Perspektywa
Scorpiusa
Weasleyowie są naprawdę zabawni. Najpierw młody Weasley
nawarzy piwa, a później starszy Weasley musi to wypić. Patrzyłem na tę scenę
rozgrywającą się nad jeziorem z ogromnym niesmakiem. Sam widok opadającej szaty
Gryfona wiszącego w powietrzu doprowadzał mnie do mdłości. A ta jego siostra?
Wszędzie musi wcisnąć swój piegowaty kinol. Jak ja jej nienawidzę! Nie! Wróć.
Nie „nienawidzę”. Ja nią gardzę! I to tak mocno, jak tylko można gardzić
człowiekiem.
Najchętniej to złapałbym Weasley za te jej
rude kłaki, zakneblował wszystkimi możliwymi zaklęciami, obwiązał sznurem, żeby
nigdzie nie uciekła i tak zapakowaną wsadziłbym do wieży, wieszając pod
sufitem! Wieżę bym zamknął na cztery spusty, otoczył fosą, a na koniec
walnąłbym tam ze trzy smoki, żeby nikomu nie chciało się jej ratować. O! To bym
zrobił! I uczyniłbym tym wielki pożytek dla świata i normalnych ludzi, takich
jak ja, którzy cenią sobie spokój, ciszę i…
- Kurwa
mać!
Nie
wiem jak, nie wiem kto i nie wiem w jakim celu, ale rzucił się na mnie,
dosłownie zwalając z nóg. Nagle znalazłem się na ziemi, pomiędzy czyimś miękkim
ciałem z jednej, a konarem drzewa boleśnie wbijającym się w moje plecy z
drugiej strony. Jak nadzienie nieudanej kanapki.
A żeby
tego było mało ten ktoś, który po
bliższych oględzinach okazał się być Eilą O’Connel, zaczął mnie całować. Na
ustach poczułem gorzki smak błyszczyka Eili, którego warstwa spokojnie
wystarczyłaby na polakierowanie trzonka mojej miotły.
- Eila
– powiedziałem, między pocałunkami, kładąc dłonie na jej ramionach – c-co ty,
do cholery, wyprawiasz? – zapytałem, odsuwając ją nieco brutalnie od siebie.
Byłem zdezorientowany i, delikatnie mówiąc, wpieniony jej zachowaniem. Po
pierwsze: rzuciła się na mnie jak wygłodniałe zwierzę na kawałek mięsa, a po
drugie: śmiała mi przerwać moje marzenia związane z pozbyciem się Rose Weasley
raz na zawsze.
Pozabijam smoki, przepłynę fosę,
rozpieczętuję drzwi i wrzucę do komnaty Eilę, związując ją. Potem odknebluję
Weasley i pozwolę jej gadać te swoje farmazony, zanudzając tym O’Connel na
śmierć. Zamknę drzwi, przepłynę fosę z powrotem i znów walnę trzy smoki, coby
nikt nie ratował winnych mojego rozstrojenia nerwowego.
- Witam
się z tobą – zaszczebiotała Eila, próbując znowu mnie pocałować. Odsunąłem się
od niej pospiesznie, napierając rękoma na jej ramiona, aby utrzymać ją w
bezpiecznej odległości od swoich ust. Stojący niedaleko nas Ślizgoni
zarechotali złośliwie, przyglądając się owemu zdarzeniu.
Zaczynały
mi puszczać nerwy, a w dodatku ten korzeń tak niefortunnie wbijał się w
kręgosłup, że ledwo dało się to wytrzymać.
-
Jesteś stuknięta! Złaź ze mnie – powiedziałem, ale to nie zadziałało. A wręcz
jakby jeszcze bardziej podnieciło blondynkę do zadawania mi kolejnych sekund
bólu. – Weźcie ją ode mnie! – zawołałem. Swoją drogą to nie wiem, skąd ona
brała tyle siły, bo na posiłkach prawie nic nie jadła. A jednak, kiedy się już
uczepiła to na dobre i nawet stado hipogryfów nie byłoby w stanie jej ode mnie
odciągnąć.
-
Dobra, dobra, mała. Wystarczy – zaśmiał się Zabini, chwytając Eilę za poły
szaty i odciągając ją ode mnie. Musiał mu w tym pomóc Gonzales, bo ta
dziewczyna jest gorsza od pijawki.
