28 sierpnia 2010

8. Filiżanka gorącej czekolady


            To wszystko twoja wina! – Kiedy tylko Malfoy zszedł po schodach, a kamienna chimera zasłoniła je swoim ciałem, Rose naskoczyła na chłopaka, dźgając go palcem w ramię.
            - Niby co znowu zrobiłem? – Zapytał, rozcierając dłonią miejsce, gdzie wbił się palec Gryfonki.
            - Jeszcze się pytasz?! Przez ciebie idziemy do Zakazanego Lasu!
            - Weasley, kretynko, przypominam ci, że to ty mnie walnęłaś – powiedział, sugestywnie unosząc brew.
            - Widocznie za słabo! Może jakbyś zemdlał to nie musiałabym tracić czasu na kłótnie i wtedy McGonagall by nas nie złapała! – Warknęła wściekle, zwężając oczy.
            - Jak się zaraz nie zamkniesz to znowu nas złapie! A tym razem wyśle nas do Transylwanii! – Odparł, wymijając ją. Rose zmarszczyła czoło, odwracając się powoli. Przyjrzała się plecom Malfoya i prychnęła ruszając w przeciwną do Ślizgona stronę.

*

            Albus siedział w bibliotece z książką w dłoni. Jego wzrok przesuwał się płynnie po zdaniach w niej zapisanych, ale mózg nie przetwarzał informacji w prawidłowy sposób. Dla niego ważniejszy od zielarstwa był fakt, że trzy stoliki dalej siedziała Julia w towarzystwie swojej siostry. Starał się ze wszystkich sił nie zwracać na nie uwagi, ale jego silna wola została znokautowana.
            Zielone tęczówki skierowały się w stronę brązowych. Julia patrzyła na niego, a kiedy zauważyła, że on również na nią spojrzał, uśmiechnęła się szeroko i pomachała do niego. Nie zareagował w żaden pozytywny sposób. Nie uśmiechnął się, nie odmachał. Jedyne, co zrobił to zatrzasnął księgę z głuchym dźwiękiem i wstał, kierując się między rzędy regałów. Czuł na sobie spojrzenie Julii, a w wyobraźni widział jak zagryza dolną wargę i spuszcza wzrok.
            Schował się tak, żeby nie mogła na niego patrzeć i oparł się plecami o regał, oddychając głęboko. Sam nie wiedział, dlaczego się tak zachowywał, dlaczego karał ją, choć tak naprawdę niczego mu nie zrobiła. A najbardziej dręczył go fakt, że był zazdrosny o coś, czego możliwe wcale nie było. Wiedział, że nie miał prawa się tak zachowywać, że nie miał prawa być zazdrosny, bo z Julią nigdy nic go nie łączyło, a jednak nie mógł znieść myśli, że Malfoy… że Julia… że oni… że mogło coś być.
            Przymknął powieki i wypuścił głośno powietrze, widząc w myślach uśmiechniętą i machającą w jego kierunku Julię. To był ładny obrazek, ale zakłóciło go wtargnięcie Malfoya, który chwycił Julię w pasie i przycisnął do siebie. Ona się uśmiechała, ale inaczej niż przed chwilą. Tak… wrednie i cynicznie, jak Ślizgoni. Całowali się, dotykali…
            - Unikasz mnie? – Otworzył pospiesznie oczy, a obraz Malfoya i Julii rozmył się niczym kropla farby wpadająca do wody. Spojrzał w prawo, delikatnie zniżając głowę. Obok niego, opierając się o półki stała Krukonka, z zatroskanym wyrazem twarzy.
            - Dlaczego tak sądzisz? – Spytał, przestępując z nogi na nogę, przez co nieznacznie się od niej odsunął. Dopiero po sekundzie zdał sobie sprawę z tego, że mogło to wyglądać na celowy zabieg, ale Julia zdawała się w ogóle tego nie zauważać.
            - Bo tak jest. Dzisiaj ani razu się do mnie nie odezwałeś, a jak mnie widzisz to się chowasz… tak jak teraz – powiedziała spokojnie, badawczo przyglądając się jego twarzy. Miał wrażenie, że zaraz wypali na jego czole napis „winny”. Zapiekły go policzki, bo uświadomił sobie, że miała rację.
