Rose siedziała w bibliotece, pochylając się
nad trzema opasłymi tomami z Historii Magii. Profesor Binns, duch, któremu
nawet własna śmierć nie przeszkadzała w dalszym nauczaniu, zadał im potężne wypracowanie
na temat XIX-wiecznej wojny Goblinów z
Czarodziejami, w której udział wziął niewielki oddział Mugoli. Szczerze
mówiąc, mało ją to interesowało, a i książki zdawały się wymazać ten epizod ze
swoich kart. Trudno było coś znaleźć, a jeśli już, były to tylko krótkie
wzmianki.
Weasley
zaczynała się już martwić, że spędzi w bibliotece resztę życia. Zrozpaczona
swoją bezradnością i niewiedzą opadła na krzesło, wzdychając głęboko.
- W
takim tempie to na Boże Narodzenie napiszę wstęp – stwierdziła ponuro, zerkając
na otwarte tomisko, gdzie o owej wojnie było napisane tyle, co nic. –
Wiedziałam, żeby nie odkładać tego na potem – burknęła, odchylając do tyłu
głowę i przecierając twarz dłońmi. Wczoraj była za bardzo zmęczona, żeby w
ogóle usiedzieć w fotelu, dlatego postanowiła, że napisze to wypracowanie
dzisiaj. I pisała już od trzech godzin, a napisała zaledwie temat.
Wyprostowała
się i leniwie rozejrzała po bibliotece. Niewiele osób odwiedzało to miejsce,
więc zawsze był tu spokój i potrzebna cisza. Wraz z Rose było około pięciu
osób.
Jej
wzrok bezwiednie powędrował w stronę torby leżącej spokojnie pod nogami. Była
otwarta, a z jej wnętrza, jakby nieśmiało wychylała się kolorowa kostka Rubika.
Rose zmarszczyła brwi, starając sobie przypomnieć, kiedy ją tam włożyła. W
końcu jednak wygładziła czoło i uśmiechnęła się delikatnie, schylając po
łamigłówkę.
Kilka
sprawnych ruchów i kolory coraz bardziej do siebie pasowały. Jeszcze tylko parę
razy zakręci, przekręci i odkręci. I wtedy w głowie zaświtała jej pewna myśl.
Był to taki przebłysk, jaki czasem ogląda się w mugolskich kreskówkach: jakby
nad głową Rose zapaliła się żarówka.
Spojrzała
na kostkę, którą trzymała w dłoni i niepewnie podniosła ją na wysokość swoich
oczu. Przekręciła ostatni raz, doprowadzając kolory do porządku, a z każdym
powolnym ruchem, myśl w jej głowie stawała się coraz bardziej silniejsza i
prawdopodobna. W końcu uśmiechnęła się delikatnie i przycisnęła zabawkę do ust,
cmokając ją dość głośno.
-
Geniusz – szepnęła, oddalając kostkę od twarzy. Nadal trzymając ją w dłoni
wstała i pospiesznie przemierzyła całą bibliotekę.
*
Hugo przechadzał się po błoniach. Do kolacji
zostało mu jeszcze trochę czasu, więc nie chciał go marnować na odrabianie
lekcji, jak robiła to Rose. Dni były jeszcze ciepłe, więc po co kisić się w
bibliotece? Tego Hugo nigdy nie zrozumie.
Szedł
przed siebie, od czasu do czasu spoglądając na granicę Zakazanego Lasu. Tak
bardzo go korciło, żeby tam pójść, zobaczyć, odkryć to, czego jeszcze nie
odkrył. Rozejrzał się dookoła, ale niewiele osób było na błoniach. Tym bardziej
nikt nie patrzył w jego stronę, więc szybkim krokiem podszedł do drzew i
schował się za pierwszym z nich. Wyjrzał, ale tak jak się spodziewał, nikt nie
zauważył, że przekroczył linię Zakazanego Lasu. Uśmiechnął się pod nosem i
poszedł przed siebie.
Nie
zamierzał odchodzić daleko. Tak tylko, chciał się rozejrzeć.
W
pewnym momencie nogawka jego spodni zahaczyła o jakiś krzak. Hugo szarpnął
kilka razy, ale tylko porwał materiał. Sapnął ze zdenerwowania i kucnął, chcąc
sprawdzić, ile szkód wyrządził. Odczepił porwane spodnie od krzewu i wtedy jego
wzrok przykuł kwiatek, rosnący kilka stóp dalej.
