21 lipca 2010

1. Raz, dwa, trzy, Albus Potter patrzy

Przysięgam, że jeżeli złapie nas Filch i dostaniemy szlaban, uduszę was gołymi rękami – odgrażała się Rose, idąc za Albusem i Hugo, którzy postanowili wybrać się na wieczorny spacer po zamku.
- Nikt ci nie kazał z nami iść – przypomniał Hugo, kiedy przystanęli przed wyjściem z tajemniczego korytarza, o którym wiedziało tylko kilku uczniów Hogwartu. Albus stał na przedzie, więc wychylił głowę poza magiczny tunel, sprawdzając, czy za zakrętem nie czai się woźny.
- Hugo, zagroziliście mi podpaleniem wszystkich moich książek. – Rose spojrzała na brata z uniesioną brwią. Chłopak wzruszył ramionami i uśmiechnął się pod nosem. - Skoro już wam pozwalam chodzić po zamku w   n o c y   to przynajmniej dopilnuję, żebyście nie zrobili niczego głupiego.
- Droga wolna – powiedział Albus, otwierając przejście na tyle szeroko, by mogli spokojnie przejść. Sam wyszedł pierwszy, rozglądając się na boki. Hugo nakazał Rose milczenie i wygramolił się z dość wąskiego tunelu na przestronny, szkolny korytarz. Odwrócił się i pomógł siostrze przestąpić przez próg.
Rose przez chwilę się wahała. O wiele bezpieczniej było tkwić w tym tunelu, o którego istnieniu Filch nie miał zielonego pojęcia, niż nadstawiać karku spacerując po szkole w środku nocy i dać się złapać na pierwszym kroku. Z drugiej jednak strony, perspektywa spędzenia kilku godzin w samotności nieco ją przerażała.
Wyszła na korytarz i otrzepała spodnie z kurzu. Albus zamknął przejście, a kiedy cała trójka obejrzała się za siebie – zamarli. W odległości dwóch metrów od nich stała pani Norris, kotka woźnego. Machała swoim ogonem na lewo i prawo, przypominając tym widok zaklętego węża, utkwiła spojrzenie w Rose, która stała między chłopcami.
- Że też to kocisko jeszcze dycha – warknął Hugo, sięgając do kieszeni. Rose położyła swoją dłoń na nadgarstku brata powstrzymując go od wyjęcia różdżki.
- Zwariowałeś? Lepiej stąd wiejmy, bo gdzie jest kotka tam i Filch – szepnęła przerażona. Jednak nic nie zdziałała, bo o ile Hugo nie rzucił żadnego zaklęcia w zwierzę, zrobił to Albus. Z końca jego różdżki wystrzelił niewielki płomyczek ognia, z wolna szybując w stronę ogona pani Norris.
- Nie! Albus natychmiast wycofaj zaklęcie!
- Przestań. Należy się flądrze.
- Ale to ją zaboli! – pisnęła Rose. To prawda, kotce należała się kara, ale Rose nigdy nie była za maltretowaniem zwierząt. Jednak było za późno. Oczy Rose z każdą sekundą otwierały się coraz szerzej, kiedy płomyczek w końcu dotarł do kota i usadowił się na końcu jego ogona.
Po chwili przez korytarz potoczył się głośny wrzask zwierzęcia, niesiony echem przez inne kondygnacje zamku. Kotka zaczęła obracać się w koło, chcąc dosięgnąć pyszczkiem palącego się ogona. Rose przykryła usta dłonią i już sięgała po swoją różdżkę, żeby skrócić jej cierpienia i ugasić pożar, kiedy rozległo się wołanie:
- Pani Norris?!
- Wiejemy – rzucił pospiesznie Albus, ciągnąc Rose za nadgarstek. Wpadli jak burza do pobliskiej, opuszczonej sali, zatrzasnęli drzwi i przycisnęli do nich uszy, chcąc usłyszeć zbliżające się zagrożenie.
Przez kolejne minuty było jedynie słychać wrzaski kotki i zdenerwowane nawoływania Filcha, który nie wiedział, co ma począć z płonącym pupilem.
- Niech tylko matka się o tym dowie – powiedziała Rose, odchodząc od drzwi i celując w Hugo palcem wskazującym. – Chyba zje cię żywcem – dodała, zakładając ręce na biodrach i wysuwając do przodu żuchwę.
- Nie zakablujesz – powiedział pewnym siebie głosem Hugo, również odchodząc od drzwi i rozglądając się dookoła. Znajdowali się w starej sali do eliksirów; w rogu stało kilka zaśniedziałych i popękanych kociołków. Sala była przestronna i ciemna, przez brudne okna wpływała jedynie niewielka ilość księżycowego blasku. Nie wszystkie ławki stały w rzędach, kilka z nich było przewróconych, a wszystkie krzesełka stały pod jedną ścianą ułożone jedno na drugim.
- Chcesz się założyć? – spytała Rose, przestępując z nogi na nogę i uśmiechając się cwanie.
