31 lipca 2010

4. "Raz Merlinowi brodę cięli"

Scorpius siedział na kanapie w Pokoju Wspólnym Ślizgonów i podrzucał w górę kostkę Rubika, którą przed paroma chwilami ułożył. Nie wiedział dlaczego, ale czuł dziwny sentyment do tej zabawki. Podobała mu się i była świetną pomocą w pozbywaniu się stresu.
- Co to? – zapytał Zabini, chwytając w locie kostkę i, przeskakując przez oparcie sofy, klapnął tyłkiem tuż obok przyjaciela. Gonzales był nieco mniej pobudliwy, więc obszedł mebel dookoła i spokojnie usiadł w fotelu, zakładając nogę na nogę.
- Kostka Rubika – powiedział Malfoy, drapiąc się niegroźnym końcem różdżki po brodzie.
- Hę? – spytał Zabini, obracając przedmiot w dłoni. Kiedy doszedł do tego, że poszczególne partie mogą się przekręcać wydał z siebie dźwięk zachwytu:
- Ty! Ale bajer!
- Ta… oddawaj – warknął Scorpius, wychylając się nieco w lewo i wyrywając koledze swoją własność. Podrzucił ją w górę i kiedy złapał schował do kieszeni szaty, ukrywając przed zafascynowanym wzrokiem Damiana.
- Skąd to masz? – Spytał Jose, obracając swoją różdżkę w palcach.
- Dostałem od kogoś, ale nie pamiętam od kogo i w jakich okolicznościach – odpowiedział Malfoy, unosząc obie brwi do góry i spoglądając na Gonzalesa.
- Bajeranckie! – zawołał Zabini i przysunął się do przyjaciela. – Pokaż jeszcze raz!
- Spadaj, Zabini – syknął Malfoy i Damian z powrotem usiadł na swoim miejscu, łypiąc niezadowolony na Scorpiusa.
- Jak dziecko – skwitował Jose, przestając kręcić różdżką kółka i spoglądając na coś ponad głowami kolegów. Do Scorpiusa doleciały okrzyki, których dokładnie nie rozumiał, bo się nie przysłuchiwał. Obrócił głowę i spojrzał ponad prawym ramieniem na rozgrywającą się nieopodal scenę. Dwóch Ślizgonów kłóciło się o coś zawzięcie, a po kilku sekundach zaczęli się popychać.
- Oho, chyba muszę wstać – powiedział Scorpius, podnosząc się niespiesznie ze swojego miejsca. Wyjął z kieszeni spodni swój „magiczny patyk” i ruszył w kierunku bijących się już kolegów.
- Panowie – rzekł, stając nad nimi. Oni jednak albo go nie usłyszeli, dopingowani przez swoich znajomych, albo zwyczajnie „olali ciepłym moczem”, jak miał w zwyczaju mawiać młody pan Malfoy. – Czy to zawsze musi tak wyglądać? – spytał wywracając oczami. Jeden z bijących się chłopaków, wysoki i rudy, wymierzył temu drugiemu mocny cios, powalając go na ziemię. Już chciał do niego podejść i zacząć okładać niemal nieprzytomnego chłopaka, kiedy Malfoy machnął różdżką i powiesił Ślizgona w powietrzu do góry nogami.