Najdziwniejsze
było to, że rósł on sobie sam, bez krewniaków w pobliżu. Był jeden jedyny,
wysoki na kilka cali z zieloną łodyżką i pomarańczowymi listkami. Hugo uniósł
do góry brew i w kuckach przeszedł odległość dzielącą go od kwiatu. Nachylił
się tak, że jego nos prawie stykał się z fioletowo-żółtymi płatkami w kształcie
łez.
Młody
Weasley ułożył usta w dzióbek i zaczął głowić się nad tym, cóż to takiego może
być, ten kwiatek. Nigdy wcześniej nie widział rośliny tak ubarwionej, a biorąc
pod uwagę jaskrawe kolory nie trudno byłoby ją dostrzec. Podrapał się po głowie
i sięgnął po łodyżkę. Dotknął ją dwoma palcami i natychmiast odskoczył. Na
łodydze znajdowały się malutkie igiełki, niewidoczne gołym okiem, które jednak
skutecznie udaremniły mu zerwanie kwiatka.
Przycisnął
palec do ust, ssąc go chwilkę. Spojrzał na opuszek, z którego sączyła się krew
wraz z jakąś zieloną substancją. Hugo zdziwiony wpatrywał się jakiś czas w
zranionego palca, a kiedy chciał wstać okazało się, że nie może się ruszyć.
Nie był
w stanie poruszyć nawet palcem u stopy. Wszystko w nim zamarzło, nawet powieki.
Trwał w pozycji kucającej, coraz bardziej panikując i starając się wyrwać z
tego dziwnego paraliżu.
Do oczu
naszły mu łzy. Powieki nie chroniły gałek tak jak należy przed kurzem i
wyschnięciem, więc zaczęły pracować kanaliki łzowe. Woda skutecznie zamgliła mu
oczy, pozbawiając go widoku na otaczający go świat.
Zaraz zwariuję!, pomyślał, ponownie
próbując poruszyć choćby koniuszkiem palca. A
jak tu zginę?, przemknęło mu przez myśl. Jeszcze bardziej spanikował. W
duchu modlił się, aby jednak ktoś go zauważył i przybył na pomoc, bo inaczej
skończy jako żywy posąg, który wkrótce obrośnie mech i inne dziadostwo.
*
Daisy z
daleka zauważyła Hugo, kręcącego się przy Zakazanym Lesie. Schowała się za
pobliski filar i obserwowała, jak piętnastolatek wchodzi między pnie drzew.
Zmrużyła powieki i poprawiając torbę na ramieniu ruszyła za nim.
Nie
szła za szybko, żeby go czasem nie dogonić, albo żeby nie zauważył, że ma
towarzystwo. Nie musiał wiedzieć, że ktoś za nim idzie.
Stanęła
na granicy i rozejrzała się dookoła. Nikt nie zwracał uwagi na stukniętą dziewczynę
chcącą wejść do Zakazanego Lasu. Zupełnie nikt. Przygryzła dolną wargę i
uniosła głowę spoglądając na wierzchołki drzew, z wolna uginających się pod
naporem wiatru. Wzięła głęboki wdech i w nagłym przypływie odwagi zrobiła kilka
kroków do przodu.
*
Ogarnięty
paniką Hugo trwał tak w kucki, starając się przypomnieć sobie cokolwiek o
roślinie, która tak go urządziła. Ale jak na złość, nie przypominał sobie, aby
profesor Longbottom chociażby wspominał coś o kolorowym kwiatku! A do książki,
odkąd ją kupił, ani razu nie zajrzał. Teraz przeklinał w duchu swoje lenistwo.
Usłyszał
chrzęst łamanych gałązek i był niemal pewien, że na trzy sekundy jego serce
zwolniło tempo, zatrwożone dźwiękiem rodem z mugolskich horrorów. Próbował coś
zobaczyć, ale bezskutecznie. Nie dość, że widok zasłaniały mu łzy, które wciąż
obficie zalewały jego oczy, nawadniając je, to w dodatku nie mógł nawet
poruszyć gałkami, bo one również były zamrożone przez ten dziwny kwiat!
Kroki
ucichły, a do jego uszu dopłynęło ciche „Och!”. Po tembrze głosu rozpoznał, że
to jakaś dziewczyna. Ale wstyd, pomyślał, nasłuchując dalej.