            - Chcesz o tym porozmawiać? – Zapytała, przekrzywiając głowę jak niewinne zwierzątko. Uśmiechnęła się delikatnie, nadając rysom swojej twarzy iście subtelny i dziewczęcy kształt. Nie mógł się nie uśmiechnąć, choćby bardzo chciał. Kąciki jego ust drgnęły, a dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze szerzej, widząc, że jej zabiegi zaczynają działać.
            Ona nie mogłaby z nim, pomyślał i nie krył już uśmiechu.
            - Wiesz co… już mi lepiej – powiedział mrużąc jedno oko. Odepchnął się lekko od regału i stanął wyprostowany, przez co stał się wyższy o centymetr. – Masz ochotę na gorącą czekoladę? – Spytał odzyskując dobry humor. Zmarszczyła czoło i spojrzała na niego zdziwiona.
            - Teraz? – Spytała, a kiedy pokiwał głową, dodała: - Przecież wyjście do Hogsmeade jest dopiero w przyszłym miesiącu.
            - A kto mówi o Hogsmeade? – Wywrócił oczami i kiwnął na nią głową, dając jej do zrozumienia, żeby poszła z nim. Uśmiechnęła się zaciekawiona i podeszła do swojego stolika. Spakowała się i powiedziała coś do Jessici. Jej siostra spojrzała na niego i uśmiechnęła się chytrze, odpowiadając coś. Z odległości, w której się znajdował nie słyszał ani jednego słowa, ale mógł się domyśleć, że był to jakiś docinek, bo Julia nieznacznie się zaczerwieniła.
            - Gotowa na podróże z Albusem? – Zapytał, kiedy stanęła przy nim z torbą na ramieniu. Zaśmiała się.
            - Prowadź – powiedziała, wskazując dłonią na wyjście z biblioteki. Nie trzeba było dwa razy powtarzać. Albus ruszył w stronę schodów . Przez większość czasu rozmawiali o tym, jak spędzili dzień, a kiedy temat się wyczerpał zeszli na inne tory, rozmawiając o ulubionych kolorach, zespołach czy o quidditchu. W końcu jednak Potter zatrzymał się przed obrazem z koszem owoców i spojrzał na zdziwioną Julię. Pokiwał zabawnie brwiami i połaskotał gruszkę, której ogonek zaczął przeistaczać się w klamkę.
            - A.. ale jak? – Spytała Julia, kiedy obraz zmienił się w drzwi.
            - No wiesz… to magia – zaśmiał się, gestem zapraszając ją do środka. Rozejrzał się dookoła i schował się w kuchni, zamykając drzwi.
            Julia stała na środku wielkiej komnaty, gdzie ustawione były cztery, ogromne stoły, łudząco podobne do tych w Wielkiej Sali, gdzie jedli posiłki. Domyśliła się, że musieli znajdować się pod tą właśnie salą. Skrzaty domowe biegały między stołami z tacami, talerzykami i pucharami, ustawiając wszystko na swoich miejscach. Wydawały się takie zabiegane, że wcale nie zdziwiłaby się, gdyby ich nie zauważono.
            - Łał! – Szepnęła, spoglądając na Albusa, który uśmiechnął się tylko do niej. Podszedł bliżej i stanął obok.
            - Akurat przygotowują kolację, ale może znajdą czas, by zrobić dla nas czekoladę – puścił jej oczko i w tym momencie podbiegł do nich chudy skrzat ze szpiczastym nosem, na którego końcu widniała wielka gulka.
            - Panicz Potter! – Zawołał uradowany, kłaniając się lekko. Albus uśmiechnął się i spojrzał na Julię, która patrzyła na niego z podziwem.
            - Cześć, Badyl. Ja i moja koleżanka napilibyśmy się gorącej czekolady i…
            - Oczywiście, oczywiście. Już się robi, paniczu – zaskrzeczał i klasnąwszy w dłonie odbiegł w kierunku innych skrzatów. Albus wskazał Julii miejsce przy jednym ze stołów. Usiedli obok siebie i chłopak mógł podziwiać zachwyt w oczach dziewczyny z bliskiej odległości.