Rudzielec jeszcze chwilę machał rękami, młócąc bezsensownie powietrze, a Malfoy w tym czasie sprawdził stan zdrowia tego drugiego.
- Zabini, zabierz go do Skrzydła – polecił przyjacielowi, a kiedy Damian wraz z Jose zniknęli w lochach, podtrzymując słaniającego się na nogach kolegę z Domu Węża, Scorpius zwolnił zaklęcie. Nie pofatygował się jednak, aby opuścić „wojownika” spokojnie na podłogę, czego skutkiem było mocne tąpniecie. Rudy bezwładnie opadł na posadzkę, obijając sobie barki.
- Pogięło cię? – spytał, podnosząc się do pozycji siedzącej i rozsmarowując ramię.
- To ja się pytam czy cię pogięło? – Młody Malfoy podszedł do niego i kucnął przed nim, machając różdżką na lewo i prawo. – Posłuchaj mnie… - Blondyn zawiesił głos spoglądając sugestywnie na mieszkańca jego domu.
- Paul.
-… Paul. Jesteś na moim terytorium, a ja nie życzę sobie takich wybryków jak ten przed chwilą. Zrozumiano? – spytał, od niechcenia celując w niego różdżką w ten sposób, jakby zrobił to nieumyślnie.
- Jasne – odpowiedział niepewnie rudzielec, spoglądając na koniec „magicznego patyka” Malfoya wycelowanego w niego.
- Dobrze, że się rozumiemy – uśmiechnął się Scorpius i wyciągnął rękę w stronę Paula, pomagając mu wstać. Kiedy oboje znaleźli się na prostych nogach, Scorpius położył rękę na ramionach kolegi i, trzymając w tej dłoni różdżkę, zamachnął nią w kółeczko. – A co byś powiedział, Paul… gdybym poprosił cię o wstąpienie… do mojej osobistej ochrony? – spytał, spoglądając na rudowłosego z uniesionymi brwiami. Prawdę mówiąc nie spodziewał się, aby Paul mu odmówił. Jego wzrok utkwiony był w końcówce różdżki blondyna, która wycelowana była świadomie czy mniej świadomie w jego rozporek.
- Nie widzę w tym problemu – odpowiedział Rudy, patrząc niepewnie na Scorpiusa.
- No, to witaj w ekipie. – Uśmiechnął się Scorpius, klepiąc kolegę w ramię. Jego wzrok bezwiednie powędrował na zegar stojący na kominku. – Weasley da mi wykład – mruknął niezadowolony, zauważając, że spóźnił się na patrol już pół godziny. Zacisnął usta w wąską linię i odsunął się od Paula, kierując się w stronę wyjścia z lochów.