Ktoś podszedł do niego i – wnioskując po
szeleście liści – kucnął tuż przed nim. Poczuł ciepły dotyk czyichś dłoni na
swoim wyciągniętym palcu, któremu przypatrywał się zaraz po ukłuciu. Usłyszał
klik odpinanej torby i głuche przerzucanie książek.
-
Dobrze, że cię znalazłam. – Głos był spokojny i niewątpliwie dziewczęcy.
Wydawało mu się, że go znał, ale nie był pewny, do kogo mógł należeć. – Inaczej
zostałbyś stałym elementem lasu – zaśmiała się dziewczyna. Jej śmiech podziałał
na niego jak lekarstwo uspokajające. Już wiedział, że nie przyszła tu, aby go
dobić. Wiedział, że mu pomoże, zaprowadzi do Skrzydła Szpitalnego, obroni przed
groźnymi magicznymi stworzeniami.
Zapanowało
milczenie. Poczuł na swoich policzkach miękki materiał, którym delikatnie zmyła
mu łzy. Obraz nieco się wyostrzył: zobaczył blond fale, ładną buzię i brązową
masę, będącą zapewne ubraniem jego wybawicielki. Jednak nadal nie był w stanie
skojarzyć, do kogo ta „ładna buzia” i kojący śmiech należał.
Kiedy
miał już suchą twarz, dotyk ustał. Denerwowało go, że dziewczyna tak zwleka z
udzieleniem mu jakiejkolwiek pomocy: ta pozycja nie należała do wygodnych! Jednakże
był wdzięczny, że w ogóle zechciała mu pomóc. Kiedy tylko to wszystko się
skończy i dowie się, kim jest jego obrończyni postawi jej kremowe piwo. O!
-
Uspokój się i spróbuj rozluźnić – powiedziała.
Łatwo ci mówić! Ja tu cały w stresie
jestem, bo mogę skończyć jako pokarm dla wilkołaków, a ty mi karzesz się
rozluźnić?, wrzeszczał w myślach.
-
Wilkołaki nie zapuszczają się w te okolice. Za blisko zamku – wytłumaczyła mu,
jakby dokładnie wiedziała, o czym pomyślał. Gdyby mógł, zmarszczyłby czoło i
nawrzeszczał na nią, żeby się tą swoją Leglimencją wypchała!
Poczuł
na ustach wilgoć. Jego wybawicielka czymś go poczęstowała, ale na samych
wargach nie czuć smaku, więc nie wiedział czym. Warknął w myślach za jej
niekompetencje. Niby jak ma się napić skoro nie może ruszać ustami?
Polała
mu też trochę na zraniony palec. Chwilkę zapiekło, ale nie tak mocno, aby robić
z tego aferę.
Jednak
kiedy płyn wsiąkł stało się coś niesamowitego. Mógł zamknąć powieki. Był tak
zszokowany tym odkryciem, że zanim do końca pojął co się stało, mrugał jak
oszalały. Bolały go oczy od długiego nie poruszania nimi. Zacisnął więc powieki
i przycisnął do oczu dłonie, przecierając je. Jakie było jego zdziwienie, kiedy
zauważył, że może się poruszać.
Co
prawda całe jego ciało było zdrętwiałe i czuł „mrówki” wędrujące wzdłuż nóg,
ale nie to było ważne. Mógł się poruszać! Nie zginie w tym przeklętym lesie!
Uradowany
zaśmiał się, spoglądając na dłonie, które obracał raz wierzchem do góry, a raz
na dół. Zerknął na klęczącą przed nim dziewczynę.
-
Daisy? – spytał zdziwiony, przyglądając się jej subtelnemu uśmiechowi. Nie
patrzyła na niego, tylko na kwiat rosnący tuż obok niej. Hugo wkurzył się i
wstał. Podniósł nogę z zamiarem zdeptania „chwasta”, ale powstrzymała go drobna
dłoń Crawford.
-
Zostaw. Niedługo sam zwiędnie – stwierdziła ponuro, wstając i otrzepując
sukienkę z suchych liści i kurzu. Podniosła z ziemi torbę i ruszyła w stronę
wyjścia z lasu. Weasley poszedł za nią.
- Ee… dziękuję
– powiedział niepewnie, doganiając ją. Włożył dłonie do kieszeni spodni i
utkwił wzrok w runie leśnym.
