27 lipca 2010

3. Tęczownik Złośliwy

Rose siedziała w bibliotece, pochylając się nad trzema opasłymi tomami z Historii Magii. Profesor Binns, duch, któremu nawet własna śmierć nie przeszkadzała w dalszym nauczaniu, zadał im potężne wypracowanie na temat XIX-wiecznej wojny Goblinów z Czarodziejami, w której udział wziął niewielki oddział Mugoli. Szczerze mówiąc, mało ją to interesowało, a i książki zdawały się wymazać ten epizod ze swoich kart. Trudno było coś znaleźć, a jeśli już, były to tylko krótkie wzmianki.
Weasley zaczynała się już martwić, że spędzi w bibliotece resztę życia. Zrozpaczona swoją bezradnością i niewiedzą opadła na krzesło, wzdychając głęboko.
- W takim tempie to na Boże Narodzenie napiszę wstęp – stwierdziła ponuro, zerkając na otwarte tomisko, gdzie o owej wojnie było napisane tyle, co nic. – Wiedziałam, żeby nie odkładać tego na potem – burknęła, odchylając do tyłu głowę i przecierając twarz dłońmi. Wczoraj była za bardzo zmęczona, żeby w ogóle usiedzieć w fotelu, dlatego postanowiła, że napisze to wypracowanie dzisiaj. I pisała już od trzech godzin, a napisała zaledwie temat.
Wyprostowała się i leniwie rozejrzała po bibliotece. Niewiele osób odwiedzało to miejsce, więc zawsze był tu spokój i potrzebna cisza. Wraz z Rose było około pięciu osób.
Jej wzrok bezwiednie powędrował w stronę torby leżącej spokojnie pod nogami. Była otwarta, a z jej wnętrza, jakby nieśmiało wychylała się kolorowa kostka Rubika. Rose zmarszczyła brwi, starając sobie przypomnieć, kiedy ją tam włożyła. W końcu jednak wygładziła czoło i uśmiechnęła się delikatnie, schylając po łamigłówkę.
Kilka sprawnych ruchów i kolory coraz bardziej do siebie pasowały. Jeszcze tylko parę razy zakręci, przekręci i odkręci. I wtedy w głowie zaświtała jej pewna myśl. Był to taki przebłysk, jaki czasem ogląda się w mugolskich kreskówkach: jakby nad głową Rose zapaliła się żarówka.
Spojrzała na kostkę, którą trzymała w dłoni i niepewnie podniosła ją na wysokość swoich oczu. Przekręciła ostatni raz, doprowadzając kolory do porządku, a z każdym powolnym ruchem, myśl w jej głowie stawała się coraz bardziej silniejsza i prawdopodobna. W końcu uśmiechnęła się delikatnie i przycisnęła zabawkę do ust, cmokając ją dość głośno.
- Geniusz – szepnęła, oddalając kostkę od twarzy. Nadal trzymając ją w dłoni wstała i pospiesznie przemierzyła całą bibliotekę.