            Roberro rozglądała się dookoła z lekko otwartymi ustami, w których krył się delikatny uśmiech. Nie mogła uwierzyć w to, co widziała. Wielokrotnie zastanawiała się, w jaki sposób posiłki są transportowane na stoły w Wielkiej Sali i, oczywiście, kto je przygotowuje, ale nigdy nie wpadłaby na pomysł kuchni i skrzatów domowych.
            - Fajnie tu, prawda? – Spytał Albus.
            - Fajnie? Tu jest mega fajnie – zawołała uradowana, patrząc jak skrzatka ze srebrną tacą, rozkłada po stołach sztućce. Potter zaśmiał się i spojrzał na Badyla, który szedł w ich stronę z tacą, na której postawione były dwie filiżanki. Gorący płyn parował w górę, a kiedy skrzat podszedł bliżej, można było wyczuć słodki zapach czekolady. Obok Badyla szedł jeszcze jeden skrzat, niosący talerzyk z ciasteczkami.
            - Dziękuję – powiedziała Julia, kiedy Badyl postawił przed nią filiżankę.
            - Coś jeszcze podać? Mamy wyśmienity kisiel jabłkowy, babeczki nadziewane wołowiną i rolady ze śliwkami. Wszystko wyśmienite – zachwalał Badyl. Julia uśmiechnęła się.
            - Naprawdę nie trzeba. Czekolada wystarczy – powiedział Albus.
            - A może panienka by coś jeszcze sobie życzyła? Moje smażone pomidorki w jajecznicy były wychwalane przez samego Albusa Dumbledore’a! – Pochwalił się Badyl. Dziewczyna otworzyła szerzej oczy.
            - Nie, dziękuję. Jeśli zjadłabym coś teraz, to nie jadłabym na kolacji – wytłumaczyła się. Badyl i jego kolega ukłonili się i odeszli.
            - Nawet nie zauważyłam, że masz tak samo na imię jak były dyrektor Hogwartu – powiedziała Julia, kładąc dłonie na filiżance.
            - Tak… to dość sentymentalna historia – powiedział z lekkim uśmiechem maczając ciasteczko w napoju. – Właściwie to oba moje imiona są od dyrektorów szkoły – dodał, gryząc ciastko.
            - Czyli?
            - Albus Severus Potter – powiedział, przełknąwszy słodkości.
            - No proszę, same znane postaci – uśmiechnęła się, wkładając ciasteczko do ust. Odgryzła kawałek, ale ciastko było zbyt kruche. Niewielki fragmencik wymsknął się spomiędzy jej warg. Nie zdążyła go chwycić w dłoń, więc upadł na jej spódnicę. Zaśmiała się lekko, przykładając dłoń do ust. Spojrzała na kolana i strzepnęła okruszek na podłogę.
            Albus przypatrywał się jej z niemym uwielbieniem. Wszystko, co robiła wydawało mu się tak idealne, że nawet zwykłe strzepniecie okruchów na posadzkę w jej wykonaniu było bardziej seksowne, niż gdyby to zrobiła urodziwa przyjaciółka jego kuzynki.
            Julia podniosła wzrok i spojrzała na niego. Wtedy wydawało mu się, że czas nagle spowolnił. Patrzyli na siebie bez skrępowania, bez słów, trwając w ciszy, która wcale nie była niezręczną. Gdzieś w oddali słyszał brzdęk naczyń, rozmowy skrzatów, ale to nie było ważne. Liczyło się tylko to brązowe, intensywne spojrzenie Julii, skierowane w jego stronę. Stała się centrum. W panoramie obrazów tylko ona była wyraźna, cała reszta barw zlewała się w jedność. Uśmiechała się delikatnie, a jej oczy błyszczały, wydawała się szczęśliwa.
            - Proszę mi wybaczyć – tę magiczną chwilę przerwał Badyl, który pojawił się obok nich. Julia drgnęła i natychmiast odwróciła spojrzenie, nerwowym ruchem chwytając czekoladę i wypijając trzy łapczywe łyki. Albus niechętnie odwrócił się w stronę skrzata. – Proszę mi wybaczyć, paniczu Potter, ale za pięć minut zaczyna się kolacja. Nie możecie tutaj być – powiedział, wykonując dziwne gesty dłońmi.
