała Rose, pochylając głowę i rozglądając się dookoła
na korytarzu. Jedną dłoń przyciskała do szyi, czując wyraźnie brak łańcuszka.
Coś mignęło jej między butami jakiegoś dzieciaka, który przemierzał korytarz z
książką w ręce. Rzuciła się w tamtą stronę, ale okazało się, że to tylko
kawałek papierka.
- Nie
ma szans, Ro. Szkoła jest duża, mógł spaść gdziekolwiek – powiedziała Shila,
opierając się o ścianę i rozkładając bezradnie ramiona. Rose jęknęła,
wyprostowując się. Podeszła do przyjaciółki i, tak jak ona, oparła się o
ścianę. Uderzyła lekko tyłem głowy w mur i przymknęła powieki.
- Może
ktoś go znalazł – powiedziała Weasley, spoglądając na koleżankę.
- Ale
na pewno nie wie, czyj to był łańcuszek – odpowiedziała Japonka.
- Ale z
ciebie pocieszyciel – mruknęła rudowłosa, krzywiąc się. Shila zaśmiała się i
odepchnęła od ściany.
-
Chodź, zagramy w szachy – położyła jej dłoń na ramieniu i pociągnęła w stronę
wieży Gryffindoru. Rose jęknęła cicho i poczłapała za przyjaciółkę. Nie lubiła
grać w szachy czarodziejów. Ta gra zawsze wydawała jej się taka brutalna i
demoralizująca. Ale niestety Ishihara je uwielbiała i często zmuszała pannę
Weasley do gry.
*
Rodzinka
Potterów i dzieci Weasleyów, a także panna Ishihara siedzieli w Pokoju Wspólnym Gryfonów przy kominku i
rozmawiali o poprzednich dniach, wybuchając co chwilę śmiechem. Hugo z Shi
grali w szachy, kłócąc się średnio co dwie minuty, że tak się nie gra.
Dołączył
do nich także James, zostawiając Betty pod opieką jej koleżanek.
- Za
tydzień pierwszy mecz. Ze Ślizgonami – powiedział James, otwierając pudełko z
czekoladową żabą i wpychając ją sobie do ust. Zerknął na kartę z czarodziejem i
skrzywił się, wyrzucając pudełko za siebie i nie przejmując się ogólną zasadą
„zakazu śmiecenia”.
-
Zarezerwowałem boisko na niedzielę. Dacie radę? – zapytał z ustami pełnymi
czekolady, która wypłynęła z jego kącików i popłynęła po brodzie. Rose
podniosła spojrzenie znad czytanej książki i skrzywiła się, widząc ubrudzonego
kuzyna.
-
Jesteś obrzydliwy – stwierdziła.
- Ale
za to mnie kochacie, nie? – Puścił do niej oczko. Panna Weasley wywróciła
oczami młynka i zamknęła książkę, zsuwając się z fotela i siadając na oparciu
kanapy obok Jamesa.
- Masz
jakąś strategię? – spytała, zabierając mu jedną czekoladową żabę i odgryzając
jej głowę. Żabka od razu przestała się ruszać, umożliwiając dziewczynie
całkowite jej pochłonięcie.
- To co
zwykle. My wrzucamy jak najwięcej goli i nie dopuszczamy ich do naszych bramek,
a ty łapiesz znicza i wygrywamy – powiedział, uśmiechając się i ukazując
ubrudzone czekoladą zęby. Rose parsknęła śmiechem na ich widok.
- Nie
sądzisz, że przydałoby się coś zmienić? – zapytał Albus, grający w ich drużynie
na pozycji pałkarza.
Chłopcy
Potter odziedziczyli zamiłowanie do quidditcha po ojcu, jednak żaden z nich nie
był szukającym. Woleli czynny udział w grze, a nie męczenie wzroku w
poszukiwaniu małej kuleczki, która nie chciała być złapana. Starszy Potter grał
jako obrońca, młodszy – pałkarz. Szukanie Złotego Znicza zostawili swojej
kuzynce, która – ku ogólnemu zdziwieniu swojej rodziny – idealnie sprawdzała
się w swojej roli.
-
Pomyślę nad tym – rzucił James, językiem przejeżdżając po zębach i usuwając z
nich resztki czekolady.
Rose,
Lily i Shila skrzywiły się, odwracając spojrzenia od obrzydliwie wyglądającego
Jamesa. Rose szturchnęła go w ramię. James nie pozostał jej dłużny. Popchnął ją
lekko, ale nikt z nich nie spodziewał się, że Weasley zachwieje się na poręczy
i, machając rękami na wszystkie strony, spadnie na podłogę z okrzykiem
zdziwienia.
-
James! – wrzasnęła, masując tyłek. Podniosła się na kolanach i jej ruda głowa
wychyliła się zza poręczy, ciskając z oczu pioruny w kierunku kuzyna. – Zabiję
cię! – wykrzyknęła i rzuciła się na chłopaka, który, zanosząc się śmiechem,
położył się na siedzącą obok niego Lily.
-
Zostaw! – krzyczał przez śmiech, odtrącając ręce Rose, która starała się
dosięgnąć jego szyi.
- Ej! –
zawołała Lily, zgnieciona przez ciało brata. Chciała się wyswobodzić, ale tylko
zahaczyła ręką o planszę szachów i wszystkie figurki wyleciały w powietrze.
- Lily!
– krzyknęła Shila, przekrzykując śmiech Jamesa, na którym siedziała Weasley i
bezlitośnie go łaskotała. – Już wygrywałam.
- Nie
moja wina – stęknęła panna Potter, starając się zrzucił z siebie ciała brata i
kuzynki.
- Tak
się bawimy? – zawołał Hugo, wstając i chwytając pierwszą lepszą poduszkę, która
nawinęła mu się pod rękę. Zamachnął się i przywalił nią prosto w nos Rose. Ruda
zaprzestała swoich tortur i zrobiła zeza na brata, do końca nie wiedząc o co
chodzi. James wykorzystał jej zdezorientowanie i zrzucił ją z siebie. Rose
pisnęła i pociągnęła go za szatę, sprawiając tym samym, że wylądował na niej.
Hugo
zamachnął się jeszcze raz, ale tym razem nie przypuszczał, że za nim stała
Shila. Dostała poduszką w głowę i zdziwiona obejrzała się na młodego Weasleya.
Zaczęła go gonić wokół kanapy.
Do
zabawy dołączyli również Albus i Lily, kucając przy leżącej na ziemi Rose,
której James odwdzięczał się łaskotkami.
Nikt nie przejmował się zdziwionymi i roześmianymi minami kolegów z Domu
Lwa.
Świetny.... Ja poprzednie i zapewne następne <3 Oby tak dalej ;)
OdpowiedzUsuń