*

 Hugo przechadzał się po błoniach. Do kolacji zostało mu jeszcze trochę czasu, więc nie chciał go marnować na odrabianie lekcji, jak robiła to Rose. Dni były jeszcze ciepłe, więc po co kisić się w bibliotece? Tego Hugo nigdy nie zrozumie.
Szedł przed siebie, od czasu do czasu spoglądając na granicę Zakazanego Lasu. Tak bardzo go korciło, żeby tam pójść, zobaczyć, odkryć to, czego jeszcze nie odkrył. Rozejrzał się dookoła, ale niewiele osób było na błoniach. Tym bardziej nikt nie patrzył w jego stronę, więc szybkim krokiem podszedł do drzew i schował się za pierwszym z nich. Wyjrzał, ale tak jak się spodziewał, nikt nie zauważył, że przekroczył linię Zakazanego Lasu. Uśmiechnął się pod nosem i poszedł przed siebie.
Nie zamierzał odchodzić daleko. Tak tylko, chciał się rozejrzeć.
W pewnym momencie nogawka jego spodni zahaczyła o jakiś krzak. Hugo szarpnął kilka razy, ale tylko porwał materiał. Sapnął ze zdenerwowania i kucnął, chcąc sprawdzić, ile szkód wyrządził. Odczepił porwane spodnie od krzewu i wtedy jego wzrok przykuł kwiatek, rosnący kilka stóp dalej.
Najdziwniejsze było to, że rósł on sobie sam, bez krewniaków w pobliżu. Był jeden jedyny, wysoki na kilka cali z zieloną łodyżką i pomarańczowymi listkami. Hugo uniósł do góry brew i w kuckach przeszedł odległość dzielącą go od kwiatu. Nachylił się tak, że jego nos prawie stykał się z fioletowo-żółtymi płatkami w kształcie łez.
Młody Weasley ułożył usta w dzióbek i zaczął głowić się nad tym, cóż to takiego może być, ten kwiatek. Nigdy wcześniej nie widział rośliny tak ubarwionej, a biorąc pod uwagę jaskrawe kolory nie trudno byłoby ją dostrzec. Podrapał się po głowie i sięgnął po łodyżkę. Dotknął ją dwoma palcami i natychmiast odskoczył. Na łodydze znajdowały się malutkie igiełki, niewidoczne gołym okiem, które jednak skutecznie udaremniły mu zerwanie kwiatka.
Przycisnął palec do ust, ssąc go chwilkę. Spojrzał na opuszek, z którego sączyła się krew wraz z jakąś zieloną substancją. Hugo zdziwiony wpatrywał się jakiś czas w zranionego palca, a kiedy chciał wstać okazało się, że nie może się ruszyć.
Nie był w stanie poruszyć nawet palcem u stopy. Wszystko w nim zamarzło, nawet powieki. Trwał w pozycji kucającej, coraz bardziej panikując i starając się wyrwać z tego dziwnego paraliżu.
Do oczu naszły mu łzy. Powieki nie chroniły gałek tak jak należy przed kurzem i wyschnięciem, więc zaczęły pracować kanaliki łzowe. Woda skutecznie zamgliła mu oczy, pozbawiając go widoku na otaczający go świat.
Zaraz zwariuję!, pomyślał, ponownie próbując poruszyć choćby koniuszkiem palca. A jak tu zginę?, przemknęło mu przez myśl. Jeszcze bardziej spanikował. W duchu modlił się, aby jednak ktoś go zauważył i przybył na pomoc, bo inaczej skończy jako żywy posąg, który wkrótce obrośnie mech i inne dziadostwo.

*

Daisy z daleka zauważyła Hugo, kręcącego się przy Zakazanym Lesie. Schowała się za pobliski filar i obserwowała, jak piętnastolatek wchodzi między pnie drzew. Zmrużyła powieki i poprawiając torbę na ramieniu ruszyła za nim.
Nie szła za szybko, żeby go czasem nie dogonić, albo żeby nie zauważył, że ma towarzystwo. Nie musiał wiedzieć, że ktoś za nim idzie.
Stanęła na granicy i rozejrzała się dookoła. Nikt nie zwracał uwagi na stukniętą dziewczynę chcącą wejść do Zakazanego Lasu. Zupełnie nikt. Przygryzła dolną wargę i uniosła głowę spoglądając na wierzchołki drzew, z wolna uginających się pod naporem wiatru. Wzięła głęboki wdech i w nagłym przypływie odwagi zrobiła kilka kroków do przodu.