- Nie
ma za co. Polecam się na przyszłość. – Spojrzała na niego, uśmiechając się
delikatnie. – Nie mniej jednak nie powinieneś chodzić sam po Zakazanym Lesie.
Po pierwsze to z a k a z a n y las i wchodząc tu złamaliśmy Regulamin
Szkoły, a po drugie mnóstwo jest tu zdradzieckich roślin, takich ja ta, która
cię sparaliżowała, a ty nie wyglądasz na miłośnika botaniki! Nie wspominając o
groźnych zwierzętach – powiedziała, akcentując dobitnie, że nie podobał jej się
pomysł Hugona na samodzielne spacery po lesie.
- Masz
rację – przyznał Weasley, ponownie spuszczając wzrok. – Co to była za roślina?
– zapytał, spoglądając na jej profil. Miała ładnie wymodelowaną twarz i
błękitne oczy, w których odbijały się drzewa.
- To
Tęczownik Złośliwy* – odpowiedziała, nie patrząc na niego. Wyszli już z lasu i
kierowali się w stronę zamku. Kilkoro uczniów spojrzało na nich z
zaciekawieniem. Nie często widywano Daisy w towarzystwie, a już zwłaszcza nie
często wychodziła ona z towarzystwem z Zakazanego Lasu. – Jest bardzo ładny i pewnie dlatego dałeś
się nabrać. Ma w sobie jad, który, jak już się przekonałeś, paraliżuje do
takiego stopnia, że nie jesteś w stanie nawet zamknąć oczu.
- A co
mi dałaś? – spytał ponownie.
- Wodę
– rzekła, uśmiechając się do niego. Zatrzymał się w połowie kroku na środku
błoni i patrzył na nią z szeroko otwartymi oczami.
- Wodę?
– zapytał, a jego głos dziwnie zapiszczał. Odchrząknął i dobiegł do niej.
- Jad
Tęczownika to kwas, a najprostszym sposobem na neutralizację kwasu jest polać
go wodą. To chemia, Hugo – odpowiedziała spokojnie.
- Tak,
faktycznie… - przeciągnął nieco ostatnią sylabę. – Dlaczego nie pozwoliłaś mi
go zniszczyć?
- Bo
ludzie nie powinni niszczyć tego, co stworzyła natura. Niezależnie od tego, jak
groźne by to nie było, odgrywa swoją rolę, większą czy mniejszą, w ekosystemie.
Ludzie nie potrafią tego zrozumieć. Jesteśmy zagrożeniem sami dla siebie –
odpowiedziała, zatrzymując się na chwilę i spoglądając na niego. I właśnie
wtedy Hugo zrozumiał, dlaczego Daisy była uznawana za stukniętą. Prawdę mówiąc,
nie robiła nic złego. Miała swoje zdanie na temat hierarchii w przyrodzie,
które pielęgnowała i wygłaszała, a że nie zgadzało się z nią większość osób,
nazwano ją wariatką.
- Poza
tym… Tęczownik jest jak pszczoła. Kiedy raz odda jad, ginie po jakichś dwóch
dniach – dodała, odwracając się i wchodząc do szkoły.
Hugo
został sam na schodach prowadzących do zamku. Przez chwilę zastanawiał się nad
tym, co usłyszał od Crawford. Początkowo był wstrząśnięty jej postrzeganiem świata.
Hipiska jakaś, przemknęło mu przez
myśl, ale w końcu wzruszył ramionami i postanowił się tym nie przejmować.
*
Rose
nakreśliła ostatnie słowo na pergaminie i z zadowoloną miną podmuchała
atrament, by szybciej wysechł. Złożyła kartki w stosik, stuknęła kilka razy w
blat i spakowała je do torby, szeroko się uśmiechając. Zerknęła na białą tarczę
zegarka na prawym nadgarstku. Do kolacji miała jeszcze godzinkę, więc nie
musiała się spieszyć.
Wstała
od stolika i ruszyła w kierunku regałów z zamiarem odłożenia książek na swoje
miejsce. Zajęta zakładaniem torby na ramię i pakowaniem do niej pióra, nie
zwracała uwagi na to, gdzie idzie. I to był jej błąd, bo po chwili poczuła
uderzenie w ramię i książki, które trzymała w rękach rozsypały się na podłogę,
robiąc nieco hałasu.
