3 sierpnia 2010

5. Wielka łaskotkowa bitwa

Perspektywa Albusa

Hugo poszedł do Daisy. Słyszałem jego kroki. Nie patrzyłem, bo gra na harmonijce całkowicie pochłonęła moje myśli. Dźwięki nie były łagodne – trudno sobie wyobrazić harmonijkę grającą jak na przykład fortepian, ale nie narzekałem. Takie błahe zajęcie tak bardzo mnie odprężało, że mogłem zapomnieć o całym otaczającym mnie świecie. Czasem wychodziło na to, że faktycznie zapomniałem o czymś ważnym, ale zawsze można jakoś się wywinąć.
Gdzieś między nutami doszedł mnie stłumiony dźwięk czyichś kroków. Nie spojrzałem w tamtą stronę, będąc święcie przekonanym, że to Hugo wrócił z rozmowy. Nie przerwałem melodyjki, przygotowując się na zwierzenia kuzyna. Jednak po krótkiej chwili nic się nie wydarzyło i oprócz mojej gry, niczego nie było słychać. Zaciekawiło mnie to, więc podniosłem prawą powiekę, chcąc spojrzeć na młodego Weasleya.
O mały włos nie połknąłem harmonijki, gdy zamiast poznaczonej młodzieńczym trądzikiem twarzy kuzyna, ujrzałem śliczną twarzyczkę, okoloną brązowymi włosami. Czekoladowe oczy Julii wpatrywały się we mnie z nieznanym błyskiem w oku, jakby rozmarzone. Uśmiechała się delikatnie, siedząc na swoich piętach i trzymając drobne dłonie na kolanach.
Z wrażenia ścisnąłem harmonijkę tak mocno, że wyślizgnęła mi się z dłoni i zrobiła w powietrzu kilka obrotów, upadając na mój brzuch.
- Cześć – powiedziała, uśmiechając się szerzej, rozbawiona z mojej nieporęczności. Gdyby nie mięśnie i ścięgna, moja żuchwa leżałaby właśnie w kępie trawy. Mówiła przyjemnym dla uszu altem i aż chciało się słuchać dalej.
Tyle razy wyobrażałem sobie, że z nią rozmawiam, a teraz, kiedy nadarzyła się okazja kompletnie nie wiedziałem, co powiedzieć. Bo jakoś zwykłe „cześć” mi nie pasowało. Patrzyłem więc na obiekt swoich westchnień z lekko otwartymi ustami i totalną pustką w głowie, obserwując jak jej policzki delikatnie oblewają się rumieńcem. Widocznie speszyła się moją  i n t e l i g e n t n ą  miną.
Powiedz coś pacanie, bo sobie pójdzie!

Wyobrażenie numer 45
- Cześć, mała – uśmiecham się półgębkiem, ukazując rządek białych, choć niekoniecznie idealnie prostych zębów, od których powierzchni odbija się słońce, oślepiając wszystkich dookoła.
Julia spogląda na mnie z lekko przymrużonymi powiekami i ustami ułożonymi w „dzióbek”. W końcu z obrażoną miną i cichym prychnięciem odwraca głowę, smagając mnie po twarzy włosami, wstaje i odchodzi.