*

Perspektywa Rose

„Wyspa Perłowa to jedna z największych wysp na Oceanie Spokojnym. Swą nazwę zawdzięcza małżom, które raz w roku są wyrzucane przez wodę, a perły z nich -  uznawane za najlepsze perły świata - sprzedawane są na aukcjach za naprawdę spore pieniądze.
Wyspa słynie z pięknych, malowniczych krajobrazów, które często bywają natchnieniem malarzy oraz Akademii Magii – jednej z bardziej prestiżowych szkół w świecie czarodziejów, której absolwenci zostają często odkrywcami czy podróżnikami. ”

Od niechcenia odwróciłam wzrok od czytanej książki. Kiedy McGonagall powiedziała o konkursie organizowanym przez Akademię na Perłowej Wyspie postanowiłam się o niej czegoś dowiedzieć. To było nawet dziwne, że nic nie wiedziałam na ten temat, zazwyczaj byłam jedną z lepiej poinformowanych osób w szkole.
- Kurde blaszka - mruknęłam, uświadamiając sobie, że od pół godziny powinnam patrolować korytarze zamku. Zrzuciłam książkę z kolan i sięgnęłam po sweter wiszący na krześle. Zarzuciłam go na głowę, zasłaniając sobie widok i ruszając w stronę drzwi. Niestety nie przewidziałam, że na drodze stanie mi kant łóżka Shi. Uderzyłam się w mały palec u stopy.
- Ała! – pisnęłam, podnosząc nogę i łapiąc się za stopę. Nie założyłam jeszcze butów, więc uderzenie przyprawiło mnie o mocny ból.
Zaczęłam skakać na jednej nodze, kompletnie nic nie widząc przez sweter, aż w końcu z okrzykiem przerażenia runęłam na podłogę.
- Rose! – Do dormitorium weszła Shila i sądząc po wybuchu śmiechu, który nastąpił chwilę później,  musiałam wyglądać naprawdę zabawnie.
- Pomóż mi! – jęknęłam, starając się wyswobodzić ze swetra, który jak na złość owinął się mocniej wokół mojej szyi i nie chciał mnie wypuścić.
- Dobra, nie ruszaj się – powiedziała Shila przez śmiech. Szarpnęła za koniec materiału, co tylko spowodowało zaciśnięcie go na mojej krtani.
- Ała! Udusisz mnie! – zawołałam, chwytając za rękaw i rozluźniając ucisk na gardło.
- Przepraszam – mruknęła, robiąc jakiś ruch i wyswobadzając mnie z uścisku morderczego swetra. Czym prędzej odrzuciłam materiał na bok i popatrzyłam na niego ze zgrozą. Shila zaśmiała się widząc moją minę i przysiadła na krawędzi łóżka. Po chwili na jej kolana wskoczył biały pers z błękitną obróżką na szyi i zawieszką w kształcie płatka śniegu. Shila podrapała kota za uszami, a ten, mrużąc powieki, zamruczał słodko, pompując przednimi nóżkami uda dziewczyny.
- Idę bez swetra – powiedziałam, wciskając na stopy szkolne pantofle.
- Zmarzniesz – stwierdziła spokojnie Japonka, zajmując się swoim zwierzęciem, które coraz bardziej domagało się pieszczot.
- Chrzanić to – odpowiedziałam, wstając z podłogi i sprawdzając krawędzie spódniczki w poszukiwaniu różdżki. Zawsze wkładałam ją za spódnicę, gdyż ta nie miała kieszeni. – I tak jestem już spóźniona – dodałam, upewniwszy się, że „magiczny patyk” spoczywa na swoim miejscu. Ruszyłam w stronę drzwi i zbiegłam do Pokoju Wspólnego. Przebiegłam przez tłumek ludzi tam zgromadzonych i wybiegłam na korytarze zamku, kierując się w umówione miejsce.
Właściwie to nie sądziłam, aby Malfoy jeszcze na mnie czekał. Kto jak kto, ale on do cierpliwych i wyrozumiałych raczej nie należał. Raczej? Nie… na pewno. Jakie było moje zdziwienie, gdy po dotarciu na piętro drugie ujrzałam opierającego się lewą ręką o ścianę Ślizgona. Miał spuszczoną głowę i ubrany był w pełną szatę szkolną z naszywką swojego domu na piersi.
Kiedy usłyszał moje kroki podniósł spojrzenie i wyprostował się, patrząc na mnie ironicznie.