-
Uważaj – powiedziała tylko, schylając się i zbierając woluminy z posadzki.
-
Przepraszam – odpowiedział męski głos i po chwili chłopak, na którego wpadła,
również pochylał się i pomagał jej zbierać tomy. Nie było ich wiele, zaledwie cztery
książki, więc szybko się z tym uporali.
Rose
podniosła wzrok z brązowej okładki i utkwiła go w niebieskich tęczówkach.
Chłopak patrzył na nią z wesołymi iskierkami w oczach i subtelnym uśmiechem na
ustach. Rozpoznała w nim jednego z Puchonów, którzy parę dni temu wywiesili jej
brata do góry nogami.
- Ja
też przepraszam. Trochę się zagapiłam – powiedziała, wstając i dźwigając cztery
opasłe tomiska ksiąg. Chłopak uśmiechnął się szerzej i również podniósł się z
klęczek. Był od niej prawie o głowę wyższy, więc musiała lekko zadrzeć nosek do
góry, by móc patrzeć na jego twarz, a nie obojczyki, które nonszalancko
wychylały się spomiędzy rozpiętej u szyi koszuli.
Zauważyła,
że oprócz spodni i koszuli od mundurka szkolnego, nie miał na sobie szaty z
naszywką domu, ani krawata.
-
Jestem Ben – powiedział, wystawiając w jej stronę dłoń. Cały czas patrzył w jej
oczy i uśmiechał się delikatnie. A kiedy to robił, na jednym z jego policzków
pojawiał się dołeczek.
Rose
rozchyliła delikatnie usta, zaczarowana jego urodą i nie bardzo wiedziała, co
ma odpowiedzieć.
- Chyba
powinnaś powiedzieć jak masz na imię i uścisnąć mi dłoń – zaśmiał się
delikatnie, nachylając nad zdezorientowaną Gryfonką. Rose potrząsnęła głową,
wyrywając się z dziwnego stanu otępienia i zaśmiała się z własnej głupoty.
Podała Puchonowi dłoń.
- Rose.
- A
więc Rose, pozwolisz, że wezmę od ciebie te ciężkie książki – powiedział i bez
problemu przejął woluminy z rąk dziewczyny. Powiedziała tylko ciche „dziękuję”
i razem udali się w stronę półek, na których owe książki miały się znaleźć.
*
Rose
pożegnała się z Benem i ruszyła w stronę stołu Gryfonów. Z daleka widziała Shilę,
która widząc przyjaciółkę w towarzystwie przystojnego chłopaka, nie mogła
usiedzieć na miejscu. Jak najszybciej chciała dowiedzieć się kto? skąd? i jak?
-
Opowiadaj – powiedziała Shila, kiedy Rose usiadła na ławce obok niej. Lily
siedząca naprzeciw Japonki spojrzała wyczekująco na kuzynkę. Ją również zżerała
ciekawość.
- Co? –
zapytała panna Weasley, nakładając na talerz grzankę i smarując ją truskawkowym
dżemem.
- No
kto to był?! – Shila niemal wykrzyknęła nurtujące ją pytanie. Rose uciszyła ją
jednym, sugestywnym spojrzeniem i zajęła się konsumowaniem swojej kolacji.
- Ben z
Hufflepuffu.
- No, przystojny
ten „Ben z Hufflepuffu” – stwierdziła Lily, odwracając się i przez ramię
zerkając na stół Puchonów, gdzie Ben siedział wśród kolegów i prowadził z nimi
jakąś żywą dyskusję. W końcu jednak zaśmiał się z czegoś i spojrzał w kierunku
Gryfonów. – I patrzy tu – dodała Lily, pospiesznie się odwracając.
- Aaa!
– pisnęła cicho Shila, uśmiechając się od ucha do ucha. – Wyczuwam miętę –
dodała, zacierając dłonie.
-
Przepraszam, to chyba mój dezodorant – stwierdziła sarkastycznie Rose, sięgając
po puchar z sokiem dyniowym.
- Rose!
– oburzyły się dziewczęta.
- No
co? – zapytała panna Weasley, przełykając wcześniej łyk napoju.
- Nawet się nie waż go spławiać – powiedziała
poważnie Shila, grożąc przyjaciółce palcem.
- Weź
się.
