Pięcioletni chłopiec
wszedł niepewnie na piasek otaczający plac zabaw. Malutkie drobinki nasypały
się do jego bucików, ugniatając go w palce, ale nic z tym nie zrobił. Stał
bezradnie na środku spoglądając na dzieci, których nie znał. Wydawały się być
radosne; biegały, skakały, huśtały się, w ogóle nie zwracając na niego uwagi. A
on nie miał z kim się bawić, z kim biegać. Był raczej nieśmiały w nawiązywaniu
nowych kontaktów i o wiele bardziej wolał, gdy to ktoś do niego podchodził z
propozycją zabawy, nie na odwrót.
Rozejrzał
się dookoła, chowając drobne dłonie w kieszenie kurtki. Czuł się zagubiony,
więc spojrzał z utęsknieniem w stronę ojca, rozmawiającego z jakimś mężczyzną.
Ten nawet nie zwracał uwagi na syna, zajęty dialogiem. Chłopiec westchnął i
zrobił kilka kroków, a piasek znów wsypał się do jego butów. Jęknął zażenowany
i rozejrzał się w poszukiwaniu ławki, na której mógłby usiąść i wytrzepać adidasy.
Spojrzenie
jego błękitnych oczu spoczęło na kolorowej kostce leżącej pod jednym z drzew. Zaciekawiony
owym znaleziskiem podszedł pod konar, zapominając całkowicie o ugniatającym go
piasku. Wyszedł na trawę i schylił się po sześcian, złożony z mniejszych,
różnokolorowych kostek. Obrócił znalezisko kilka razy w dłoniach, aż w końcu
odkrył, że poszczególne partie mogą się przemieszczać. Uśmiechnął się i
przekręcił dolny pasek kostki.
-
Kolory – usłyszał nagle czyjś głos. Podskakując w miejscu ze strachu rozejrzał
się wokół siebie. Nie zauważył jednak nikogo, kto mógłby wypowiedzieć to słowo.
Zaciekawiony przyjrzał się kostce i w końcu podniósł wzrok do góry. Omal nie
wypuścił zabawki z rąk, kiedy nad sobą zobaczył siedzącą na gałęzi dziewczynkę.
-
Trzeba ułożyć kolorami – powiedziała dziewczynka, chwytając dłońmi inną gałąź i
zeskakując sprawnie z drzewa tuż przed niego. Wyrwała mu z dłoni zabawkę.
Zaprotestował, ale ona nic sobie z tego nie robiła. Przekręciła kilka razy i po
chwili na wyprostowanej dłoni pokazała mu kostkę, której każda ze ścian miała
inny kolor. Spojrzał na sześcian z otwartymi ustami, a później przyjrzał się
nieznajomej.
Dziewczynka
miała rude włosy, niemal pomarańczowe, które nieskrępowane żadną spinką
spływały luźno na drobne ramiona, czasem przesłaniając jej oczy koloru
brązowego. Ubrana była w pomarańczową koszulkę z jakimś nadrukiem, który
częściowo został przykryty przez dżinsowe ogrodniczki, poplamione trawą na
kolanach. Na pasie miała zawiązaną zieloną bluzę, a na stopach stare, wysłużone
trampki.
- To
Kostka Rubika. Musiała mi wypaść z kieszeni jak wchodziłam na drzewo –
powiedziała, kiedy zabrał zabawkę, obracając ją w dłoni. Na jednym z
kwadracików w kolorze białym ujrzał serduszko do połowy zamalowane czarnym
kolorem. W drugiej połowie widniała literka „R”. – Podoba ci się? – spytała
dziewczynka, patrząc na niego z uśmiechem. Niepewnie pokiwał głową uśmiechając
się szeroko. – To weź ją sobie. Mam w domu jeszcze jedną.
-
Dziękuję – powiedział chłopiec, spoglądając na rudowłosą. W szerokim uśmiechu
wychyliły się jej troszkę za duże przednie zęby, ale wydawała się w ogóle nie
robić z tego problemu.
-
Jestem Rose. – Wyciągnęła w jego kierunku brudną od wspinaczki dłoń. Przyglądał
się przez chwilę jej siniakowi na wewnętrznej stronie przedramienia, a następnie
odwzajemnił uścisk.
-
Scorpius.
-
Matko, coś ty? W takim ubraniu to się do kościoła chodzi, a nie na plac zabaw –
powiedziała przyglądając się jego granatowym, nowym dżinsom, białym adidasom i
kurtce. Czuł się trochę niezręcznie, kiedy obca dziewczyna taksowała go
spojrzeniem. Spuścił głowę, kopiąc czubkiem buta dziurę w ziemi i chowając
dłonie do kieszeni kurtki, gdzie po chwili miejsce znalazła również nowa
zabawka.