- Ale…
Scorp! – zawołała zawiedziona, podnosząc się i spoglądając na mnie błagalnie.
Jej oczy nagle stały się wielkie jak spodki i zaszkliły łzami.
Podniosłem
się z ziemi, otrzepałem z trawy i innego badziewia. Zakręciłem prawym
ramieniem, dla masażu obolałych pleców i spojrzałem na Eilę. Wyglądała doprawdy
żałośnie.
- Eila.
Ja już chyba wspominałem o tym, że z nami koniec – powiedziałem spokojnie,
zerkając na Zabiniego, wyraźnie rozbawionego ową sytuacją.
A Zabiniego utopię w tej fosie.
Eila
była naprawdę ładna i seksowna. I o to w tym wszystkim chodziło. Bo zawsze
chodzi o to, żeby dziewczyna była seksowna i dawała z siebie jak najwięcej w
tym właśnie temacie. Głupiutka i nieco naiwna, ale ładna na tyle, żeby móc się
z nią pokazać publicznie. I czerpać z tego jak najwięcej przyjemności.
A kiedy
dziewczyna już się znudzi, do łóżka wkrada się rutyna, to coś trzeba zmienić. I
tym czymś nie jest łóżko. Nie mogę też zastąpić siebie, bo niby w jakim celu?,
ale dziewczynę można wymienić na lepszy model już po dwóch dniach poszukiwań.
Zazwyczaj, kiedy trafi się na taką, która szuka po prostu przygód, bierze to,
że tak się wyrażę, „na klatę” i odchodzi z uśmiechem, ale zdarzają się też
takie, które nie mogą przyjąć do wiadomości, że ich „pięć minut” przy moim boku
właśnie się skończyło i pora sobie iść.
Takim
typem fabrycznego niepowodzenia jest niewątpliwie Eila, z którą zerwałem
przeszło… raz, dwa… cztery dni temu, a ona wciąż uważa, że jesteśmy razem.
Kiedy tylko jestem pogrążony we własnych myślach, wykorzystuje moją nieuwagę,
jak przed chwilą właśnie, i rzuca się na mnie opętańczo.
O’Connel
spojrzała na mnie jeszcze raz. Po jej policzkach ciekły już łzy, ale co to dla
mnie miało znaczyć? Słabość, bo nie smutek przecież. Łzy są oznaką słabości.
Nie zrobiło mi się jej nawet żal. Taka jest kolej rzeczy: dziewczyny przychodzą
i odchodzą, a ona musi to zrozumieć i zaakceptować, bo inaczej zginie w tym
wielkim, męskim świecie.
-
Przestań ryczeć, O’Connel i zwiewaj stąd, zanim naprawdę się wkurzę i zmienię
ci kolor włosów na zielony – warknąłem, patrząc jej prosto w wymalowane tymi
wszystkimi kosmetykami oczy. Jeszcze kilka sekund wydawała z siebie ciche, żałosne
pojękiwania. – No już! - powiedziałem
nieco bardziej oschle.
Wyprostowała
się i powycierała wierzchem dłoni łzy, pociągając nosem. W końcu spojrzała na
mnie i dumnie uniosła głowę.
-
Dobrze. Jeszcze będziesz mnie prosił, żebym do ciebie wróciła – powiedziała
pewnym siebie głosem, przytupując nogą. Jak dziecko.
Wybuchłem
śmiechem. Tak perfidnie, jak to ja potrafię, prosto w jej twarz. Na chwilę się
uspokoiłem i spojrzałem na Zabiniego, który również uśmiechał się pod nosem
kręcąc głową.
-
Słyszałeś, D? – Spytałem, wskazując na nią palcem i bezczelnie się śmiejąc. –
Nie rozmieszaj mnie, O’Connel – dodałem bezlitośnie, nagle poważniejąc. – I
mówię serio: wynoś się i nigdy więcej mnie nie nachodź.
Wyglądała,
jakby dostała jakimś oszołamiaczem. Wytrzeszczyła na mnie gałki oczne, aż w
pewnym momencie miałem nieodparte wrażenie, że jej zaraz wylecą z oczodołów. Wyglądało
to strasznie. Strasznie ohydnie, oczywiście.