- Tak? A jak wytłumaczysz jej fakt, że byłaś tu z nami i nawet nas nie powstrzymałaś? – Chłopak założył ręce na piersi i uniósł do górę brew, jednocześnie uśmiechając się tak samo cwanie jak jego siostra.
Rose mrugnęła gwałtownie powiekami, usuwając z ust uśmieszek. Jej postawa z pewnej siebie Gryfonki zamieniła się w nieśmiałego Puchona.
- Próbowałam – powiedziała w końcu, zrezygnowanym tonem.
- Tak. Próbował to ojciec nauczyć Krzywołapa robić bańki nosem – stwierdził chłopak, siadając na jednej z ławek. Rose skrzywiła się, a Albus odsunął ucho od drzwi spoglądając na kuzyna z mieszaniną zniesmaczenia i ciekawości.
- Co?
- No na serio. Wziął Krzywołapa i wlał mu do gardła płyn z mydłem…
- Proszę cię – jęknęła Rose, wzdrygając się na wspomnienie nieszczęsnych lekcji puszczania baniek mydlanych przez nos.
- … a później kazał mu puszczać bańki. Krzywołap prychał na wszystkie strony, ale bańki nie zrobił ani jednej. Biedaczek zatruł się tym mydłem. A jak matka się o tym dowiedziała to myślałem, że rozszarpie ojca na strzępy – dokończył Hugo, żywo gestykulując i śmiejąc się z opowiedzianej historii. Przypomniał sobie minę mamy, kiedy wróciła do domu i zastała chorego kota, zataczającego się niczym po wypiciu skrzynki piwa.
- To obrzydliwe – stwierdził Albus, marszcząc śmiesznie nos i próbując sobie wyobrazić zaistniałą sytuację. Zaśmiał się, do wtóru z Hugonem, i usiadł na innej ławce.
- Słyszycie? – spytała w pewnym momencie Rose, unosząc do góry palec i nasłuchując wydobywających się z zewnątrz odgłosów.
Chłopcy umilkli i cała trójka podbiegła z powrotem do drzwi, przyciskając do nich uszy. Wyraźnie słyszeli jak coś uderza w ścianę. Rozległ się huk, jednak nie na tyle głośny, by obudzić całą szkołę, a po chwili rechot, niosący się echem we wszystkich kierunkach.
- Irytek – szepnęła Rose, spoglądając w niebieskie tęczówki brata, który ustawił się twarzą do niej. – Oby tylko nie wyhaczył, że tu jeste…
Coś walnęło w drzwi, a te odskoczyły do tyłu, odrzucając opierającą się o nie młodzież. Po pomieszczeniu rozniósł się przeraźliwy śmiech ducha, który wleciał do pomieszczenia. Rose, odskakując do tyłu, potknęła się i upadła tyłkiem na posadzkę. Podniosła głowę do góry, zauważając jak Poltergeist przelatuje nad ich głowami i wykonuje fikuśne akrobacje, śmiejąc się jak oszalały. W końcu jednak ich zauważył, zawisł w powietrzu z głową w dole i zwołał:
- Ktoś tu nie śpi!!
- Irytek, cicho siedź! – powiedział Albus, pomagając Rose wstać.
- Irytek!! – zawołał Filch, a jego głos wydał się im dochodzić z bardzo bliska. Cała trójka spojrzała przerażona na otwarte na oścież drzwi, oczekując w napięciu tego, co miało nadejść.
- Ups! Powodzeeeenia! – Zaśmiał się Irytek i wleciał w ścianę, znikając po drugiej stronie. Wciąż jednak było słychać jego rechot.
- Wiejemy. I to bardzo szybko – nakazał Hugo, wybiegając z sali. Albus i Rose wybiegli za nim i zatrzymali się na chwilę przed drzwiami. Z prawej strony nadciągał kuśtykającym krokiem Filch ze sroga miną. Wyglądało na to, że jeszcze ich nie zauważył, w przeciwnym razie już by wrzeszczał, więc zebrali się w sobie i pędem udali się w lewo.
Minęli po drodze dzieło Irytka: karykaturę dyrektorki z kocimi uszami i pyszczkiem. Rose musiała zasłonić usta dłonią, by się nie zaśmiać.
Hugo, biegnący na przedzie, dopadł gobelinu i przesunął go nieco, odsłaniając kolejne z ukrytych przejść. Rose wpadła do środka i oparła się o chłodną ścianę chcąc złapać oddech. Spojrzała na Albusa, który stał naprzeciw niej i również dyszał ciężko patrząc na nią. Zerknęła na Hugona.
- Widzieliście to arcydzieło? – spytał piętnastolatek, zanosząc się śmiechem. Rose uśmiechnęła się, spuszczając wzrok. Nie powinna się śmiać, to niegrzeczne, ale kiedy tylko przypomniała sobie wielkie malowidło ścienne po prostu nie mogła wytrzymać.
Ich śmiech poniósł się echem po ukrytym korytarzu. Hugo złapał się za brzuch i razem z przyjaciółmi udał się w stronę wieży Gryffindoru.