Julia przygryzła lekko dolną wargę, nadal patrząc na mnie, w oczekiwaniu na jakąś odpowiedź, a ja toczyłem wewnętrzną walkę z moimi „obliczami”. Jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że jeśli szybko czegoś z siebie nie wykrztuszę, moja rozmowa z Julią zakończy się, nim jeszcze zdążyła się rozpocząć.
Idiota! Idiota! Idiota!, darłem się na siebie w myślach. Powiedz cokolwiek, debilu!
- Cześć – niemal wykrzyknąłem, widząc jak zniechęcona brakiem jakiejkolwiek reakcji z mojej strony Julia, odwróciła wzrok i zmieniła pozycję, by było jej łatwiej wstać.
Przymknąłem powieki, czując zbawienną ulgę, gdy dziewczyna ponownie uraczyła mnie morzem czekolady zawartym w jej oczach i uśmiechnęła się z wdzięcznością. Przyciągnęła do siebie kolana i oplotła je ramionami.
- Więc… jesteś Albus Potter. – To chyba nie było pytanie, lecz pokiwałem twierdząco głową, w razie gdyby się nim okazało. Zmieniłem pozycję, siadając po turecku, przodem do Krukonki. W dłoni trzymałem swoją harmonijkę.
- A ty Julia Roberro – powiedziałem, w duchu przeklinając swoją elokwencję. Julia uśmiechnęła się szerzej, spuszczając głowę. Po chwili jednak podniosła ją i przyjrzała się trzymanemu przeze mnie przedmiotowi.
- Co to jest? – spytała, przenosząc wzrok na mnie.
- Harmonijka. Na tym się…
- Gra – przerwała mi. Spojrzałem na nią, mrużąc delikatnie powieki. – Przepraszam, słyszałam jak grałeś – dodała po chwili. Uśmiechnąłem się. Była taka śliczna i nawet z odległości jaka nas dzieliła mogłem stwierdzić, że miała delikatną skórę. Aż naszła mnie dziwna ochota, żeby ją dotknąć. Zarumieniłem się przez własne myśli i spuściłem wzrok, obracając harmonijkę w dłoni.
- Mogę spróbować? – spytała, przysuwając się bliżej. Podniosłem na nią spojrzenie. Jej oczy zabłysnęły entuzjazmem, a w policzkach pojawiły się uwielbiane przeze mnie dołeczki. Jak mogłem jej odmówić?
- Jasne – powiedziałem, wręczając jej przedmiot. Delikatnie go przechwyciła i spojrzała niepewnie, nie wiedząc jak tego użyć. Uśmiechnąłem się i przysunąłem bliżej. – Złap tak – rzekłem, chwytając harmonijkę i obracając ją w jej dłoni. Przez przypadek dotknąłem jej skóry. Jak podejrzewałem, była delikatna… i taka miękka. Spojrzałem na uśmiechniętą Julię, która patrzyła jak zahipnotyzowana w czerwono-srebrną rzecz. – Przyłóż do ust – poinstruowałem dalej, przyglądając się, jak przysuwa harmonijkę bliżej malinowych warg. I nie wiem, cholera, dlaczego w moim umyśle zrodziły się  t a k i e  obrazy! Potter, zboczeńcu!, warknąłem w myślach, wytrzepując te naganne wyobrażenia z głowy. – I dmuchnij, tylko nie za mocno – dokończyłem swoją instrukcję.
Julia nabrała trochę powietrza w płuca i dmuchnęła, a z harmonijki wydobył się pierwszy, krótki dźwięk. Zaskoczona, odsunęła przedmiot od twarzy i spojrzała na mnie niepewnie. Uśmiechnąłem się.
- Dobrze. Teraz musisz tylko odpowiednio dobrać dźwięki i viola grasz na harmonijce.
- Tobie to lepiej wychodzi – powiedziała, oddając mi moją własność. Uśmiechała się, co znaczyło, że była zadowolona. Odebrałem harmonijkę z lekkim uśmiechem zakłopotania. Spuściłem wzrok. – Zagraj mi coś – dorzuciła po chwili, przekrzywiając głowę w bok.
Zerknąłem na nią i pokiwałem głową. Przyłożyłem instrument do ust, mimowolnie przypominając sobie obraz, kiedy to Julia przykładała go do swoich i dmuchnąłem. Raz, drugi, a później jakoś samo poszło.