- Nie
wezmę się tylko pomogę ci z tym przystojniakiem, bo wyraźnie jest tobą
zainteresowany – odpowiedziała Ishihara i wraz z Lily, która ponownie się
obróciła, spojrzały w kierunku Puchona, który również patrzył w ich stronę.
Shila pomachała mu z szerokim uśmiechem.
-
Przestańcie! – zawołała Rose, kładąc dłoń na przedramieniu Shili. – Natychmiast
przestańcie się na niego gapić! – syknęła.
-
Drodzy uczniowie – dało się słyszeć głos McGonagall. Dziewczęta zaprzestały wymiany
zdań i spojrzały w kierunku podestu, na którym stał stół nauczycielski.
Dyrektorka stała przy pulpicie i rozglądała się spokojnie po Wielkiej Sali,
spoglądając na swoich uczniów. – Niespełna tydzień temu dostałam list z
Akademii Magii na Wyspie Perłowej – powiedziała głośno.
Po sali
rozeszły się stłumione szepty.
- Wyspa
Perłowa? – spytała Lily, spoglądając na Rose, która zazwyczaj wszystko
wiedziała. Tym razem jednak jej kuzynka wzruszyła ramionami i ponownie
przeniosła wzrok na starszą kobietę.
-
Organizują konkurs międzyszkolny. Wezmą w nim udział szkoły z całego świata –
powiedziała McGonagall. – Po rozpatrzeniu wszelkich „za” i „przeciw” oraz
skonsultowaniu się z resztą grona pedagogicznego, doszłam do wniosku, że nasza
szkoła również weźmie w nim udział.
- Tak –
powiedział cicho James, siedzący cztery osoby od Rose.
-
Wytypujemy czterech najlepszych uczniów, po jednym z każdego domu, którzy będą
reprezentować Hogwart. Konkurs rozpocznie się dokładnie pierwszego grudnia, a
zakończy dwudziestego drugiego, tak, byście spokojnie wrócili do domów na
święta – powiedziała nauczycielka. Wśród uczniów przeszedł szmer. Niektórzy już
obstawiali zakłady, kogo wybierze McGonagall. – Nazwiska czterech
reprezentantów zawisną na drzwiach Wielkiej Sali dwudziestego listopada. Jeżeli
komuś szczególnie zależy na wzięciu udziału w tym konkursie, którego główną
nagrodą za zwycięstwo jest tygodniowy pobyt w wybranym przez uczniów miejscu,
radziłabym już dzisiaj wziąć się poważnie do nauki – to mówiąc dyrektorka
odeszła od pulpitu i usiadła na swoim miejscu, popijając sok z pucharu.
Rose
spojrzała na Shilę, a ta z kolei na pannę Potter, która patrzyła na kuzynkę.
- Rose,
ty masz szansę – powiedziała Lily. Panna Weasley spojrzała na Lily nieco
rozbawiona.
- Tak,
wśród tylu wspaniałych uczniów, to na pewno. Jak jeden do tysiąca – powiedziała
kąśliwie, wstając od stołu i zakładając na ramię torbę, udała się do wieży
Gryffindoru. Nie zamierzała iść na patrol z książkami.
~~
* Tęczownik został
wymyślony przeze mnie na potrzeby opowiadania.
"- Aaa! – pisnęła cicho Shila, uśmiechając się od ucha do ucha. – Wyczuwam miętę – dodała, zacierając dłonie.
OdpowiedzUsuń- Przepraszam, to chyba mój dezodorant " hihihi... genialna riposta :)
Znów zgadzam się z atramaj- świetny tekścior :D :D :D
OdpowiedzUsuńA ja razem nimi!!! Jestem zachwycona twoim talentem do wymyślania genialnych tekstów. :-)
OdpowiedzUsuńElsAnka
Wow.... Umiesz wpasować i połączyć ze sobą różne wątki.... Coś śmiesznego, potem smutno i znowu wesoło... Nie wyczuwam chęci wciśnięcia czegoś na siłę... Wszystko płynie i się ze sobą wiąże ... Po prostu cudo... i w ogóle nie nudzi, a to dla mnie nowość, ponieważ jako osoba, która czyta codziennie, która cały czas ma jakąś książkę przy sobie, mam z tym problem... Teraz trudno jest zaleźć coś oryginalnego i chwytającego ... Brawo, Tobie się udało ;)
OdpowiedzUsuń