*

Ogarnięty paniką Hugo trwał tak w kucki, starając się przypomnieć sobie cokolwiek o roślinie, która tak go urządziła. Ale jak na złość, nie przypominał sobie, aby profesor Longbottom chociażby wspominał coś o kolorowym kwiatku! A do książki, odkąd ją kupił, ani razu nie zajrzał. Teraz przeklinał w duchu swoje lenistwo.
Usłyszał chrzęst łamanych gałązek i był niemal pewien, że na trzy sekundy jego serce zwolniło tempo, zatrwożone dźwiękiem rodem z mugolskich horrorów. Próbował coś zobaczyć, ale bezskutecznie. Nie dość, że widok zasłaniały mu łzy, które wciąż obficie zalewały jego oczy, nawadniając je, to w dodatku nie mógł nawet poruszyć gałkami, bo one również były zamrożone przez ten dziwny kwiat!
Kroki ucichły, a do jego uszu dopłynęło ciche „Och!”. Po tembrze głosu rozpoznał, że to jakaś dziewczyna.  Ale wstyd, pomyślał, nasłuchując dalej.
Ktoś podszedł do niego i – wnioskując po szeleście liści – kucnął tuż przed nim. Poczuł ciepły dotyk czyichś dłoni na swoim wyciągniętym palcu, któremu przypatrywał się zaraz po ukłuciu. Usłyszał klik odpinanej torby i głuche przerzucanie książek.
- Dobrze, że cię znalazłam. – Głos był spokojny i niewątpliwie dziewczęcy. Wydawało mu się, że go znał, ale nie był pewny, do kogo mógł należeć. – Inaczej zostałbyś stałym elementem lasu – zaśmiała się dziewczyna. Jej śmiech podziałał na niego jak lekarstwo uspokajające. Już wiedział, że nie przyszła tu, aby go dobić. Wiedział, że mu pomoże, zaprowadzi do Skrzydła Szpitalnego, obroni przed groźnymi magicznymi stworzeniami.
Zapanowało milczenie. Poczuł na swoich policzkach miękki materiał, którym delikatnie zmyła mu łzy. Obraz nieco się wyostrzył: zobaczył blond fale, ładną buzię i brązową masę, będącą zapewne ubraniem jego wybawicielki. Jednak nadal nie był w stanie skojarzyć, do kogo ta „ładna buzia” i kojący śmiech należał.
Kiedy miał już suchą twarz, dotyk ustał. Denerwowało go, że dziewczyna tak zwleka z udzieleniem mu jakiejkolwiek pomocy: ta pozycja nie należała do wygodnych! Jednakże był wdzięczny, że w ogóle zechciała mu pomóc. Kiedy tylko to wszystko się skończy i dowie się, kim jest jego obrończyni postawi jej kremowe piwo. O!
- Uspokój się i spróbuj rozluźnić – powiedziała.
Łatwo ci mówić! Ja tu cały w stresie jestem, bo mogę skończyć jako pokarm dla wilkołaków, a ty mi karzesz się rozluźnić?, wrzeszczał w myślach.
- Wilkołaki nie zapuszczają się w te okolice. Za blisko zamku – wytłumaczyła mu, jakby dokładnie wiedziała, o czym pomyślał. Gdyby mógł, zmarszczyłby czoło i nawrzeszczał na nią, żeby się tą swoją Leglimencją wypchała!
Poczuł na ustach wilgoć. Jego wybawicielka czymś go poczęstowała, ale na samych wargach nie czuć smaku, więc nie wiedział czym. Warknął w myślach za jej niekompetencje. Niby jak ma się napić skoro nie może ruszać ustami?
Polała mu też trochę na zraniony palec. Chwilkę zapiekło, ale nie tak mocno, aby robić z tego aferę.
Jednak kiedy płyn wsiąkł stało się coś niesamowitego. Mógł zamknąć powieki. Był tak zszokowany tym odkryciem, że zanim do końca pojął co się stało, mrugał jak oszalały. Bolały go oczy od długiego nie poruszania nimi. Zacisnął więc powieki i przycisnął do oczu dłonie, przecierając je. Jakie było jego zdziwienie, kiedy zauważył, że może się poruszać.
Co prawda całe jego ciało było zdrętwiałe i czuł „mrówki” wędrujące wzdłuż nóg, ale nie to było ważne. Mógł się poruszać! Nie zginie w tym przeklętym lesie!