*

Perspektywa Hugo

Szedłem w kierunku Daisy ze ściśniętym gardłem. Każdy krok zdawał się być wiecznością i choć wiedziałem, że się do niej przybliżam, wydawało mi się, że jest całkowicie na odwrót. Bałem się spotkania z nią i za cholerę nie wiedziałem dlaczego. Przecież nigdy nie odczuwałem dziwnego skrętu kiszek, kiedy z nią rozmawiałem, ani nigdy nie zwracałem uwagi na to, że ma cholernie błękitne oczy, które teraz wpatrywały się we mnie ze zdziwieniem… Chwila… wpatrywała się we mnie?!
- E… - Inteligencja wręcz powalającą, Hugo. – Cześć – powiedziałem szybko, unosząc się trochę na palach i zaciskając pięści. Po chwili znów stanąłem na płaskich stopach i utkwiłem w niej swoje spojrzenie przerażonego szczeniaka.
- Cześć, Hugo – i tego mi właśnie brakowało. Kiedy to powiedziała, uśmiechnęła się delikatnie, jak zawsze, kiedy się ze mną witała. Poczułem niemal zbawienną ulgę, czyli nie była na mnie wściekła.
- Mogę? – spytałem, wskazując na miejsce obok niej. Kiwnęła głową i zamknęła książkę, wciskając między strony swój palec. Przekręciła głowę i patrzyła na mnie, a w jej oczach widać było zaciekawienie.
Usiadłem obok niej, nie patrząc na nią. Zajęty byłem przyglądaniem się linii szycia mojej szaty. Zerknąłem ukradkiem na Albusa, do którego dosiadła się jakaś dziewczyna. Wyglądał na zadowolonego z życia.
- Co czytasz? – spytałem, zmuszając się, żeby na nią spojrzeć. Uniosła do góry brew i zerknęła na książkę. – Historia Hogwartu – przeczytałem na głos. Pokiwała jedynie głową.
I dlaczego zrobiło mi się gorąco?
- Tak się zastanawiałem… - zacząłem, nie do końca wiedząc, co chciałem właściwie powiedzieć.
- No?
- NiemiałabyśochotypójśćzemnądoHogsmeade? – Nie byłem pewny, czy mnie zrozumiała, bo powiedziałem to tak szybko, że wyrazy zlały się w jedną całość. Właściwie nigdy wcześniej nikogo nie zapraszałem na wspólne wyjście do Hogsmeade, bo zazwyczaj szedłem razem z kuzynostwem i siostrą, więc była to dla mnie całkowita nowość. Może dlatego czułem się jak ostatni kretyn.
Daisy nie odpowiedziała. Spojrzałem na nią niepewnie. Nie wiedziałem jak zareaguje. Może rzuci się na mnie z paznokciami i wydrapie mi oczy? Moje cudne oczy.
Ale nie wyglądała, jakby chciała mnie pozbawić czegokolwiek. Uśmiechała się delikatnie, a kiedy spostrzegła, że mam niepewność wymalowaną na twarzy, wybuchła śmiechem. Śmiała się tak szczerze jak wtedy w lesie, a ja mimowolnie odetchnąłem z ulgą. Jakoś, kiedy usłyszałem jej śmiech zrobiło mi się przyjemniej i pewniej.
- Jasne. Czemu nie – powiedziała, uspokajając się. Miała przymrużone powieki i zaróżowione policzki.
- Serio? – spytałem zszokowany. Jak widać, miała doskonały słuch i zdolność odróżnienia poszczególnych słów.
- Tak, pewnie – odpowiedziała. Wypuściłem głośno powietrze.
- Super… - mruknąłem z uśmiechem. – Wiesz, chciałem ci… podziękować za… no wiesz…
- Jasne – znowu się uśmiechnęła.
Zrobiło mi się dziwnie lekko na sercu. Zaśmiałem się i przysunąłem bliżej, zabierając jej z kolan książkę.

*

- Jak mogłam go zgubić? – szeptała Rose, pochylając głowę i rozglądając się dookoła na korytarzu. Jedną dłoń przyciskała do szyi, czując wyraźnie brak łańcuszka. Coś mignęło jej między butami jakiegoś dzieciaka, który przemierzał korytarz z książką w ręce. Rzuciła się w tamtą stronę, ale okazało się, że to tylko kawałek papierka.
- Nie ma szans, Ro. Szkoła jest duża, mógł spaść gdziekolwiek – powiedziała Shila, opierając się o ścianę i rozkładając bezradnie ramiona. Rose jęknęła, wyprostowując się. Podeszła do przyjaciółki i, tak jak ona, oparła się o ścianę. Uderzyła lekko tyłem głowy w mur i przymknęła powieki.
- Może ktoś go znalazł – powiedziała Weasley, spoglądając na koleżankę.
- Ale na pewno nie wie, czyj to był łańcuszek – odpowiedziała Japonka.
- Ale z ciebie pocieszyciel – mruknęła rudowłosa, krzywiąc się. Shila zaśmiała się i odepchnęła od ściany.
- Chodź, zagramy w szachy – położyła jej dłoń na ramieniu i pociągnęła w stronę wieży Gryffindoru. Rose jęknęła cicho i poczłapała za przyjaciółkę. Nie lubiła grać w szachy czarodziejów. Ta gra zawsze wydawała jej się taka brutalna i demoralizująca. Ale niestety Ishihara je uwielbiała i często zmuszała pannę Weasley do gry.