*

Kiedy dobiegł na miejsce odetchnął, bo Weasley jeszcze nie było. Cieszył się, że nie będzie musiał wysłuchiwać jej wywodów na temat spóźniania się, ale nie zamierzał jej odpuścić. Chcąc nie chcąc, on dotarł pierwszy i wyszło na to, że to ona się spóźnia, więc kiedy zobaczył ją w korytarzu postanowił trochę ją zbesztać. Nie liczyło się, że sam przyszedł dopiero pół minuty wcześniej. Ważne było, że w jej oczach to ona się spóźniła.
Uśmiechnął się najbardziej jadowicie, jak tylko umiał i wyprostował się lustrując ją spojrzeniem. Miała na sobie mundurek szkolny, ale bez swetra. Spódniczka opadała miękko na jej uda, a ona sama schylała się, układając dłonie na kolanach i dysząc ciężko. Musiała biec większą część drogi.
- Weasley, nie uczono cię, że nie powinno się spóźniać? – zapytał.
- Nie mów mi, że sam jesteś punktualny – odpowiedziała, wyprostowując się i podpierając jedną ręką pod bok. Skrzywiła się i podeszła do ściany, opierając się o nią czołem. Nie czuła się najlepiej, jej żołądek dziwnie się skurczył.
Scorpius spojrzał na wciśniętą za krawędź spódnicy na plecach różdżkę i uśmiechnął się kpiąco.
- Uważaj, żebyś sobie siedzenia nie przypaliła – powiedział uśmiechając się wrednie.
- Nie musisz się o to martwić – odpowiedziała, uspokajając nieco oddech. Wyprostowała się i  poprawiła różdżkę, upewniając się, że niczego sobie nie przypali. – Ty zachodnie skrzydło i lochy, a ja wschodnie – powiedziała, obracając się na pięcie.
- Dlaczego ja zawsze patroluję lochy? – zapytał, zmuszając ją tym samym do przystanięcia i obejrzenia się na niego. Stał oparty lewym ramieniem o ścianę, z założonymi na piersiach rękami.
- Bo ty tam mieszkasz? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, krzywiąc się, że musiała udzielić oczywistej w jej mniemaniu odpowiedzi. Poza tym Rose rzadko zapuszczała się w tamte tereny. Oprócz lekcji Eliksirów, prawie w ogóle nie chodziła do lochów. Czuła się tam, jakby ściany miały za chwilę się zbliżyć i zmiażdżyć ją. Lochy to zimne, ciemne i wilgotne miejsce i tylko tacy oślizgli Ślizgoni mogli czuć się tam swobodnie.
- Ale takim sposobem ja zawsze sprawdzam więcej miejsc niż ty. To niesprawiedliwe – powiedział, uśmiechając się złośliwie.
- O, wybacz, że to ja muszę powiedzieć ci tą prawdę życiową, ale życie jest niesprawiedliwe, Malfoy – rzekła, dobitnie akcentując ostatnie wyrażenie. Już miała się obrócić, ale znowu pokrzyżował jej plany.
- I tak nie zgadzam się, żeby po raz kolejny patrolować lochy. Ty je weź – powiedział, od niechcenia wpatrując się w obraz wiszący niedaleko niego.
Rose coraz bardziej się irytowała. Od czterdziestu minut powinni patrolować korytarze zamku, a tymczasem kłócą się, kto ma iść do lochów. To bardzo dziecinne. Dodatkowo denerwował ją fakt, że tylko ona się irytowała. Malfoy zdawał się mieć ubaw z tej niedorzecznej wymiany zdań i niedbale opierał się dalej o ścianę, nawet nie kryjąc uśmiechu.
- Więc pójdziemy tam razem – powiedziała, odwracając się pospiesznie i kierując się w stronę schodów.
- Sama tam pójdziesz! – zawołał za nią, odwracając się w przeciwną stronę.
Jako, że Rose była osobą, do której musiało należeć ostatnie słowo, jakie by ono nie było,  schodząc na dół wykrzyknęła jeszcze: „Cytrynowe żelki!” i czym prędzej zniknęła za zakrętem, by zniechęcić młodego Malfoya do wypowiedzenia swojego zdania.
Scorpius zacisnął mocniej szczęki. On również należał do tych, którzy lubią, gdy to ich słowo jest ostatnie, więc „cytrynowe żelki” Rose, choć nad wyraz śmieszne, nieco go zirytowały. Ruszył w przeciwną stronę niż panna Weasley z mocnym postanowieniem, że to rudowłosa sprawdzi lochy i choćby zaczęła go błagać, nie wejdzie tam. Chociaż widok błagającej na kolanach Weasley musiałby być ciekawy, uśmiechnął się złośliwie, przemierzając puste o tej porze korytarze.