*

- Chcąc poprawnie zmienić książkę w kota… - Rose uśmiechnęła się pod nosem, zerkając przez ramię na siedzącego kilka ławek za nią Albusa. Potter spoglądał na nią, również się uśmiechając. Wciąż w pamięci miała nocny wypad, gdzie na ścianie Irytek namalował wielką karykaturę McGonagall.
Od rana nie mówiło się o niczym innym, jak o tej zniewadze nauczyciela. Uczniowie szeptali między sobą, wymieniali się informacjami, a także krytykowali dzieło mówiąc, że nie wyglądało zbyt przekonywująco. Wszystko wbrew woli dyrektorki, która zakazała jakiegokolwiek komentowania zaistniałej sytuacji.

*

- Matko z córką, jak gorąco – westchnęła Shila, rozkładając się pod jednym z drzew. Położyła głowę na torbie i założyła na nos ciemne okulary, uśmiechając się pod nosem. Zdjęła górną część szkolnej szaty, podwinęła koszulkę i wystawiła skórę brzucha na działanie promieni słonecznych.
Rose usiadła obok niej, opierając się plecami o pień drzewa. Niedaleko rzuciła swoją torbę, nie bacząc na to, że książki wysypały się z niej na soczyście zieloną trawę.
- Taaak – odpowiedziała, wystawiając twarz do słońca. Spod wpółprzymkniętych powiek spojrzała na swoją przyjaciółkę. Shila była ładną dziewczyną o azjatyckich rysach twarzy. Szczupła, ładna, mądra, miała ogromne powodzenie wśród męskiej części uczniów Hogwartu. Nawet co niektórzy Ślizgoni byli nią zainteresowani, co było niezwykle zadziwiające bacząc na ich obopólną nienawiść. A Shila? Miała to głęboko w poważaniu, twierdząc, że jeżeli już zacznie się z kimś spotykać, będzie to niezwykle przystojny Krukon – Ivan Strait. I jak na złość, Ivan był szczęśliwie zakochany w jednej Puchonce z siódmej klasy.
Rose skrycie marzyła, żeby wyglądać tak seksownie jak Shila i choć ta upierała się, że Weasley wcale nie jest brzydsza od niej, Rose wiedziała swoje. Jednak ani opalanie, ani ćwiczenia fizyczne, ani dieta nie pomagały. Jedyne, co jej zostało, to zacisnąć zęby i pokonać zazdrość, zamykając ją w lochach swojego serca i uszczelniając wszystkimi znanymi jej zaklęciami.
Weasley rozejrzała się dookoła. Wielu uczniów wyszło ze szkoły w celu złapania ostatnich ciepłych, choć już wrześniowych promieni słońca. Siedzieli na pomoście, pod drzewami, albo w samym centrum patelni, gdzie nie było ani centymetra cienia.
- Przydałoby się jakieś orzeźwienie – mruknęła Shila, okręcając źdźbło trawy na palcu. Rose przytaknęła i, przymknąwszy powieki, napawała się ciepłem, ogrzewającym jej ciało. W pewnym momencie jednak otworzyła szeroko oczy, wyprostowując się.
- Orzeźwienie – szepnęła, wychylając się na prawo, by dosięgnąć swoją torbę.
- Hę? – Shila podniosła się na łokciu, unosząc okulary tak, by widzieć przyjaciółkę w normalnych kolorach.
Rose wyjęła z torby różdżkę, którą wycelowała w twarz przyjaciółki. Ta, lekko zdziwiona, uniosła brew do góry. Rose chrząknęła i jednym machnięciem wyczarowała wokół twarzy Shili orzeźwiającą mgiełkę. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, ukazując rządek białych, równiutkich zębów i zaklaskała w dłonie.
- Jesteś genialna – powiedziała i odwróciła się w stronę słońca, które zamigotało kolorowo między kropelkami wody, dodając jej twarzy jeszcze więcej uroku. Rose uśmiechnęła się delikatnie i takąż samą mgiełkę wyczarowała dla siebie, mając nadzieję, że kolorowe plamki powstałe na skutek załamania promieni, nie szpecą tylko działają na jej korzyść, tak jak w przypadku Shi.
- Rose! Rose! – Dziewczyny przerwały opalanie. Shila podniosła się, jak wcześniej, na łokciu, odsuwając okulary z oczu, a Rose uniosła powieki rozglądając się dookoła. Przez chwilę raziło ją słońce, więc nie była w stanie nic zobaczyć, w końcu jednak jej uwagę przykuł latający do góry nogami Hugo.
Jednak to nie on wołał, robiła to jakaś dziewczynka z trzeciej klasy. Podskakiwała w miejscu, machając do niej jedną ręką, a drugą wskazując wzlatującego coraz wyżej Gryfona. Jej włosy, upięte po obu stronach głowy w końskie ogony podskakiwały śmiesznie, wplątując się między czerwone wstążki.
- Ty idziesz, czy ja? – zapytała Shila, spoglądając na przyjaciółkę. Rose westchnęła i mrucząc coś o niedorozwiniętych Ślizgonach, wstała ze swojego miejsca i, trzymając różdżkę w lewej dłoni, zaczęła podchodzić do rosnącej liczby gapiów.