*

Rodzinka Potterów i dzieci Weasleyów, a także panna Ishihara siedzieli w  Pokoju Wspólnym Gryfonów przy kominku i rozmawiali o poprzednich dniach, wybuchając co chwilę śmiechem. Hugo z Shi grali w szachy, kłócąc się średnio co dwie minuty, że tak się nie gra.
Dołączył do nich także James, zostawiając Betty pod opieką jej koleżanek.
- Za tydzień pierwszy mecz. Ze Ślizgonami – powiedział James, otwierając pudełko z czekoladową żabą i wpychając ją sobie do ust. Zerknął na kartę z czarodziejem i skrzywił się, wyrzucając pudełko za siebie i nie przejmując się ogólną zasadą „zakazu śmiecenia”.
- Zarezerwowałem boisko na niedzielę. Dacie radę? – zapytał z ustami pełnymi czekolady, która wypłynęła z jego kącików i popłynęła po brodzie. Rose podniosła spojrzenie znad czytanej książki i skrzywiła się, widząc ubrudzonego kuzyna.
- Jesteś obrzydliwy – stwierdziła.
- Ale za to mnie kochacie, nie? – Puścił do niej oczko. Panna Weasley wywróciła oczami młynka i zamknęła książkę, zsuwając się z fotela i siadając na oparciu kanapy obok Jamesa.
- Masz jakąś strategię? – spytała, zabierając mu jedną czekoladową żabę i odgryzając jej głowę. Żabka od razu przestała się ruszać, umożliwiając dziewczynie całkowite jej pochłonięcie.
- To co zwykle. My wrzucamy jak najwięcej goli i nie dopuszczamy ich do naszych bramek, a ty łapiesz znicza i wygrywamy – powiedział, uśmiechając się i ukazując ubrudzone czekoladą zęby. Rose parsknęła śmiechem na ich widok.
- Nie sądzisz, że przydałoby się coś zmienić? – zapytał Albus, grający w ich drużynie na pozycji pałkarza.
Chłopcy Potter odziedziczyli zamiłowanie do quidditcha po ojcu, jednak żaden z nich nie był szukającym. Woleli czynny udział w grze, a nie męczenie wzroku w poszukiwaniu małej kuleczki, która nie chciała być złapana. Starszy Potter grał jako obrońca, młodszy – pałkarz. Szukanie Złotego Znicza zostawili swojej kuzynce, która – ku ogólnemu zdziwieniu swojej rodziny – idealnie sprawdzała się w swojej roli.
- Pomyślę nad tym – rzucił James, językiem przejeżdżając po zębach i usuwając z nich resztki czekolady.
Rose, Lily i Shila skrzywiły się, odwracając spojrzenia od obrzydliwie wyglądającego Jamesa. Rose szturchnęła go w ramię. James nie pozostał jej dłużny. Popchnął ją lekko, ale nikt z nich nie spodziewał się, że Weasley zachwieje się na poręczy i, machając rękami na wszystkie strony, spadnie na podłogę z okrzykiem zdziwienia.
- James! – wrzasnęła, masując tyłek. Podniosła się na kolanach i jej ruda głowa wychyliła się zza poręczy, ciskając z oczu pioruny w kierunku kuzyna. – Zabiję cię! – wykrzyknęła i rzuciła się na chłopaka, który, zanosząc się śmiechem, położył się na siedzącą obok niego Lily.
- Zostaw! – krzyczał przez śmiech, odtrącając ręce Rose, która starała się dosięgnąć jego szyi.
- Ej! – zawołała Lily, zgnieciona przez ciało brata. Chciała się wyswobodzić, ale tylko zahaczyła ręką o planszę szachów i wszystkie figurki wyleciały w powietrze.
- Lily! – krzyknęła Shila, przekrzykując śmiech Jamesa, na którym siedziała Weasley i bezlitośnie go łaskotała. – Już wygrywałam.
- Nie moja wina – stęknęła panna Potter, starając się zrzucił z siebie ciała brata i kuzynki.
- Tak się bawimy? – zawołał Hugo, wstając i chwytając pierwszą lepszą poduszkę, która nawinęła mu się pod rękę. Zamachnął się i przywalił nią prosto w nos Rose. Ruda zaprzestała swoich tortur i zrobiła zeza na brata, do końca nie wiedząc o co chodzi. James wykorzystał jej zdezorientowanie i zrzucił ją z siebie. Rose pisnęła i pociągnęła go za szatę, sprawiając tym samym, że wylądował na niej.
Hugo zamachnął się jeszcze raz, ale tym razem nie przypuszczał, że za nim stała Shila. Dostała poduszką w głowę i zdziwiona obejrzała się na młodego Weasleya. Zaczęła go gonić wokół kanapy.
Do zabawy dołączyli również Albus i Lily, kucając przy leżącej na ziemi Rose, której James odwdzięczał się łaskotkami.  Nikt nie przejmował się zdziwionymi i roześmianymi minami kolegów z Domu Lwa. 

1 komentarz:

  1. Świetny.... Ja poprzednie i zapewne następne <3 Oby tak dalej ;)

    OdpowiedzUsuń

Proszę o kulturalne wyrażanie swojej opinii. Wszystkie przypadki wulgarnego wypowiadania się będą usuwane.