            - Jasne. Już sobie idziemy – powiedział Albus. Sięgnął po swoją filiżankę i wypił jej zawartość. Spojrzał na Julię, która delikatnie się do niego uśmiechała. Odpowiedział tym samym i wstając, sięgnął po jeszcze jedno ciastko.

*

            - Hej, Rose! – Odwróciła się i zobaczyła machającego w jej kierunku Bena.
            - Ben! – Uśmiechnęła się i patrzyła, jak do niej podbiega. Shila uniosła brew, przyglądając się uradowanej twarzy chłopaka.
            - Poczekam na ciebie przy stole – powiedziała, odchodząc. Rose kiwnęła jedynie głową i krótką chwilę odprowadziła przyjaciółkę do Wielkiej Sali. W końcu jednak z uśmiechem spojrzała na kolegę. Był uradowany, aż oczy mu się błyszczały.
            - Co wiesz o Siódmej Strefie? – Spytał na wstępie, przestępując z nogi na nogę. Wydawał się czymś bardzo podekscytowany i, gdyby oczywiście mógł, zniósłby jajko niecierpliwie oczekując odpowiedzi. Rose zmarszczyła czoło.
            - Hmmm… klub, który rzekomo ukryty jest gdzieś w murach Hogwartu. Nigdy jednak go nie odnaleziono, więc nie udowodniono jego istnienia – powiedziała. - To tylko bajka wymyślona przez imprezowiczów, by zdenerwować personel szkoły – dodała pewnym siebie głosem. Ben poruszył zabawnie brwią, dając jej do zrozumienia, że jest w błędzie. – Co? Że niby istnieje?
            - Istnieje i prężnie się rozwija – dodał z łobuzerskim uśmiechem na ustach. Rose otworzyła ze zdumienia usta.
            - Wkręcasz mnie – powiedziała, patrząc na niego spod przymkniętych powiek. Pokręcił głową.
            - Ani trochę.
            - Jasne, a ja jestem baletnicą. Siódma Strefa to mit – powiedziała, przekonana o swojej racji.
            - Żeby ci udowodnić, że się mylisz zapraszam cię na piątkową imprezę – rzekł z szerokim uśmiechem obserwując zmiany zachodzące na twarzy Weasley.
            - Ja nie wiem, gdzie to jest – powiedziała. Była ciekawa Siódmej Strefy – mitycznej dyskoteki, założonej przez dwóch Puchońskich chłopaków jakieś pół wieku temu. Swoją droga, byli jedynymi Puchonami, którzy mieli takie zainteresowania. Jeżeli okazałoby się, że Siódma Strefa to jednak nie tylko legenda, zapowiadała się świetna zabawa, jeśli jednak byłby to nie śmieszny żart, mogłaby znów poszczycić się wiedzą na temat Historii Hogwartu.
            - Spotkajmy się przy posągu czarownicy o dwudziestej. Możesz zabrać ze sobą koleżankę – puścił jej oczko, więc uśmiechnęła się delikatnie. – Muszę już iść.
            - Jasne. Pa – pomachała do niego. Odmachał i podbiegł do kolegów z domu. Rose przekrzywiła głowę, uśmiechając się delikatnie. Zaśmiała się cicho i przyglądając się wzorom na podłodze weszła do Wielkiej Sali.
            - Co chciał? – Spytała Shila, nim jeszcze Weasley usiadła na swoim miejscu.
            - Wiesz, że Siódma Strefa naprawdę istnieje? – Spytała Rose, luzując krawat na szyi.
            - Coś mi się kiedyś obiło o uszy, ale to podobno tylko taka plotka – powiedziała, marszcząc czoło.
            - No właśnie chyba nie, bo Ben zaprosił mnie… to znaczy nas – wskazała palcem na siebie, a później na Shilę – na imprezę właśnie do Siódmej Strefy. 
            - Oczywiście się zgodziłaś – Ishihara otworzyła szerzej oczy i nachyliła się podekscytowana w stronę przyjaciółki.