*

Shila odprowadziła Rose spojrzeniem i już miała z powrotem założyć okulary, kiedy jej wzrok padł na przechodzącego niedaleko Ivana. Uśmiechnęła się szeroko, mając nadzieję, że chłopak ją zauważy. Podkochiwała się w nim już od trzeciej klasy. Trzy lata żywiła nadzieje, że kiedyś on i ona nie będą tylko jednostkami, a staną się drużyną i będzie mogła używać jednego, wspólnego   m y.
Ivan uśmiechnął się i kiedy Shi, w porywie szczęścia, wstała, on wyminął ją, podbiegając do kogoś stojącego za nią. Shila poczuła się, jakby ktoś walnął ją patelnią w sam środeczek czoła. Kiedy odwracała się, aby zobaczyć, na czyj widok Ivan tak się ucieszył, wydawało jej się, jakby czas stracił swoją rzeczywistą prędkość. Zwolnił, doprowadzając do tego, że każda długa sekunda  p a t r z e n i a  kosztowała ją godziny cierpienia.
Strait przytulał swoją dziewczynę Drachmę, wplątując palce w jej świecące w słońcu na złoto włosy. Oboje śmiali się i wydawali być szczęśliwi z tego, że mają tą drugą osobę obok siebie. Wyglądali na zakochanych.
Shila pospiesznie odwróciła głowę, spuszczając wzrok na swoje ubranie. Przygładziła spódniczkę, opuściła koszulkę i z powrotem usiadła pod drzewem, zasłaniając sobie widok na rzeczywistość czarnymi szkłami okularów.
Tak właśnie widziała ową rzeczywistość. Na czarno. Bo co z tego, że mogła mieć każdego chłopaka, co z tego, że co tydzień mogła zmieniać partię i nawet nikt by nie zaprotestował, co z tego, że już nie musiała być sama? Co z tego, skoro ona nie mogła mieć tego jednego, jedynego, którego… kochała. Oddała mu swe serce, a on je wziął, rozdarł na pół i podeptał uznając, że byłaby z niego ładna wycieraczka przed drzwi.
Po jej zaróżowionym od słońca policzku popłynęła łza. Tylko jedna, bo nie trzeba ich więcej, aby okazać smutek. Zabłysnęła, natrafiając na promyk, i spadła wprost w kołnierzyk jej białej koszuli.