Uradowany zaśmiał się, spoglądając na dłonie, które obracał raz wierzchem do góry, a raz na dół. Zerknął na klęczącą przed nim dziewczynę.
- Daisy? – spytał zdziwiony, przyglądając się jej subtelnemu uśmiechowi. Nie patrzyła na niego, tylko na kwiat rosnący tuż obok niej. Hugo wkurzył się i wstał. Podniósł nogę z zamiarem zdeptania „chwasta”, ale powstrzymała go drobna dłoń Crawford.
- Zostaw. Niedługo sam zwiędnie – stwierdziła ponuro, wstając i otrzepując sukienkę z suchych liści i kurzu. Podniosła z ziemi torbę i ruszyła w stronę wyjścia z lasu. Weasley poszedł za nią.
- Ee… dziękuję – powiedział niepewnie, doganiając ją. Włożył dłonie do kieszeni spodni i utkwił wzrok w runie leśnym.
- Nie ma za co. Polecam się na przyszłość. – Spojrzała na niego, uśmiechając się delikatnie. – Nie mniej jednak nie powinieneś chodzić sam po Zakazanym Lesie. Po pierwsze to    z a k a z a n y  las i wchodząc tu złamaliśmy Regulamin Szkoły, a po drugie mnóstwo jest tu zdradzieckich roślin, takich ja ta, która cię sparaliżowała, a ty nie wyglądasz na miłośnika botaniki! Nie wspominając o groźnych zwierzętach – powiedziała, akcentując dobitnie, że nie podobał jej się pomysł Hugona na samodzielne spacery po lesie.
- Masz rację – przyznał Weasley, ponownie spuszczając wzrok. – Co to była za roślina? – zapytał, spoglądając na jej profil. Miała ładnie wymodelowaną twarz i błękitne oczy, w których odbijały się drzewa.
- To Tęczownik Złośliwy* – odpowiedziała, nie patrząc na niego. Wyszli już z lasu i kierowali się w stronę zamku. Kilkoro uczniów spojrzało na nich z zaciekawieniem. Nie często widywano Daisy w towarzystwie, a już zwłaszcza nie często wychodziła ona z towarzystwem z Zakazanego Lasu.  – Jest bardzo ładny i pewnie dlatego dałeś się nabrać. Ma w sobie jad, który, jak już się przekonałeś, paraliżuje do takiego stopnia, że nie jesteś w stanie nawet zamknąć oczu.
- A co mi dałaś? – spytał ponownie.
- Wodę – rzekła, uśmiechając się do niego. Zatrzymał się w połowie kroku na środku błoni i patrzył na nią z szeroko otwartymi oczami.
- Wodę? – zapytał, a jego głos dziwnie zapiszczał. Odchrząknął i dobiegł do niej.
- Jad Tęczownika to kwas, a najprostszym sposobem na neutralizację kwasu jest polać go wodą. To chemia, Hugo – odpowiedziała spokojnie.
- Tak, faktycznie… - przeciągnął nieco ostatnią sylabę. – Dlaczego nie pozwoliłaś mi go zniszczyć?
- Bo ludzie nie powinni niszczyć tego, co stworzyła natura. Niezależnie od tego, jak groźne by to nie było, odgrywa swoją rolę, większą czy mniejszą, w ekosystemie. Ludzie nie potrafią tego zrozumieć. Jesteśmy zagrożeniem sami dla siebie – odpowiedziała, zatrzymując się na chwilę i spoglądając na niego. I właśnie wtedy Hugo zrozumiał, dlaczego Daisy była uznawana za stukniętą. Prawdę mówiąc, nie robiła nic złego. Miała swoje zdanie na temat hierarchii w przyrodzie, które pielęgnowała i wygłaszała, a że nie zgadzało się z nią większość osób, nazwano ją wariatką.
- Poza tym… Tęczownik jest jak pszczoła. Kiedy raz odda jad, ginie po jakichś dwóch dniach – dodała, odwracając się i wchodząc do szkoły.
Hugo został sam na schodach prowadzących do zamku. Przez chwilę zastanawiał się nad tym, co usłyszał od Crawford. Początkowo był wstrząśnięty jej postrzeganiem świata. Hipiska jakaś, przemknęło mu przez myśl, ale w końcu wzruszył ramionami i postanowił się tym nie przejmować.