- Chyba
już czas, żebyś poszła – powiedział Gonzales, kładąc jej na ramieniu dłoń i
delikatnie naprowadzając ją na drogę powrotną. Zaczęła biec w stronę zamku.
*
Hugo
siedział na jednej z kamiennych ław, ukrytych na korytarzach szkoły. Opierał
się o ścianę i nogi miał podkulone pod brodę, a na nich trzymał książkę do
Transmutacji. Próbował czegoś się nauczyć, ale to zawsze kiepsko mu wychodziło.
Skrzywił się, podrapał po głowie i wyjrzał za pobliskie okno.
Spokojną
taflę jeziora zmącił ruch kałamarnicy, która w nim mieszkała. Ogromna macka
wychyliła się na dobre pięć metrów i z całej siły walnęła w lustro wody,
rozpryskując ją na wszystkie strony. Powstała fala zakryła pomost, jednak tylko
na chwilkę.
Nad
Zakazanym Lasem jak zwykle unosiła się dziwna aura tajemniczości. Na skutek
jakiegoś odgłosu, z drzew poderwały się jakieś trzy ogromne ptaki. Ich czarne
upierzenie przywodziło na myśl kruki, jednak były one za wielkie, by mogły nimi
być. Hugo zmarszczył czoło i, odkładając książkę na bok, przysunął się bliżej
okna. Czarne ptaki z wolna unosiły się w powietrze, coraz wyżej i wyżej. Nie
znał ich, prawdopodobnie nigdy nie widział takiego gatunku.
Odetchnął
i odsunął się trochę, nadal spoglądając na spowite lekką mgiełką drzewa. Nigdy
nie był w Zakazanym Lesie i strasznie kusiło go, by tam kiedyś pójść. Wiadomo,
zakazany owoc najbardziej kusi, a przed wyprawą powstrzymywał go jedynie strach
przed wyleceniem ze szkoły. Nie obawiał się nawet tych wszystkich dzikich
zwierząt, żyjących między konarami, jednak co by powiedział ojciec, gdyby młody
Weasley został wydalony z Hogwartu w trybie natychmiastowym za poważne
naruszenie regulaminu szkoły? Zamknąłby go w komórce pod schodami i głodowałby
miesiącami.
- Cześć,
Hugo. – Wzdrygnął się, nie spodziewając się, że ktoś do niego podejdzie.
Zerknął przez ramię na stojącą kilka kroków za nim Daisy Crawford. Nie miała na
sobie szaty szkolnej tylko żółtą sukienkę z kwadratowym dekoltem, który ładnie
podkreślał jej biust, na którym spoczywał wisiorek w kształcie półksiężyca. W
rękach trzymała dwie książki, przytulając je do piersi i gładząc jedną z nich
kciukiem.
Stała
tak, wpatrując się w niego rozmarzonym wzrokiem.
- Cześć
– odpowiedział, przesuwając się nieco, by mogła usiąść. Uśmiechnęła się
delikatnie i nieśmiało przycupnęła na krawędzi ławy, patrząc w podłogę.
Daisy
była jego rówieśniczką z Ravenclawu. Często mieli ze sobą Zielarstwo, więc
trochę ją znał. Nie zagłębiał się w mocniejsze relacje, nikt tego nie robił,
dlatego wiecznie chodziła po zamku sama. I nie dlatego, że była głupia czy
brzydka. Wręcz przeciwnie, miała w głowie więcej rozumu niż Ślizgoni razem
wzięci, a urodą przyćmiewała niektóre szkolne piękności. Problem polegał na
tym, że Crawford była lekko… stuknięta. No, przynajmniej takie krążyły pogłoski
i Hugo nie zamierzał temu dowodzić. Wolał trzymać się od niej z daleka, żeby
nie zepsuć sobie reputacji. Bo kto by chciał zadawać się z kolegą wariatki?
Zapadła cisza. Hugo odwrócił
spojrzenie i znów wyglądał za okno, a Daisy spokojnie wpatrywała się w
posadzkę, jakby zobaczyła na niej coś naprawdę interesującego.
- Co czytasz? – spytała
w pewnym momencie, sięgając po jego książkę. Niespodziewanie zrobił to samo,
przez co ich dłonie dotknęły się na ułamek sekundy. Daisy speszona tym faktem
zabrała pospiesznie rękę, spuszczając wzrok.