*

Albus chował się za kolumną, obserwując błonia. Niedaleko jeziora grupka chłopaków znęcała się nad Hugo, który wisiał w powietrzu głową w dół. Normalnie już by do niego biegł, ale obecnie nie miał ochoty na pakowanie się w kłopoty. Z daleka zauważył Rose, która szła w kierunku brata, chcąc mu pomóc. Odetchnął i przeniósł spojrzenie na wylegujące się w cieniu pobliskiej wierzby dziewczęta.
Poczuł jak w brzuchu coś mu się przewraca, kiedy Julia parsknęła perlistym śmiechem odchylając głowę do tyłu. Niemal z czcią przyglądał się jej uśmiechowi, który powodował słodkie dołeczki w policzkach. Po chwili ponownie spojrzała na swoją siostrę Jessicę i Albus niemal utonął w morzu czekolady zawartym w jej tęczówkach.
Jessica uśmiechała się szeroko opowiadając coś i żywo gestykulując. W końcu usiadła sobie na piętach, rozwierając ramiona i nie mogąc dokończyć zdania ze śmiechu. Julia popatrzyła na nią przez chwilę i znów wybuchła gromkim, wesołym śmiechem, tym razem kładąc się na kocu. Zrobiła to tak spontanicznie i bez przygotowania, że podwinęła jej się spódniczka, ukazując skrawek jej błękitnej bielizny.  Albus poczuł jak jego uszy robią się czerwone. Przymknął powieki i oparł czoło o zimny marmur. Odetchnął kilka razy i znów spojrzał na obiekt swych westchnień, starając się nie zwracać uwagi na odsłonięte uda.
Brązowe włosy Julii rozsypały się wokół jej głowy tworząc aureolę. Bawiące się w nich słońce zmieniło ich barwę na miedziany odcień.
Albus czuł się jak podglądacz i w istocie nim był. Ale nie miał odwagi podejść, przedstawić się, zagadać. Wolał stać z boku, obserwować i marzyć o tym, że Julia jest jego i tylko jego. Czuł te przeklęte „motylki w brzuchu”, a o wiele bardziej wolałby poczuć odwagę. Ironia losu. Gryfoni są znani ze swej odwagi, a jego zwyczajnie paraliżuje strach, kiedy ma podejść do dziewczyny.            
Opierał się o ten marmurowy filar i żałował w duchu, że nie jest odrobinę bardziej cool. Może wtedy nie byłoby mu tak trudno zmierzyć się oko w oko z obiektem swoich marzeń, który aktualnie patrzył właśnie w jego stronę.
Patrzy tu, pomyślał przestraszony faktem, że ktoś nakrył go na podglądaniu. Odsunął się od kolumny i, uciekając wzrokiem w drugą stronę, odwrócił się od Krukonki. Wcisnął dłonie w kieszenie spodni i ruszył przed siebie, starając się wyglądać naturalnie. Nie za bardzo mu to wychodziło, bo czując na plecach wzrok nie jednej, a dwóch osób, czuł, jakby miał się zaraz przewrócić.