*

- Głupi Ślizgon. Oślizgły, wredny gad – szeptała Rose, odważnie schodząc po schodach prowadzących do Lochów. Scorpius stał niedaleko i przyglądał się jej z rozbawieniem. Wyglądała na nieco przerażoną perspektywą spędzenia najbliższej godziny samotnie w ciemnych i zimnych lochach.  Ale kto by się tym przejmował? No przecież, że nie on.
Weasley skręciła w lewo, postanawiając sprawdzić najpierw korytarze, które mniej więcej znała. Jednak w bladym świetle pochodni ściany lochów wyglądały całkowicie inaczej niż za dnia. Skrzywiła się i objęła ramionami, żeby trochę się ogrzać. Shila miała rację, bez swetra Rose marzła.
Przeklęła w duchu swoją głupotę. Powinna była się przebrać: założyć spodnie, bluzę. Przynajmniej nie telepałaby się tak z zimna.
Przez chwilę miała wrażenie, że zaraz skruszy sobie zęby, jeśli jeszcze trochę się potrzęsie. Przeszło jej, kiedy zauważyła czyjś cień na ścianie.
- Kto tam? – spytała, starając się nie zabrzmieć jak przestraszona myszka. Cień odwrócił się i wyglądało, jakby patrzył w  jej stronę. – Malfoy, jeśli to ty, to przysięgam, że cię zgładzę. – Rozejrzała się dookoła, przełykając głośno ślinę. Sięgnęła za siebie po różdżkę. Cień rzucił się do ucieczki, a po korytarzu dało się słyszeć stukot butów.
Odwróciła się, wciągając powietrze. Uspokoiła szybko bijące serce i przymknęła powieki, chcąc skupić się na krokach i przyłapać tego, kto o godzinie pół do dwunastej w nocy nie spał, lecz urządzał sobie nocne spacery. Poprzysięgła też w duchu, że jeżeli tym kimś okazałby się Malfoy, strojący sobie z niej żarty, to da mu popalić.
Wyraźnie słyszała podwójne kroki, jakby to dwie osoby biegły, a także czyjś cichy chichot. Uniosła brew do góry i poszła w kierunku, skąd dochodziły odgłosy. Zobaczyła na ścianie dwa cienie, sądząc po czynnościach, które robili, był to chłopak i dziewczyna. Rose zagryzła dolną wargę, obserwując cień otwieranych drzwi. Zakochana para wskoczyła do jakiejś sali. Weasley wzięła głęboki wdech i ruszyła w stronę drzwi, chcąc przerwać nocną schadzkę zakochanych.
Nie zrobiła nawet trzech kroków, kiedy poczuła mocne szarpnięcie za łokieć. Pisnęła przerażona, uderzając plecami o ścianę. Różdżka wypadła jej z wrażenia.
- Zostaw ich. – Usłyszała. Spojrzała na Malfoya, który był sprawcą jej kilkusekundowego zatrzymania się serca.
- Jezu! Nie rób tak nigdy więcej! – warknęła wściekle, uderzając go pięścią w ramię. Sapnęła i rozejrzała się za swoją różdżką.
- Nie jestem Jezusem – odpowiedział, patrząc spokojnie jak Rose schyla się, bierze coś z podłogi, a za chwilę prostuje się.
- Tu ci wierzę – odpyskowała, poprawiając spódniczkę. – I niby czemu mam im nie przeszkadzać? Złamali regulamin, powinni znajdować się w swoich dormitoriach.
- Weasley, jak myślisz, w jakim celu tam weszli? – zapytał Scorpius, unosząc jedną brew do góry. Rose spojrzała na niego niepewnie i jakby z niedowierzaniem. Uśmiechnął się tylko jednym kącikiem ust i pokiwał głową, dokładnie wiedząc, o czym pomyślała. Rozchyliła delikatnie usta.