-
Miałem zamiar pouczyć się na transmutację, ale wszystko dookoła mnie do siebie
przyzywa, więc w sumie… się nie uczę – wytłumaczył, obracając księgę w
dłoniach. W końcu odrzucił ją gdzieś w bok, ignorując zdziwione spojrzenie
Crawford. – A ty? – Przeniósł spojrzenie na książki trzymane przez nią.
- A…
to… mugolskie książki – odpowiedziała, kładąc woluminy na kolanach i
przyglądając się tytułom.
- Aha –
rzekł i ponownie zapanowała cisza. Z każdą sekundą stawała się coraz bardziej
niezręczna. Hugo prosił w myślach, aby ona już sobie poszła. Daisy natomiast
błagała niebiosa o odrobinę odwagi, by nie była już taka spięta i mogła
swobodnie z nim porozmawiać.
*
Rose siedziała
w swoim ulubionym fotelu, pisząc zadane wypracowanie z Obrony Przed Czarną
Magią. Jej pióro sunęło pewnie po pergaminie, nie zostawiając za sobą kleksów.
Kształtne, nie za duże literki układały się w słowa, te z kolei w zdania, a
zdania w całe akapity. Miała skupiony wyraz twarzy, taki jaki pokazywała
zawsze, gdy jej uwaga poświęcona była tylko jednej czynności. Brwi ściągnięte w
dół, przymrużone powieki i wzrok wędrujący po linijkach tekstu. Czasem, gdy
ktoś próbował jej przerwać, musiał się nieźle natrudzić. Rose bowiem zwyczajnie
nie zawracała sobie głowy tym, że ktoś do niej mówi. Bo przecież robiła co
innego, nie mogła skupiać się na dwóch rzeczach naraz. I to wszystkich
denerwowało, gdyż jeśli Weasley coś robiła, musieli stanąć w kolejce i poczekać
aż łaskawie skończy. A jeśli chodziło o naukę, to ona zawsze była na pierwszym
miejscu.
- Rose
– powiedziała Lily Potter, siadając w fotelu naprzeciw kuzynki. Nie patrzyła
jednak na Rudą, a na coś, co działo się przed kominkiem. Nie zwróciła też uwagi
na to, że kuzynka była zajęta pisaniem wypracowania. Lily nigdy się tym nie
przejmowała, jeśli coś potrzebowała, przerywała jej, narażając się na gniew i
obelgi (oczywiście niezbyt mocne, bo Rose nigdy nie mogła poważnie obrazić
swojej rodziny, niezależnie od tego, jakby ją zdenerwowali). – Rose! – powiedziała
z naciskiem, przenosząc nerwowe spojrzenie na Rudą. Ta jednak mruknęła coś pod
nosem, przyłożyła do ust ubrudzony atramentem palec i pochyliła się jeszcze
bardziej nad pergaminem, niemal już całym zapisanym. – Rose, kurde blaszka, bo
przegapisz!
Weasley
niechętnie podniosła wzrok znad kartki i spojrzała na kuzynkę. Nadal miała
przystawiony do ust atramentowy palec i jej spojrzenie było lekko zaćmione.
Poruszała ustami, mówiąc do siebie coś bezgłośnie.
- O,
Merlinie. Tam! – powiedziała Lily, wstając z fotela. Położyła swoje dłonie na
policzkach kuzynki i przekręciła jej głowę, zmuszając do spojrzenia na sofę
przed kominkiem.
- O
kurde blaszka – wymsknęło się Rudej. Momentalnie zapomniała o wypracowaniu,
odstawiła palec od ust, pozostawiając na nich lekką niebieską smugę, i odłożyła
pióro wpatrując się w Jamesa całującego się z Betty Low. – No nareszcie –
dodała po chwili.
Lily
spojrzała na nią zaciekawiona.
- No
wiesz… od dawna było widać, że mają się ku sobie. Ona była zbyt nieśmiała, żeby
coś zaczynać, a on myślał, że skoro ona nie zaczyna to pewnie nie chce. Takie
błędne koło – wyjaśniła Rose, poprawiając się w fotelu, bo zrobiło jej się
trochę niewygodnie.
- Skąd
ty wiesz takie rzeczy? – spytała czternastolatka.