*

Walnięci Ślizgoni. Nigdy nie mogą sobie odpuścić i dać odpocząć innym. Już nie mówię tu o ich ofiarach, ale przynajmniej JA bym chętnie odpoczęła od ciągłego latania za nimi i zmuszania do jakiegoś porządku, myślała Rose, pewnym ruchem przepychając się łokciami między grupką zgromadzonych uczniów, którzy oglądali przedstawienie z Hugonem w roli głównej.
Jakież było jej zdziwienie, kiedy zamiast spodziewanych Ślizgonów zastała trzech Puchonów, wrednie się uśmiechających. Jeden z nich celował różdżką w jej brata i to pewnie on był sprawcą tego zamieszania. A jednak Ślizgoni odpoczywają.
- Co tu się dzieje? – zapytała, wychodząc na środek okręgu utworzonego z młodzieży. Machnęła różdżka w stronę Hugona, który bezpiecznie wylądował na ziemi tuż obok jej nóg.
- Poradziłbym sobie – mruknął, zażenowany tym, że pomogła mu dziewczyna i to w dodatku jego siostra.
- Akurat – prychnęła Rose, odwracając się z dumnie podniesioną głową w stronę oprawców Hugona. – Dom? – spytała, przyglądając się po kolei trzem twarzom.
- Hufflepuff – odpowiedział chłopak, który wcześniej ustawił młodego Weasleya do pionu. Uśmiechnął się ironicznie i założył ręce na piersi. Był trochę podobny do młodego Hugh Granta. Na oko miał siedemnaście lat, a więc chodził do siódmej klasy.
Rose uniosła do góry brew. Zazwyczaj Puchoni nie bawili się w takie rzeczy, byli spokojni i nigdy nie doświadczyła z ich strony nieprzyjemności.
- A czy mogę wiedzieć, dlaczego unieśliście mojego brata dwa metry nad ziemię głową w dół? – zapytała, spoglądając na chłopaka stojącego po lewej stronie. Miał włosy zafarbowane na fioletowo, więc Rose zrobiła dziwną minę, której identyfikacja leży gdzieś między rozbawioną, skonsternowaną i zdziwioną.
- Wypadek przy pracy – stwierdził fioletowo-włosy.
- Należało mu się. Zabrał mi coś, nie pytając o pozwolenie – odpowiedział pewnie podobny do Granta. Rose przeniosła na niego swoje zaciekawione spojrzenie i uniosła delikatnie podbródek. – Chciałem, żeby oddał.
- Hugo, oddaj koledze jego własność – powiedziała, patrząc na brata i kiwając na niego głową. Piętnastolatek skrzywił się i niechętnie włożył rękę do kieszeni. Wyjął z niej jakieś pudełeczko, lecz nim Rose zdążyła coś więcej zauważyć, przechwycił je Puchon.
- Odejmuję ci pięć punktów za znęcanie się nad młodszymi – stwierdziła tonem pedagoga i zmrużyła groźnie powieki przypatrując się, jak chłopak zaciska kurczowo pięść na swojej różdżce. Aż pobielały mu knykcie. Zacisnął też mocno zęby, co było widać po spiętych mięśniach policzkowych.
- I co, mięśniaku? – zapytał Hugo, uśmiechając się cwanie. Teraz był bezpieczny, chroniła go starsza siostra i jej odznaka prefekta. Mógł sobie pozwolić na trochę spontaniczności.
Puchon zgrzytnął zębami. Wyglądał jak wściekły lew, mogący w każdej chwili rzucić się na swoją ofiarę. Jego kolega, stojący po prawej, położył mu dłoń na ramieniu, chcąc powstrzymać przed niepotrzebną bójką.
- Nie ciesz się tak, Hugo. Tobie też odejmuję punkty. Gryfoni nie kradną – stwierdziła rzeczowym tonem, taksując brata spojrzeniem bazyliszka.
- No co ty, Rose? Własnemu bratu? – spytał, opuszczając ramiona i zerkając na nią błagalnie.
- Zwłaszcza tobie, Hugo – odpowiedziała i ponownie spojrzała na Puchonów. Tym razem jej wzrok padł na chłopaka po prawej. Patrzył wprost na nią i uśmiechał się, ale nie tak, jak uśmiechali się jego koledzy, czyli z kpiną, lecz subtelnie i przyjemnie. Rose przez chwilę wpatrywała się w jego błękitne tęczówki z otwartymi ustami. Miała je otwarte tylko dlatego, że chciała coś powiedzieć, ale jego wzrok ją zdezorientował.
Kiedy zdała sobie sprawę, jak głupio musi wyglądać wlepiając patrzałki w Puchona, potrząsnęła głową i, uśmiechając się jednym kącikiem ust, pożegnała towarzystwo, wracając do Shi, która zmieniła pozycję z leżącej na siedzącą. 

4 komentarze:

  1. nigdy wcześniej nie czytałam niczego o tzw. młodym pokoleniu, wydawało mi się to po prostu nudne, ale kiedy petite102 poleciła mi Twojego bloga postanowiłam zajrzeć i przyznam, że jestem zachwycona;
    nie ważne, że to młode pokolenie, najważniejszy jest Twój sposób pisania, lekkość, łatwość i świetny styl; gratuluję i lecę dalej
    atramaj
    ~*~
    www.losyhermiony.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, zgadzam się z atramaj.
    Świetnie piszesz!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak pisałam wcześniej, opowiadanie zapowiada się wspaniale.... Nie mogę się doczekać ponownego spotkania Rose ze Scorpiusem..... Na początku odwiedziłam bloga tylko i wyłącznie dlatego ponieważ, Scorpiusowi użyczył twarzy mój kochany Mitch Hewer.... Jednak teraz mam ochotę pochłonąć całe twoje opowiadanie dla samej przyjemności czytania <3

    OdpowiedzUsuń
  4. świetny rozdział czekam na następne <3

    OdpowiedzUsuń

Proszę o kulturalne wyrażanie swojej opinii. Wszystkie przypadki wulgarnego wypowiadania się będą usuwane.