-
Mniejsza o to. Chodź, pobawimy się w piratów! – zawołała, chwytając go za
nadgarstek. Wyjął rękę z kieszeni i dał się pociągnąć w stronę drewnianych
budowli. Z początku poruszał się po nich niepewnie, nie wiedząc czego może się
spodziewać. W końcu jednak przekonał się, że są to całkiem niegroźne budki i
zaczął biegać bez żadnego skrępowania. Zapomniał nawet o piasku w butach.
Jeszcze
nigdy się tak dobrze nie bawił. Śmiał się i ganiał za równie roześmianą Rose,
starając się ją dogonić. Szybka była, a zawsze wydawało mu się, że to on jest
naprawdę szybki i nikt nie mógł go dogonić. A tymczasem nie mógł jej złapać. W
końcu jednak potknęła się o własne nogi i runęła w piasek. Nie spodziewał się
tego i za chwilę wylądował na niej.
- Złaź!
Ciężki jesteś! – Zaśmiała się, zrzucając go z siebie.
Leżeli
obok siebie w piachu i śmiali się w niebogłosy. Czuł się wspaniale. Całe jego
ciało było wypełnione przez szczęście, a brzuch bolał go od śmiechu. Miał
wrażenie, że już nigdy nie będzie mógł zrobić poważnej miny, bo policzki
zastygły mu w uśmiechu.
Przekręcił
głowę i spojrzał na uśmiechniętą Rose. Miała przymknięte powieki i lekko
rozchylone usta, przez które co chwilę wlatywało i wypływało powietrze.
Czerwień na pliczkach niemal całkowicie przesłoniła tych kilka piegów, które
posiadała.
Jednak
sielanka nie trwała długo. Z naprzeciwka nadchodził jego ojciec ze srogą miną.
-
Scorpius! Co ty, do licha ciężkiego, wyprawiasz? – spytał mężczyzna, stając nad
synem. Zlustrował wzrokiem leżącą obok niego dziewczynkę, która podniosła się
na łokciach i uśmiechnęła do niego. – Natychmiast wstawaj z tego piachu –
powiedział, schylając się i jednym szarpnięciem stawiając chłopca na nogach.
Rose również stanęła, a po chwili usłyszała wołanie swojej mamy. Odwróciła się
w jej stronę i pomachała.
- No
proszę. – Ojciec Scorpiusa uśmiechnął się z lekką drwiną, przyglądając się
matce Rose. Dziewczynka spojrzała na niego, nie rozumiejąc o co może mu
chodzić. Przeniosła spojrzenie na kolegę i uśmiechnęła się do niego.
-
Witam, panie Malfoy – powiedziała kobieta, kładąc dłonie na ramionach
dziewczynki.
- Weasley.
– Rose aż wzdrygnęła się słysząc swoje nazwisko w ustach tego pana. Niepewnie
podniosła głowę i spojrzała na jego wykrzywioną w grymasie obrzydzenia twarz. –
Czarodziejem jesteś kiepskim, ale mogłabyś przynajmniej być dobrą matką i
wytłumaczyć swojej – tu pan Malfoy spojrzał na rudowłosą dziewczynkę z
ironicznym uśmieszkiem – córce, że niektórym osobom nie godne jest spotykanie
się z kimś waszego pokroju.
- I
vice versa, Malfoy – odpowiedziała kobieta.
Pan
Malfoy popchnął lekko syna i ruszył w kierunku wyjścia z placu zabaw. Scorpius
jeszcze chwilę obracał się za siebie i spoglądał smutnym wzrokiem na Rose.
- Pa,
Scorp! – powiedziała cicho dziewczynka, machając do niego przyjaźnie. Uniósł
lekko kąciki ust i zamachał kilka razy, ale kiedy poczuł lekkie uderzenie w
ramię, pospiesznie odwrócił spojrzenie.
Hermiona
Wesley westchnęła i ukucnęła, obracając swoją córkę twarzą do siebie.
Pogłaskała ją po policzku i uśmiechnęła się czule.
-
Obiecaj mi – powiedziała, zjeżdżając wzrokiem na szyję dziewczynki i wyjmując
spod jej koszulki srebrny wisiorek w kształcie serduszka – że kiedy już
pójdziesz do Hogwartu, to będziesz najlepszą uczennicą w całej szkole i nie
będziesz przejmować się żadnym… nadętym i zakochanym w sobie arystokratą, który
z arystokracją ma tyle wspólnego co Hugo z brokułami – dokończyła, uderzając
lekko palcem wskazującym nos dziewczynki.
Rose zaśmiała
się szczerze i przytuliła do mamy.