- Nie – szepnęła.
- A tak – odpowiedział. – I założę się, że nie chciałabyś ich nakryć w tej sytuacji.
- A ty niby skąd wiesz, co robią? – zapytała. Spojrzał na nią tak sugestywnie, że niemal od razu zapłonęła rumieńcem i odwróciła wzrok, sprawiając, że miał ochotę zaśmiać się na cały głos.
- No, oczywiście możesz wejść i sama się przekonać.
Weasley, mała dziewica, zachichotał w myślach, przyglądając się jak speszona czerwieni się po same cebulki włosów i unika jego spojrzenia. Przygryzła dolną wargę i zatrzęsła się z zimna. Mimo nikłego światła, zauważył gęsią skórkę na jej ramieniu.
- Dobra, w takim razie ja wracam do siebie, a oni… - spojrzała niepewnie w stronę drzwi - … jak skończą to pewnie pójdą spać. I po kłopocie. – Wzruszyła ramionami, powracając do swoich normalnych kolorów. Odwróciła się pospiesznie i, trzęsąc się z zimna, ruszyła w kierunku wyjścia z lochów. 
- I na pewno nie chcesz się przekonać, co robią? – zapytał, zaśmiewając się po cichu.
- Wal się, Malfoy – odpowiedziała, nie zaszczycając go spojrzeniem. Zniknęła za zakrętem i nie mogła usłyszeć cichego, niemal niesłyszalnego brzdęku. Usłyszał je natomiast Scorpius.
Spojrzał na podłogę, gdzie połyskiwał kawałek jakiegoś metalu. Zmarszczył brwi i, wiedziony wrodzoną ciekawością, schylił się po – jak się okazało – srebrny łańcuszek z zawieszką w kształcie serca. Ułożył serduszko na dłoni i przejechał po nim kciukiem, uśmiechając się złośliwie.
Weasley, Weasley, zacmokał cichutko i schował łańcuszek do kieszeni spodni. Odwrócił się z zamiarem pójścia do swojego dormitorium. Kiedy przechodził obok komnaty, w której wcześniej zniknęła „zakochana para” usłyszał głośne pojękiwanie. Zaśmiał się głośno, słysząc dochodzące z sali dźwięki i kucnął, przytykając oko do dziurki od klucza. Był strasznie ciekaw, któż to tak hałasował. Gdyby wiedział, mógłby robić sobie żarty z tych osób, albo wykorzystać tę wiedzę jako element szantażu.
Wystawił delikatnie język, przygryzając go i utkwił wzrok w plecach chłopaka, który poruszał się rytmicznie w przód i w tył, kochając się z siedzącą na ławce dziewczyną. Nie czuł się skrępowany faktem, że podglądał czyjeś miłosne uniesienia. Sami są sobie winni. Wiedzą, że o tej porze prefekci sprawdzają korytarze, pomyślał. Nie widział twarzy ani dziewczyny, ani chłopaka, bo akurat zajęci byli całowaniem. Jednak kiedy brązowowłosy zjechał ustami na szyję swej kochanki, panicz Malfoy mógł dopatrzeć się w niej znajomych rysów.
Uniósł brew do góry, widząc Eilę, odchylającą z rozkoszy głowę do tyłu. Uśmiechnął się jak szaleniec obmyślający kolejny  g e n i a l n y  plan zniszczenia planety i wstał z klęczek, niedbałym ruchem poprawiając szatę i kierując się w stronę Pokoju Wspólnego Ślizgonów „jak gdyby nigdy nic”.