            - Oczywiście, będę miała kolejny dowód na to, że plotkom nie warto wierzyć. Siódma Strefa to mit i… - nie zdążyła dopowiedzieć zdania, bo Shila wykrzyknęła radośnie: „Yes!” wznosząc ręce do góry i zaciskając powieki. Wyglądała jak małe dziecko, cieszące się na wieść spędzenia dnia w zoo.
            - Dobrze się czujesz? – Spytała Weasley, patrząc na koleżankę podejrzliwie.
            - Nigdy nie czułam się lepiej. Normalnie… kocham cię! – Wrzasnęła na cały głos, sięgając dłońmi w stronę Rose. Chwyciła ją za szatę i przyciągnęła do siebie, a potem na oczach całej szkoły dała jej całusa w usta.
            Zszokowana Rose przez pierwsze dwie sekundy nie wiedziała, co zrobić, w końcu jednak wyszarpnęła się z uścisku Shili i sprzedała jej uderzenie w głowę wyprostowaną dłonią. Później poprawiła szatę i usiadła z dumnie uniesioną głowa na swoim miejscu.
            - Za co to było? – Spytała Shila, głaszcząc się po czubku głowy.
            - Za publiczne całowanie mnie – syknęła Weasley, sięgając po miskę z jajecznicą. Spojrzała znad talerza na Bena, który przypatrywał się całej tej sytuacji z rozbawieniem i spłonęła rumieńcem.
            - Przepraszam. Wiesz, jak bardzo lubię imprezy, a poza ty…
            - Co?
            - Poza tym, to może w końcu coś między tobą a Benem zapłonie! Bo iskrzy i iskrzy, a zapalić się nie może! – Powiedziała na wydechu.
            - No po tym, co przed chwilą zobaczył, to pewnie zgaśnie – powiedziała Weasley.
            - Czyli jednak chcesz, żeby się zapaliło.
            - Co? Nie.
            - To czemu powiedziałaś to z takim smutkiem?
            - Wcale nie. Powiedziałam to normalnie – zaperzyła się Rose, nakładając na widelec trochę jajecznicy. Shila wywróciła oczami.
            - Ja swoje wiem.
            - Mało wiesz – burknęła Rose.
            - Posłuchaj – stwierdziła poważnie Shila, wymachując widelcem. O mało nie wbiła go w oko chłopaka siedzącego obok niej. Mruknęła krótkie „sorry” i powróciła do rozmowy z Rudą. – Powiedziałaś „tak” imprezie, więc niedługo powiesz „tak” miłości. Zaczyna się od imprezy, wiem, co mówię – powiedziała, wbijając na widelec kawałek pomidora.
            Panna Weasley wywróciła oczami i wróciła do konsumowania swojej kolacji, zastanawiając się nad słowami przyjaciółki. Spojrzała na Bena, zapominając o jajku w ustach. Przyłożyła niegroźny koniec widelca do ust i patrzyła, jak Puchon z uśmiechem zajada się tostem. Jego kolega budował właśnie kilkupiętrową kanapkę ze wszelkich możliwych składników, dostępnych na stole. Nie wyglądała ona ani estetycznie, ani tym bardziej apetycznie, ale chłopak się nie zrażał. Ben skrzywił się, kiedy jego kumpel wylał na sam szczyt sos czosnkowy, smarując go dodatkowo dżemem.
            Rose również się skrzywiła i podobnie jak Ben odłożył kanapkę, tak ona odstawiła widelec. Zrobiło jej się niedobrze, kiedy chłopak bez żadnego słowa ugryzł skomponowaną kanapkę.
            - Spójrz – powiedziała słabo, wskazując Shili poczynania Puchona. Ishihara zerknęła w tamtym kierunku z tostem w zębach, którego niemal natychmiast wypluła, widząc kanapkę nieznajomego.
            - Fuj! – Powiedziała, krzywiąc się. Rose zmarszczyła nos z uśmiechem na ustach.
            - Pochoruje się – stwierdziła rudowłosa.
            - I wszystkie męskie kible będą walić na kilometr – dodała Azjatka.
            - One już walą – powiedziała Lily, znikąd pojawiając się obok kuzynki. Cała trójka zaśmiała się perliście. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o kulturalne wyrażanie swojej opinii. Wszystkie przypadki wulgarnego wypowiadania się będą usuwane.