-
Obiecuję – powiedziała, odsuwając się od niej.
-
Musisz przypieczętować – oznajmiła kobieta, nadstawiając policzek i wyginając
usta w dzióbek. Rose wywróciła oczami młynka i cmoknęła matkę szybko, odsuwając
się i rozglądając czy przypadkiem nikt tego nie widział.
- Oj,
matki się wstydzisz? – zapytała kobieta, wstając i chwytając małą Rose za dłoń.
Scorpius
z daleka widział przytulającą się do matki Rose i poczuł niemiły ucisk w
okolicy serca. On nigdy nie został przytulony przez ojca, nawet nie prowadził
go za rękę, co byłoby niewielką oznaką odpowiedzialności za małego Scorpiusa.
Chłopiec
podniósł głowę i spojrzał na ojca, który - odkąd odeszli z placu zabaw - nie
odezwał się ani słowem. Zdawał sobie sprawę, że dopiero w domu oberwie mu się
za zniszczenie nowych ubrań i wytarzanie się w piasku jak jakieś zwierze. Tak,
porównywanie go do zwierząt było ulubionym porównaniem jego ojca. Ojca, który
szedł teraz obok niego wyprostowany i dumny, pewny siebie i tego, że nikt i nic
nie mogło mu podskoczyć.
Scorpius
spuścił wzrok utkwiwszy go w chodniku i schował dłonie do kieszeni. Dopiero
teraz przypomniał sobie o Kostce Rubika spoczywającej na dnie. Oplótł ją
palcami i uśmiechnął się pod nosem. Nie zamierzał pokazywać jej tacie, jeszcze
by kazał mu ją wyrzucić. A to dostał od Rose, od jego przyjaciółki, która pokazała
mu jak się bawić. Chyba mógł ją nazwać przyjaciółką?
Mija 11 lat…
Chłopak
miał już prawie wszystko spakowane. Zostało mu jeszcze schować do kufra jego
samopiszące pióro, bez którego nie mógłby napisać żadnego wypracowania, ale za
nic w świecie nie mógł go znaleźć. Przeszukał całe biurko, znajdując w nim
jedynie wyschnięty na wiór kałamarz i połamane gęsie pióra oraz szczątki
jakichś listów. Zajrzał pod szafę, nad szafą i w środku, ale nigdzie nie było
nawet śladu po samopiszącym piórze. Zdenerwowany, bo nawet nie mogę użyć czarów, usiadł na krześle i jeszcze raz, na
spokojnie rozejrzał się po pokoju.
Szafa,
biurko, lustro, komoda, fotele, łóżko… Nie sprawdzał jeszcze pod łóżkiem.
Niechętnie upadł na kolana i schylił się, przykładając policzek do chłodnej
posadzki. Rozejrzał się po zaciemnionej podłodze i kichnął kilka razy, gdyż do
jego nozdrzy dotarł kurz. Postanowił zgromić za to skrzaty domowe, a tymczasem
zajął się poszukiwaniami.
Wśród
sterty brudu, magicznych komiksów i magazynów o typowo męskich klimatach leżało
spokojnie jego pióro. Białe, czyste, wciąż pachnące rumiankiem po incydencie z
rozlanym naparem jego matki. Gdy sięgnął po nie dłonią wydawało się, jakby
odetchnęło z ulgą, że w końcu zostało odnalezione i teraz spokojnie pojedzie
znów do Hogwartu.
Scorpius
już miał się wyprostować, kiedy jego wzrok padł na drewnianą skrzynkę, ukrytą w
najbardziej zacienionym przez łóżko kącie. Zmarszczył czoło i sięgnął po nią.
Była jednak trochę za daleko, ledwo musnął ją palcami, więc niechętnie położył
się na brzuchu i sięgnął ponownie. Kichając jak typowy alergik wyszedł spod
łóżka ze skrzynką. Usiadł na podłodze i spojrzał na znalezisko, oblepione ze
wszystkich stron kurzem.
Ostrożnie
zsunął kurz z wierzchu i jego oczom ukazały się niezgrabne, nieco koślawe
literki kształtujące się w jego imię. Zostały napisane jakimś wyjątkowo słabym
atramentem, bo już zaczynały blaknąć. Uśmiechnął się pod nosem. Wiem co to jest, pomyślał, podnosząc
wieko do góry.
-
Skrzynia skarbów – powiedział cicho z kpiącym uśmieszkiem na twarzy. Kiedyś
założył sobie taką skrzynkę, do której wkładał wszystko, co wtedy miało dla
niego jakąś szczególną wartość. Zapomniał i wyrósł z tego, rzucając kuferek w
najgłębszy i najdalszy kąt, tak jakby zakopywał prawdziwy skarb piratów.