*

Rose nakreśliła ostatnie słowo na pergaminie i z zadowoloną miną podmuchała atrament, by szybciej wysechł. Złożyła kartki w stosik, stuknęła kilka razy w blat i spakowała je do torby, szeroko się uśmiechając. Zerknęła na białą tarczę zegarka na prawym nadgarstku. Do kolacji miała jeszcze godzinkę, więc nie musiała się spieszyć.
Wstała od stolika i ruszyła w kierunku regałów z zamiarem odłożenia książek na swoje miejsce. Zajęta zakładaniem torby na ramię i pakowaniem do niej pióra, nie zwracała uwagi na to, gdzie idzie. I to był jej błąd, bo po chwili poczuła uderzenie w ramię i książki, które trzymała w rękach rozsypały się na podłogę, robiąc nieco hałasu.
- Uważaj – powiedziała tylko, schylając się i zbierając woluminy z posadzki.
- Przepraszam – odpowiedział męski głos i po chwili chłopak, na którego wpadła, również pochylał się i pomagał jej zbierać tomy. Nie było ich wiele, zaledwie cztery książki, więc szybko się z tym uporali.
Rose podniosła wzrok z brązowej okładki i utkwiła go w niebieskich tęczówkach. Chłopak patrzył na nią z wesołymi iskierkami w oczach i subtelnym uśmiechem na ustach. Rozpoznała w nim jednego z Puchonów, którzy parę dni temu wywiesili jej brata do góry nogami.
- Ja też przepraszam. Trochę się zagapiłam – powiedziała, wstając i dźwigając cztery opasłe tomiska ksiąg. Chłopak uśmiechnął się szerzej i również podniósł się z klęczek. Był od niej prawie o głowę wyższy, więc musiała lekko zadrzeć nosek do góry, by móc patrzeć na jego twarz, a nie obojczyki, które nonszalancko wychylały się spomiędzy rozpiętej u szyi koszuli.
Zauważyła, że oprócz spodni i koszuli od mundurka szkolnego, nie miał na sobie szaty z naszywką domu, ani krawata.
- Jestem Ben – powiedział, wystawiając w jej stronę dłoń. Cały czas patrzył w jej oczy i uśmiechał się delikatnie. A kiedy to robił, na jednym z jego policzków pojawiał się dołeczek.
Rose rozchyliła delikatnie usta, zaczarowana jego urodą i nie bardzo wiedziała, co ma odpowiedzieć.
- Chyba powinnaś powiedzieć jak masz na imię i uścisnąć mi dłoń – zaśmiał się delikatnie, nachylając nad zdezorientowaną Gryfonką. Rose potrząsnęła głową, wyrywając się z dziwnego stanu otępienia i zaśmiała się z własnej głupoty. Podała Puchonowi dłoń.
- Rose.
- A więc Rose, pozwolisz, że wezmę od ciebie te ciężkie książki – powiedział i bez problemu przejął woluminy z rąk dziewczyny. Powiedziała tylko ciche „dziękuję” i razem udali się w stronę półek, na których owe książki miały się znaleźć.