*

Perspektywa Hugo

Wraz z Albusem udaliśmy się na błonia. Usiedliśmy pod drzewem, gdzie zazwyczaj siadały Rose i Shila, mając cichą nadzieję, że dziś też się pojawią i będę mógł poprosić siostrę o pomoc przy zamienieniu szczura w kielich, bo ten pacan Al ni jak nie chciał mi pokazać jak to się robi!
Albus wyjął z kieszeni harmonijkę, którą dostał kiedyś od mojej mamy pod choinkę i przycisnął ją do ust. Po chwili do mojego lewego ucha wdarły się troszkę skrzeczące, ale współgrające ze sobą dźwięki. Albus wygrywał swoją ulubioną melodyjkę, której tytułu jakoś nikt w rodzinie specjalnie nie pamiętał.
Rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu siostry, tudzież jej koleżanki, kiedy mój wzrok padł na siedząca niedaleko nas Daisy. Była zaczytana w jakiejś książce i – jak zazwyczaj – nie miała na sobie szaty, a spodnie ¾ i koszulkę. Sam nie wiem dlaczego, ale zacząłem jej się przyglądać.        
Nie rozmawialiśmy od incydentu w lesie. Jakoś specjalnie mnie do niej nie ciągnęło, a i ona wydawała się mieć mnie w głębokim poważaniu. Przestała mi nawet mówić „cześć”. I powiem w sekrecie, że zaczynało mi brakować tego cichego „Cześć, Hugo”, które codziennie słyszałem. Przyzwyczaiłem się, że od drugiej klasy, dzień w dzień, podchodziła do mnie na odległość, bo ja wiem, dwóch metrów i wymawiała pod nosem to swoje niemal sakramentalne powitanie, a kiedy usłyszała odpowiedź, odwracała się i szła w swoją stronę. Złapałem się kilka razy na tym, że czekałem aż podejdzie i powie to „Cześć, Hugo”, zupełnie tak, jakby bez tego nie mógł zacząć się dzień.
Wiem, że powinienem z nią porozmawiać, w końcu uratowała mi życie, ale kurde nie wiedziałem jak! I już nawet nie chodziło o to, że mógłbym popsuć sobie reputację rozmawiając z nią, bo przecież wiele osób widziało nas jak wychodziliśmy z lasu, ale ja zwyczajnie nie wiedziałem, co powiedzieć! Bo niby co?
- Co się tak w nią wpatrujesz? – zapytał Albus, na chwilę odrywając się od tej swojej harmonijki. Nie wiedziałem, że do mnie przemówił, dopóki nie uszczypnął mnie w bok. Podskoczyłem i spojrzałem na kuzyna z wyrzutem.
- Co? – warknąłem niezbyt uprzejmie.
- Judo. Zaraz wypalisz dziury w jej koszulce, jak będziesz się tak wlepiał – powiedział, ponownie przyciskając instrument do ust i wydmuchując inną tym razem melodię.
- Co? Wcale na nią nie patrzę – odpowiedziałem, odwracając się, ale ni jak nie mogłem powstrzymać wzroku przed przesunięciem się na jej wisiorek w kształcie półksiężyca, który odbijał od siebie słońce.
- Tak, a Slughorn ma wąsy – burknął.
- Wąsów to może nie ma, ale włosy w nosie na pewno – powiedziałem, siadając ze skrzyżowanymi nogami. Kuzyn spojrzał na mnie wykrzywiając twarz w wyrazie obrzydzenia.
- Jesteś obrzydliwy – stwierdził.
- No co? Weź się kiedyś przypatrz. Wystarczyłoby na uszycie swetra.
- Chyba sam byś w tym swetrze chodził – powiedział, podkurczając jedną nogę. – No, to co to za jedna? – zapytał. A już miałem nadzieję, że zamkniemy temat Crawford.
- E… Daisy Crawford – odpowiedziałem.
- Ta, co ci pomogła z tym Tęczownikiem? – spytał, spoglądając w jej stronę. Niechętnie pokiwałem głową. Wspomnienie tego incydentu wciąż było żywe i straszne. – Nawet ładna.
- I co z tego? Nie odzywa się do mnie.
- Dlaczego?
- Nie wiem. – Wzruszyłem ramionami.
- Może ty się do niej odezwij? – zagadnął, szturchając mnie w ramię.
- I niby co mam powiedzieć?
- Nie wiem. To już twoja sprawa, ale w sobotę jest wyjście do Hogsmeade. – I z tymi słowami powrócił do grania na harmonijce. Przymknął powieki i zaczął poruszać stopą w rytm muzyki. Uniosłem do góry brew, czasem ciężko było mi go zrozumieć. Spojrzałem na Daisy, która przewracała właśnie kartkę. Wziąłem głęboki wdech i wstałem. Raz Merlinowi brodę cięli. 

1 komentarz:

Proszę o kulturalne wyrażanie swojej opinii. Wszystkie przypadki wulgarnego wypowiadania się będą usuwane.