Kiedyś… był takim dzieckiem.
Zaśmiał
się, szperając między kamykami, starymi kartami czarodziejów i rzemieniem z
zawieszką z kła jakiegoś drapieżnego zwierzęcia.
- Jezu,
byłem szurnięty – mruknął pod nosem, przyglądając się nie rozpakowanemu pudełku
z czekoladową żabą, której termin przydatności do spożycia minął pięć lat temu.
Zaśmiał się ironicznie, kiedy jego wzrok padł na kolorowy sześcian. Przestał
się uśmiechać, a jego twarz spowił cień zainteresowania.
Wyjął
kostkę ze skrzynki i przyglądał jej się chwilę. Pomacał, poobracał w dłoniach,
aż ujrzał na jednym mniejszym kwadraciku serduszko do połowy zamalowane na
czarno i z literą „R” na drugiej połowie.
-
Kolory – powiedział cicho, marszcząc brwi. Przekręcił ostrożnie górną partię
sześcianu i ustawił ją zgodnie z kolorami. Uśmiechnął się pod nosem tak
szczerze, jak jeszcze nigdy się nie uśmiechał. Po chwili jednak jakby speszony
własnym zachowaniem, przybrał na twarz maskę obojętności, zatrzasnął skrzynkę i
wepchnął ją z powrotem pod łóżko, odnotowując w pamięci, że kiedyś trzeba ją wyrzuć.
Wstał z
podłogi i wrzucił kostkę wraz z piórem do kufra.
Tymczasem
w domu oddalonym o dziesiątki kilometrów od wspaniałej posiadłości państwa
Malfoy, Rose pakowała do swojego kufra ostatnie ubrania złożone niemal z
pedantyczną dokładnością w równe stosiki. Przygładziła fałdkę powstałą na
powierzchni koszulki i z uśmiechem rozejrzała się po swoim niewielkim pokoju,
by mieć pewność, że niczego nie zapomniała.
Spakowała
ubrania, kociołek, książki, swój zestaw do eliksirów, parę słodyczy otrzymanych
od babci, pióra i kałamarze oraz czyste pergaminy. Wyglądało na to, że
pamiętała o wszystkim. Uśmiechnęła się pod nosem i położyła dłonie na wieku
kufra chcąc go zamknąć. Już miała zatrzasnąć pokrywę, kiedy jej wzrok padł na
kolorową kostkę leżącą spokojnie na biurku. Z uśmiechem podeszła do blatu,
zgarnęła łamigłówkę i podrzuciła ją do góry.
- Rose!
– Usłyszała wołanie.
Chwytając
kostkę z powrotem, wrzuciła ją na wierzch bagażu i dopiero wtedy zatrzasnęła wieko.
Wybiegła z pokoju.
To dopiero prolog, a już mnie strasznie wciągnęło. Scena spotkania Rose i Scorpiusa - urocza. A ten pomysł z kostkami rubika... Cudo :)
OdpowiedzUsuńJak tylko znajdę chwilę, to lecę czytać dalej.
Zapraszam do mnie:
http://fanfiction-hp-cynthia-jones.blogspot.com/
dot
AAAA!!! Super!
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać reszty! :D
Ledwie zaczęłam czytać Twój blog, a już czuję, że wreszcie trafiłam na coś niesamowitego. W porównaniu z tym, co niedawno czytałam, Twoje opowiadanie to prawdziwa brylant :)
OdpowiedzUsuńZaczynam ^^
OdpowiedzUsuńZaintrygowałaś mnie tym prologiem.
Jest dość poźno, więc za resztę wezmę się jutro.
Mam co czytać ♡
Oh, god! To jest genialne! Niby dopiero prolog, a wciągnęłam się niesamowicie! Lecę czytac dalej!
OdpowiedzUsuńŚwietne.... Cudowny pomysł ze spotkaniem w dzieciństwie.... I te kostki <3 Mmmm...
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze napisane, wszystko trzyma się ładu i składu .... Chciałabym kiedyś zobaczyć Twoje książki na półkach w księgarniach, bo Twój styl pisania jest taki lekki i przyjemny ... Dobra... Czytam dalej ;)
Ojeju! Już któryś raz szukałam tego bloga po tym jak go zgubiłam! Koniecznie muszę przeczytać to jeszcze raz 💚💜
OdpowiedzUsuńI wypadałoby w końcu zapisać link...
Czytam to już trzeci raz, ale jest tak genialne, że ciągle do tego wracam... Czytałam już wiele blogów i mało który dorównywał pozomowi tego... Tak trzymaj😊
OdpowiedzUsuń