*

Rose pożegnała się z Benem i ruszyła w stronę stołu Gryfonów. Z daleka widziała Shilę, która widząc przyjaciółkę w towarzystwie przystojnego chłopaka, nie mogła usiedzieć na miejscu. Jak najszybciej chciała dowiedzieć się kto? skąd? i jak?
- Opowiadaj – powiedziała Shila, kiedy Rose usiadła na ławce obok niej. Lily siedząca naprzeciw Japonki spojrzała wyczekująco na kuzynkę. Ją również zżerała ciekawość.
- Co? – zapytała panna Weasley, nakładając na talerz grzankę i smarując ją truskawkowym dżemem.
- No kto to był?! – Shila niemal wykrzyknęła nurtujące ją pytanie. Rose uciszyła ją jednym, sugestywnym spojrzeniem i zajęła się konsumowaniem swojej kolacji.
- Ben z Hufflepuffu.
- No, przystojny ten „Ben z Hufflepuffu” – stwierdziła Lily, odwracając się i przez ramię zerkając na stół Puchonów, gdzie Ben siedział wśród kolegów i prowadził z nimi jakąś żywą dyskusję. W końcu jednak zaśmiał się z czegoś i spojrzał w kierunku Gryfonów. – I patrzy tu – dodała Lily, pospiesznie się odwracając.
- Aaa! – pisnęła cicho Shila, uśmiechając się od ucha do ucha. – Wyczuwam miętę – dodała, zacierając dłonie.
- Przepraszam, to chyba mój dezodorant – stwierdziła sarkastycznie Rose, sięgając po puchar z sokiem dyniowym.
- Rose! – oburzyły się dziewczęta.
- No co? – zapytała panna Weasley, przełykając wcześniej łyk napoju.
-  Nawet się nie waż go spławiać – powiedziała poważnie Shila, grożąc przyjaciółce palcem.
- Weź się.
- Nie wezmę się tylko pomogę ci z tym przystojniakiem, bo wyraźnie jest tobą zainteresowany – odpowiedziała Ishihara i wraz z Lily, która ponownie się obróciła, spojrzały w kierunku Puchona, który również patrzył w ich stronę. Shila pomachała mu z szerokim uśmiechem.
- Przestańcie! – zawołała Rose, kładąc dłoń na przedramieniu Shili. – Natychmiast przestańcie się na niego gapić! – syknęła.
- Drodzy uczniowie – dało się słyszeć głos McGonagall. Dziewczęta zaprzestały wymiany zdań i spojrzały w kierunku podestu, na którym stał stół nauczycielski. Dyrektorka stała przy pulpicie i rozglądała się spokojnie po Wielkiej Sali, spoglądając na swoich uczniów. – Niespełna tydzień temu dostałam list z Akademii Magii na Wyspie Perłowej – powiedziała głośno.
Po sali rozeszły się stłumione szepty.
- Wyspa Perłowa? – spytała Lily, spoglądając na Rose, która zazwyczaj wszystko wiedziała. Tym razem jednak jej kuzynka wzruszyła ramionami i ponownie przeniosła wzrok na starszą kobietę.
- Organizują konkurs międzyszkolny. Wezmą w nim udział szkoły z całego świata – powiedziała McGonagall. – Po rozpatrzeniu wszelkich „za” i „przeciw” oraz skonsultowaniu się z resztą grona pedagogicznego, doszłam do wniosku, że nasza szkoła również weźmie w nim udział.
- Tak – powiedział cicho James, siedzący cztery osoby od Rose.
- Wytypujemy czterech najlepszych uczniów, po jednym z każdego domu, którzy będą reprezentować Hogwart. Konkurs rozpocznie się dokładnie pierwszego grudnia, a zakończy dwudziestego drugiego, tak, byście spokojnie wrócili do domów na święta – powiedziała nauczycielka. Wśród uczniów przeszedł szmer. Niektórzy już obstawiali zakłady, kogo wybierze McGonagall. – Nazwiska czterech reprezentantów zawisną na drzwiach Wielkiej Sali dwudziestego listopada. Jeżeli komuś szczególnie zależy na wzięciu udziału w tym konkursie, którego główną nagrodą za zwycięstwo jest tygodniowy pobyt w wybranym przez uczniów miejscu, radziłabym już dzisiaj wziąć się poważnie do nauki – to mówiąc dyrektorka odeszła od pulpitu i usiadła na swoim miejscu, popijając sok z pucharu.
Rose spojrzała na Shilę, a ta z kolei na pannę Potter, która patrzyła na kuzynkę.
- Rose, ty masz szansę – powiedziała Lily. Panna Weasley spojrzała na Lily nieco rozbawiona.
- Tak, wśród tylu wspaniałych uczniów, to na pewno. Jak jeden do tysiąca – powiedziała kąśliwie, wstając od stołu i zakładając na ramię torbę, udała się do wieży Gryffindoru. Nie zamierzała iść na patrol z książkami.

~~
* Tęczownik został wymyślony przeze mnie na potrzeby opowiadania. 

4 komentarze:

  1. "- Aaa! – pisnęła cicho Shila, uśmiechając się od ucha do ucha. – Wyczuwam miętę – dodała, zacierając dłonie.
    - Przepraszam, to chyba mój dezodorant " hihihi... genialna riposta :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Znów zgadzam się z atramaj- świetny tekścior :D :D :D

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja razem nimi!!! Jestem zachwycona twoim talentem do wymyślania genialnych tekstów. :-)

    ElsAnka

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow.... Umiesz wpasować i połączyć ze sobą różne wątki.... Coś śmiesznego, potem smutno i znowu wesoło... Nie wyczuwam chęci wciśnięcia czegoś na siłę... Wszystko płynie i się ze sobą wiąże ... Po prostu cudo... i w ogóle nie nudzi, a to dla mnie nowość, ponieważ jako osoba, która czyta codziennie, która cały czas ma jakąś książkę przy sobie, mam z tym problem... Teraz trudno jest zaleźć coś oryginalnego i chwytającego ... Brawo, Tobie się udało ;)

    OdpowiedzUsuń

Proszę o kulturalne wyrażanie swojej opinii. Wszystkie przypadki wulgarnego wypowiadania się będą usuwane.