- Z
obserwacji, moja droga. Z obserwacji – odpowiedziała Ruda, zbierając pergaminy
w stosik. Postukała nimi kilka razy w blat, żeby się ułożyły i spakowała do
torby leżącej u jej nóg. – Uważam też, że wyśmienicie do siebie pasują – dodała
po chwili, kładąc torbę na kolanach i wpakowując do niej resztę swoich rzeczy.
- A
znasz ją? – zapytała Lily, spoglądając niepewnie na ciemnowłosą dziewczynę
brata.
- Nie
za bardzo. Tyle, co z opowiadań… i obserwacji – mrugnęła do niej.
- To co
to za laska? – spytała panna Potter.
Rose
uniosła do góry brew i już miała odpowiedzieć, kiedy dopadła je Shila.
- Ale
numer. James i Betty są razem – powiedziała podekscytowana, opierając się
łokciami o fotel Rose.
-
Domyśliłam się – burknęła Lily. – Oby tylko nie wpakował się w jakieś kłopoty.
- Co
ty? Betty to spoko laska. Miła, grzeczna, uczynna. I chyba naprawdę się lubią –
uśmiechnęła się Shila, zerkając w stronę przyjaciela.
- Lily,
czy ty nie jesteś jakby… zazdrosna? – zasugerowała Rose, uśmiechając się
delikatnie.
- Ja?
Niby dlaczego miałabym być zazdrosna? – zapytała Lily, odwracając naburmuszoną
twarz w drugą stronę. Rose spojrzała na Shilę porozumiewawczo i uśmiechnęła
się.
- No
wiesz… James to twój brat i możesz czuć się… nieswojo, kiedy w jego życiu
pojawi się inna kobieta oprócz ukochanej siostry – powiedziała Shila, skubiąc
materiał fotela.
- Och!
Nigdy w życiu! – wykrzyknęła Lily, wstając i uciekając do swojego dormitorium.
Shila spojrzała na Rose i pokiwała głową, zwężając usta w wąską linię.
*
Perspektywa
Lily
Ja zazdrosna? Ja?! Niby… niby z jakiej
racji?! Pff… też mi coś. Nawet, jeśli James nie będzie miał teraz tyle czasu
dla mnie, swojej siostry, to chyba nadal będę mogła z nim porozmawiać, prawda?
Nie przestaniemy być rodzeństwem, prawda? Prawda?!
Ni w ząb, muszę się czegoś dowiedzieć o tej
dziewczynie. Dlaczego ja jej wcześniej nie zauważyłam? Rose mówi, że od dawna
było widać, że… Ugh, nawet nie chcę o tym myśleć. Ale skoro tak, to chyba
powinnam coś o tym wiedzieć?
I Rose im gratuluje. Shila też. I nie wiem
czego im gratulują. Jeszcze wyjdzie z tego jakieś… niewiadomo co.
Na razie poczekam, na rozwinięcie akcji.
Nie ma co się wychylać, bo jeszcze wyjdę na małolatę zazdrosną o własnego
brata. Nie jestem zazdrosna! Ale kiedy coś będzie nie tak, jak na moje oko,
wkroczę do akcji. A na razie się przyczaję i spróbuję dowiedzieć się
przynajmniej jak się nazywa i skąd pochodzi.
jestem pod coraz większym wrażeniem i przyznam, że zaczyna mnie to wciągać, a Scorpius mnie wkurzył swoim zachowaniem - parszywiec jeden, swoją drogą jeśli tak dalej pójdzie to on cały Hogwart przeniesie do tego zamku z fosą ^^
OdpowiedzUsuń"Na skutek jakiegoś odgłosu z drzew poderwały się jakieś trzy ogromne ptaki." - jakiegoś i jakieś w jednym zdaniu, może to nie jest błąd, ale wzrok się o takie rzeczy potyka :)
~*~
losyhermiony.blogspot.com
Hahahhaha :D Ale się uśmiałam!
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział!
Trochę dziwnie się czuję czytając twoje opowiadanie. W mojej perspektywie tak wygląda moje normalne życie. Nawet teksty pasują! Zupełnie jakbyś wskoczyła mi do głowy XD. Twój styl pisania jest bardzo realistyczny, trochę jak Casandy Clare :)
OdpowiedzUsuń